Jean Carlos Silva dla „Wprost”: Raków Częstochowa zmienił moje myślenie o piłce. Modrić miał rację!

Jean Carlos Silva dla „Wprost”: Raków Częstochowa zmienił moje myślenie o piłce. Modrić miał rację!

Jean Carlos Silva
Jean Carlos Silva Źródło: Newspix.pl / Marcin Bulanda/PressFocus
Jean Carlos Silva trafił do Rakowa Częstochowa dość niespodziewanie, ale okazał się istotną postacią w sezonie, w którym Medaliki wywalczyły mistrzostwo Polski. W rozmowie z „Wprost” opowiedział nam o wyjątkowości tego klubu, uczeniu się futbolu na nowo, akademii Realu Madryt czy znanych trenerach, z którymi współpracował.

Dlaczego Jean Carlos Silva trafił do Rakowa? Czy rzeczywiście tak trudno zrozumieć styl gry Medalików? Co zmieniło się w głowie Brazylijczyka po transferze? Czy jest synkiem trenera Papszuna? W czym zgadza się z Luką Modriciem i czemu nie warto zbyt dużo myśleć na boisku? Jak dostać się do akademii Realu Madryt? Który piłkarz Królewskich powinien kiedyś trafić do FC Barcelony? Jak wspomina współpracę z Carlo Ancelottim, Paco Jemezem, Fernando Morientesem i Tonym Adamsem? W czym Kiko Ramirez miał rację? Jaki jest podstawowy cel Rakowa na przyszły sezon? Zapraszamy do lektury rozmowy!

Wywiad z Jeanem Carlosem Silvą, piłkarzem Rakowa Częstochowa

Mariusz Bielski („Wprost) Przede wszystkim gratuluję zdobycia mistrzostwa.

Jean Carlos Silva: A dziękuję!

Co według ciebie było kluczowe i absolutnie najważniejsze, co pozwoliło wam na wygranie Ekstraklasy?

Przede wszystkim – na tyle, na ile zdążyłem poznać moich kolegów – ten klub jest wypełniony ludźmi pracy. Ja tu przyszedłem całkiem krótko, ale inni rozwijają tę filozofię od 7 lat. Wydaje mi się, że ta konsekwencja pozwoliła Rakowowi w końcu sięgnąć po tytuł. Stricte sportowo mamy po prostu bardzo dobrych piłkarzy, świetną atmosferę, w trakcie sezonu wszyscy byli zdrowi.

Legendą obrosło już to, jak bardzo trudne jest wejście do drużyny Rakowa, szczególnie pod kątem przyswajania taktyki, wykuwania schematów, realizacji zadań i tak dalej. Niektórzy rzeczywiście zaczynają grać regularnie dopiero po kilku miesiącach. Jak ty oceniasz swoje początku w zespole?

Ludzie byli nieco zaskoczeni, że tak szybko sobie poradziłem. Rzeczywiście cała drużyna poświęca mnóstwo czasu na pracę taktyczną i szlifowanie detali. Dostałem jednak bardzo dużą pomoc, a sztab szkoleniowy wykazał się wobec mnie sporą cierpliwością w kwestii mojej adaptacji.

Co masz na myśli, mówiąc o cierpliwości?

Trenerzy byli wyrozumiali, kiedy na początku myliłem się na przykład podczas treningów, albo popełniałem błędy. Zawsze spokojnie mnie poprawiali i tłumaczyli, co i jak powinienem zrobić w danej sytuacji. Nie ma w tym wielkiego sekretu. Gdy sumiennie wykonujesz swoją pracę, jesteś w stanie lepiej wpasować się w drużynę.

Powiedziałeś kiedyś, że po transferze do Rakowa wiele zmieniło się w twojej głowie. Mógłbyś rozwinąć to stwierdzenie?

Zmieniła się moja ogólna percepcja na grę w piłkę nożną. Na przykład nauczyłem się ogromnie dużo pod kątem taktycznym. Jasne, teraz gram na zupełnie nowej dla mnie pozycji. Jednak pomijając fakt, iż robię postępy ogólnie jako piłkarz, przede wszystkim rozwinąłem się pod względem zrozumienia w poruszaniu się po boisku, w czytaniu gry, przewidywaniu, co się za chwilę wydarzy. Umiem na przykład lepiej zapobiegać temu, by przeciwnik nie wykonał groźnego podania. Zauważyłem, że nauczyłem się najwięcej właśnie pod względem „odczytywania meczu”.

A jak się pracuje w Rakowie pod kątem mentalnym? Czytając wywiady z różnymi piłkarzami waszej drużyny, często pojawia się taki wątek, ale na czym on polega?

Z mojego punktu widzenia chodzi o to, by mieć pozytywne nastawienie – zawsze wymagać od siebie więcej, zachowywać profesjonalizm, dbać o szczegóły. Mamy tu zapewnione wszystko, czego potrzeba do wykonywania sumiennej pracy piłkarskiej. Współpracujemy także z trenerem mentalnym.

W codziennej pracy zwracamy więc dużą uwagę na detale, a ponadto cechuje nas mentalność zwycięzców. Właśnie malutkie rzeczy na koniec robią tę kluczową różnicę, że to my wygrywamy mecz i jesteśmy tu, gdzie jesteśmy. Sądzę, iż nie ma w Rakowie takiego zawodnika, który nie chciałby zwyciężać w każdym spotkaniu. Czy ci się uda, czy nie, to jest inna sprawa, ale samo podejście jest niezmienne. Nie wątpię w to, że każdy wychodząc na boisko chce wypaść jak najlepiej.

Trudno jest wprowadzić taką pozytywną psychologię tłumu? W teorii to niby oczywiste, że chcecie zwyciężać, ale jednak różnicie się charakterami, sytuacja każdego w drużynie jest inna, zawodnicy mają swoje zmartwienia...

Zgadzam się z tobą, lecz uważam, że w tej kwestii znów możemy wrócić do dbałości o szczegóły. Chodzi nie tylko o to, jacy piłkarze tworzą drużynę, ale przede wszystkim jacy ludzie.

Zanim ktoś przyjdzie do Rakowa, przeanalizowany jest każdy szczegół. Musisz spełniać kryteria i wykazywać odpowiednio wysokie ambicje. Pracownicy klubu wnikliwie sprawdzają piłkarzy, przeprowadzane są z nami szczegółowe „wywiady”, które dają klubowi potrzebne odpowiedzi. Wydaje mi się, że to jest coś, co na koniec robi sporą różnicę.

Dlaczego mówi się, że jesteś „synkiem trenera Papszuna”?

Nie no, nie jestem! (śmiech) Mamy oczywiście dobre relacje, lecz one są w pełni profesjonalne. Nie ma w tym żadnego drugiego dna, choć często się z tego śmiejemy w szatni. Niemniej doceniam bardzo, że trener we mnie uwierzył, ale to tylko żarty.

Dyrektor sportowy Rakowa (Robert Graf – przyp. red.) powiedział jednak otwarcie, że pomysłodawcą pana transferu był właśnie Marek Papszun.

Tak, to on osobiście skontaktował się ze mną i rozmawialiśmy bezpośrednio. Powiedział mi wprost, że chciałby ze mną pracować i żebym pomyślał o tym, co możemy wspólnie osiągnąć.

No właśnie, jesteś zawodnikiem Pogoni, nagle dzwoni trener Papszun i... Co? Co mówi, co robi, że udaje mu się ciebie przekonać?

W rozmowach trener Papszun wykazywał bardzo duże zainteresowanie moją osobą. Zdaje mi się, że to jest najważniejsze, aby poczuć zaufanie i pomyśleć sobie: „kurcze, rzeczywiście liczy na mnie i chciałby mieć u siebie”. Udowodnił duże zainteresowanie. To jest najważniejsze, co możesz odczuć w takiej sytuacji. Wiedziałem że stanę przed wielkimi wyzwaniami, które na początku będą dla mnie skomplikowane – o czym zresztą już rozmawialiśmy. Na szczęście wyszło dobrze i nigdy nie żałowałem tej decyzji.

To prawda, że radziłeś się Iviego Lopeza przed transferem do Rakowa? Nie tylko w kwestii tego, jak pracuje się w Rakowie, ale też pod kątem życia w Częstochowie?

Tak, pytałem go o różne sprawy. Zaznaczał, iż miasto jest mniejsze i spokojniejsze niż Szczecin, ale zapewniał mnie, że tutaj jest wszystko, czego potrzebuje profesjonalny piłkarzy, by skupić się na futbolu, na pracy i osiągać sukcesy. Nie mylił się.

twitter

Czytałem niedawno wywiad z trenerem Papszunem w „Kwartalniku Sportowym”, w którym mówił bardzo dużo o schematach waszej gry. Mówił o taktyce, poruszaniu się, wzajemnej asekuracji i wymienności pozycji... Brzmiał trochę, jak Marcelo Bielsa (śmiech). Wy rzeczywiście robicie wszystko atak automatycznie czy jednak jest w tym więcej naturalności?

Jest duża różnica w tym, co robiłem na boisku wcześniej, a co robię teraz. Prawda jest taka, że kiedy w trakcie meczu zaczynasz dużo myśleć, tracisz czas. Nagle okazuje się, że dobiegasz w dane miejsce za późno, reagujesz zbyt wolno. Ucieka ci ta sekunda, w której powinieneś oddać piłkę koledze albo wykonać otwierające podanie lub dośrodkowanie.

Wspominałem o tej cierpliwości do mnie. Im dłużej się uczyłem, im więcej pracowałem według reguł obowiązujących w Rakowie, tym lepiej wychodziło mi to poruszanie się w odpowiednich momentach.

Czujesz, że dzięki temu lepiej rozumiesz grę?

Oczywiście. Czuję dużą różnicę, ale to jest naturalne – trening czyni mistrza i za tym idą wyniki. Mam tu na myśli właśnie timing w podaniach, pracy w obronie, rozegraniu...

Po meczach musicie wypełniać raporty dotyczące tego, jak spisaliście się w danym spotkaniu. Co o tym sądzisz?

Nigdzie indziej nie musiałem robić nic podobnego. To jest właśnie jeden z tych detali, o których wspomniałem. Te raporty sprawiają, że lepiej obserwujesz mecz, że masz większą świadomość, co zrobiłeś dobrze, a co źle. Z każdą analizą dostrzegasz więcej. Jeśli tego nie robisz, nie stajesz się lepszy. Nie jest łatwo mi to opisać słowami, aczkolwiek to faktycznie jest pomocne.

A czy przed meczami dostajecie od sztabu szkoleniowego dużo informacji, które musicie przyswoić?

Tak, za każdym razem robimy analizy dotyczące poszczególnych pozycji, analizy indywidualne i na koniec zawsze wiemy wszystko, co potrzebujemy wiedzieć.

Są jednak piłkarze, którzy nie lubią mieć głowy przeciążonej ogromną ilością danych. Tobie się to podoba czy wolisz raczej bazować na swojej intuicji?

Lubię wiedzieć, z kim i z czym będę się za chwilę mierzyć. Dobrze jest znać takie podstawy. Oczywiście potem w meczu może się okazać, że ktoś jednak zagra nieco inaczej i wtedy ty też musisz zareagować. Niemniej jednak trzeba mieć bazę, za którą jestem zresztą bardzo wdzięczny naszemu sztabowi.

Luka Modrić powiedział kiedyś, że po meczu bywa bardziej zmęczony mentalnie niż fizycznie. Bo bieganie bieganiem, ale przede wszystkim musi zachować tak wysoki koncentracji i myśleć tak szybko oraz intensywnie, że później ma głowę bardziej zmęczoną niż nogi. Miewałeś tak?

Tak, zauważyłem to już na samym początku. Zazwyczaj odczuwasz to najbardziej podczas presezonów, które fizycznie też są bardzo wymagające. Ale faktycznie, odnotowałem tutaj wyższy poziom takiego psychologicznego zmęczenia w związku ze wszystkim, co jest związane z taktyką i przekazywaną nam wiedzą. To, o czym mówi Luka, jest trudne do wytłumaczenia komuś, kto nie gra zawodowo w piłkę, ale miał rację. A przecież to jest jeden z najlepszych środkowych pomocników na świecie!

twitter

No właśnie, pewnie to też ma związek z większą intensywnością gry na wyższym poziomie. W Ekstraklasie możesz mieć na przykład 2 sekundy czasu reakcji, a on ma 1 sekundę w lidze hiszpańskiej.

Prawda jest taka, że im szybciej przetwarzasz to, co się dzieje na boisku, tym lepiej dla ciebie. Najlepszym przykładem był Xavi Hernandez, kiedy jeszcze grał w FC Barcelonie. Patrzysz na niego pod kątem fizycznym i co widzisz? Nie był wysoki, nie był silny, nie był szybki, natomiast pod względem tego, o czym rozmawiamy... Wow.

Wydawało się, że wszystko, co robi, jest najłatwiejsze na świecie.

Zawsze odczytywał wcześniej to, co za chwilę się stanie. Właśnie to pozwoliło mu grać na najwyższym poziomie i dokonywać wielkie rzeczy.

Skoro już padły nazwiska takie jak Modrić i Xavi, to też jest chyba dobry moment, żeby zapytać cię, kto jest twoim idolem?

Wiesz... Chyba nie powinienem o tym mówić, ale ci powiem! Według mnie Lionel Messi jest najlepszy. I mówię to jako człowiek, który spędził wiele lat w akademii Realu Madryt.

Jak się do niej dostałeś, jak wygląda rekrutacja do La Fabriki? Domyślam się, że nie możesz przyjść z ulicy, krzyknąć „hej, jestem Jean Carlos, chcę dla was grać” i cyk, załatwione (śmiech).

To jest bez wątpienia jedna z tych historii, które w przyszłości będę opowiadał moim wnukom. Na meczu drużyny pojawił się obserwator z akademii Realu. Pracują w niej skauci odpowiadający za poszczególne obszary Madrytu. Któregoś dnia po ostatnim gwizdku podszedł do mnie i powiedział, że bardzo podobała mu się moja gra i chce, abym dołączyć do La Fabriki. Byłem wtedy dzieciakiem, więc płakałem ze szczęścia. Coś niesamowitego.

Cieszyłeś się, ale miałeś też obawy przed dołączeniem do szkółki Realu?

Przede wszystkim czułem niesamowitą radość, że otrzymałem taką szansę. Starałem się wycisnąć z niej jak najwięcej. Później to już wiadomo, im wyżej się pniesz, tym większe są oczekiwania, z którymi musisz się zmierzyć. Widzisz cały ten ośrodek, na każdym boisku ktoś pracuje, w siedzibie klubu mijasz gablotę wypełnioną trofeami... Ale to akurat nie jest coś, co cię stresuje, tylko bardziej dodaje ci skrzydeł. Nie robiłem się przez to nerwowy, raczej towarzyszyły mi pozytywne emocje.

Dołączyłem do La Fabriki mając 14 lat. W tym momencie jeszcze nikt nie nakłada na ciebie wielkiej presji. Jak już jesteś w Castilli i nadchodzi ten moment, że albo się przebijesz, albo musisz zdecydować się na odejście, to co innego.

A dlaczego wybrałeś Real, a nie Atletico, które też się tobą interesowało?

Tak się potoczyło życie i przypadek odegrał w tym sporą rolę. Rzeczywiście otrzymałem propozycję przyjechania na testy do szkółki Atletico, ale w międzyczasie złamałem obojczyk. Straciłem sporo czasu, nie byłem w odpowiednim rytmie treningowym i kiedy pojawiłem się w akademii Rojiblancos, nie miałem dobrej formy. A skoro tak, to mi podziękowali.

Później dostałem jeszcze propozycje z Getafe, Rayo Vallecano, jeszcze jedną z Atletico, no i oczywiście z Realu. Wiadomo, co wybrałem.

Kiedy ma się możliwość dołączenia do akademii Królewskich, albo na przykład do Rayo, to wiadomo, co bardziej działa na wyobraźnię i co się wybiera.

Z całym szacunkiem dla pozostałych klubów, ale tak, masz rację (śmiech). Na koniec jednak czujesz, że w tym wszystkim musiał być jakiś plan zaplanowany gdzieś wyżej (Jean Carlos wskazuje w kierunku nieba).

Do seniorskiej drużyny się nie przebiłeś, ale z nią trenowałeś.

Miałem taką przyjemność. Pamiętam, że mieliśmy zorganizowaną grę wewnętrzną. Fernando Morientes prowadził wtedy nasz Juvenil B, czyli mieliśmy po 16-17 lat. Rozegraliśmy towarzyskie spotkanie z pierwszą drużyną i było to dla mnie niesamowite wydarzenie.

Poczułeś wtedy, że jesteś w stanie stanąć kiedyś po tej drugiej stronie?

Nie będę czarował, nie grali wtedy na 100 procent (śmiech). Byliśmy trochę pomieszani, nie konkretnie że my kontra oni. Poziom trochę się wyrównał.

Samo trenowanie z pierwszą drużyną rzeczywiście rozwija młodego piłkarza, czy to jest raczej coś w stylu nagrody za dobrze wykonywaną pracę, a rzeczywisty progres robi się gdzie indziej?

Abstrahując od tego, że nagle występujesz u boku kogoś takiego jak Luka Modrić czy Marcelo, możesz po prostu zaobserwować, co, jak i dlaczego oni robią i się na nich wzorować. W jaki sposób rywalizują, jak reagują i jak grają... To już potem na zawsze z tobą zostaje, więc z perspektywy czasu to doceniam.

Kto ci wtedy najbardziej zaimponował?

Cristiano Ronaldo to jest oczywista oczywistość, ale gość, który przyciągnął mnóstwo mojej uwagi, to Isco. Wtedy był w naprawdę dobrej formie. Gdy go obserwowałem, wydawało mi się, że zamiast futbolu uprawia magię. Coś niesamowitego. Ponadto dużą przyjemnością było obserwowanie Modricia. Szybkość, z jaką ona grał, mentalne podejście... Inny poziom.

Jako fan FC Barcelony powiem ci, że zawsze okropnie żałowałem, że żaden z nich nie trafił na Camp Nou.

Moim zdaniem w Realu Madryt grało kilku zawodników, których świetnie byłoby zobaczyć w jednej drużynie z Messim, Iniestą i całą resztą: Isco, Modrić i... Karim Benzema. Sądzę, iż on znakomicie pasowałby do takiego systemu gry.

W tamtym czasie trenerem Królewskich był Carlo Ancelotti. Jak go wspominasz?

Interesował się tym, co u ciebie słychać. Zawsze był sympatyczny oraz emanował spokojem. Określiłbym jako bardzo człowieka bardzo opanowanego, który świetnie kontroluje swoje emocje. Ma wielki autorytet. Wypowiadam się oczywiście z perspektywy piłkarza Rakowa, ale moim zdaniem relacje łączące szkoleniowca z podopiecznymi są bardzo ważne.

Inny przykład – Zinedine Zidane, który też jest dobrym trenerem, ale wielkie sukcesy pomogło mu odnieść właśnie dzięki temu, jakie relacje zbudował z piłkarzami.

Mówi się czasem, że w drużynach takich jak Real Madryt najważniejsze zadanie trenera to nie przeszkadzać gwiazdom. Bo ci najwięksi piłkarze są najlepsi właśnie wtedy, gdy dajesz im wolność.

Trochę tak to działa, że musisz wiedzieć, jak „obsługiwać” taką szatnię, jak stworzyć z każdym dobre relacje. Oczywiście zdarzają się mecze – jak ten półfinałowy z Manchesterem City – gdy po nim możesz powiedzieć, że taktycznie można było zrobić więcej.

Z drugiej strony dawniej mieliśmy Rafę Beniteza, który taktykę stawiał ponad wszystko i wyszło, jak wyszło.

To jest bardzo skomplikowany temat. Najlepiej byłoby znaleźć złoty środek. Wiesz, masz w drużynie kogoś typu Luka Modrić – i jak masz komuś takiemu tłumaczyć jak on ma grać? On sam doskonale rozumie wiele rzeczy, dlatego tak ważny jest balans.

A jak ci się współpracowało z Fernando Morientesem?

Świetnie! On właśnie miał ten balans, o którym przed chwilą rozmawialiśmy. Sam był wielkim piłkarzem, więc dokładnie wie, jak ty się czujesz w różnych sytuacjach. Zdaje sobie sprawę, jak tobą zarządzać, ale jednocześnie nie kontroluje cię przesadnie. Umie dotrzeć do piłkarza i właściwie go traktować. 99 proc. szatni utrzymywało z nim doskonałe relacje.

Oprócz tego ma naprawdę dobry warsztat taktyczny. Bardzo go lubię jako szkoleniowca. Współpracowaliśmy dwukrotnie – najpierw w akademii Realu, a potem we Fuenlabradzie. Szkoda, że wtedy dość szybko mu podziękowano. Czasem to jest po prostu kwestia szczęścia. Miałby ze dwa lepsze wyniki i zapewne zostałby z nami. Życzę mu jak najlepiej, choć przebić się w dzisiejszych czasach nie jest łatwo. Uważam jednak, że spełnia wszystkie kryteria, aby w przyszłości osiągać sukcesy.

Kolejny znany trener, z którym miałeś okazję współpracować, to Paco Jemez. Rzeczywiście jest tak szalony, jak się o nim mówi?

Ma bardzo silny i unikalny charakter. Zawsze wymaga od ciebie, żebyś szedł na maksa w pressingu, w ofensywie, w pojedynkach. Wymaga od piłkarzy, aby dawali z siebie wszystko. Nieważne, czy masz 15 lat, czy 28 – jeśli zauważy, że potrafisz tyle z siebie dać, to otrzymasz od niego szansę. Mimo że współpracowałem z nim stosunkowo krótko, muszę przyznać, iż bardzo mi się podobało. Był w stanie nauczyć cię wiele jeśli chodzi o samą grę.

Niestety nie dostał zbyt wiele czasu w Granadzie. Szkoda, bo z perspektywy czasu żałuję, że nie mogłem z nim współpracować dłużej. Oczywiście miał też swoje wady, ale to jak każdy człowiek na świecie.

Futbolowo jest idealistą. Czasami chyba aż za bardzo.

Oj tak. Widzieliśmy to nie tylko w Granadzie, ale również w innych zespołach, które prowadził.

Paco Jemez to jest taki człowiek, że jeśli go sprowadzasz, musisz też brać pod uwagę jego charakter. Zatrudniasz go z całym dobrodziejstwem inwentarza. A skoro tak, to powinieneś dać mu czas i darzyć zaufaniem jego filozofię gry. W innym wypadku będziesz miał problem.

Ostatni trener, o którego chciałem cię zapytać, to żywa legenda Arsenalu, czyli Tony Adams. Właśnie on dał ci zadebiutować w Primera Division.

Pod wieloma względami mógłbym porównać go z Morientesem. Dzięki temu, że występował na wysokim poziomie dobrze rozumiał grę i również potrafił zbudować z zawodnikami świetne relacje. Na zawsze będę mu wdzięczny, że pozwolił mi wtedy zagrać w La Lidze.

Gdy tak sobie teraz analizuję, niemal zawsze spotykałem na mojej drodze dobrych i pomocnych ludzi. W Rakowie, Pogoni, Wiśle, Granadzie, Realu... Doceniam to bardzo.

Jako ktoś, kto wychował się piłkarsko i grał w niższych ligach w Hiszpanii, chciałbym, abyś odniósł się do słów, które powiedział mi niedawno Kiko Ramirez, obecny dyrektor sportowy Wisły Kraków. Stwierdził bowiem, że Hiszpania ma tak znakomite warunki do życia – klimat, jedzenie, plaże, słońce i tak dalej – i w tym tkwi pewna pułapka dla piłkarzy. Grasz sobie w trzeciej lidze, coś tam zarabiasz, żyjesz wygodnie, ale jednocześnie zatracasz gdzieś stricte sportowe ambicje, aby się rozwijać. Co o tym sądzisz?

Z pewnością coś w tym jest. Potrzebujesz dużo pracy, szczęścia i otrzymania okazji, aby wybić się wyżej niż Segunda B. Jeśli nie pojawi się taka szansa, „odprężasz się” i nie dajesz z siebie maksimum. W efekcie przestajesz się też rozwijać. Ja też w pewnej chwili poczułem, że dzieje się ze mną coś w tym stylu. Występował w rezerwach Granady od 3 lat, ostatni z tych sezonów miałem naprawdę dobry, ale nie pojawiła się przede mną żadna szansa, żeby zrobić krok dalej, wyżej. Dlatego zdecydowałem się na wyjazd do Polski.

Zresztą, tu nie chodzi tylko o mnie. Miałem wielu kolegów, o których można byłoby powiedzieć, że posiadają na tyle duży talent, iż zasługują chociaż na jakąś okazję, aby pokazać się wyżej. Nie twierdzę, że każdy potem grałby regularnie w Segunda A czy Primera Division, chodzi mi o samą szansę, by się pokazać. A to się wydawało niemalże nierealne. Szkoda, aczkolwiek tak to wygląda. Reasumując – zgadzam się z tezą postawioną przez pana Ramireza.

Czytaj też:
Kiko Ramirez dla „Wprost”: Tego brakowało Wiśle Kraków. Czułem, że mnie wzywa, a ja wiem, jak jej pomóc

Poniekąd uprzedziłeś moje pytanie o to, dlaczego 5 lat temu zdecydowałeś się przyjechać do Polski (śmiech).

I jestem bardzo wdzięczny, że miałem taką możliwość.

Skoro tematycznie wróciliśmy do Polski, a do tego koledzy żartują, że jesteś synkiem Marka Papszuna, to muszę zapytać cię o jego decyzję o odejście z Rakowa.

Z jednej strony wszyscy są smutni ze względu na jego decyzję. Pracował tu od 7 lat i wykonał niesamowitą robotę. Z drugiej jednak cieszę się z jego powodu, bo zasłużył sobie, by osiągnąć jeszcze więcej. Tutaj dokonał rzeczy spektakularnych, aczkolwiek jednocześnie zapracował sobie na to, by otrzymać możliwość pracy w innym miejscu, w którym będzie miał jeszcze lepsze warunki i możliwości, gdzie też będzie szczęśliwy i tak dalej.

Ja przyszedłem do Rakowa rok temu i z tej perspektywy oczywiście żałuję, że nie będziemy mogli popracować na przykład przez jeszcze jeden sezon. No ale jest jak jest. Wszyscy wspieramy trenera w jego decyzji.

Skoro on był pomysłodawcą sprowadzenia cię do Częstochowy, to czy nie masz obaw w związku ze swoją przyszłością?

Owszem, to był jego pomysł, ale niezależnie od tego u kogo gram, staram się dawać drużynie jak najwięcej. Na koniec to jednak szkoleniowcy o wszystkim decydują. Trzeba byłoby zapytać trenera Dawida Szwargę, co dokładnie chce zrobić w przyszłości, ale wydaje mi się, że nie zmieni się wiele i ten projekt, ta filozofia będą kontynuowane.

Postawiliście już sobie jakieś cele na kolejny sezon?

Europa! Sami sporo rozmawiamy o tym, jak będzie. Wiesz, od dziecka każdy marzy o grze w Lidze Mistrzów. To są dwa słowa określające twoje marzenia. Magia! Zrobimy wszystko, co będzie w naszej mocy, ale jak wyjdzie? Zobaczymy.

Czytaj też:
Te zespoły 1. Ligi awansują do Ekstraklasy. Wiemy, kto powalczy w barażach
Czytaj też:
Są zachwyceni młodym reprezentantem Polski. Wielki klub chce transferu i ma specjalny plan