Jeśli chodzi o formę Arsenalu i Tottenhamu wystarczy powiedzieć, że przed niedzielnym spotkaniem oba kluby znajdowały się odpowiednio na 13. i 10. miejscu w tabeli. Kanonierzy od dna odbijają się dopiero od 4. kolejki, ponieważ po pierwszych trzech znajdowali się na samym dole zestawienia z zerowym dorobkiem punktowym.
Deklasacja w pierwszej połowie. Tottenham bezradny
Od początku spotkania wyraźnie lepszą drużyną był Arsenal. Drużyna Mikela Artety lepiej prezentowała się w ofensywie i to zaowocowało bramką w pierwszym kwadransie meczu. Świetnie prawą stroną boiska zabrał się Bukayo Saka, który podał po ziemi prostopadle do Emile'a Smitha Rowe'a. Ten niepilnowany spokojnie skierował piłkę do siatki. Od 12. minuty Kanonierzy prowadzili z kogutami.
Arsenal się nie zatrzymał i w 27. minucie przeprowadził zabójczą akcję lewym skrzydłem, która zakończyła się golem Pierre-Emericka Aubameyanga. Gabończyk otrzymał podanie od Smitha Rowe'a, który do gola dopisał sobie jeszcze asystę. Przed zejściem do szatni wynik poprawił jeszcze Bukayo Saka, który przeprowadził indywidualną akcję, dzięki odrobinie szczęścia przedarł się przez linię obrony przeciwnika i z sukcesem wykończył akcję.
Kanonierom nie udało się zachować czystego konta, ponieważ w 79. minucie bramkę na 1:3 zdobył Heung-Min Son. To jednak nie zmieniło ostatecznego rezultatu. Arsenal wygrał na własnym stadionie i zdobył trzy kolejne punkty. Widmo zwolnienia przynajmniej na jakiś czas oddaliło się od Mikela Artety.
Czytaj też:
Piłkarskie szachy w Premier League. Manchester City wygrywa z Chelsea