Dariusz Tuzimek („Wprost”): Ma pan jakieś wyjaśnienie, dlaczego reprezentacja Polski tak słabo zaczęła mecz z Czechami? Co zawiodło? Koncentracja? Przygotowanie mentalne? A może Polacy po prostu zlekceważyli rywali, bo przecież nasi zawodnicy grają w dużo lepszych klubach niż Czesi.
Roman Kosecki: Na tak fatalny początek złożyło się kilka czynników. Nie sądzę, żeby to, co widzieliśmy w pierwszych minutach tego spotkania, to był prawdziwy obraz siły naszej kadry. Jestem przekonany, że potencjał mamy dużo większy.
Być może gdzieś z tyłu głowy, nasi kadrowicze mieli, że skoro my gramy w lepszych klubach niż Czesi, to łatwo nam pójdzie. Nic bardziej mylnego. W futbolu jeśli ktoś nie walczy, to na nic się zda jego przewaga czysto piłkarska. A Czesi są drużyną fizyczną, bardzo silną, wybieganą. Gra się przeciwko nim wyjątkowo niewygodnie. To było aż porażające, że przegrywaliśmy z nimi wszystkie pojedynki w walce o piłkę.
Dlaczego?
Mam wrażenie, że Polacy chcieli dopiero w trakcie meczu rozpoznać przeciwnika, zobaczyć jak się spotkanie ułoży, czym dysponuje rywal i zanim nasi się połapali w tym wszystkim, już przegrywaliśmy 0:2. Od razu zrobiło się nerwowo i trudno nam było wrócić do równowagi. A przecież Czesi przed meczem ostrzegali, że pójdą z nami jak na wojnę, że zagrają bezkompromisowo.
Ich selekcjoner mówił o tym w wywiadach, że przewagą Czechów jest to, iż oni mają drużynę, a my ją dopiero próbujemy budować. To się w piątek w pełni potwierdziło.
Chyba możemy śmiało powiedzieć, że Fernando Santos w kilku przypadkach nie trafił ze składem.
Jest wiele wątpliwości co do wyborów personalnych Portugalczyka. Na takiego rywala jak Czesi widziałbym w jedenastce piłkarzy silnych i rosłych, jak choćby Paweł Dawidowicz, który całe spotkanie w Pradze przesiedział na ławce rezerwowych. Tam potrzebowaliśmy zawodników, którzy nie boją się fizycznej walki. Tu bardziej niż piłkarze techniczni potrzebni byli „gladiatorzy”. Dzisiaj nie ma żadnego znaczenia w futbolu to, że to my mieliśmy w statystykach więcej podań albo dłuższe posiadanie piłki. To się absolutnie nie przekłada na wynik.
Fernando Santos dopiero uczy się naszej reprezentacji. Dla niego mecz w Pradze to był swojego rodzaju policzek, bo nowy selekcjoner takiego przebiegu spotkania absolutnie się nie spodziewał. Myślę, że teraz trener porozmawia z zawodnikami, oni muszą sobie we własnym gronie szczerze wyjaśnić, co się takiego stało w meczu z Czechami.
A potem odpowiednio zareagować w spotkaniu z Albanią, ale czy można mieć pewność, że na nią wyjdziemy z innym nastawieniem?
Wszyscy liczymy na to, że najlepszą reakcją na tę wpadkę w pierwszym meczu eliminacji będzie całkowita rehabilitacja drużyny w spotkaniu z Albanią. Na szczelnie wypełnionym Stadionie Narodowym nie będzie można sobie pozwolić na taką grę, jaką widzieliśmy w piątek wieczorem. Tu musi być ogień, ma się palić pod nogami Biało-czerwonych, kibice muszą czuć, że to, co wydarzyło się w Pradze, to był jedynie wypadek przy pracy.