Teoretycznie Lech Poznań miał wszystko, aby wygrać mecz z Koroną Kielce. W praktyce piłkarze Kolejorza popełnili dwa fatalne błędy, przez które mało brakowało, aby obie ekipy podzieliły się punktami.
Lech Poznań – Korona Kielce. Dominacja bez efektów
W 26. minucie powinno być 1:0 dla gospodarzy, aczkolwiek kapitan tej drużyny spudłował w sytuacji, w jakiej zazwyczaj się nie myli. Sousa odebrał znakomite podanie od Sousy, wbiegł w pole karne i uderzył z powietrza lewą nogą. Problem w tym, że skiksował, a w efekcie poznaniacy otrzymali tylko rzut rożny, z którego nic nie wynikło. Po chwili bramkarz Korony efektownie obronił bombę Rebocho z dystansu.
Niespodziewanie to jednak Korona zdobyła pierwszą bramkę, do siatki trafił Trojak, aczkolwiek kielczanie cieszyli się bramki bardzo krótko. Na spalonym znalazł się bowiem zawodnik, który asystował strzelcowi ostatecznie nieuznanego gola. Było to poważne ostrzeżenie dla Kolejorza. Przed końcem pierwszej połowy dobrą okazję miał też Amaral, lecz po uderzeniu przewrotką trafił jedynie w boczną siatkę.
Mikael Ishak i Joao Amaral bohaterami Kolejorza
Kilka chwil później Korona sprezentowała rywalom rzut karny, po tym, jak Trojak zablokował strzał ręką we własnej „szesnastce”. Do piłki podszedł Ishak i nie pomylił się, wyprowadzając podopiecznych van den Broma na prowadzenie tuż przed końcem pierwszej partii meczu.
Podopieczni trenera van den Broma weszli w drugą połowę idealnie. Jeden z zawodników Korony nie poradził sobie z długim podaniem od bramkarza, w związku z czym Rebocho z łatwością przejął futbolówkę. Za chwile odegrał ją do Amarala, a ten w końcu błysnął na miarę swoich możliwości. Portugalczyk podprowadził futbolówkę przez kilkanaście metrów, a że nikt do niego nie podbiegł, zdecydował się na uderzenie zza „szesnastki”. Jak się okazało, zrobił to idealnie, bo Zapytowski nie miał szans na skuteczną interwencję.
Korona Kielce złapała kontakt
Kielczanie dostali jednak szansę, by stosunkowo szybko wrócić do gry, gdy Karlstroem zablokował ręką jedno z dośrodkowań we własnym polu karnym. Sędzia odgwizdał przewinienie, aczkolwiek musiał się jeszcze upewnić, czy aby na pewno słusznie, bowiem Szwed został trafiony w rękę z bardzo bliskiej odległości. Ostatecznie uznał, iż stały fragment gościom się należy i po chwili było już 2:1 po uderzeniu Łukowskiego.
Podopieczni trenera Kuzery złapali wiatr w żagle i zaczęli grać bardziej zuchwale, więc w kilku akcjach postraszyli rywali. Najbardziej Podgórski, po którego próbie Bednarek musiał udowodnić swoje umiejętności. Przy rzucie rożnym nieco później miał jednak dużo szczęścia – nie miałby szans, aby dolecieć do piłki, gdyby Malarczyk nie spudłował głową z bliskiej odległości.
Afonso Sousa antybohaterem Lecha Poznań
Mniej więcej na kwadrans przed końcem spotkania Kolejorz kolejny raz sprezentował przeciwnikom „jedenastkę”. Tym razem zawinił Sousa, który nie poradził sobie z kryciem Szpakowskiego i sfaulował go na skraju „szesnastki”. Podgórski kolejny raz wziął na siebie odpowiedzialność za wykonanie tego stałego fragmentu i doprowadził do remisu.
Aż trudno uwierzyć, że w 83. minucie nie zrobiło się 3:2 dla Korony. Najpierw Bednarek obronił uderzenie oponenta, lecz przy dobitce Deaconu był bezradny. Miał szczęście, ponieważ ten trafił w słupek, podobnie jak za moment Łukowski, próbujący dobijać strzał kolegi. Gdy Deja wpadł w pole karne i padł po starciu z Miliciem arbiter zastanawiał się, czy nie dać gościom kolejnego karnego, lecz tym razem przewinienie faktycznie było wątpliwe.
Filip Szymczak bohaterem Lecha Poznań
To bynajmniej nie był koniec emocji w tym starciu. Sędzia doliczył aż 9 minut i w tym doliczonym czasie poznaniacy trafili do siatki po raz trzeci. Dośrodkowanie Czerwińskiego było idealne, a skorzystał z niego Szymczak, pokonując Zapytowskiego strzałem głową. Mimo prowadzenia zespół van den Broma atakował do samego końca spotkania, lecz więcej bramek już nie obejrzeliśmy. Ostatecznie Lech wygrał z Koroną 3:2.
Czytaj też:
Piotr Stokowiec dla „Wprost”: Nie stałem się z dnia na dzień gorszym treneremCzytaj też:
Ten wynik to sensacja. W ten sposób Widzew Łódź do pucharów nie wejdzie