Janusz Dziedzic dla „Wprost”: Zależało mi, by ŁKS Łódź dobrze się kojarzył. Zmiany są jednak potrzebne

Janusz Dziedzic dla „Wprost”: Zależało mi, by ŁKS Łódź dobrze się kojarzył. Zmiany są jednak potrzebne

Janusz Dziedzic, dyrektor sportowy ŁKS-u Łódź
Janusz Dziedzic, dyrektor sportowy ŁKS-u Łódź Źródło: Newspix.pl / Łukasz Grochala/Cyfrasport
ŁKS Łódź po kilku latach przerwy powraca do Ekstraklasy. Z tej okazji spotkaliśmy się z Januszem Dziedzicem, by omówić najważniejsze kwestie związane z funkcjonowaniem klubu. Dyrektor sportowy opowiedział nam o stażu w Belgii, transferach, planach Rycerzy Wiosny, pracoholizmie i wielu innych ważnych sprawach.

Nie od dziś wiadomo, że w ŁKS-ie Łódź dyrektor sportowy to zarówno mózg jak i serce całego klubu. W gabinecie Janusza Dziedzica spędziliśmy zatem prawie półtorej godziny, rozmawiając o wszystkim, co ważne dla Rycerzy Wiosny. Jak wyglądał staż w Belgii? Co sądzi o inicjatywie PZPN-u? Jak ocenia swoje dokonania w minionym sezonie? Czy trudno było mu dogadać się z Kazimierzem Moskalem? O czym rozmawia z Philipem Płatkiem? Co dalej z Pirulo, Lorencem i innymi ważnymi zawodnikami? Kto obserwuje młode talenty ŁKS-u? Jakie są plany klubu na najbliższą przyszłość? Zapraszamy do lektury.

Rozmowa z Januszem Dziedzicem, dyrektorem sportowym ŁKS-u Łódź

Mariusz Bielski („Wprost”): Widziałem w mediach społecznościowych pana zdjęcie ze stażu w Clubie Brugge. Jak było?

Janusz Dziedzic (Dyrektor sportowy ŁKS-u): To się odbyło w ramach kursu dla dyrektorów sportowych zorganizowanego przez PZPN. Pojechaliśmy całą grupą, aby zobaczyć, jak w Brugii funkcjonują na co dzień, jak prowadzą akademię, jak wygląda ich baza i tak dalej. To na pewno jest jeden z tych klubów, na których warto się wzorować. Michał Skóraś powinien być zadowolony (śmiech).

Zawsze się zastanawiałem w kontekście takich staży, czy sposoby działania większych klubów w ogóle da się przenieść na nasze realia, gdzie budżety, zasoby ludzkie i wszystko inne mamy znacznie mniejsze.

Zmagamy się z zupełnie innymi problemami niż takie kluby. One są o kilka kroków przed nami w różnych sferach, na przykład w korzystaniu z technologii. W Brugii śledzi się wszystkie nowinki, które można zastosować w sporcie. Względem szkolenia młodzieży czy skautingu też działają na nieco innych zasadach i warunkach.

Nie oszukujmy się jednak, barierą i różnicą są finanse. Oni mają duże możliwości, więc są w stanie lepiej przeprowadzać skauting, znacznie rozszerzyć jego zakres. W monitorowaniu rozwoju zawodników idą w takie detale jak na przykład badanie struktury kości danego piłkarza. Inny świat.

Ktoś kiedyś mi mówił, że dziś monitoruje się nawet stopień podkręcenia piłki po uderzeniu. Czasem to wygląda jak przerost formy nad treścią.

Żyjemy w okresie dynamicznego rozwoju technologii, możemy mierzyć dużo więcej rzeczy niż dawniej. Czasem jednak odnoszę wrażenie, że z futbolu robi się kwadraturę koła. Rozumiem, o co chodzi na przykład z badaniem współczynnika xG, lecz potem często on ma się nijak do wyniku. Przeciwnik ma tę statystykę znacznie niższą, ale strzeli jednego gola, wygrywa mecz i co nam to mówi?

Że stwarzamy sobie sporo sytuacji, ale je marnujemy. Chociaż tyle to można gołym okiem dostrzec. Reasumując kwestię stażu w Brugii – jest pan z niego zadowolony czy raczej podchodzi z dystansem, właśnie ze względu na te kompletnie różne realia?

Chcę się uczyć, więc uważam, że zawsze warto zobaczyć jak najwięcej takich miejsc. Był to dla mnie cenny wyjazd, choć nie wszystko jesteśmy w stanie przenieść na własny grunt. Należy żeby odsiać dla siebie to, co może się przydać danemu klubowi, w naszym przypadku ŁKS-owi.

Wierzę, że na przykład rozwiązania infrastrukturalne będziemy w stanie zastosować w przyszłości. Poza tym dobrze byłoby skomercjalizować stadion i przestrzenie w nim wykorzystać tak, by jak najlepiej służył piłkarzom. By wszystko, czego potrzebują, mieli na miejscu. Teraz często np. trening fizyczny wykonujemy na siłowni gdzieś indziej i bywa to problematyczne. Mamy rezerwy.

A jak ocenia pan cały kurs PZPN-u?

Zdecydowanie pochwalam. Musimy się profesjonalizować. Metaforycznie mówiąc – gdy boli mnie ząb, to idę do dentysty, który wiele lat uczył się do tego, aby mi potem pomóc i dzisiaj jest specjalistą. Nie pójdę z taką prośbą do kogoś, kto, z całym szacunkiem, układa kostkę brukową. Moja szczęka mogłaby na tym jedynie ucierpieć (śmiech). W piłce też potrzebujemy specjalistów w swoim fachu.

Oczywiście nie każdy były zawodnik zostanie doskonałym dyrektorem sportowym czy trenerem. Aczkolwiek sądzę też, że ktoś, kto wiele lat zawodowo grał w piłkę, ma nieco większe szanse na zostanie świetnym fachowcem niż ktoś, kto przychodzi z zewnątrz, nie rozumie specyfiki pracy w klubie, nie był w szatni, nie wie na czym polega tego rodzaju stres.

W pewnym momencie niebezpiecznie skręcaliśmy w stronę: „Ej, kiedyś grałeś w piłkę, to chodź, będziesz teraz u nas dyrektorem sportowym”. Dawne doświadczenia są jak najbardziej cenne, lecz nie powinny być tym głównym wyznacznikiem.

Merytoryka i kompetencje to powinna być podstawa, jasne. Widziałem jednak futbol z wielu perspektyw – juniora, piłkarza zawodowego, agenta, a teraz dyrektora sportowego – i uważam, że to dało mi nieocenioną wiedzę, której w żaden inny sposób bym nie nabył.

Doświadczenie piłkarskie pomogło mi też w momencie, kiedy przychodziłem do klubu. ŁKS borykał się wtedy z kłopotami finansowymi, organizacyjnymi, ale też stricte sportowymi, ponieważ poprzedni sezon skończył na 10. miejscu. Nawet kwestia problemów mentalnych chłopaków, ich wiary w siebie, to było coś, czym należało się zająć. Przegraliśmy pierwszy mecz w sezonie 2022/23 i wtedy też nas spisali na straty. Właśnie w takich momentach moje boiskowe doświadczenie okazuje się wartościowe. Wiem, co zrobić, gdy wchodzę do szatni, a każdy trzyma głowę w dole. Wiem, jak im pomóc i co muszę zrobić, aby w siebie uwierzyli. Oczywiście tu też wielką rolę odgrywa sztab szkoleniowy, ale wydaje mi się, że i moja pomoc pod takim względem w ŁKS-ie procentuje.

Jak z perspektywy całego sezonu ocenia pan swoje działania i dotychczas wykonaną pracę?

Mam satysfakcję i mnóstwo szacunku co do tego, co udało nam się w ŁKS-ie wspólnie zrobić. Na wielu płaszczyznach mieliśmy problemy, a niektóre odbijają się nam czkawką aż do teraz.

Poskładanie tego zespołu i wlanie w naszych chłopaków wiary we własne możliwości było kluczowe. Jestem też zadowolony z tego, że wielu młodym piłkarzom udało się wpoić przekonanie, że są w stanie pomóc pierwszej drużynie. Najlepiej pokazują przykłady Aleksandra Bobka i Mateusza Kowalczyka.

Położyliśmy też nacisk na urozmaicenie stylu gry. Wcześniej on był jednowymiarowy i bardzo łatwy do odczytania dla przeciwników. Nie mogliśmy ograniczać się jedynie do powolnego rozgrywania akcji w ataku pozycyjnym. Dyskutowaliśmy z trenerem Moskalem o tym, czego potrzebujemy, by zaskakiwać rywali. Mimo kilku słabszych meczów osiągnęliśmy ten cel.

Dzisiaj czuję dumę z całego klubu, drużyny i samego siebie również. Nie byliśmy faworytami do wygrania 1. ligi, a niektórzy nawet wróżyli nam spadek.

Czytaj też:
Te zespoły 1. Ligi awansują do Ekstraklasy. Wiemy, kto powalczy w barażach

Ja też optymistą nie byłem po poprzednich rozgrywkach, no ale bez przesady.

Gdy pierwszy raz spotkałem się z zespołem i sztabem szkoleniowym, poprosiłem tylko o jedno: zachowanie spokoju. Nie stwierdziłem wówczas, że zaraz rozwalimy ligę. Powiedziałem jednak, że będziemy mocni, o ile uda nam się zdystansować od tego, co wydarzyło się przez ostatnie 2 lata.

Nie mieliśmy gwiazd takich jak Ricardinho czy Mikkel Rygaard. Nie było wielkich nazwisk i wielkich pieniędzy, a ja budowałem ekipę za duuuużo mniejsze pieniądze. Nasze kontrakty w 1. lidze były raczej jednymi z niższych niż czołówką. Mimo tego stworzyliśmy zespół, który grał skutecznie, atrakcyjnie, zdobywał punkty i wypromował kilku młodych chłopaków obserwowanych dziś przez wielkie firmy.

Wszyscy idziemy w jednym kierunku. Nie ma żadnych wewnętrznych walk. Z chłopakami z drużyny też udało nam się relacje odpowiednio poukładać. To nie jest łatwe, by ponad 20 osób utrzymać na ciągłym wysokim poziomie motywacji, w zjednoczeniu, bez jakiegoś narzekania... To jest sztuka.

Kilka tygodni temu znów jednak zaczęły krążyć takie informacje, że ŁKS ma kolejne kłopoty finansowe. Jak wygląda aktualna sytuacja klubu w tej sferze?

Na ten moment są delikatne opóźnienia, aczkolwiek sytuacja jest pod kontrolą. Jesteśmy na dobrej drodze, aby wyjść na prostą.

Wracając do spraw sportowych – jak układa się pana współpraca z trenerem Moskalem?

Nasza pierwsza rozmowa była bardzo konkretna. Przedstawiliśmy sobie własne wizje funkcjonowania klubu, relacji między sztabem a mną i mieliśmy bardzo zbieżne poglądy. Trener też widzi, że ma u mnie wsparcie.

Według mnie problemem w relacjach dyrektorów sportowych i szkoleniowców zazwyczaj bywa ego. Ono często przysłania dobro klubu. Ja zapytałem trenera Moskala wprost – czy jego zdaniem możliwe jest, byśmy funkcjonowali na zasadzie symbiozy w tym duecie. Partnersko. On wziął wtedy łyk herbaty, spojrzał na mnie i powiedział: „Jeśli dyrektor nie ma ciągotek trenerskich, to tak”. Ja wtedy wziąłem drugi łyk... (śmiech).

I zapadła cisza!

(śmiech)

Nieee, odparłem: „Kaziu, no to możesz czuć się spokojny”.

Mnie nigdy trenerka nie ciągnęła. Mam porobione kursy i certyfikaty, bo chciałem zgłębić temat, ale to bardziej pod kątem indywidualnego rozwoju. Zawsze wolałem pracować na takim stanowisku jak obecne, abym mógł pomagać w kontekście zarządzania czy budowania czegoś w klubie.

Jakie zadania powierzono panu w ŁKS-ie? Pana poprzednik Krzysztof Przytuła był tu jednoosobową armią i ten model na dłuższą metę się nie sprawdził. Jak to jest u pana?

Trzymam pieczę nad pierwszym i drugim zespołem. Akademia i szkolenie młodzieży też jest bardzo ważne w moim rozumieniu piłki nożnej i kiedy tylko mogę, pojawiam się w niej i na jej meczach. Chcę być na bieżąco z tym, co się tam dzieje.

Natomiast moje zadania wokół pierwszego zespołu są bardzo kompleksowe. Począwszy od przeprowadzania transferów i skautingu, przez prowadzenie negocjacji, po logistykę dotyczącą wyjazdów na obozy czy naszej infrastruktury. Ponadto staram się być blisko piłkarzy. Często się z nimi spotykam, rozmawiamy indywidualnie. Jest tego naprawdę sporo. Bywa, że brakuje mi dnia, a negocjacje kończą się późnym wieczorem czy nawet w nocy.

Czytaj też:
Tysiące kibiców przejęło centrum miasta. Tak ŁKS Łódź świętował awans do Ekstraklasy

Łatwo się wypalić w takim trybie pracy.

Zwłaszcza, jeśli nie potrafi się złapać dystansu. Mam naturę pracoholika i czasem to mój organizm już dawał mi znać, że coś jest nie tak i należy zwolnić. Musiałem nauczyć się organizować czas. Udało mi się znaleźć taką formułę, by jeden dzień w tygodniu odpoczywać. Wtedy najczęściej wyłączam wszystko, chociaż nie zawsze to jest możliwe. W taki dzień staram się odetchnąć – iść na łono natury, poruszać się, cokolwiek. Głowa musi odpoczywać. Droga do wypalenia zawodowego czy depresji bywa bardzo krótka.

Ma pan dużą wolność w podejmowaniu decyzji dotyczących ŁKS-u?

Cenię sobie pracę z Tomaszem Salskim. Dzięki niemu tutaj trafiłem. Dał mi ogromną władzę i dowolność co do tego, jak wyobrażam sobie funkcjonowanie klubu.

Wszystkie decyzje personalne to są moje rzeczy. Oczywiście konsultuję się z naszymi skautami i liczę się też ze zdaniem trenera. Najpierw z nim omawiam wszelakie potrzeby, wymieniamy się poglądami, a następnie robię wszystko, aby panu Moskalowi stworzyć odpowiednie warunki pracy czy pozyskać właściwego zawodnika.

Dla wielu piłkarzy ŁKS może nie będzie pierwszym wyborem, aczkolwiek widzę, że niektórych jesteśmy w stanie przekonać naszym projektem, wizją współpracy z dobrymi fachowcami, infrastrukturą, atmosferą czy nawet fajnym miastem. Dostrzegam takie zjawisko, że mimo iż niektórzy otrzymują lepsze oferty pod względem finansowym, i tak patrzą na nas przychylnym okiem. Podoba im się to, co się zadziało w ŁKS-ie przez ostatni sezon.

A pana trzeba długo przekonywać do objęcia posady dyrektora sportowego?

Widziałem się w tej roli od dłuższego czasu. Już wcześniej otrzymywałem propozycje z innych klubów, lecz nie dochodziło do finalizacji z różnych powodów.

Tutaj nie trzeba było mnie długo przekonywać. Mieszkam w Łodzi od kilkudziesięciu lat, jestem emocjonalnie związany z nią i klubem. Grałem w ŁKS-ie, potem co prawda trochę podróżowałem jak cygan ze swoim taborem po Polsce, ale moja miejscówka zawsze była w Łodzi. Czuję się łodzianinem, choć pochodzę z innego miasta. Śledziłem losy ŁKS-u i jego dobro leży mi na sercu.

Kiedy otrzymałem propozycję wejścia do tego projektu, długo się nie zastanawiałem. Zdawałem sobie sprawę, że klub ma sporo problemów, a niektórzy znajomi przestrzegali mnie przed taką decyzją, bo mogę sobie narobić problemów. Tyle że ja lubię wyzwania. Chcę pokazać, że można. Bardzo zależało mi na tym, aby ŁKS znów się ludziom dobrze kojarzył. Sądzę, iż jesteśmy na dobrej drodze, aby to osiągnąć.

Nie jest tajemnicą, że jest pan w stałym kontakcie z nowym inwestorem, czyli panem Płatkiem. O czym rozmawiacie?

Pan Płatek jest żywo zainteresowany tym, co dzieje się w zespole. Cyklicznie rozmawiamy w gronie ludzi decyzyjnych – prezes Olszowy, pan Salski, pan Płatek i jego pełnomocnik, ja – o sprawach bieżących. O meczach, dyspozycji poszczególnych zawodników, potrzebach, problemach... Krótko mówiąc o wszystkim, co jest istotne. Jeśli ostatecznie umowy zostaną dopięte, zapewne będziemy rozmawiać też o tym, jak w przyszłości ma wyglądać ŁKS, jak ma rozwijać swój projekt i tak dalej.

Na ten moment jednak skupiam się na swojej pracy i wraz sztabem szkoleniowym planujemy wszystko według dotychczasowych zasad oraz możliwości.

twitter

Duża byłaby różnica w waszym budżecie na kolejny sezon, gdyby kwestia inwestorska została już „przyklepana”? Z tego co kojarzę pan Salski mówił o 25 milionach, ale właśnie w wariancie bez pieniędzy pana Płatka.

W przypadku wejścia pana Płatka do ŁKS-u budżet oscylowałby w okolicach 30 milionów. Tyle przynajmniej ja wiem na ten moment.

W tym kontekście ciekawe słowa padły także z ust trenera Moskala. „Myślę, że jeżeli wszystko dojdzie do skutku, będziemy mieli opcję, aby korzystać z zawodników Spezii” – powiedział. To realna rzecz?

Jak dotąd między mną a panem Płatkiem taki temat bardzo bliskiej współpracy ze Spezią się nie pojawił. Natomiast jeśli osoby decyzyjne dojdą do wniosku, iż taka współpraca ze Spezią właśnie czy Casą Pią jest możliwa i opłacalna sportowo, to się nad tym pochylimy. Nie ma co ukrywać, liga włoska czy portugalska to są silniejsze rozgrywki niż polskie. Gdybyśmy na bazie tego mogli sprowadzić zawodnika, który podniesie jakość zespołu, będziemy otwarci.

Jaki jest pomysł ŁKS-u na to najbliższe letnie okienko transferowe? Przy okazji poprzedniego awansu był skręt mocno w kierunku zawodników zagranicznych, głównie z Półwyspu Iberyjskiego. Jak będzie teraz?

Od kilku miesięcy mamy już wyselekcjonowaną grupę piłkarzy, których obserwujemy i uznajemy, że okazaliby się wzmocnieniami. Są jednak różne ograniczenia i nie zawsze jest tak, że numer 1 z listy będzie skłonny ten kontrakt podpisać. Możliwości ŁKS-u są skromne. Na pewno wiele klubów w Ekstraklasie będzie w stanie nas przelicytować. Natomiast my się nie zamykamy na żaden kierunek. Szukamy jakości.

Jeśli pojawi się możliwość zatrudnienia naszych rodaków, którzy podniosą jakość drużyny, to ja jestem jak najbardziej za. W pierwszej kolejności będziemy szukali ludzi na krajowym, lokalnym rynku. Podstawowym wyznacznikiem jednak będzie jakość, a nie narodowość.

Skoro działacie na bardzo skromnym budżecie, to czy szukanie wzmocnień wśród doświadczonych w Ekstraklasie piłkarzy z kartą w ręku jest dla ŁKS-u interesującym kierunkiem?

Na razie przeprowadziliśmy kilka rozmów z zawodnikami, którzy w przyszłym sezonie graliby na poziomie 1. ligi po spadku, ale ich oczekiwania były na tak horrendalnym poziomie, że zatrudnienie ich przez ŁKS to abstrakcja. Szukamy jakości w odpowiedniej cenie. Ale tak, ogólnie skupimy się na „wolnych strzelcach”, ponieważ obecnie nie stać nas na transfery gotówkowe.

Na pewno też będziemy starali się o sprowadzenie na stałe Michała Mokrzyckiego. Problemem jest fakt, że w naszej umowie wypożyczenia go nie została zawarta klauzula wykupu. Nafciarze nie chcieli się zgodzić na taki zapis. Michał teoretycznie musi wrócić do Płocka po sezonie, aczkolwiek wiem, że niekoniecznie by chciał. Powiedział mi, że nie wyobraża sobie powrotu do Wisły.

Nawet na Twitterze dość jasno się wyraził na ten temat. To była jednoznaczna deklaracja z jego strony.

I ja się jej w ogóle nie dziwię. Ściągnąłem tu Michała, który wcześniej toczył boje w IV lidze. Znałem go wcześniej i na bazie tego, co pokazywał w swoich poprzednich klubach wiedziałem, na co go stać. Oczywiście pewne wątpliwości były, skoro w poprzedniej rundzie nie grał na wysokim poziomie. Okazał się wielkim wzmocnieniem zarówno w boisku jak i w szatni.

Jak duże są szanse, że zostanie w ŁKS-ie?

Po spadku Wisły jej optyka na przyszłość Michała całkowicie się zmieniła. Dodatkowo po rundzie wiosennej dostrzeżono w nim znacznie większy potencjał niż wcześniej. Pierwsza rozmowa pokazała, że mamy odrębne wizje i stanowiska w tym temacie. Natomiast to nie jest koniec negocjacji. Liczę, że włodarze z Płocka zejdą trochę ze swoich finansowych oczekiwań, bo początek okazał się skomplikowany.

Idąc dalej w kwestie transferowe, posłużę się cytatem z trenera Moskala. „Czasami trzeba być gotowym na odejście najlepszego piłkarza. Takie rzeczy się dzieją” – powiedział na temat przyszłości Pirulo. Brzmi to tak, jakbyśmy mieli się spodziewać rychłego odejścia Hiszpana z drużyny.

ŁKS nie jest potentatem Ekstraklasy. Każdy scenariusz należy brać pod uwagę. Jeśli nasza sytuacja finansowa będzie stabilna, postaramy się zrobić wszystko, aby utrzymać najważniejszych graczy.

Na razie chciałbym wszystkich uspokoić – nikt z walizką pieniędzy pod naszymi drzwiami nie stoi. Z drugiej strony trudno, żeby nasi piłkarze po takim sezonie nie wzbudzali zainteresowania. W pewien sposób to też jest nasz sukces i nobilitacja dla chłopaków.

Mogę zdradzić, że naszych zawodników przyjeżdża oglądać Feyenoord Rotterdam, przedstawiciele klubów z Serie A, Portugalii i Francji oraz mistrz Danii… To pokazuje, że wykonujemy dobrą robotę.

twitter

A jakie są plany klubu wobec Mieszko Lorenca?

W tej chwili mogę powiedzieć, iż będziemy starali się pomóc Mieszko Lorencowi w podniesieniu się po ciężkiej kontuzji. Jego kontrakt zostanie przedłużony. To jest młody i perspektywiczny chłopak. Wierzymy, że będzie w stanie dojść do siebie i zaistnieć ponownie w drużynie.

Ogółem kibice powinni spodziewać się rewolucji kadrowej?

Poprzednia przygoda ŁKS-u w Ekstraklasie pokazała, że zmiany są potrzebne. Zawodnicy też są świadomi, iż gra na tym najwyższym poziomie w Polsce to jest inna skala wyzwania. Nasze błędy w 1. lidze udawało się kamuflować, ale w Ekstraklasie zostałyby brutalnie karane. Na pewno kilka nazwisk do nas dojdzie, a kilka odejdzie. Ostateczne decyzje jeszcze nie zapadły.

Jak zapatrujecie się na kwestię dalszej przydatności Nelsona Balongo? Zero goli i asyst w 23 występach to jak na napastnika wynik absolutnie fatalny, którego bronić się nie da. Jego osoba budzi skrajne emocje wśród fanów.

W kwestii dorobku oczywiście oczekiwania były większe. Pozyskiwaliśmy go z myślą, że jest to zawodnik z dobrej ligi, utalentowany, który będzie w stanie zadbać o odpowiedni dorobek bramkowy dla zespołu. Każdy na to liczył, ze mną na czele. Z tej perspektywy nie jesteśmy zadowoleni.

Co do samego Nelsona, jego podejścia do gry i możliwości oraz funkcjonowania w grupie, to tutaj ocena ze strony mojej i sztabu jest pozytywna. Natomiast finalnie rozumiem krytykę ze strony kibiców. Zdaję sobie sprawę, jak on jest odbierany na zewnątrz, lecz też znam jego wartość. W niedalekiej przyszłości wszyscy (ja, trenerzy i sam Nelson) przedyskutujemy tę sytuację i postaramy się znaleźć optymalne rozwiązanie dla ŁKS-u. Koniec końców liczy się dobro klubu.

Czytaj też:
Tomasz Salski zdradził plany ŁKS-u Łódź. Szykuje się transferowa ofensywa

Ważną rolę w 1. lidze odgrywali młodzi piłkarze – Kowalczyk, Bobek, póki zdrowie dopisywało także Lorenc, potem również Tutyskinas. Zajęliście też wysokie, piąte miejsce w Pro Junior System za sezon 2022/23. Czy ta droga odważnego stawiania na młodzież zostanie podtrzymana w Ekstraklasie?

Ja się tego nie boję. Akademia to dla mnie bardzo ważna część klubu. Wierzę, że będziemy w stanie regularnie dostarczać młodych zawodników do pierwszej drużyny. Trzeba jednak zachowywać rozsądek. Samą młodzieżą też się wyników nie zrobi. Oni potrzebują mieć obok siebie doświadczonych piłkarzy, którzy wskażą im drogę.

Przy okazji zapytam, czy podoba się panu przepis o młodzieżowcu, który został podtrzymany przez PZPN?

Nie jestem jego zwolennikiem. Zniekształcamy ich realną wartość i odbiór ich dokonań. Potem pojawiają się problemy i młody chłopak gra wyłącznie ze względu na istnienie tego przepisu, na swój PESEL. Myśli, że faktycznie jest wystarczająco dobry na Ekstraklasę, a w normalnych warunkach nie byłby w stanie powalczyć z seniorami o wyjściowy skład.

W poprzednim sezonie Kowalczyk rozegrał 219 minut przez cały sezon, a Bobka w ogóle nie było w ekipie. W momencie, gdy zasugerowałem, że warto np. tego drugiego na stałe przesunąć do seniorów, docierały do mnie głosy, że postradałem zmysły. Bo jak to, Marek Kozioł nie będzie pierwszym golkiperem kosztem jakiegoś młokosa?

Zmierzam do tego, że w kwestii stawiania na młodzież trzeba mieć sporą odwagę. Ja i trener Moskal położyliśmy wiele na szali, by dać im szansę na grę, a jednocześnie zadbać o ich rozwój. Bo nie może być tak, że po jednym słabszym meczu taki chłopak wyląduje w głębokich rezerwach.

Łatwo kogoś spalić.

A potem młody zawodnik się podłamie i trzeba będzie szykować dla niego wizytę u psychologa. To oczywiście pewne uproszczenie, ale wiadomo, jak to bywa. Jestem zatem bardzo zadowolony, że udało nam się tych chłopaków poprowadzić tak, że stali się liderami i odgrywają kluczowe role.

Kolejni młodzi gracze już czekają w kolejce na swoje debiuty. Sądzę, że o „pozycję” młodzieżowca nie będziemy musieli się martwić przez kilka najbliższych lat.

Jest pan w stanie wskazać konkretne nazwiska tych młodzieżowców, którzy zaczynają już mocniej pukać do seniorów?

Kibicom już nie raz mógł się zaprezentować Kelechukwu Ibe-Torti. Następny w kolejce jest Grzegorz Glapka, który w trzecioligowych rezerwach uzbierał 11 goli i 10 asyst. Zgłasza mocny akces do tego, aby otrzymać szansę w pierwszej drużynie. Janek Łabędzki był z nami na obozie, dostrzegamy jego potencjał i piłkarskie umiejętności. W akademii mamy też Ricardo Goncalvesa do Nascimento – bardzo ciekawy chłopak o ofensywnych inklinacjach. On też fajnie radzi sobie w rezerwach. Będziemy starać się powoli wdrażać ich do zespołu.

Uda wam się utrzymać Bobka i Kowalczyka na kolejny sezon? Budzą ogromne zainteresowanie.

Piłka bywa nieprzewidywalna, aczkolwiek ze strony samych zawodników ja słyszę akces, aby w ŁKS-ie pozostać i w nim dalej się rozwijać. Myślę, iż obaj potrzebują jeszcze zebrać doświadczenie na poziomie Ekstraklasy i to by korzystnie na nich wpłynęło. Nie zamierzamy wykonywać nerwowych ruchów, oni sami i ich agenci również. Zachowujemy spokój.

Z drużyny na pewno odejdzie Michał Trąbka. Dlaczego nie udało się namówić go na przedłużenie kontraktu z ŁKS-em?

Zaraz po tym, jak przyszedłem do klubu, przekazałem mu moje zdanie – że ja go nadal widzę w drużynie i chciałbym, aby związał się z nami na dłużej. On wtedy odparł, iż zastanawia się nad swoją przyszłością, bo w Łodzi gra długo i być może będzie potrzebował nowych bodźców w karierze. Zaznaczył jednak, że pragnął wypełnić obowiązujący go kontrakt do końca sezonu. Odnośnie przyszłości miał dać później, do końca ubiegłego roku.

Otrzymał od nas ofertę, ale nie było większych rozmów. Nie chciał dalej negocjować, ponieważ stwierdził, iż potrzebuje nowego wyzwania. Podpisał kontrakt w Stali Mielec. To była jego indywidualna decyzja, a co dokładnie za nią stało, to trzeba byłoby pytać samego Michała.

twitter

Z tego miejsca chciałbym mu też podziękować za ostatni sezon. Pojawiało się mnóstwo głosów dotyczących tego, jak powinniśmy się wobec niego zachować. Mogliśmy postąpić inaczej, natomiast ja uważam, że w takich momentach należy pokazać klasę. Po drugie Trąbkę obowiązywał kontrakt i skoro jasno zadeklarował, iż zrobi wszystko, by pomóc w awansie, to nie widziałem podstaw, aby go odstawiać. Trener Moskal też był zgodny. Michał nadal był dla niego ważny, więc zaufaliśmy mu, że da z siebie wszystko. Okazało się to dobrym posunięciem. W trakcie rundy wiosennej wyróżniał się pozytywnie.

Niezbyt fajnie zachowała się natomiast Radunia Stężyca wobec Jakuba Letniowskiego, który niebawem dołączy do ŁKS-u. Przypomnijmy, że właśnie w ramach kary za to, że nie przedłuży umowy z Radunią, został kompletnie odsunięty od gry w jej barwach.

Nie chcieliśmy niczego wcześniej ogłaszać. Kuba był wyróżniającym się piłkarzem w 2. lidze. Podpisaliśmy z nim porozumienie już wcześniej i rozmawialiśmy z Radunią, aby dogadać się tak, aby Kuba pojechał z nami na zimowy obóz. Stężyca stanęła wtedy okoniem i wysuwała irracjonalne propozycje co do wykupu zawodnika – były to oczekiwana na poziomie kilkuset tysięcy złotych. A przypomnijmy, mówiliśmy o graczu z drugiej ligi, któremu pozostało pół roku kontraktu. Wyglądało to groteskowo.

Niestety Kuba musiał spędzić te kilka miesięcy w Stężycy i trenować w drugim zespole. Gdzieś po drodze przyplątał się do niego też mały uraz. Ostatnie pół roku na pewno nie wyglądało tak, jakbyśmy tego sobie życzyli. Niemniej wierzę w niego i że wróci szybko na właściwe tory.

Wychodzi na to, że przed ŁKS-em jest naprawdę mnóstwo pracy do wykonania, aby poradzić sobie w Ekstraklasie. Z pana jednak emanuje spokój.

Ten spokój, który pan ode mnie wyczuwa i który rzeczywiście w sobie mam, to było coś kluczowego w obecnych rozgrywkach. Najważniejszego w obliczu problemów sportowych, finansowych i stricte mentalnych w drużynie.

Gdyby zabrakło nam spokoju w paru momentach, pewnie dzisiaj byśmy się nie cieszyli z awansu. Jednak w klubie byliśmy ze sobą spójni, zachowaliśmy jedność i spokój nawet w gorszych momentach. Sezon 2022/23 pokazał, że w wielu sytuacjach, gdy na horyzoncie wisiał nad nami kryzys, my zachowywaliśmy spokój i się odbijaliśmy.

Czytaj też:
Jean Carlos Silva dla „Wprost”: Raków Częstochowa zmienił moje myślenie o piłce. Modrić miał rację!
Czytaj też:
Powrót w wielkim stylu do piłkarskiej Ekstraklasy. Poznaliśmy przyszłość znanego trenera