Euro, dzień piąty: Duma i wstyd

Euro, dzień piąty: Duma i wstyd

Dodano:   /  Zmieniono: 
Gramy dalej - Polska-Rosja 1:1 (fot. EPA/BARTLOMIEJ ZBOROWSKI/PAP) 
Reprezentacja Franciszka Smudy wreszcie zagrała niemal tak, jak tego od niej oczekiwaliśmy. W meczu z Rosją Polacy biegali po boisku do końca i - choć Robert Lewandowski był w ataku bardzo osamotniony - była bliższa zwycięstwa niż Sborna. Remis 1:1 z Rosją smakuje zupełnie inaczej niż taki sam rezultat osiągnięty w meczu z Grekami - smak tego zwycięskiego remisu psuje jednak nieco to co działo się przed i po meczu.
Dotychczas stadionowi bandyci (nazywani - nie wiedzieć czemu - pseudokibicami, tak jakby to, czym się owi ludzie zajmują, miało cokolwiek wspólnego z kibicowaniem) w czasie Euro nie przeszkadzali nam w piłkarskim święcie. Mistrzostwa Europy chuligani postanowili zbojkotować - i nikt za nimi nie tęsknił. Niestety, przy okazji meczu z Rosją przypomnieliśmy sobie jak wygląda codzienność na polskich stadionach. Lżenie naszych rosyjskich gości (tak, gości - jesteśmy w końcu gospodarzami Euro!) i napaść na nich pod Stadionem Narodowym, a potem starcia rodzimych bandytów z rodzimą policją - to wszystko chwały nam nie przynosi. Ba, mało tego - to brak szacunku dla wysiłku polskich piłkarzy, którzy zostawili na murawie kawał zdrowia tylko po to, by Polacy mieli się z czego cieszyć. I większość Polaków się cieszyła - niestety mniejszość, która ma na głowie inne sprawy niż piłka, była lepiej widoczna.

Sam mecz wyglądał zupełnie inaczej niż spotkanie z Grekami - tam atakowaliśmy od pierwszej do czterdziestej piątej minuty - teraz na poważnie zaczęliśmy atakować dopiero w drugiej połowie. Przez pierwszą część pierwszej połowy spotkania mądrze się broniliśmy - a gdyby Polanski nie pospieszył się z wyjściem do podania Lewandowskiego "paląc" znakomitą okazję - prowadzilibyśmy 1:0. Niestety, mniej więcej od 25 minuty oddaliśmy całkowicie inicjatywę Rosjanom, którzy momentami zamykali nas  na niewielkiej przestrzeni między linią końcową a 30 metrem naszej połowy. To mogło się skończyć tylko jednym. Gola - po błędzie w kryciu - strzelił nam wychodzący zza pleców obrońców Dzagojew. Stracona bramka sprawiła, że Polacy poderwali się do ataku - ale zaowocowało to jedynie ładnym strzałem Błaszczykowskiego.

Po przerwie na boisko wyszła jednak zupełnie inna drużyna - odważna, pragnąca odrobić straty, nastawiona bardziej ofensywnie. Problemem była jedynie pusta przestrzeń między Lewandowskim a linią pomocy oraz to, że naszego supernapastnika kryło za każdym razem co najmniej dwóch rosyjskich obrońców. Czego jednak nie mógł zrobić Lewandowski - to udało się Błaszczykowskiemu. Po pięknym strzale pomocnika Borussii udało się odrobić straty.

Do tego, aby mecz z Rosją przeszedł do historii (wciąż nie wygraliśmy żadnego meczu w finałach Euro - choć na Euro 2012 na razie nie przegrywamy) brakowało nam jednej bramki. Mógł ją strzelić Polanski, mógł Obraniak, szarpał Lewandowski - tym razem jednak się nie udało.

Co daje nam remis z Rosjanami? Przede wszystkim to, że teraz losy awansu do ćwierćfinału są wyłącznie w naszych rękach. Nie musimy kombinować, liczyć bramek zakładać, że Rosja wygra z Grecją, a my z Czechami co najmniej 3:0, etc. Sytuacja jest prosta - jak prosta jest piłka nożna. Jeśli 16 czerwca wygramy z Czechami - znajdziemy się wśród ośmiu najlepszych drużyn Europy. Od futbolowego raju dzieli nas 90 minut.