Od kiedy tylko rozgrywane są międzynarodowe turnieje piłkarskie, praktycznie na każdym pojawiał się ktoś, kto wprawiał wszystkich w osłupienie, odnosząc wielki sukces – w skali swego kraju, kontynentu lub świata. Postanowiliśmy wyłowić najciekawsze przypadki tego typu, a za każdym kryła się jakaś ciekawa historia. Zapraszamy!
Korea Północna – Mistrzostwa Świata 1966
Korea Północna i piłka nożna przeciętnemu kibicowi kojarzą się
głównie z telewizyjną propagandą, według której ich
reprezentacja wygrała jeden z mundiali po pokonaniu Brazylii 1:0 w
finale. Prawda jest jednak taka, iż największy
sukces KRLD w piłce nożnej przypada na 1966 rok i turniej rozgrywany w
Anglii. Wówczas drużyna ta wyszła z grupy kosztem Włochów oraz
Chile, a także napędziła wielkiego stracha Portugalii z Eusebio w
składzie. W 25. minucie Azjaci prowadzili już 3:0, jednak potem
legenda Benfiki wzięła się do roboty – sam Eusebio strzelił 4 gole,
piątego dołożył Jose Augusto i Koreańczycy wrócili do domu.
Niemniej mogli zrobić to z podniesionymi głowami. Zwłaszcza że początkowo Choe Yong Gon nie chciał w ogóle puścić drużyny na
mundial.
Kostaryka - Mistrzostwa Świata 2014
Gdy rozlosowano grupy, zdawało się, iż Kostarykanie trafili do
grupy śmierci. Co prawda ani Anglicy, ani Włosi nie mieli wówczas
zespołów tak świetnych jak teraz, ale w porównaniu z nimi
drużyna z Ameryki Środkowej wciąż jawiła się jako outsider. Do
tego Urugwaj z Suarezem, Forlanem, Cavanim, Godinem, Muslerą… No
nie, to nie mogło się udać.
A jednak! Triumfy nad Anglią (3:1) i
Włochami (1:0) oraz bezbramkowy remis z drużyną Oscara Tabareza dały
awans. Później zaś w serii rzutów karnych poległa Grecja i
dopiero w ten sam sposób podopiecznych Jorge Pinto wyeliminowała
Holandia. Gwiazdą Kostaryki był wówczas (i nadal jest) Keylor
Navas, który chwilę później przeszedł z Levante do Realu Madryt.
Współautorem sukcesu był z kolei nasz stary, dobry znajomy z Wisły
Kraków, czyli Junior Diaz.
Chile – Mistrzostwa Świata 1962
Czy argument dotyczący atutu własnego boiska jest przeceniany? Powiedzcie to Chilijczykom. W Copa America nigdy wcześniej i
dłuuuugo później ta reprezentacja nie odniosła sukcesu, a w sześciu poprzednich turniejach albo w ogóle nie grała w finałach, albo
odpadała na etapie fazy grupowej. Do tego kraj wciąż odczuwał
efekty jednego z najgroźniejszych trzęsień ziemi w historii z 1958
roku. Mało brakowało, a mistrzostwa zostałyby przeniesione do
innego kraju, jednak ostatecznie FIFA ostała przy pierwotnym
wyborze. Gospodarze prowadzeni przez
Fernando Rierę dotarli aż do półfinału, w którym ulegli
Brazylii. Wcześniej ich ofiarami padli Szwajcarzy, Włosi oraz ZSRR.
Starcie z Italią przeszło do historii w sposób haniebny –
mecz ten był absurdalny i brutalny. Humberto Maschio bokserskim
ciosem złamał nos włoskiego kapitana, Giorgio Ferrini z kolei
zszedł z boiska dopiero po interwencji uzbrojonej policji. W BBC
pisano potem: „Te drużyny zmierzyły się ze sobą pierwszy raz i
oby ostatni”. Cóż, dziś jednak bardziej pamiętany jest ogólny
sukces sportowy Chile, jakim było dojście do półfinału, niż to
haniebne starcie, które zainspirowało Kena Astona do wprowadzenia
do piłki nożnej żółtych oraz czerwonych kartek.
Islandia - Mistrzostwa Europy 2016
Jedna z bardziej romantycznych historii piłkarskich naszych czasów.
Ileż to naczytaliśmy się porównań, że tak daleko zaszła
reprezentacja kraju, którego populacja jest dwa razy mniejsza niż
liczba mieszkańców na przykład Łodzi?
Nigdy wcześniej Islandia
nie zakwalifikowała się na żaden wielki piłkarski turniej, aż nagle Lars Lagerback stworzył zespół grający nie dość, że najlepiej w historii, to jeszcze przyjemnie dla oka postronnego
kibica. Zresztą, to też nie była drużyna pełna gwiazd światowego
formatu. Owszem, każdy kojarzy Sigurdssona, Finnbogasson czy
Sigthorsson to też nie są anonimy. Z większych nazwisk w zespole
znalazł się jeszcze 38-letni Gudjohnsen, aczkolwiek kolegów
bardziej wspierał w szatni niż na boisku, na którym spędził
zaledwie 13 minut w 2 meczach. Islandia na Euro 2016 doszła aż do
ćwierćfinału, gdzie uległa Francji 2:5, tworząc wspaniałe
widowisko. Wcześniej z kolei jej wyższość musieli uznać Anglicy
oraz Austriacy, równość zaś Portugalczycy i Węgrzy.
Korea Południowa - Mistrzostwa Świata 2002
Z mundiali, które mogą pamiętać młodsze pokolenia, ten w Korei
Południowej oraz Japonii był zdecydowanie najdziwniejszy. Bynajmniej nie ze względu na pory, w których odbywały się mecze.
Nie dało się bowiem nie zauważyć, że sędziowie w magiczny
sposób ulegali presji azjatyckiego sukcesu i z ich pomocą
współgospodarze dotarli aż do półfinału, pokonując po drodze
Polskę, Portugalię, Włochów oraz Hiszpanię. Zatrzymali się
dopiero na Niemcach, późniejszych wicemistrzach.
Z kolei spotkanie
o brąz Koreańczycy przegrali z Turkami, którzy rzeczywiście mieli
wtedy mocną drużynę – na przykład Recbera na bramce
czy Sukura w ataku. Ten zresztą zapisał się w mundialowych
annałach ze względu na najszybszą bramkę, jaka kiedykolwiek padła
w Mistrzostwach Świata – 11 sekund wystarczyło mu, by pokonać
koreańskiego bramkarza. Trzeba też przyznać, iż swój sukces
Turcy zawdzięczali także fortunie, gdyż w grupie mieli Kostarykę
oraz Chiny, później zaś trafiali na Japonię, Senegal. Ich marsz
zatrzymała Brazylia w składzie z Ronaldo, Rivaldo i Ronaldinho.
Belgia – Mistrzostwa Europy 1980
W tamtych czasach Czerwone Diabły nie
miały pokolenia równie utalentowanego co obecne. Dość powiedzieć, że z 11
mundiali Belgia wzięła udział w zaledwie pięciu i zawsze była w ścisłym
gronie najsłabszych zespołów. Mistrzostwa Europy? Trzecie miejsce w
1972 roku brzmi nieźle, choć nie tak dobrze, gdy weźmiemy pod
uwagę fakt, iż w całym turnieju udział wzięły zaledwie cztery drużyny.
Zdobycie wicemistrzostwa na ME 1980 należy więc uznać za sporą
niespodziankę, zwłaszcza że wydarzyła się kosztem Anglików,
Włochów i Hiszpanów Bohaterem Belgów był Jean-Marie Plaff,
choć do czasu – w finale z RFN zawinił przy obu straconych golach
i to Niemcy zwyciężyli 2:1. Jak na ironię nawet obecna, niezwykle
utalentowana generacja Czerwonych Diabłów nie potrafi osiągnąć
sukcesu na miarę tamtego wicemistrzostwa. Brąz z mistrzostw Świata w Rosji? Cóż,
nadal szczebelek niżej.
Grecja - Mistrzostwa Europy 2004
Jedna z najbardziej zaskakujących i jednocześnie najbardziej
irytujących niespodzianek w historii futbolu. Styl gry greków to była definicja tego, co szumnie nazywa się „antyfutbolem”. Trudno się nie zgodzić,
chociaż dla zespołu Otto Rehhagela cel uświęcił środki i
trudno, by kogokolwiek miał przepraszać za wygrywanie. Nie bez
powodu jednak choćby Jonathan Wilson pisał o zwycięstwie Greków w
2004 roku, że osiągnęli go, stosując taktykę tak przestarzałą, że aż zaskakującą dla ówczesnych przeciwników.
Wymowna była droga tego zespołu. Awans z grupy po zwycięstwie 2:1 –
o ironio – z Portugalią, remisie z Hiszpanią i przegranej z
Rosją; później triumf 1:0 z Francją; również 1:0 z Czechami w półfinale i to po dogrywce. Aż w końcu znów 1:0 z Portugalią po
golu Charisteasa. Napastnika, który nigdy w życiu nie zdobył nawet 10 bramek w jednym sezonie ligowym. Solidność defensywna Greków
jest godna podziwu, ale źle się to oglądało.
Dania - Mistrzostwa Europy 1992
Drużyna ta przeszła do historii jako „duński dynamit”. Nie
dziwota, ich triumf rzeczywiście należy uznać za eksplozję i to
zupełnie nieoczekiwaną. Ba, przecież ekipy Richarda Jensena w
ogóle miało nie być na tym turnieju! Ostatecznie Dania przystąpiła
do Euro w Szwecji tylko ze względu na wykluczenie Jugosławii z
powodu konfliktu zbrojnego w Bośni.
Historia ta zaskakuje tym
bardziej, biorąc pod uwagę fakt, iż powyższa decyzja zapadła 9
dni przed startem turnieju, więc późniejsi zwycięzcy byli
praktycznie ściągani z plaż i tym podobnych miejsc, gdzie spędzali
urlopy. Opłaciło się – po drodze Duńczycy ograli Francję (2:1),
Holandię (5:4 w karnych) oraz Niemców (2:0), a zespół, którego liderami
byli Peter Schmeichel i Brian Laudrup przeszedł do historii.Czytaj też:
Euro 2020. Więcej niż piękne areny. Jakie tajemnice kryją stadiony, na których odbędzie się turniej?