Dariusz Tuzimek, „Wprost”: Czy to prawda, że jest pan głównym kandydatem na stanowisko selekcjonera spośród wszystkich polskich trenerów?
Jan Urban: Tego nie wiem, bo na razie to tak naprawdę nie ma tematu. Na razie brakuje konkretów, więc trudno mi się do tych spekulacji dziennikarskich odnieść. Nie lubię się lansować, więc wolałbym się nie wypowiadać. Na dodatek właśnie złapał mnie pan na lotnisku w Hiszpanii, bo lecę do Polski. Ale od razu uprzedzam: nie na negocjacje z prezesem PZPN Cezarym Kuleszą, a na czwartkowy pogrzeb mojego kolegi z reprezentacji Polski i Górnika Zabrze, Andrzeja Iwana.
A jednak różne przecieki wskazują, że pańska pozycja w tym wyścigu o fotel selekcjonera jest dosyć mocna. Czytałem pańską wypowiedź dla „Przeglądu Sportowego”, że całkiem możliwe, że właśnie teraz jest idealny moment w pana trenerskiej karierze na takie wyzwanie jak objęcie kadry. To jednoznaczna deklaracja.
A który polski trener by odmówił? Chyba żaden. Przyznam, że wcale nie śledzę tak uważnie tego, co się dzieje w polskich mediach. Raczej znajomi mi donoszą albo podsyłają...
Na pewno to jest miłe, że moje nazwisko pojawia się w kontekście kandydatów do objęcia reprezentacji, ale dopóki nie wkroczy to w fazę konkretnych rozmów, pozostaną to jedynie dywagacje medialne. Miłe dla mnie, lecz nadal wyłącznie medialne.
Ja z kolei nie mam parcia na szkło. W mediach społecznościowych też się nie udzielam, więc żadnej kampanii na rzecz mojej osoby nie prowadzę.
Nawet jeśli pan się zachowuje powściągliwie w tej materii, to i tak rozmawiają o panu kibice i eksperci. Wśród wielu argumentów przemawiających za pańską kandydaturą na selekcjonera, wymienia się pana spokój i pozytywne podejście do życia. To jest – po tym wszystkim, co się wokół reprezentacji działo na mundialu i bezpośrednio po nim – duża wartość, bo w tej kwestii mamy olbrzymie deficyty. Brakuje sympatii do kadry. Nawet PZPN podkreślał w swoim komunikacie, że nowy selekcjoner ma przywrócić zaufanie kibiców do reprezentacji i poprawić jej wizerunek.
Ja jestem po prostu sobą, pracuję i zachowuję się naturalnie, tak, jak na co dzień. Mogę chyba powiedzieć, że wrogów w środowisku nie mam, a przynajmniej nic o tym nie wiem. Ani wśród zawodników, ani trenerów, ani dziennikarzy. Nie szukam konfliktów, jestem osobą otwartą na innych. Być może sprawił to tak długi czas mieszkania w Hiszpanii, gdzie klimat sprzyja i na co dzień świeci słońce.
Co ciekawe, równo rok temu, też był pan kandydatem na selekcjonera. I nawet rozmawiał pan o tym w Turcji, gdzie był pan na obozie przygotowawczym z Górnikiem Zabrze, z prezesem Cezarym Kuleszą.
Tak, doszło to takiej rozmowy w Turcji. Z tym że była to rozmowa telefoniczna. Myśmy się nie widzieli bezpośrednio. No i prawdą jest, że wówczas nie odmówiłem prezesowi, aczkolwiek on później postawił na Czesława Michniewicza.
Czytaj też:
Cristiano Ronaldo w Al-Nassr. Wizerunkowy strzał w kolano czy w dziesiątkę?
Pana zwolennicy wskazują, że potrafi pan sobie ułożyć współpracę z piłkarzami o silnych osobowościach i mocnym charakterze. Na przykład Danijelem Ljuboją w Legii czy Lukasem Podolskim w Górniku.
Kiedy byłem trenerem w Zabrzu,nie miałem żadnych problemów z Podolskim, jego zachowanie było wręcz wzorowe. Ljuboja to była silna osobowość w Legii, taki naturalny lider, ale też jakoś udało mi się do niego dotrzeć, by rozumiał, że najważniejsza jest nie jednostka – nawet wybitna – lecz drużyna i to jej trzeba wszystko podporządkować.
Myślę, że w takich sytuacjach pomaga mi to, że byłem zawodowym piłkarzem, który grał w lidze hiszpańskiej i reprezentacji Polski. Zawodnicy zazwyczaj mają szacunek do trenerów, którzy występowali na dość wysokim poziomie. Zresztą, ważne jest też doświadczenie wyniesione z szatni piłkarskiej. Dzięki temu wiem, jak w danej sytuacji się zachować, jak reagować, czy w danej sytuacji wkraczać do akcji, czy wręcz przeciwnie, coś przemilczeć albo przymknąć oko. Takie wyczucie jest bardzo ważne.