Medalista igrzysk olimpijskich i mistrzostw świata w skokach narciarskich miał wypadek i dachował na drugim odcinku specjalnym. Mitsubishi L200 wypadło z trasy na jednym z ciasnych zakrętów.
- Na szczęście nic się nam nie stało. W pobliżu było sporo widzów, którzy podbiegli i postawili samochód na koła, ale długo nie mogliśmy uruchomić auta. Urwał się bowiem zewnętrzny wyłącznik prądu - poinformował Rafał Marton.
Małysz przyznał, że jego pilot przestrzegał go, aby był przygotowany na najgorsze. Mówił o urwanych kołach, dachowaniu, a także, że będą rozbijać samochód...
- Niestety, i tak jest. Po raz kolejny zaliczyliśmy "rolkę", a w konsekwencji straty czasowe. Była nawet chwila zastanowienia czy się nie wycofać. Sędziowie nie pozwolili nam ruszyć dalej z potłuczoną szybą. Wycięliśmy ją i jechaliśmy w goglach, co było kolejnym doświadczeniem. Przypomniały mi się czasy skoków narciarskich, kiedy lądując też czułem wiatr na twarzy. Mieliśmy połamane drzwi, które Rafał trzymał jedną ręką przez co najmniej 20 km - powiedział Orzeł z Wisły.
Niedzielny etap - jak zaznaczył - też był ciężki. - Mieliśmy problem ze świecami, przez co samochód nie rozwijał pełnej mocy. Ale ukończyliśmy kolejny rajd i to jest najważniejsze – podsumował Małysz.mp, pap