- Czuję przede wszystkim zmęczenie. Myślałem, że się wykończę. Mam arytmię, a ten konkurs mnie jeszcze dobijał. Najchętniej bym usiadł albo się położył. Proszę państwa, nie róbmy z tego nie wiadomo czego. Wygraliśmy, ale zaraz są kolejne zawody, to już jest historia. Poza tym to niszowa dyscyplina sportu - zaczął rozmowę z dziennikarzami Olszewski.
- To jest moment, w który chyba nie wierzyłem, że kiedykolwiek nadejdzie. Na tym poziomie powtórzyć taki sukces jest niezwykle ciężko. Tym bardziej, że poziom rywalizacji bardzo się podniósł. W Pekinie Tomek był młodym, dopiero wchodzącym na salony zawodnikiem i niczego się tam nie bał. Teraz ta rola przypadła Davidowi Storlowi, po trzech rundach jednak pękł - dodał po chwili.
Początek rywalizacji należał do 22-letniego mistrza świata z Daegu. Urodzony w Rochlitz kulomiot konkurs rozpoczął od 21,84 m; w następnym poprawił się jeszcze o dwa centymetry. Majewski na prowadzenie wyszedł w trzeciej kolejce, w której uzyskał 21,87. W ścisłym finale Niemiec już nie istniał; spalił trzy ostatnie próby. - W złoto uwierzyłem dopiero po ostatnim rzucie Storla. W mojej opinii był najgroźniejszym rywalem. Fizycznie zawodnicy są mniej więcej tak samo przygotowani. Decyduje równowaga psychiczna. Nie można ulec emocjom, trzeba odpowiednio ukierunkować koncentrację. Tomek rywali pokonał psychicznie. Wytrzymał całe napięcie. W ostatnim rzucie jeszcze wbił Storlowi gwóźdź do trumny - ocenił szkoleniowiec.
Majewski przystępując do ostatniej próby, był już pewny złotego medalu. Pokazał w nim jednak prawdziwie mistrzowską dyspozycję i posłał kulę na odległość 21,89. Brązowy medal zdobył Amerykanin Reese Hoffa (21,23), a czwarty był jego rodak Christian Cantwell. W piątkowym konkursie reprezentanci USA nawet przez moment nie nawiązali walki o zwycięstwo, choć w tym sezonie oddawali już rzuty co najmniej 22-metrowe.
- Jak dla mnie, to Amerykanie byli słabi cały sezon. Pchanie na podwórku, gdzieś w kącie ponad 22 metry na nikim nie robi wrażenia. Trzeba stanąć razem z przeciwnikiem, zmierzyć się z nim i wtedy pokazać, co się potrafi. Ja już rano kolegom trenerom z innych reprezentacji powiedziałem, kto się będzie liczył. I miałem rację - zaznaczył Olszewski.
Recepta na sukces, poza ciężkim, systematycznym treningiem?
- W odpowiednim momencie odpuściliśmy ćwiczenia, a przed samymi zawodami nawet siebie zaczynamy unikać. Choć Tomek jest dla mnie jak trzeci syn, to nie można do końca zawodnika niańczyć. Na stadionie jest zdany praktycznie tylko na siebie, więc musi być samodzielny. Jest taki moment, w którym ja się usuwam na bok. Nie chcę mu przeszkadzać. On mnie widzi codziennie na śniadaniu, na obiedzie, na kolacji i na dwóch treningach. Ile można patrzeć na taką starą gębę? - podkreślił trener.
eb, pap