Jego bohaterem był debiutujący w Giro 25-letni De Gendt. Zaatakował 57 kilometrów przed metą, na przedostatnim podjeździe - przełęczy Mortirolo. U stóp Stelvio Belg wraz z pięcioma towarzyszami ucieczki zameldował się z przewagą czterech minut nad coraz szczuplejszą grupą z faworytami wyścigu. W połowie wspinaczki De Gendt oderwał się od ostatnich rywali i samotnie podążał do mety. Na finiszu wyprzedził o blisko minutę Włocha Damiano Cunego oraz o prawie trzy Hiszpana Mikela Nieve. Pojechał tak dobrze, że nie tylko wygrał etap, ale zgłosił aspiracje do podium w klasyfikacji generalnej. Ostatecznie przesunął się z ósmego na czwarte miejsce i ma niewielką stratę do zajmującego trzecią pozycję Michele Scarponiego.
O pierwsze miejsce stoczą walkę w Mediolanie Rodriguez z Hesjedalem. Hiszpan odrobił w sobotę to, co stracił dzień wcześniej w Alpe di Pampeago. Finiszował jako pierwszy z grupy faworytów, a 14-sekundowa zaliczka, którą zyskał na Hesjedalem, może mieć istotne znaczenie. Na czas lepiej jednak jeździ Kanadyjczyk.
Z Polaków najszybciej na Stelvio wjechał Sylwester Szmyd (Liquigas), tracąc do De Gendta prawie 20 minut. Lider grupy Polaka - Ivan Basso, który miał walczyć o zwycięstwo w wyścigu, w sobotę ostatecznie pogrzebał swoje szanse, kończąc rywalizację na dziesiątej pozycji.
zew, PAP