23-letnia Radwańska jest trzecia w świecie, nie obroniła w Tokio tytułu wywalczonego przed rokiem, a tym samym 900 punktów. Porażka w finale dała jej jednak 620 pkt, które wystarczą do utrzymania obecnej pozycji w klasyfikacji WTA Tour. Starsza o siedem lat Pietrowa zajmuje 18. miejsce.
Wynik meczu można uznać za kwintesencję kobiecego tenisa, który jest zazwyczaj zmienny i pełen nieprzewidywalnych zwrotów akcji. Dzieje się tak w dużym stopniu dlatego, że serwis nie jest – może poza amerykańskimi siostrami Sereną i Venus Williams – tak skuteczną bronią, jak u mężczyzn.
W pierwszym secie, trwającym 31 minut, Radwańska nie zdołała ani razu utrzymać własnego podania, ale i nie miała żadnej szansy na przełamanie serwisu rywalki. Natomiast Rosjanka wykorzystała trzy z siedmiu "break pointów", a partię zakończyła trzecim asem w meczu.
Już na otwarcie drugiej Polka ponownie znalazła się w poważnych opałach, bowiem rozpoczęła swojego gema od stanu 0-40. Wygrała jednak pięć kolejnych wymian, a także cztery następne gemy. Tę serię Pietrowa przerwała dopiero przy 0:5, gdy po raz pierwszy w secie, trwającym 29 minut, zdołała utrzymać podanie. Jednak chwilę później krakowianka wyrównała stan meczu, rozstrzygając partię na swoją korzyść 6:1.
Decydująca, najbardziej wyrównana, część sobotniego finału długo toczyła się zgodnie z regułą własnego podania, a obie tenisistki nie dawały sobie nawzajem prezentów w postaci "break pointów". Tak był do stanu 4:3 dla Rosjanki, która wówczas wykorzystała jedyną okazję do przełamania serwisu Polki. Chwilę później wyszła na 40-0, a kończyła spotkanie przy drugim meczbolu, po godzinie i 41 minutach gry.
W sobotę Pietrowa miała przewagę w asach serwisowych 11-6, a nieznacznie słabiej od Radwańskiej wypadła w podwójnych błędach 4-3. Był to ich piąty pojedynek, a po raz drugi lepsza okazała się Pietrowa, która poprzednie zwycięstwo odniosła również w stolicy Japonii w 2008 roku.
W tamtym sezonie trafiły na siebie jeszcze trzykrotnie, a krakowianka wygrała na twardej nawierzchni w wielkoszlemowym Australian Open w Melbourne, na trawie w Eastbourne i w hali Linzu. Sobotni finał przyniósł Polce czwartą w karierze porażkę w tej fazie turnieju, po występach w Pekinie w 2009 roku, rok później w San Diego i w tym sezonie w wielkoszlemowym Wimbledonie.
Radwańska wywalczyła w Tokio premię w wysokości 192 tysięcy dolarów (zwyciężczyni 385 tys.), ale także - podobnie jak wszystkie uczestniczki półfinałów - wolny los w pierwszej rundzie rozpoczynającego się w sobotę większego turnieju WTA Tour rangi Premier I na twardych kortach w Pekinie (z pulą nagród 4 828 050 mln dol.). Tam również Polka triumfowała w poprzedniej edycji.
Teraz wyjdzie do gry najwcześniej w poniedziałek, a zmierzy się z zwyciężczynią pojedynku między dwoma chińskimi posiadaczkami "dzikich kart" Shuai Zhang i Qiang Wang.jl, PAP