Dziś Warszawa może się poszczycić stadionem na którym nie można grać w piłkę – mimo że na jego budowę wydano 2 miliardy złotych. Tak, tak emerycie, któremu nie można podnieść procentowo emerytury – bo kryzys. Tak, tak urzędniku, który najbliższej podwyżki może spodziewać się w 2020 roku – bo kryzys. Tak, tak studencie, który o stypendium możesz poczytać sobie na Wikipedii (dopóki nie okaże się, że Wikipedia podpada pod paragrafy umowy ACTA) – bo kryzys. Tak, tak kobieto, która masz pracować do 67 roku życia – bo kryzys. W tych trudnych, kryzysowych czasach musimy oszczędzać na wszystkim – z wyjątkiem budowy stadionu, na którym – na dodatek – nie można grać w piłkę. A nie, przepraszam, oczywiście będzie można grać w piłkę – w czasie Euro 2012. Niestety następnego Euro w Polsce możemy się spodziewać za jakieś 200 lat – a Narodowy okazuje się być drogi nie tylko w budowie, ale również w utrzymaniu. Oznacza to, że aby zarządzająca nim spółka wyszła na zero musi rocznie organizować kilkanaście dużych imprez. Naprawdę dużych – bo roczny koszt utrzymania naszego cuda to ok. 30 milionów złotych. Na razie okazało się, że na Stadionie Narodowym nie można zorganizować nawet całkiem średniej imprezy, jaką jest Superpuchar Polski. A skoro imprez nie będzie to kto zapłaci? Pan zapłaci, pani zapłaci, społeczeństwo zapłaci. Podatnicy – możecie już szykować sobie kolejną dziurkę w pasie na poczet obowiązkowej, corocznej zrzutki na utrzymanie Stadionu Narodowego. A czy jest chociaż europejsko? Nie. Jest tylko głupio. I drogo.
Ale najwyraźniej mogłoby być jeszcze gorzej. - Przy inwestycjach wartych miliardy zawsze jest sporo problemów. W Polsce zawsze mamy taką specyfikę: cieszymy się wyłącznie z niepowodzeń. Jeśli są sukcesy - to pomniejszamy – zżyma się Szejnfeld. Czyli generalnie powinniśmy się cieszyć, że na Narodowym przynajmniej w czasie Euro 2012 będzie można zagrać (co – w kontekście budowanych na Euro 2012 dróg, po których w czasie tegoż Euro jeździć nie będzie można – jest rzeczywiście pewnym sukcesem). Pytanie tylko, czy zainwestowanie w dobie kryzysu 2 miliardów złotych w obiekt, który będzie nam potrzebny przez miesiąc – a potem być może znów trzeba będzie zrobić z niego bazar, żeby do interesu nie dokładać – rzeczywiście powinno wywoływać euforię Polaków? Zwłaszcza, że po drugiej stronie Wisły, bardzo blisko Narodowego stoi odnowiony Stadion Legii, w który miasto zainwestowało też kilkaset ładnych milionów złotych – a który ma tę przewagę nad Stadionem Narodowym, że można na nim grać w piłkę nie tylko w czasie Euro 2012, ale również w czasie „jakiejś tam ligi, pucharów, superpucharów" i innych tego typu imprez.Oczywiście fotka na tle zielonego Stadionu Legii, to nie to samo co fotka na tle biało-czerwonego Stadionu Narodowego. Bo to jest stadion nasz, narodowy i to nie jest nasze ostatnie słowo! Kiedy już jednak posłowi Szejnfeldowi radość z tego sukcesu minie, warto byłoby zdać sobie sprawę z tego, że igrzyska bawią naród tak długo, jak długo towarzyszy im obfitość chleba. Stawianie na igrzyska w czasach, gdy chleba zaczyna brakować może – na dłuższą metę – okazać się ryzykowną taktyką.