Jeszcze żadne zimowe igrzyska olimpijskie w historii nie były dla Polski tak udane jak te, które dobiegają końca w Soczi. Cztery złote medale, a kto wie, może będzie jeszcze jeden albo dwa (zamykaliśmy ten numer „Wprost” w miniony piątek, gdy Polacy mieli szanse jeszcze na dwa krążki) przed zgaszeniem znicza. Kamil Stoch na dużej skoczni potwierdził mistrzowskie przygotowanie do imprezy i zdobył drugi złoty medal. Razem z kolegami był też blisko krążka w konkursie drużynowym, skończyli na czwartym miejscu. Zabrakło niewiele, jeszcze jednego dobrego skoku.
Justyna Kowalczyk z bolącą nogą pokazała światu, jak się biega, gdy się ma góralski charakter, zdobywając złoto w biegu na 10 km stylem klasycznym. I wreszcie największa sensacja. Pierwsze miejsce Zbigniewa Bródki w łyżwiarstwie szybkim na dystansie 1500 m. Polak pokonał koalicję Holendrów, a drugiego na mecie Koena Verweija o trzy tysięczne sekundy. Bez wątpienia to najważniejsze trzy tysięczne części sekundy w historii polskiego sportu. – Złoty medal Polaka to jakby wyprodukować ferrari w Gabonie czy Burkina Faso – mówili opiekunowie Zbyszka Bródki. W kraju, w którym nie ma ani jednego krytego toru łyżwiarskiego. W Holandii torów jest kilkanaście i budują kolejne. Zresztą w Holandii zarejestrowanych jest 100 tys. panczenistów, w Polsce kilkuset. Jakim cudem strażakowi z Łowicza udało się zatem wygrać? W łyżwiarstwie szybkim to pierwszy polski medal od 1960 r. i pierwszy złoty w historii.
Mimo że igrzyska zakończyły się w niedzielę, dla wielu Rosjan dobiegły końca już w środę, kiedy hokeiści Rosji przegrali w półfinale z Finami 1:3 i odpadli z turnieju. Gospodarze zdobywali złote medale w snowboardzie, skeletonie, w łyżwiarstwie figurowym, ale większość kibiców je wszystkie zamieniłaby na złoto w hokeju. Po raz ostatni Rosjanie na igrzyskach najlepsi byli w 1992 r. „Sobierski Sport” poświęcił porażce dziewięć stron, rozpoczęło się analizowanie przyczyn klęski, szukanie winnych. Jednym z nich jest trener reprezentacji, ale dostaje się też zawodnikom, z których większość zaraz po porażce wyjechała do swoich klubów NHL. Zarzuca się im brak zaangażowania i wypomina miliony dolarów zarabiane na kanadyjskich i amerykańskich lodowiskach.
CO NAM ZOSTANIE PO SOCZI
Igrzyska się skończyły, obiekty olimpijskie zostają. Niedawno opublikowano zdjęcia sportowych aren z olimpiady w Sarajewie w 1984 r. Skocznie straszą kikutami rozbiegów, tory zarośnięte zielskiem, nie przetrwała infrastruktura przygotowana na zawody. Czy podobnie będzie w Soczi i Krasnej Polanie? Z pięciu hal sportowych wybudowanych w Parku Olimpijskim trzy mają zniknąć. Zostanie stadion, na którym odbyły się ceremonie otwarcia i zamknięcia imprezy. Będzie przerobiony na stadion piłkarski – rozgrywane mają na nim być mecze piłkarskich mistrzostw świata w 2018 r. Jedna z hal ma być przekształcona w centrum konferencyjne, kolejne zostaną przeniesione do innych miast. A co z infrastrukturą w górach? Czy wystarczy chętnych do jazdy na nartach i snowboardzie, by utrzymać hotele, restauracje i wyciągi? W miejscu, w którym śniegu ostatnio częściej nie ma, niż jest? I przy takich cenach? Ci, których byłoby stać na wizytę w kurorcie, pojadą zapewne do Davos, Whistler czy Aspen, gdzie śnieg jest gwarantowany, a po nartach można się naprawdę zabawić.
Po igrzyskach pozostaje zaś w Rosji cała rzesza młodych ludzi, z których większość po raz pierwszy miała okazję się zetknąć z wielkim światem. Masza, która przyjechała do Soczi jako wolontariuszka, wylądowała w zespole zajmującym się transportem. 24 godziny na dobę z podobnymi jej osobami pilnowała, czy autobusy podjeżdżają na właściwe stanowiska, czy odjeżdżają na czas. – Pierwszy raz wyjechałam poza Omsk. W Soczi było fantastycznie. Teraz chciałabym pojechać dalej. Francuzi opowiadali mi, że u nich jest bardzo ładnie – powiedziała mi, kiedy zapytałem, dlaczego tu przyjechała i jak jej się podoba. Tak się buduje u młodych ciekawość świata, tak przekazuje pozytywne wzorce, tak buduje społeczną więź. Masza już sobie obiecała, że będzie pomagać przy mundialu za cztery lata. Zapewne jak większość jej kolegów i koleżanek poznanych w Soczi.
Wolontariusze spisali się tu na medal i słusznie już od połowy sportowych zmagań publicznie im się dziękuje podczas wszystkich rozgrywanych konkurencji. Uśmiechnięci, chętni do pomocy, dumni z tego, co robią. I wszyscy mówią pierwsi „dzień dobry”, „dziękuję”, „proszę”, „miłego dnia”. To rzadko spotykane zachowanie w Rosji. Przyda się podczas kolejnych spotkań z wielkim światem. Te zaś niedługo. W Parku Olimpijskim prawie gotowy jest tor Formuły 1. Najlepsi kierowcy świata będą się tu ścigać już w październiku, pokonując trasę wijącą się między olimpijskimi obiektami.
MAŁO KIBICÓW
Skoro wszystko się udało, to co nie wyszło? Oficjalne liczby pewnie poznamy wkrótce, ale wygląda na to, że nie przyjechało tak wielu kibiców z zagranicy, ilu się spodziewano. Stosunkowo rzadko można było spotkać fanów z innych krajów niż Rosja. Oczywiście podczas transmisji można było odnieść wrażenie, że Kanadyjczycy czy Amerykanie stanowią połowę widowni, ale to tylko telewizyjne złudzenie. Zresztą nawet na najważniejszych wydarzeniach zawsze były wolne miejsca. Podobno nie do końca sprawdzał się system wydawania paszportów kibica, niezbędnych do wjechania na olimpijskie tereny. Poza tym organizatorzy poradzili sobie prawie ze wszystkim. Transport funkcjonował bez zarzutu, kontrole bezpieczeństwa nie były zbyt częste i uciążliwe. Było bezpiecznie.
W subtropikalnym klimacie można było się spodziewać, że nie będą to najzimniejsze igrzyska w historii. Mieliśmy najcieplejsze, z temperaturą przekraczającą 10 stopni Celsjusza. I to w górach, gdzie rywalizowali alpejczycy czy biegacze. Z pogodą jednak jeszcze nikt nie wygrał, Rosjanie robili zaś wszystko, co było możliwe, i nie odwołano żadnej konkurencji. Moim zdaniem organizatorzy nie poradzili sobie z kuchnią. Albo nie przyłożyli do tego odpowiedniej wagi. Jedzenie w obiektach olimpijskich było po prostu paskudne, a w centrach prasowych najbezpieczniej było korzystać z pewnej sieci fast foodów. Przynajmniej było wiadomo, czego się spodziewać.
Igrzyska w Soczi zapamiętamy jako najlepsze w historii. Jednak nie w historii Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego, ale w historii polskiego sportu. Jako bezapelacyjnie najdroższe, droższe niż wszystkie inne zimowe olimpiady razem wzięte. Bezpieczne, mimo bezsprzecznie poważnego zagrożenia terrorystycznego. I te, w których Rosjanie nawet u siebie nie zdobyli złotego medalu w hokeju. ■
Autor jest dziennikarzem
III Programu Polskiego Radia