- To były najwspanialsze dwa tygodnie w mojej karierze, czekałam i ciężko pracowałam na nie całe życie. Myślę, że finał Wimbledonu jest marzeniem każdego tenisisty. Jestem szczęśliwa, choć oczywiście trochę też rozczarowana dzisiejszą porażką, ale to był mój pierwszy wielkoszlemowy finał. Choć była szansa, to jednak do zwycięstwa było cały czas daleko. Serena grała dzisiaj zbyt dobrze i wygrała cały turniej na pewno zasłużenie - powiedziała po meczu Radwańska, która od poniedziałku będzie wiceliderką rankingu WTA Tour, po raz pierwszy w karierze.
"Za bardzo chciałam wygrać"
- Na początku byłam trochę zdenerwowana, myślę, że za bardzo chciałam dziś wygrać. Jednak gdy Serena w pierwszym secie i końcówce trzeciego serwowała dużo asów, nie mogłam zbyt wiele zrobić. Ale wykorzystałam swoją szansę w drugim secie i wróciłam do meczu. Ta przerwa deszczowa po pierwszym secie chyba trochę mi pomogła, pozwoliła nieco opanować emocje i ostudziła mnie. Kiedy po raz drugi wyszłam na kort, nie myślałam już, że gram w finale, tylko, że to jest zwykły mecz - dodała.
Pierwsze pięć gemów finału należało do Williams, zanim Polka utrzymała serwis na 1:5, by przegrać seta 1:6. W drugim wybroniła się ze stanu 1:3, a w końcówce przełamała serwis Amerykanki na 7:5. W trzeciej partii od stanu 2:1 straciła pięć ostatnich gemów.
"Nie można się poddawać"
- Gdy przegrywałam w drugim secie, nawet przez chwilę nie pomyślałam, że to może być koniec meczu. W końcu to finał Wielkiego Szlema, więc walczy się do końca, zresztą przecież tak jak w każdym innym meczu. Nie można się poddawać. Nawet kiedy na tablicy jest 0:6, 0:4, to zawsze jest szansa na zwycięstwo i trzeba walczyć o każdy punkt. To sport, więc zawsze można zacząć grać lepiej, wrócić i wygrać. Ja przynajmniej zawsze próbuję do samego końca. Dzisiaj też tak było, ale w trzecim secie rywalka znów zaczęła grać świetnie - stwierdziła Radwańska.
- Ona dzisiaj doskonale serwowała, w czym pomagał jej mocny wiatr, a mnie jednocześnie trochę utrudniał odbiór. Zaskoczyła mnie też trochę świetnymi dropszotami. Zawsze wiedziałam, że ma do tego dobrą rękę, ale jednak zazwyczaj głównie agresywnie uderza piłki, a dropszoty u niej są raczej rzadkością. To bardziej moja broń - dodała.
"Wcześniej to do mnie nie docierało"
Przed tegorocznym Wimbledonem Radwańska miała za sobą pięć występów w wielkoszlemowych ćwierćfinałach, z czego dwa w Londynie (2008-09) i trzy w Australian Open (2008, 2011-12). Tu najpierw po raz pierwszy dotarła do półfinału, a następnie finału, w którym trafiła na byłą liderkę rankingu WTA Tour i trzynastokrotną triumfatorkę imprez z tego cyklu.
- Teraz już wiem, że jednak jest różnica, kiedy się wychodzi na finał nawet dużych turniejów WTA, a jak się człowiek czuje, gdy gra w finale Wielkiego Szlema. Czuje się różnicę, większą presję, nerwy i stawkę meczu. Trochę czasu mija, zanim to przechodzi i emocje puszczają. Wczoraj jeszcze to do mnie jakby nie docierało, bo gra się tu mecz za meczem przez te dwa tygodnie. Dopiero jak się wchodzi na Kort Centralny, przy tej całej oprawie, człowiek zaczyna sobie zdawać sprawę, gdzie jest i o co gra - zauważyła Radwańska, która od początku tygodnia walczy z katarem oraz przeziębieniem, które zaatakowało krtań i sprawiło, że po półfinale zaniemówiła.
Walka z... chorobą
- Nic się nie zmieniło przez ostatnie dwa dni, a właściwie cały tydzień. Wszystko było: czosnek, miód, różne spraye, ale nic nie pomagało. Ale jak się wychodzi na kort, to się o tym trochę zapomina przez adrenalinę, choć wiadomo, że mocno drapie w gardle. To jednak nie szkodziło mojemu forhendowi czy bekhendowi w trakcie gry. Bardziej przeszkadzał wiatr i deszcz, który towarzyszył nam przez cały tydzień - dodała polska wicemistrzyni Wimbledonu.
ja, PAP