VAR zabrał sędziom poczucie odpowiedzialności. Mecz Legii z Rakowem to świetny przykład

VAR zabrał sędziom poczucie odpowiedzialności. Mecz Legii z Rakowem to świetny przykład

Sędzia Piotr Lasyk
Sędzia Piotr Lasyk Źródło:Shutterstock / Mikołaj Barbanell
Jeśli mnie pamięć nie myli, VAR miał być narzędziem pomocniczym dla sędziów głównych, a nie technologią, bez której podjęcie decyzji będzie oznaczało paraliż myśli i niezdolność do rozstrzygnięcia czegokolwiek. Między innymi w tym sensie Piotr Lasyk finału Pucharu Polski nie udźwignął.

Napiszę szczerze – nie wyobrażam sobie życia bez VAR-u w piłce nożnej. Gdy tylko od czasu do czasu oglądam spotkanie bez niego, czuję się, jakbym cofnął się do epoki futbolu łupanego. Z drugiej strony jednak mam wrażenie, że sędziowie uzależnili się od tej technologii. To już nie jest dla nich wartościowa pomoc, tylko coś, co sprawia, że kompletnie stracili samodzielność. Dziś VAR nie oznacza „video assistant referee” a „video alibi referee”.

Legia – Raków w finale Pucharu Polski a kwestia VAR

Przykłady tego można mnożyć. Jeśli oglądaliście mundial, na pewno zwróciliście uwagę na to, jak często arbitrzy biegali do telewizora, bo sami nie byli niczego pewni. Okej, to poniekąd wynikało również z przedziwnych wytycznych dotyczących dyktowania między innymi rzutów karnych, ale skala zjawiska i tak przerażała.

W polskiej piłce mamy to samo. Można odnieść wrażenie, że za wyjątkiem Szymona Marciniaka, który ewidentnie fanem telewizji nie jest, nie posiadamy samodzielnego sędziego. Żebyśmy się dobrze zrozumieli – ja tu nie nawołuję do bojkotu VAR-u, ponieważ cały czas pozostaję jego gorącym zwolennikiem. Coś jednak jest ewidentnie nie halo, jeśli telewizorkiem trzeba się wesprzeć nawet w najbardziej oczywistej sytuacji. Tak właśnie było podczas spotkania Legii z Rakowem w finale Pucharu Polski.

Czerwona kartka dla Yuriego Ribeiro a odpowiedzialność Piotra Lasyka

Weźmy dzisiejszą czerwoną kartkę dla Yuriego Ribeiro. Minęło kilka minut spotkania, więc o zmęczeniu nie ma mowy. Fran Tudor wychodzi sam na sam, na plecach ma Portugalczyka. Mija chwila, a wahadłowy Rakowa leży na murawie wycięty przez przeciwnika. Gdyby nie interwencja Riberio, Chorwat wyszedłby sam na sam z Tobiaszem. Wykładnia jest oczywista – czerwona kartka dla tego, który przewinił. No i natychmiastowy gwizdek, bo na co tu czekać?

Nie dostrzegłem, co w tym momencie dokładnie robił Lasyk, gdzie się patrzył, kogo śledził wzrokiem… Może podziwiał efektowne oprawy kibiców obu ekip? Nie wiem. Faktem jest natomiast, że na boisku wtedy przebywał i jeśli śledził, co się na nim dzieje, powinien gołym okiem dostrzec, iż Portugalczykowi należy się „roja directa”.

Co się jednak stało? Tudor poleżał ze dwie minuty na murawie, Lasyk puścił grę i dopiero po zwróceniu mu uwagi między innymi przez Marka Papszuna obejrzeliśmy jakąkolwiek reakcje arbitra. To po pierwsze. Po drugie, zanim sędzia cokolwiek zadecydował, postanowił skonsultować się wozem VAR. Bynajmniej nie tylko na słuchawce, lecz własnoczonie. Ba, sytuację z faulem Portugalczyka na Chorwacie obejrzał dwukrotnie i dopiero wtedy pokazał zawodnikowi Legii czerwony kartonik.

Czytaj też:
Sceny w finale Pucharu Polski. Papszuna oraz Runjaica ewidentnie poniosło

Czy Piotr Lasyk i inni sędziowie są pewni siebie?

Ktoś powie – ale czemu się czepiam, skoro ostatecznie decyzja była dobra? Jasne, sprawiedliwości stała się zadość i to jest w całej sprawie najważniejsze. Niemniej dostaliśmy też dowód na to, że Marek Papszun na konferencji prasowej mógł mieć rację, martwiąc się, iż sędzia Lasyk finału Pucharu Polski nie dźwignie. Jeśli w tak ewidentnej sytuacji potrzebujesz alibi w postaci dwukrotnego (!) zapoznania się z powtórką, to znaczy, że twoja pewność siebie uleciała, niczym dym z kibiciowskich rac.

Siłą rzeczy takie coś sprawia to, że sędzia nie wzbudza potem żadnego respektu u piłkarzy. Skoro wszystko musi sprawdzać i oglądać drugi lub trzeci raz, to właściwie po co on tam jest na boisku? Równie dobrze mógłby po nim biegać losowy Kowalski bez większego przeszkolenia, bo i tak byłby wyłącznie przekaźnikiem.

Oczywiście upraszam, aczkolwiek prowadzenie meczu na alibi takie jak w finale Pucharu Polski to nie jest wcale zjawisko odosobnione. W szerszej perspektywie można bowiem dojść do wniosku, że VAR oprócz ogromnego wsparcia, przyniósł arbitrom również pewną indolencję, widoczną aż nadto.

Do każdej decyzji potrzebują wsparcia.

Do każdej decyzji potrzebują usprawiedliwienia.

Do każdej decyzji podchodzą z nieufnością wobec samych siebie.

Do każdej decyzji podchodzą tak, aby zrzucić odpowiedzialność.

VAR – Video Alibi Referee

Pół żartem, pół serio – jeśli tak dalej pójdzie, pierwszym zawodem, który „wytnie” sztuczna inteligencja nie będzie dziennikarz, lecz sędzia piłkarski. Skoro już teraz to nie on podejmuje samodzielne decyzje, tylko robi to za niego technologia, ponieważ sam niewiele dostrzega… Albo nie chce dostrzegać, bo liczy, iż ktoś/coś dostrzeże to za niego… Nie podoba mi się to. W założeniu VAR miał być pomocą dla zawodnego oka ludzkiego, a nie całkowicie je zastępować.

A zatem – wyobrażacie sobie, że piłkarz przed każdym podaniem pyta trenera, czy to będzie dobre zagranie? Albo że kucharz za każdym razem pyta swojego szefa, czy wystarczająco posolił wodę przed ugotowaniem czegoś? Albo że kasjerka non stop upewnia się u kierownika zmiany, czy dobrze coś nabiła na kasę? No błagam, kabaret.

Na tej zasadzie poszliśmy z VAR-em w złą stronę. Póki koniec końców decyzje są sprawiedliwe, można na ten kłopot przymknąć oko. Sądzę jednakowoż, że takim ciągłym spychaniem odpowiedzialności na VAR i telewizorek panowie arbitrzy robią sobie większą szkodę, niż im się wydaje.

Czytaj też:
Kosta Runjaic wreszcie to zrobił. Trener Legii Warszawa pozamykał usta
Czytaj też:
Kibice Legii przejęli ulice Warszawy. Wszystko przed finałem na PGE Narodowym

Źródło: WPROST.pl