Mucha – ofiara… Muchy

Mucha – ofiara… Muchy

Dodano:   /  Zmieniono: 
Kiedy patrzę na to, jak Joanna Mucha jest "przeczołgiwana" przez media, nie jest mi wcale jej żal. Bo politycy wiedzą co robią decydując się na przyjmowanie ministerialnej posady – zwłaszcza, jeśli przychodzi im kierować resortem, który stanowi dla nich prawdziwą terra incognita.
Joanna Mucha to doświadczona posłanka, doktor nauk ekonomicznych, a prywatnie – tak przynajmniej twierdzą osoby, które ją znają – osoba miła i nijak nie pasująca do roli politycznej celebrytki, do której predestynuje Muchę jej nieprzeciętna uroda. Trudno jest jednak zrozumieć, dlaczego zdecydowała się przyjąć propozycję Donalda Tuska i objąć resort, który siłą rzeczy musiał przed Euro 2012 znaleźć się na linii medialnego ognia. Ministerstwo sportu, nawet bez Euro 2012 za pasem, to nie jest łatwy kawałek chleba – zwłaszcza dla kogoś, kto zaczął interesować się sprawami sportu dopiero w momencie odebrania ministerialnej nominacji.

Mucha zna się na ekonomii, w Sejmie zajmowała się sprawami służby zdrowia, ma doświadczenie w stanowieniu prawa – ale jednocześnie nie ma absolutnie żadnego doświadczenia jeśli chodzi o pracę w administracji państwowej, nie ma też zaplecza politycznego, które mogłoby jej pomóc braki w owym doświadczeniu szybko nadrobić. Mucha nie ma wiernych sobie urzędników i doradców, którzy wyjaśniliby jej, że drużyn grających o Superpuchar Polski nie wybiera się administracyjną decyzją. Ma za to znajomych z branży fryzjerskiej – ale ci, pasowani na doradców, są raczej problemem niż rozwiązaniem problemów – o czym Mucha zdążyła się już zresztą przekonać.

Joanna Mucha obejmując fotel ministra powinna była liczyć się z tym, że jej praca nie będzie polegała wyłącznie na spotkaniach z Michelem Platinim, przecinaniu wstęg na kolejnych Orlikach i przyjmowaniu gości w lożach honorowych na stadionach. Przyjmując stanowisko ministra na nieco ponad pół roku przed rozpoczęciem Euro 2012 nie mogła nie wiedzieć, że premier zrzuca na jej barki odpowiedzialność za końcowy etap przygotowań do mistrzostw – w tym m.in. za oddanie do użytku „perły w piłkarskiej koronie Polski" – Stadionu Narodowego. Dlatego też, pomijając wszelkie zaszłości związane z opóźnieniami w oddaniu stadionu do użytku, wymuszona dymisja prezesa Narodowego Centrum Sportu, która była de facto zrzuceniem Rafała Kaplera z sań na pożarcie opinii publicznej i mediom - jest zagraniem nieeleganckim. Kapler kierował NCS niemal przez 4 lata. Wykonał kawał dobrej roboty i powinien zostać za nią rozliczony po zakończeniu całego projektu. A dyskusje o jego premii przypominają nagonki na "spekulantów" i "prywaciarzy", którzy ośmielali się zarabiać więcej niż wynosiła średnia krajowa.

A może Mucha nie miała wyjścia? Wszak premierowi się nie odmawia. Tak – nie odmawia mu się pod warunkiem, że minister in spe wie w co się pakuje. Donald Tusk potrzebuje nie tylko lojalnych i sprawnych polityków-urzędników, ale również "zderzaków", biorących na siebie impet krytyki, która w innym przypadku mogłaby uderzyć w niego. Patrząc na zmaltretowaną przez posłów z komisji sportu Joanne Muchę, wątpię czy akurat ona zdawała sobie sprawę, na co się godzi, przyjmując tekę ministra sportu.