Dariusz Tuzimek („Wprost”): W ostatniej kolejce ligowej Raków powiększył swoją przewagę nad Legią do 9 punktów, bo zespół z Warszawy tylko zremisował z Widzewem Łódź. Czy zatem – na 12 kolejek przed końcem rozgrywek – w Ekstraklasie jest już „pozamiatane”? Raków nie wypuści mistrzostwa z ręki?
Marek Jóźwiak: Moim zdaniem w lidze nie ma takiej ekipy, który byłaby w stanie Raków dogonić. Wydaje mi się, że drużyna Marka Papszuna już nawet nie odczuwa presji, bo musiałaby jeszcze trzy mecze przegrać i raz zremisować. Przypomnijmy, że jesienią zespół z Częstochowy wygrał u siebie z Legią aż 4:0, więc bilans bezpośrednich meczów z warszawianami będzie raczej korzystny dla Rakowa. Trudno się spodziewać, żeby w kwietniu przegrał na Łazienkowskiej na przykład 0:5.
Raków w trzech pierwszych kolejkach rundy wiosennej prezentował się średnio, ale generalnie siła tej drużyny robi wrażenie. W Białymstoku nikomu nie gra się łatwo, a ekipa Papszuna była wyraźnie lepsza od Jagiellonii. Gości nie zdeprymowała nawet szybko stracona bramka.
Raków dopiero teraz odzyskuje świeżość. Drużyna była zimą aż na dwóch obozach przygotowawczych. Najpierw zagrali kilka sparingów w Holandii, później wrócili do Polski i po kilku dniach ponownie wyjechali na zgrupowanie do Turcji. Tych treningów i obciążeń było zatem sporo, więc na początku rundy rewanżowej zawodnicy mogli czuć jeszcze zmęczenie w nogach, ale teraz drużyna łapie swój rytm.
Myślę, że trener Papszun przygotował zespół na te decydujące mecze w lidze, na przykład z Legią na początku kwietnia. Wtedy jeszcze bardziej decydująca będzie fizyczność zawodników, a wydaje mi się, że to będzie atut właśnie częstochowian.
Czytaj też:
Nowy prezes Rakowa Częstochowa. Kim jest Piotr Obidziński?
Legia z kolei nie wygląda mi na drużynę, która jest w stanie wygrać wszystkie 12 meczów do końca rozgrywek. W każdym meczu zespół Kosty Runjaicia ma dużo słabsze drugie połowy i kibice muszą do końca drżeć o wynik. Nawet w starciach ze słabszymi rywalami.
Moim zdaniem to jest kwestia mentalna. Oni nie potrafią wykorzystać okazji, kiedy przeciwnik ma słabszy moment, gdy można by go przycisnąć i zamknąć spotkanie. Tak właśnie było w piątkowej konfrontacji z Widzewem. Legia zdobyła bramkę, lecz zamiast iść za ciosem, zaczęła zwalniać tempo i pozwoliła rywalom wrócić do równowagi.
Lider warszawian – Josue, to jest piłkarz, na którego grę patrzy się z przyjemnością, tyle że on zwalnia grę. A ja bym chciał widzieć Legię grającą intensywnie, przytłaczającą i dominującą rywala. Zespół Runjaicia tak nie gra i w efekcie stracił aż 4 punkty w dwóch ostatnich meczach u siebie, z Cracovią i z Widzewem.
Chyba warto docenić również postawę Widzewa na Łazienkowskiej, bo po tej drużynie w ogóle nie widać, że to beniaminek. Łodzianie grają odważny, ofensywny futbol i co najważniejsze, jest w tym powtarzalność.
Na początku nikt na nich nie stawiał. Niektórym się wydawało, że za chwilę ten entuzjazm po awansie do Ekstraklasy musi w drużynie Widzewa zgasnąć, a nic takiego się nie stało. Drużyna Janusza Niedźwiedzia imponuje stabilnością formy i ma ten słynny „widzewski charakter”, który pamiętamy sprzed lat. Ekipa z Łodzi to przede wszystkim kolektyw, a liderem tej ekipy jest Bartłomiej Pawłowski, który w trudnych dla drużyny momentach bierze ciężar odpowiedzialności za wynik na siebie. Poza nim jest tam jeszcze dwóch-trzech wyróżniających się zawodników, ale reszta to są – nikogo nie obrażając – gracze dość przeciętni, którzy wcześniej mieli kłopoty w innych klubach, żeby w ogóle załapać się do składu. Tyle że trener Niedźwiedź potrafił z nich zrobić drużynę, która gra ambitnie, intensywnie, walecznie. To największa siła RTS-u.