Marcin Prus dla „Wprost”: ZAKSA od lat prezentuje niezachwianą, zwycięską mentalność

Marcin Prus dla „Wprost”: ZAKSA od lat prezentuje niezachwianą, zwycięską mentalność

Grupa Azoty ZAKSA Kędzierzyn-Koźle
Grupa Azoty ZAKSA Kędzierzyn-Koźle Źródło: Newspix.pl / Lukasz Laskowski / PressFocus
Grupa Azoty ZAKSA Kędzierzyn-Koźle po raz trzeci z rzędu triumfowała w rozgrywkach Ligi Mistrzów. W polskim finale zespół pokonał Jastrzębskiego Węgla 3:2. Spotkanie obfitowało w emocje i zwroty akcji. „ZAKSA z pewnością zapisała się złotymi zgłoskami w historii siatkówki” – mówi dla „Wprost” były reprezentant Polski, Marcin Prus.

Polscy fani kibiców od tygodni czekali na polski finał Ligi Mistrzów. Mowa tu o niespotykanej wcześniej sytuacji, bowiem nigdy wcześniej o złoto w jednym momencie biły się dwa kluby znad Wisły. Przedsmak rywalizacji mogliśmy obejrzeć w finałach PlusLigi, które przebiegły pod dyktando Jastrzębskiego Węgla. Pewnie pokonali Grupa Azoty ZAKSĘ Kędzierzyn-Koźle, świętując trzecie mistrzostwo PlusLigi w historii klubu.

Marcin Prus analizuje finał Ligi Mistrzów dla „Wprost”

Dziesięć dni od ostatniego meczu w Jastrzębiu-Zdroju oglądaliśmy inny mecz. W Turynie początkowo zawodnicy Mendeza radzili sobie dobrze. Wygrali pierwszego seta, choć już pod koniec partii ZAKSA budziła się do formy. Następne partie, szczególnie trzecia wygrana 25:14 pokazała, że Koziołki znów grają tak, jak przyzwyczaili kibiców przez lata. Nawet konieczność gry w tie-breaku i odrodzenie mistrzów Polski nie wpłynęło na nich demotywująco.

Wygrywając kolejny finał Champions League, kędzierzynianie dołączyli do wąskiego grona ekip, które w XXI wieku trzy razy z rzędu zwyciężali w LM. Wcześniej udało się to włoskiemu Trentino (z którym ZAKSA poradziła sobie w ćwierćfinale) oraz rosyjskiemu Zenitowi Kazań (jako jedyni triumfowali cztery razy z rzędu). Marcin Prus, były reprezentant Polski, analizuje dla „Wprost” wielkie starcie w Turynie. Zwraca uwagę na mentalność zespołu Sammelvuo, bolączki Jastrzębskiego oraz wskazuje cichego bohatera spotkania.

Michał Winiarczyk, „Wprost”: Zaskoczył cię przebieg meczu?

Marcin Prus: Tak, ale już przed meczem typowałem wynik 3:1 dla Kędzierzyna. Spodziewałem się ciężkiego boju, ale stawiałem ZAKSĘ w roli faworytów z powodu ich doświadczenia. Byli znaczniej obyci w walce o taką stawkę niż rywale. Triumfowali dwa razy z rzędu, więc dobrze wiedzieli, jak wygląda walka w finale. Te trzy mecze były traktowane jak wypadek przy pracy. Przyszła przerwa i chłopcy na nowo uwierzyli, że potrafią grać w siatkówkę. Złe myśli z finałów PlusLigi odeszły w niepamięć.

Trudno jest określić porażkę w trzech meczach wypadkiem przy pracy.

Powiem paradoksalnie, że dobrze, że przegrali w trzech spotkaniach, a nie w pięciu. Ten czas wolny pomiędzy końcem sezonu PlusLigi a finałem Ligi Mistrzów był ZAKSIE bardzo potrzebny. Skorzystali z przerwy, by na nowo podejść do swojej gry. Musieli sobie przypomnieć, o co toczy się walka. Przecież chłopcy nie zapomnieli z dnia na dzień jak się gra w siatkówkę, tym bardziej że z Kędzierzynem każdy musiał się liczyć w PlusLidze, niezależnie od formy, jaką prezentował zespół.

Kto był twoim osobistym bohaterem meczu?

Nie zawsze stawia się na ludzi od „czarnej roboty”. Dla mnie takim człowiekiem w finale był David Smith. Mimo swojego sędziwego jak na warunki siatkarskiego wieku wciąż prezentuje poziom światowej czołówki. Każde zagranie i działanie dla dobra zespołu było starannie przemyślane. Widać było jakim wielkim wsparciem jest ten środkowy dla zespołu, szczególnie w tak ważnym spotkaniu. Smith miał po drugiej stronie siatki graczy, którzy bardzo chcieli udowodnić, że są lepsi. On cały czas grał swoje. Był cichym bohaterem, ale przez naprawdę duże „C”.

W ZAKSIE słabą pierwszą część meczu zaliczył Łukasz Kaczmarek. Stephen Boyer prezentował się znacznie lepiej. Z biegiem meczu również i reprezentant Polski wrócił do znajomej, dobrej dyspozycji.

Zacznę od tego, że w finałach PlusLigi nie widziałem tego Kaczmarka, do którego byłem przyzwyczajony. Dla mnie było to dziwne, że tak się zmienił w ważnych meczach, bo wcześniej grał tak, jak zwykle, czyli dobrze. W Turynie było podobnie. Początkowo grał bardzo słabo, ale jakby po paru chwilach przypomniał sobie, po co tam jest. Przypomniał sobie, że radość z gry jest jednym z elementów, które mogą ponieść cię na skrzydłach. Dodatkowo mógł cały czas liczyć na wsparcie zespołu. Sammelvuo nie rotował składem. Wierzył w siłę podstawowych graczy. Dał im wiarę, ale i obowiązki. Główni siatkarze drużyny wiedzieli, że to na nich spoczywa główna odpowiedzialność za wynik.

Z kolei Jastrzębski świetnie rozpoczął mecz i miał fantastyczną końcówkę czwartego seta. Były jednak momenty, w których drużyna Marcelo Mendeza była tłem dla ZAKSY.

Jastrzębian zgubiła zbyt duża pewność siebie. Gładkie trzy mecze w finałach PlusLigi uśpiły ich czujność. ZAKSA nie postawiła w nich wielkich wymagań. Doświadczeni zawodnicy wyszli z założenia, że mecz o złoto Ligi Mistrzów będzie przebiegał podobnie. Nic bardziej mylnego. Forma kędzierzynian zaskoczyła, przez co nie mieli jak się im przeciwstawić.

Sporo krytyki padło pod adresem rozgrywających Jastrzębskiego. Benjamin Toniutti i Eemi Tervaportti prezentowali poziom daleki od tego, z jakiego ich znamy.

Zwróciłbym uwagę nie na słabość Jastrzębskiego, ale na siłę ZAKSY. Drużyna Sammelvuo wróciła na dawny poziom, który jest dobrze nam znany. Ich sukcesy nie są dziełem przypadku. Mecze finałowe się wygrywa albo przegrywa, a oni przez lata prezentują niezachwianą, zwycięską mentalność. Zespół stanął na wysokości zadania również i tym razem. Pokazała cechy, z których słynie – zgranie, bojowe nastawienie, chęć rywalizacji o każdą piłkę i nieprzejmowanie się przeszłością.

Widziałem w zawodnikach Jastrzębskiego Węgla, że w pewnym momencie przestali wierzyć w zwycięstwo. Podobną sytuację, tylko że w finałach PlusLigi można było zauważyć u ZAKSY. Drużyna z Kędzierzyna grała z nastawieniem, jakby zaraz mieli pokazać rywalom, że wrócą do gry i pokażą swoją najlepszą siatkówkę. Poczuli się pewnie i to pomogło im wygrać.

ZAKSA wygrała trzecią Ligę Mistrzów z rzędu z trzecim różnym trenerem. Na ile w przypadku takiego składu szkoleniowiec ma wpływ na wynik? Często słyszy się określenie „samograj” w kontekście dominujących ekip.

Każdy z trenerów i zawodników rozpoczyna sezon z myślą, by wygrać wszystko, co jest możliwe. Stworzenie zespołu do jedna rzecz. Druga to zdobycie zaufania siatkarzy. Sammelvuo zbudował sobie reputację wśród graczy ZAKSY, przez co ci poszliby za nim w ogień. Pamiętam, jak za czasów mojej gry w Mostostalu Waldemar Wspaniały zastąpił Jana Sucha. Też mówiło się o nas, że byliśmy „samograjem”. Jako trener musisz jednak umieć to wszystko poskładać, bo łatwo jest stracić całą poprzednią pracę. Oczywiście, trzy złota z trzema trenerami pokazuje, że ZAKSA to światowej klasy zespół, który nawet pomimo problemów wciąż pozostaje groźny. Ważna jest jednak obecność osoby, umiejącej dobrze wkomponować się w drużynę, a Sammelvuo kimś takim jest.

Gdzie jest sufit ZAKSY?

„Sky is the limit”. Nie widzę czegoś, co byłoby nierealnym celem dla tego zespołu. W sumie w tym tkwi piękno sportu. Człowiek zawsze ma o co walczyć. Wygrać Ligę Mistrzów to już jest „wow”. Obronić tytuł to bardzo trudna sztuka, a zrobić to po raz kolejny i pokazać wszystkim, że nawet trudną drogą można stanąć na podium, to już naprawdę coś fenomenalnego. ZAKSA z pewnością zapisała się złotymi zgłoskami w historii siatkówki.

Czy wyższość PlusLigi nad Serie A podlega jeszcze dyskusji?

Jeżeli patrzymy na wyniki, to odpowiedź nasuwa się sama. W ostatnich trzech latach PlusLiga jawi się jako ta silniejsza liga. W rzeczywistości mowa tu o rozgrywkach podobnych poziomem. Są inaczej ukształtowane, mają różny charakter i organizację, lecz od kiedy pamiętam, boje polsko-włoskie zawsze elektryzowały kibiców. Moim zdaniem o to chodzi w siatkówce. Fajnie, żeby nie było zbyt dużej dysproporcji, bo wyrównana rywalizacja nadaje emocji starciom.

Czytaj też:
Prezes PZPS komentuje finał Ligi Mistrzów. Przytyk w kierunku FIVB i CEV
Czytaj też:
Tak Nikola Grbić zareagował na triumf ZAKSY w Lidze Mistrzów. Emocjonalne sceny w Turynie

Źródło: WPROST.pl