Po trzech nieudanych weekendach w Pucharze Świata Adam Małysz postanowił porozmawiać z Thomasem Thurnbichlerem w cztery oczy. Prezes PZN powoli już tracił cierpliwość po tym, co działo się na skoczniach w Ruce, Lillehammer i Klingenthal. W tym kontekście w mediach mówiło się o tej sytuacji jako o wezwaniu selekcjonera na dywanik. A jak było w praktyce? Szef naszej federacji zabrał głos.
Małysz i Thurnbichler się zgadzają
Do rozmowy między Polakiem i Austriakiem nie doszło jednak bez powodu. Po sześciu pierwszych konkursach 2023/24 Biało-Czerwoni mają na koncie jedynie 113 punktów w klasyfikacji generalnej i jest to ich najgorszy wynik od półtorej dekady. Tak źle nie było nawet dwa lata temu, kiedy nasza drużyna przeżywała kryzys pod wodzą Michala Doleżala.
Wydaje się jednak, iż zaistniała sytuacja nie sprawiła, by zaufanie prezesa PZN wobec szkoleniowca zostało zachwiane. Wiele w tej kwestii tłumaczą jego słowa, cytowane na portalu X przez Patryka Pancewicza, dziennikarza TVP Sport. „Mamy podobne podejście i wnioski. Wydaje mi się, że trening przeprowadzony latem był dobrze przygotowany, a problem z technika powstał na etapie końcowym. Po treningach w Zakopanem będzie decyzja o tym, kto pojedzie do Engelbergu” – napisał redaktor.
Dementi Małysza
Z kolei na łamach Interii ukazał się tekst, w którym Adam Małysz jednoznacznie odniósł się do kwestii tego, jak podchodził do kwestii rozmowy z Austriakiem. Dowiedzieliśmy się, iż nie miała ona charakteru „wezwania na dywanik”, choć spotkanie zdecydowanie było potrzebne.
– Teraz trzeba po prostu spokojnie pracować. Na pewno przykre jest to, że musimy to robić w trakcie sezonu. Niestety tak się czasem zdarza. Nie zawsze jest idealnie i pięknie, ale w sytuacjach kryzysowych trzeba szukać wyjścia z sytuacji – powiedział szef polskiej federacji.
Czytaj też:
Dawid Kubacki postawił się Thomasowi Thurnbichlerowi. Nie zgodził się z jego decyzjąCzytaj też:
Oto terminarz Pucharu Świata w skokach narciarskich. Przed nami trzy ważne imprezy