Polak chce zostać szefem CEV. Punktuje bolączki, mówi o braku szacunku do kibiców

Polak chce zostać szefem CEV. Punktuje bolączki, mówi o braku szacunku do kibiców

Bartosz Kurek, Aleksander Śliwka i Leszek Leo Wencel
Bartosz Kurek, Aleksander Śliwka i Leszek Leo Wencel Źródło:Anna Klepaczko/newspix.pl, M.Jędrzejewski/Grupa CODEX
Pod koniec sierpnia Leszek Leo Wencel stoczy walkę o fotel prezesa Europejskiej Konfederacji Siatkówki. Choć do tego czasu pozostało jeszcze kilka miesięcy, to Polak już teraz rozpoczyna kampanię wyborczą. „CEV dzisiaj bardziej potrzebuje człowieka o profilu menedżera” – mówi „Wprost” doświadczony biznesmen, punktując największe bolączki volleya na Starym Kontynencie.

Europejską Konfederacją Siatkówki (CEV) od 2015 roku zarządza Aleksandar Boricić. Serb nie cieszył się dużą popularnością w wielu krajach. W ostatnich miesiącach zasłynął wizytą na gali 100-lecia rosyjskiej siatkówki, co wywołało złość m.in. w środowisku polskiego oraz ukraińskiego volleya. Doświadczony włodarz nie będzie kandydował w zaplanowanych na 26 sierpnia w Neapolu wyborach nowego prezesa.

Rozmowa z Leszkiem Leo Wenclem, polskim kandydatem na prezesa CEV

Wśród kandydatów znajdzie się za to reprezentant Polski. Leszek Leo Wencel przed laty grał w siatkówkę. Po latach związał się z nią jako sponsor drużyny Winiary Kalisz, jednego z najlepszych żeńskich zespołów pierwszej dekady XXI wieku. Znacznie większą popularnością cieszy się jednak w środowisku biznesu. Wencel przez wiele lat był prezesem i dyrektorem generalnym w firmach z branży kulinarnej, zarządzał nimi w kilkunastu krajach Europy.

Doświadczony biznesmen chce teraz mocniej zaangażować się w rozwój siatkówki. Otrzymał poparcie Polskiego Związku Piłki Siatkowej i jako przedstawiciel kraju powalczy o objęcie władzy w europejskiej federacji. Nie będzie to łatwe zadanie, gdyż chrapkę na fotel sternika CEV mają także przedstawiciele innych państw.

W pierwszym dużym wywiadzie dla mediów po rozpoczęciu kampanii wyborczej Wencel opowiada „Wprost” o poważnych bolączkach organizacji. Nie ma wątpliwości, że sytuacja finansowa siatkówki w Europie nie należy do najlepszych, wtórując środowisku, które głośno apeluje o większe pieniądze na przykład w europejskich pucharach. Kandydat PZPS ma już przygotowane podstawowe zadanie, które chciałby wykonać po objęciu władzy.

Michał Winiarczyk, „Wprost”: Kampania wyborcza ruszyła już w pełni? Z doniesień medialnych wynika, że oprócz pana mają startować również przedstawiciele z Chorwacji, Włoch i Danii.

Leo Wencel: Formalnie kandydaci mogli zgłaszać się do 29 kwietnia. W tej chwili już wiemy, że oprócz mnie startują trzy osoby. To Chorwat Roko Sikirić, Włoch Renato Arena popierany przez obecnego prezesa CEV oraz Duńczyk Eric Adler.

Jeśli chodzi o kampanię, to nasze działania wciąż się krystalizują. Trwają rozmowy – nazwijmy to taktyczne – które mogą nasz program lekko zmienić, czyli sytuacja jest dynamiczna. Mamy przygotowany plan i realizujemy wizyty, ale kampania nie ogranicza się tylko do nich, również my zapraszamy do nas. Trwa intensywna wymiana poglądów z wieloma europejskimi federacjami.

Ma pan wieloletnie doświadczenie biznesowe, m.in. w Nestle, gdzie m.in. wprowadzał Pan strategię biznesową Winiary. Po co panu ta kandydatura?

Na pewno nie pomnoży to moich dochodów. Nie kieruje mną też chęć zdobycia władzy, bo przez wiele lat miałem jej aż nadto. Myślę, że zawsze gdzieś było drugie tło – siatkówka. Odnajduję w tym dużo pasji, fascynacji. Zawsze tak było. Jestem członkiem Stowarzyszenia Wspieramy Polską Siatkówkę, doradzałem władzom Polskiego Związku Piłki Siatkowej, zwracając uwagę na rozwiązania czerpane z biznesu.

Gdy padła propozycja, potrzebowałem czasu na przemyślenia. Zdecydowałem się ją przyjąć, ponieważ kocham ten sport, mam do niego wielkie serce i myślę, że coś potrafię zrobić. Uważam, że to historyczny projekt, ponieważ pozycja polskiej siatkówki w Europie i na świecie jest supermocna, a nasz kraj jeszcze nigdy nie ubiegał się o ten urząd. Doceniam ten zaszczyt.

Jak pan ocenia stan dzisiejszej europejskiej siatkówki?

Mój dziadek mawiał, że punkt widzenia zależy od punktu siedzenia i ja się z tym zgadzam. W Polsce, mamy wrażenie dużej mocy siatkówki. Natomiast jeśli się nieco oddalimy, to ten widok się różni. Siatkówka europejska jest niżej niż mogłaby być postrzegana. Oczywiście supremacja piłki nożnej jest poza wszelkimi wątpliwościami we wszystkich krajach, widoczna. Wszędzie jest numerem jeden, ale jeśli mierzyć zainteresowanie opinii publicznej, to w Europie są tylko dwa kraje, w których siatkówka to drugi najbardziej poszukiwany sport – mam na myśli Polskę i Włochy.

Największą popularnością siatkówka cieszy tylko w tych dwóch krajach, choć dogania je teraz Turcja. Jeśli jednak mówimy o silnej, narodowej siatkówce, to mocne drużyny ma Holandia, Francja oraz Bałkany i Finlandia. Kiedyś także Rosja była bardzo mocna, ale teraz z wiadomych względów jest nieobecna w europejskich rozgrywkach. Natomiast siatkówka w Europie Zachodniej, poza wspomnianymi wyjątkami, wyraźnie przegrywa pod względem popularności i finansów z piłką ręczną.

Leszek Leo Wencel i Sebastian Świderski

O siatkówce w Europie mówi się, że to rozgrywki dla kilku państw. Jeżeli spojrzymy na siatkówkę kobiecą, to widzimy dominację klubów z Włoch i z Turcji. W siatkówce męskiej widzimy dominację z Polski i z Włoch. Zastanawiam się, jaki jest pomysł pana, żeby to zmienić i poprawić stan siatkówki, szczególnie w tych małych krajach, w których ta dyscyplina ani nie cechuje się dużo popularnością, ani nie ma dużych finansów.

Dotknął pan sedna sprawy. Spędza to sen z powiek władzom polskiego związku. Długofalowo rozgrywki międzynarodowe, a zwłaszcza klubowe z udziałem tylko klubów z dwóch krajów, staną się po prostu nudne. Jeśli ten trend zostanie zachowany, to frekwencja i zapał sponsorów mogą opaść, a jeśli wszystko opadnie, to bardzo negatywnie odbije się na siatkówce. Paradoksalnie rzecz biorąc, mocna pozycja Polski wymaga dla niej dalszego rozwoju siatkówki w Europie. To również jeden z celów, który musimy osiągnąć.

Jeśli pyta pan o pomysł – to nie ma jednego rozwiązania i od razu wszystko się poprawi. Po pierwsze, trzeba jasno określić cele, które chcemy osiągnąć w Europie, a dzisiaj tych celów na stronie CEV nie ma. W związku z tym, gdy nie mamy celów i nie mierzymy postępu, to nie możemy nimi zarządzać. A jeśli nie możemy nim zarządzać, to nie możemy nic poprawić. Na pewno jest kilka zadań, które według mnie trzeba dobrze wykonać. Pierwsze to poprawa finansów, bo jeśli zagwarantujemy paliwo do samochodu, jest szansa, że udział w wyścigu będzie sukcesem.

Druga rzecz to sposób zarządzania. W tej chwili jest on nieco archaiczny. Widzimy model „one man show”, czyli wszystko ląduje na biurku prezesa. Oczywiście można mówić, że to bardzo konsystentne, ale jednocześnie nieprawdopodobnie wolne i nieefektywne. Wielu ludzi z zarządu CEV właściwie nie ma określonych zadań. Również udział mediów czy nowych rozwiązań technologicznych mógłby być większy, na przykład w rozgrywkach. To oczywiście powoduje, że finanse w europejskich pucharach są dalekie od oczekiwań.

Oto przykład. Projekt Warszawa wygrał Puchar Challenge, ale mają przez to negatywny „cash flow”, czyli musieli dołożyć do interesu, żeby wygrać. Triumf nic nie daje poza prestiżem. Mówimy tylko o zwycięzcy, a co dopiero jeśli dyskutujemy o przegranych w tych rozgrywkach. To eliminuje inne kluby z wielkiej gry, ponieważ nie mają tych możliwości. Proces naprawy kondycji europejskiej siatkówki jest wielowątkowy. Sposób zarządzania, finanse, szkolenia, to wszystko trzeba naprawić, aby zainteresować sponsorów, media, jak również – co widzimy w przypadku VNL, czyli produktu FIVB – rynki finansowe. Jeśli nie będzie dużego zastrzyku pieniędzy do siatkówki, to wszystkie projekty mogą stać się wątpliwe. Ale same pieniądze bez zmian też nic nie dadzą.

Jaki jest pański pomysł na pozyskanie tych funduszy? Zastanawiam się, czy siatkówka nie powinna iść w stronę większego show i nakierowania na młodego odbiorcę.

Ma pan absolutną rację. Siatkówka nie może istnieć tylko dla 12 graczy, zamkniętych ścian i pustych krzesełek, ponieważ takim produktem nie są zainteresowani ani siatkarze, ani kibice. To nie produkuje nic konstruktywnego. W związku z tym musimy mieć takie rozwiązanie, które zapewni wszystkie elementy udanego przedsięwzięcia. Chcemy show, w którym występują siatkarze, ale musimy pamiętać, że prawdziwa rozrywka jest wtedy, kiedy produkt jest dobrze opakowany, a ludzie chcą to oglądać. Jeśli jest transmisja i liczna widownia, wtedy pojawiają się sponsorzy. A jeśli są sponsorzy i zainteresowanie rynków finansowych, koło zaczyna się toczyć i maszyna pędzi w oczekiwanym kierunku.

Produktom CEV trzeba się dokładnie przyjrzeć. Jeśli zagłębimy się w temat, to pierwsze, co rzuca się w oczy, że federacja nie ma własnej agencji marketingowej. Bez niej nie da się stworzyć dobrego produktu, mówić językiem biznesu i zwiększyć zainteresowania, w tym również finansowego.

Ale z biznesem nie jest tak, że on musi pomagać siatkówce. Biznes ma rozwiązywać swoje problemy, a siatkówka swoje. Trzeba stworzyć model win-win, w którym siatkówka wzmacnia również biznes. Trzeba rozumieć czego biznes oczekuje. To bardzo ważna kwestia. Ten sektor ceni sobie takie wartości jak równouprawnienie, a siatkówka to ma. Ceni sobie rodzinny charakter i siatkówka też to ma. Na widowni widzimy pełen przekrój społeczeństwa – od dzieci po seniorów. Biznes również dostrzega zaangażowanie w zrównoważony rozwój i to siatkówka może zapewnić, choć dzisiaj nie jest w tym liderem. Jeśli więc stworzymy dobry produkt, możemy myśleć o zaproszeniu sponsora, który jest w stanie zainwestować w to przedsięwzięcie i pomóc odnieść sukces finansowy, a zarazem sportowy.

Czy europejska siatkówka musi się zamykać na Stary Kontynent? Rozgrywki w Polsce, Włoszech czy Champions League są śledzone również przez licznych fanów z Azji.

Wg CEV definicja Europy jest trochę szersza. Takie kraje jak Azerbejdżan czy Gruzja są do niej zaliczane. Obowiązują ścisłe podziały definicyjne, co uważamy w siatkówce za Azję, a co jest Europą. W tej chwili w CEV-ie jest 56 krajów uprawnionych do głosowania.

Nie wiem jednak, czy zmiana podziału geograficznego jest możliwa, natomiast zdecydowanie można poprawić sposób zarządzania europejskim terytorium. Dzisiaj w CEV-ie mamy tzw. zony geograficzne, które po pierwsze nie mają swoich budżetów, po drugie nie mają żadnej reprezentacji w CEV-ie, a po trzecie są tak skonstruowane, że góra zony nie chce grać z dołem, bo różnica klas jest zbyt duża. Myślimy o nowym podziale, który będzie wzmacniał, a nie był tylko podziałem stricte administracyjnym.

Przy okazji finałów Projektu i Resovii sporo mówiło się o przymusie „dogrywania” spotkań po drugim secie. Wygrani byli już tak rozemocjonowani triumfem, a musieli dalej grać. Z kolei przegrani najchętniej zeszliby już z boiska, a również musieli dokończyć mecz. Gra nie miała już dużej wartości sportowej.

Moja opinia jest absolutnie zbieżna z pańską. Na tym tracą wszyscy. Media widzą, że po drugim secie zainteresowanie spotkaniem spada, bo kibice przełączają się na inny kanał. Sponsorzy o tym wiedzą i przez to maleje ich zaangażowanie. Fani nie wiedzą, co robić – zostać na końcówce meczu, który stał się starciem „o pietruszkę”, czy iść do domu? Takie podejście, z jakim mamy dziś do czynienia, to brak szacunku dla fanów i całego sportowego widowiska. Działa to destrukcyjnie dla strategii budowania silnej pozycji siatkówki. Sądzę, że powinny liczyć się całe spotkania, a nie pojedyncze sety. Przez to nie będziemy odbierać emocji kibicom – zarówno w hali, jak i przed telewizorami.

Mocno punktuje pan bolączki CEV-u mówiąc o braku celów czy agencji marketingowej. Można powiedzieć, że to organizacja zarządzana przez tzw. leśne dziadki, myśląca archaicznie?

Trudno mi to tak jednoznacznie określić, bo pewnie są w CEV-ie ludzie, którzy wiedzą, co robić. Niemniej system oraz sposób organizacji pracy jest taki sam od lat. Nie powoduje on postępu i na pewno jest wiele osób, zwłaszcza na niższych szczeblach, które chciałyby coś zrobić, ale ich energia jest roztrwaniana.

Jeszcze raz podkreślę, że krytyczną bolączką CEV-u jest brak jakiegokolwiek celu. Na stronie internetowej federacji nie ma nic, nawet jednego punktu. FIVB ma te cele jasno określone, bo wiedzą, że to pozwala na dobranie odpowiedniej strategii, ocenę sytuacji, zdobywanie środków, określanie priorytetów i mierzenie postępów. Według mojej diagnozy cały system pracy należy unowocześnić i zorganizować tak, by był bardziej transparentny. Ludzie muszą obserwować działania tak wielkiej instytucji. Federacje narodowe potrzebują wglądu, aby mogły kontrybuować. Nie chcę, by CEV kojarzył się z leśnymi dziadkami. Być może tak jest, a być może to mylne określenie. Na pewno jednak obecny efekt działań tej organizacji jest daleki od pożądanego.

Stworzenie strategii to pańskie zadanie numer jeden po ewentualnym wygraniu wyborów?

Przede mną kilka zadań równoległych, bo jedno warunkuje drugie. Strategia i finanse są kluczowe. Będę chciał mocno wykorzystać moje doświadczenie biznesowe, zwłaszcza jeśli mowa o pukaniu do drzwi sponsorów, które dotychczas były zamknięte. Na pewno mam więcej możliwości niż moi poprzednicy oraz obecni rywale.

Drugie zadanie to sposób zarządzania. Być może potrzeba nowej receptury na układ podziału. Nieodzowna jest pomoc dla małych krajów, żeby się rozwijały. Uważam również, że w takich krajach jak Wielka Brytania czy Niemcy, gdzie jest bardzo duży potencjał, zwłaszcza finansowy, siatkówka powinna być pod szczególnym nadzorem. Do tego dochodzą wspomniane przeze mnie warunki, które są cenione w biznesie, czyli zrównoważony rozwój, pełne równouprawnienie kobiet i mężczyzn, oraz walor socjalny – zaangażowanie zawodników z niepełnosprawnościami oraz zainteresowanie tym sportem najmłodszych zawodników, czyli wprowadzanie jak najszerzej siatkówki do szkół.

Czy jest coś, co już ustępujący prezes Aleksandar Boricić w pańskich oczach robił dobrze, jeżeli chodzi o zarządzanie CEV-em?

Do pełnej oceny konieczne byłoby porównanie zrealizowanych zadań do celów, jakie sobie postawił, a o te dzisiaj trudno, w związku z tym jak nie mogę tego odnieść do celów, nie chciałbym wydawać twardej oceny. Według mnie na pewno coś zostało zrobione dobrze i być może to trzeba będzie kontynuować, ale wiele rzeczy należałoby zmienić.

Rozmawialiśmy o tych małych rynkach siatkarskich. A co z tymi dużymi pokroju Polski, Włoch, Turcji? Jak można wykorzystać dobry wizerunek i popularność volleya w naszym kraju, by wspomóc słabsze siatkarsko regiony?

Musimy zacząć od rozmowy z mniejszymi krajami i rozpoznać ich potrzeby. W niektórych krajach jest większy nacisk na siatkówkę plażową, a w niektórych na halową. Trzeba mądrzej nagradzać i korzystać z doświadczeń włoskich oraz polskich. Chodzi mi tu o szkolenie dzieci i młodzieży. Mamy w Polsce słynne Siatkarskie Ośrodki Szkolne, tak zwane SOS-y – program, który jest dofinansowany przez Ministerstwo Sportu i Turystyki. Chcemy zrobić sesję, na której pokażemy tym krajom, jaką mamy infrastrukturę, wiedzę, trenerów. Nie chodzi nam o przygotowanie jednego planu na zasadzie „take it or leave it”, tylko pokazaniu dostępnych możliwości, a następnie skrojeniu ich pod potrzeby pojedynczej federacji.

W niektórych krajach CEV musi bardziej zaangażować się finansowo i strukturalnie, żeby je pobudzić, ale zgodnie z określoną strategią. Kraje z dużych rynków mają rolę do spełnienia i doświadczenia do przeniesienia, a także produkty, których można użyć, aby przyspieszyć rozwój siatkówki w mniejszych ośrodkach.

Rozmawialiśmy o formatach rozgrywek klubowych, a co jeśli mówimy o rozgrywkach reprezentacyjnych w Europie, o mistrzostwach Europy, Złotej i Srebrnej Lidze Europejskiej? Czy przychodzą panu do głowy pomysły na zmiany?

Uważam, że można je również uatrakcyjnić. Problemem jest kalendarz, ponieważ paradoksalnie rzecz biorąc, długi okres rozgrywek narodowych powoduje duże skrócenie i ograniczenie siatkówki klubowej. Obecnie sezon we Włoszech czy Polsce jest krótszy od rozgrywek w sportach konkurencyjnych – na przykład w piłce nożnej czy koszykówce. Przez to spada zdolność zdobywania sponsorów, wszak mamy do czynienia z krótszą ekspozycją marek.

Na wszystko trzeba patrzeć w harmonii z rozwojem rozgrywek klubowych, które powinny być dużo ważniejsze dla Europy. Champions League ma w moim odczuciu bardzo duże możliwości rozwoju. W rozgrywkach narodowych oprócz mistrzostw Europy mamy jeszcze mistrzostwa świata i igrzyska, które przewyższają rangą EuroVolley.

Prezes CEV jest w stanie wpłynąć na wygląd siatkarskiego kalendarza w światowej federacji? Czy w związku z tym budowa relacji z włodarzami FIVB nie powinna być ważnym punktem?

Tak, bo jedyną znaną możliwością wpływu na FIVB jest wygranie wyborów CEV. Szef europejskiej federacji jest z klucza wiceprezydentem światowej federacji. Dopiero w taki sposób można wpływać na rozwiązania korzystne dla kalendarza. W przeszłości nie potrafiono umiejętnie wykorzystać pozycji prezesa CEV w FIVB. Tak naprawdę obie federacje mocno narzucają swoje ograniczenia na ligi, nie dając pola do dyskusji klubom. Ich głos również powinien być wysłuchany przy ustalaniu kalendarza.

Kilkanaście lat temu był pan związany jako sponsor z siatkarskim klubem z Kalisza. Mowa tu trochę o innych czasach, bo wówczas media społecznościowe nie były tak rozwinięte. Czy uważa pan, że tamto doświadczenie może się panu jeszcze przydać?

Z tamtego okresu nauczyłem się, że siatkówka mówi swoim językiem, a biznes swoim. W przypadku sponsoringu ten drugi element można podzielić na dwa typy. Mamy organizacje, które dają środki na siatkówkę w ramach działalności charytatywnej, CSR-owej, nie oczekując przy tym wiele. Z drugiej strony jest biznes, patrzący przez pryzmat własnych korzyści, który chce, żeby zaangażowanie finansowe wzmacniało jego markę.

Ten pierwszy jest łatwiejszy do uzyskania, ale zarazem bardziej kruchy. Ten drugi jest trudniejszy do pozyskania, ale trwalszy. Dobra relacja biznesu ze sportem występuje tylko wtedy, jeśli istnieje sytuacja win-win. Doświadczenie nauczyło mnie budowania takich relacji, bo widziałem niedostatki w formułowaniu ofert albo zrozumieniu, czy ten sponsoring przyniósł rezultaty. Wprowadzenie doświadczenia ze strony sponsorskiej, jak i biznesowej do CEV spowoduje wykreowanie takich ofert, które będą miały szansę powodzenia.

Jak pan przekona te kraje, które wystawią swoich kandydatów? Z zasady jak ktoś wystawia swojego człowieka, to raczej za nim optuje.

To pytanie, które codziennie zadajemy sobie wspólnie wraz z moim sztabem. Wymieniamy moje plusy, a zalicza się do nich moja działalność biznesowa. Mamy też świadomość minusów, na przykład tego, że jestem stosunkowo mało znany w środowisku siatkarskim, ale dla niektórych to zaleta.

W związku z tym na YouTube dostępny jest mój film prezentacyjny. Mamy także zaplanowanych szereg spotkań, których celem jest przekonanie innych do oddania głosu na moją kandydaturę. Chcę podkreślić, że nie będziemy nikomu narzucać modelu polskiego, kopiować PZPS-u w CEV-ie. Dążymy do dyskusji z każdym, kto chce tworzyć nowy front w europejskiej siatkówce. Są kraje, które bardziej nam sprzyjają, jak i również takie, które wolą inne opcje. Ważne dla nas są również kwestie etyczne. Chcemy kierować się najwyższymi standardami.

Polski Związek Piłki Siatkowej uznał, że europejska siatkówka potrzebuje dzisiaj doświadczonego menadżera z międzynarodowymi kontaktami i z pasją do siatkówki, a nie tylko jedynie działacza siatkarskiego. Stąd decyzja polskiego związku, o moim kandydowaniu. Na dziś mogę powiedzieć, że jesteśmy w jednej linii z moimi konkurentami. Być może mam nawet lekką przewagę nad resztą, ale jeszcze dużo pracy przede mną, aby zagwarantować sobie zwycięstwo podczas sierpniowych wyborów.

Czytaj też:
Dramat siatkarza reprezentacji. Nie pojedzie na Ligę Narodów przez absurdalny błąd
Czytaj też:
Norbert Huber zapisał się w historii PlusLigi. Podziękował rywalom za pomoc w wyczynie

Źródło: WPROST.pl