Londyn: wioska olimpijska świeci pustkami

Londyn: wioska olimpijska świeci pustkami

Dodano:   /  Zmieniono: 
Londyńska wioska olimpijska budzi się w południe (fot. PAP/Adam Ciereszko) 
Deszcz i zimno we wtorkowy poranek zniechęciły sportowców do wizyt w strefie międzynarodowej wioski olimpijskiej w Londynie. Dopiero w południe, w tym bardzo dotychczas obleganym miejscu, zrobiło się w miarę gwarno i tłoczno.

- Ale my na brak pracy nie narzekamy, sporo jest gości wchodzących na teren wioski - powiedział jeden z polskich ochroniarzy Tomasz Kowalewicz. - Prześwietlamy bagaże, przeszukujemy ludzi, czyli dokładnie taka sama procedura jak na lotnisku. Olimpijczycy rozumieją, że chodzi o kwestię bezpieczeństwa, dlatego się podporządkowują. W poniedziałek miałem okazję sprawdzać słynnego południowoafrykańskiego biegacza bez nóg Oscara Pistoriusa - dodał.

O ile przy wejściu do wioski trzeba chwilę odczekać, o tyle po przekroczeniu jej bram odczuwa się nastrój spokoju. Na poczcie kilku chińskich sportowców bez pośpiechu ogląda serię znaczków, nikogo w sklepie spożywczym, i raczej nie dlatego, że ceny są bardzo wysokie. Pusto tak w rozmaitych punktach usługowych, niewiele widać spacerujących.

Dziś deszcz, jutro słońce

- Dziś pada deszcz, jutro pewnie znów zaświeci słońce. Tutaj pogoda się często zmienia, dlatego ja, mieszkając w Anglii od trzech lat, przywykłem do niej. Bardzo chciałem przynajmniej zobaczyć największy gwiazdy światowego i polskiego sportu, dlatego tak bardzo chciałem pracować przy igrzyskach. I przyznaję, czuje się atmosferę tego wielkiego święta, zwłaszcza kiedy chodzimy na stołówkę, już na terenie części mieszkalnej wioski. Tam te wszystkie sławy są na wyciągnięcie ręki - dodał pochodzący z Białegostoku Kowalewicz.

Jednak nie wszędzie jest cicho. Wręcz kolejki tworzą się do... bezpłatnych stanowisk telefonicznych, zlokalizowanych w centrum jednego ze sponsorów, firmy z branży telekomunikacyjnej. To stąd można zadzwonić do rodziny, znajomych na końcu świata i rozmawiać do woli. Dlatego też powoli ustawia się kolejka, a to przecież południe, więc wioska olimpijska się budzi. Pojawiają się też pierwsze promienie słoneczne, lecz tylko na chwilę. Sportowcy i trenerzy przyjeżdżają na igrzyska najczęściej z własnymi laptopami, iPodami itp., dlatego niewielkim zainteresowaniem cieszy się ogromna sala internetowa. Miejsc jest ponad 60, a zajętych... siedem. To osoby przeważnie z Ghany, pilnie śledzący na ekranach monitorów olimpijski turniej bokserski. Jest też Tunezyjczyk zaczytany w facebooku.

Polowanie na Polaków

Wielkiego utargu nie będzie w sklepie z pamiątkami. Ceny typowo brytyjskie - maskotki kosztują od 10 do 16 funtów, koszulki 18-26, czapeczka 12, skarpetki 6, są też body dla niemowlaków po 12 i dres dla przedszkolaków po 15. Zapełnia się specjalna tablica, do której dołączone są białe karteczki i długopis. Każdy może napisać, co tylko przyjdzie mu do głowy, a swoją myśl, przelaną na papier, przyczepić szpileczką. Jak widać, było tutaj mnóstwo osób. "Albania - for the first medal", "Viva Bolivia", "Good Luck Oman" i "Powodzenia Polsko" - to tylko niektóre z "życzeń". Nie brakuje też azjatyckich "krzaczków".

- My przede wszystkim »polujemy« na polskich sportowców. Mimo nieudanego startu, bardzo miła okazała się Sylwia Gruchała, która chętnie zrobiła sobie z nami zdjęcie. W sumie ludzi z Polski na terenie wioski pracuje ok. 30. Czekam na siatkarzy, ale oni akurat na mecze wychodzą z innej strony. Bardzo im kibicuję, musi być złoto. Trzymam też kciuki za lekkoatletów i siostry Radwańskie, które dziś grają debla - przyznał pan Tomasz.

jl, PAP