Już 20 listopada rozpoczną się tegoroczne piłkarskie mistrzostwa świata. Reprezentacja Polski również weźmie w nich udział z nadzieją, że tym razem, podobnie jak w trakcie Euro 2016, uniknie swojego klasycznego schematu turniejowego – meczu otwarcia, o wszystko i o honor. Teoretycznie drużyna Czesława Michniewicza nie jest na straconej pozycji. Z drugiej strony już droga Biało-Czerwonych na ten turniej usłana była przeciwnościami losu.
Trenerski bałagan
A tych było mnóstwo, począwszy od bałaganu decyzyjnego w Polskim Związku Piłki Nożnej. Po tym, jak w 2018 roku Zbigniew Boniek (ówczesny prezes federacji) popełnił błąd, zatrudniając na stanowisko selekcjonera Jerzego Brzęczka, postanowił naprawić go kolejnym. Choć według niego „Paulo Sousa był top”, to ustanowienie go szkoleniowcem Polaków okazało się błędem. Do kolejnej zmiany doszło tuż przed mundialowymi eliminacjami, przez które co prawda przeszliśmy do baraży, lecz na trzy miesiące przed nimi zostaliśmy bez trenera. Portugalczyk wynegocjował sobie kontrakt z Flamengo (klub z Rio de Janeiro) za plecami PZPN i uciekł do Brazylii zaraz po Bożym Narodzeniu. Pod choinkę dał nam… Jeszcze większy chaos niż ten, który rządził kadrą na boisku za jego kadencji.
W trybie nagłym trzeba było szukać nowego selekcjonera i po paru tygodniach mylenia tropów Cezary Kulesza, następca Bońka w PZPN, mianował nim Czesława Michniewicza. Ten, pod względem trenerskiego profilu, zdawał się idealnym kandydatem. Pragmatyk, taktyczny maniak, stawiający wyniki ponad styl…
Teoretycznie tego nam było trzeba. Sousie nie wyszła (nie zdążył?) próba zmiany futbolowej mentalności Polaków, Michniewicz zaś miał wykorzystać to, co w nas najlepsze, działając na żywym organizmie. Tak trzeba przecież nazwać fakt, iż został on selekcjonerem na niespełna dwa miesiące przed barażami o politycznym zabarwieniu.
Wojna w Ukrainie wiele zmieniła
Należy bowiem pamiętać, że niedługo po rozpoczęciu kadencji tego szkoleniowca w reprezentacji za naszą południowo-wschodnią rozpętało się piekło, za którym stoi Władimir Putin. Dokładnie 24 lutego nakazał on swoim wojskom rozpoczęcie wojny w Ukrainie, która trwa po dziś dzień. Nic dziwnego, że nikt w Polsce nie chciał grać z Rosją o awans na mundial, wszak to właśnie na Sborną trafiliśmy w barażowej drabince.
Z perspektywy czasu można napisać, że Polska stała się jednym z inicjatorów ruchu, dzięki któremu wykluczono Rosjan z rywalizacji sportowych. Zaczęło się od kilku wypowiedzi piłkarzy, niejasnych przebąkiwań PZPN-u i groźbach ze strony FIFA niekoniecznie w stronę agresorów. Skończyło zaś na wyrzuceniu Sbornej poza margines świata sportu i to nie tylko w piłce nożnej.
Wiele innych państw poparło deklarację Biało-Czerwonych, którzy jasno stwierdzili, że z agresorami grać nie zamierzają. I ruszyła lawina. Niedługo potem majowy finał Ligi Mistrzów przeniesiono z Petersburga do Paryża, UEFA zerwała relacje sponsorskie z koncernem Gazprom, tamtejsze drużyny wykluczono z klubowych rozgrywek międzynarodowych. To oczywiście kropla w morzu tego, co należało zrobić, a czego nie wykonano. Z drugiej strony lepiej tyle niż nic.
Meczu z ekipą Walerija Karpina grać nie trzeba było, Biało-Czerwoni awansowali do finału baraży za sprawą walkowera, a potem nastąpiło starcie ze Szwecją. W pewnym sensie wzięliśmy rewanż za pogrzebanie naszych marzeń o awansie do fazy play-off w ostatniej kolejce fazy grupowej Euro 2020. Czy był to jednak wielki triumf? Z perspektywy wyniku (2:0) i kwalifikacji na MŚ – oczywiście. Nie ma co natomiast mitologizować samego przebiegu starcia, bo w rzeczywistości gra Polaków daleka była od idealnej.
Niejasna przeszłość Czesława Michniewicza
Równolegle do wspomnianej historii, w tle przygotowań naszej kadry narodowej, toczyła się jeszcze jedna wojna, a raczej wojenka. Niektórzy dziennikarze poszli na nią z Michniewiczem, który zresztą chętnie podjął rękawicę. Medialny dyskurs wokół reprezentacji zdominowała przeszłość trenera, któremu przypomniano o jego niewyjaśnionych do dziś bliskich relacjach z Ryszardem „Fryzjerem” Forbichem. Mowa o szefie korupcyjnej mafii, która ponad półtorej dekady temu hurtowo ustawiała mecze w polskich rozgrywkach.
711 – taką liczbę połączeń telefonicznych z gangsterem wypominano Michniewiczowi, który w niewygodnym dla siebie temacie bynajmniej nie zaimponował transparentnością. To prawda, trenerowi nigdy nie postawiono żadnych zarzutów, nie został skazany, nie miał statusu świadka koronnego. W świetle prawa jest czysty i należy o tym pamiętać.