Z czego się cieszyć, a czego się bać? Kluczowe wnioski z raportu „Finansowa Ekstraklasa”

Z czego się cieszyć, a czego się bać? Kluczowe wnioski z raportu „Finansowa Ekstraklasa”

Finansowa Ekstraklasa – raport
Finansowa Ekstraklasa – raport Źródło:Newspix.pl / Piotr Kucza/FotoPyK
Ekstraklasa S.A. oraz firma konsultingowa Grant Thornton wspólnie zaprezentowały raport zatytułowany „Finansowa Ekstraklasa” dotyczący – jak sama nazwa wskazuje – tej sfery funkcjonowania polskich klubów w sezonie 2022/23. Jako „Wprost” byliśmy obecni na konferencji prasowej poświęconej temu wydarzeniu, a teraz prezentujemy najważniejsze wnioski z tego, co zostało nam przedstawione.

2 października odbyła się konferencja prasowa z okazji publikacji raportu „Finansowa Ekstraklasa” przygotowanego przez ligową spółkę oraz firmę Grant Thornton. Nie jest to nowość, choć wcześniej tego typu sprawozdaniami zajmowało się Deloitte, jednak w związku z otrzymaniem zakazu działania w naszym kraju, tym razem ktoś inny wziął pod lupę działania polskich klubów. Przedstawione nam dane dotyczą działalności w sezonie 2022/23.

Raport „Finansowa Ekstraklasa” to nie audyt

Na wstępie warto zaznaczyć jednak, iż celowo unikamy słowa „audyt”, ponieważ raport nie został przygotowany na takich zasadach. Opiera się on bowiem o dane dobrowolnie udostępnione przez polskie kluby – podobnie zresztą, jak i przed laty.

W dokumentach przygotowanych przez Grant Thornton zaznaczono również, iż „w sytuacji wystąpienia wątpliwości […] były one omawiane z przedstawicielami klubów w celu jak najlepszego odzwierciedlenia generowanych przychodów i kosztów”. Dodatkowo niemal podane liczby zaokrąglano, więc nie są one dokładne co do grosza. Mimo wszystko jednak przedstawione nam obliczenia są wiarygodne i na ich podstawie można wysnuć wiele interesujących wniosków. Oto one.

1. Moda na Ekstraklasę to fakt

Nie ma wątpliwości co do tego, iż polska liga pod względem poziomu odbiega mocno od tych topowych w Europie – jak hiszpańska czy angielska. Cały czas jest to jednak tak zwana koszula bliższa ciału i jak się okazuje, z roku na rok chce ją nosić coraz więcej osób, zachowując tę metaforę. Z raportu dowiadujemy się, że określenie „moda na Ekstraklasę” nie jest jedynie wizerunkową wydmuszką, lecz faktem.

W okresie po pandemii koronawirusa zainteresowanie ligą, a konkretnie oglądaniem jej na żywo, znacznie wzrosło. Z raportu dowiadujemy się, że średnia frekwencja w sezonie 2022/23 na polskich stadionach wyniosła 9405 kibiców i jest to wynik lepszy od poprzedniego roku o prawie 2 tys.. Mało tego, obecnie wyniki są jeszcze lepsze, ponieważ średnia przekracza próg 11 tys. widzów. Oznacza to wzrost prawie 4000 w ciągu dwóch sezonów, co jest wynikiem wręcz rewelacyjnym

Oczywiście wpływ na tę kwestię miało wiele czynników wspomagających ten wzrost, na przykład awans Widzewa Łódź, gdzie średnie zapełnienie stadionu wynosi 95 proc. i daje około 17 tys. na mecz. RTS jest zresztą drużyną z trzecim najlepszym wynikiem jeśli chodzi stricte o średnią frekwencję. Na czele mamy Legię Warszawa (21 259), a na drugim miejscu Lech Poznań (20 737). Wysoko plasują się też Pogoń Szczecin oraz Górnik Zabrze. Najgorszą średnią zanotowały Miedź Legnica (4 423), Piast Gliwice (4 170) oraz Wisła Płock (3 923).

Przychody klubów Ekstraklasy

2. Warto stawiać na młodzież

Przez lata dużo dyskutowało się o tym, jaka jest pozycja Polski w łańcuchu pokarmowym zwanym europejskim futbolem. Konkluzja była prosta – jeśli chcemy gonić zachód, musimy coraz lepiej szkolić, aż staniemy się wartościowym przedsionkiem dla mocniejszych lig. Za wzór rozgrywek, które działają w podobny sposób i stoją na wyższym poziomie, podawano między innymi Holandię czy Chorwację. Zdaje się, że i Polska idzie ostatnio w tę stronę.

Jest na to kilka dowodów. Po pierwsze sprzedajemy zawodników coraz drożej. Kluby już nie zadowalają się ochłapami rzędu 2-3 milionów euro za największe talenty. Przeciwnie, trzykrotnie przebiliśmy już sprzedaż wychowanka za 10 lub więcej milionów euro. Po drugie jeśli już rzeczywiście kluby Ekstraklasy na kimś zarabiają, to głównie na swoich młodych wychowankach. To normalne, ponieważ na światowym rynku również najwięcej płaci się za potencjał. Biorąc pod uwagę 15 najdrożej sprzedanych graczy w historii naszej ligi, aż 12 z nich to „produkty” krajowych akademii, które wyjechały do silniejszych lig, mając 23 lub mniej lat.

Dodatkowo na potwierdzenie tej tezy czytamy słowa ekspertów z raportu. „Średnia wieku zawodników Ekstraklasy odchodzących do innych klubów w sezonie 2022/23 wyniosła 23,6 lat. Kluby krajowe, jak i zagraniczne są zainteresowane młodymi zawodnikami szkolonymi w rodzimych akademiach. Kwoty transferów piłkarzy są coraz większe, co wskazuje na atrakcyjne możliwości inwestowania w szkolenie i dawania wychowankom szans na grę w pierwszym składzie” – czytamy w nim.

Jeśli ktoś jeszcze wątpi w to, czy warto inwestować w akademie, teraz dostaje twarde dowody – tak, to najlepsze, co klub może zrobić.

3. Martwy rynek wewnętrzny w Ekstraklasie

Skoro już przy transferach jesteśmy, warto pochylić się nad ich podstawową strukturą, a mianowicie rzucić okiem na to, komu sprzedajemy naszych piłkarzy. W tej sferze oddajmy głos ekspertom z raportu:

„Zdecydowaną większość przychodów transferowych (92 proc.) w PKO BP Ekstraklasie stanowią transfery zagraniczne. Transfery krajowe odpowiadają za jedynie 8 proc., w poprzednim sezonie było to 7 proc., a 2 lata temu 3 proc. Mimo że nie są to duże udziały, można zauważyć trend wzrostowy odsetka transferów krajowych, co oznacza, że rynek wewnętrzny z roku na rok rozwija się. Kwoty najwyższych transferów zagranicznych są jednak niewspółmiernie wyższe i przekraczają możliwości zakupowe polskich klubów. W związku z powyższym dominacja przychodów z transferów zagranicznych w kolejnych latach powinna zostać utrzymana” – czytamy w sprawozdaniu.

Do powyższej kwestii możemy podejść na dwa sposoby. Z jednej strony udział transferów krajowych w ogólnym bilansie rośnie. Dwa lata temu współczynnik wynosił 3. proc., teraz 8 proc., ale… No nie, to nadal wartości ocierające się o śmieszność. Kluby Ekstraklasy nie napędzają koniunktury między sobą. Rzadko zdarzają się transfery takie jak ten Bartosza Slisza, za którego Legia Warszawa zapłaciła Zagłębiu Lubin blisko 2 miliony euro. Ostatnimi czasy pewne próby reanimacji polskiego rynku podjął Raków Częstochowa, płacąc wysokie kwoty za Johna Yeboaha, Dawida Drachala, Bartosza Nowaka czy Jeana Carlosa, ale to nadal kropelki w morzu.

4. Polskie kluby powinny lepiej pilnować wynagrodzeń

Wiele klubów wciąż nie dba odpowiednio o swoje budżety. Widzimy to jasno w części raportu poświęconej wynagrodzeniom, a konkretniej wskaźnikowi udziału wynagrodzeń w przychodach klubów. Tu teoretycznie im mniejszy wynik, tym lepiej, ponieważ minimalizuje to ryzyko zachwiania stabilności finansowej.

Zalecenia FIFA są tu jasne – warto trzymać się progu 70 proc. i robić wszystko, aby go nie przekraczać. Od sezonu 2025/26 planowane jest zresztą wprowadzenie odgórnego ograniczenia wydatków na pensje właśnie do 70 proc. przychodów. Tymczasem w Ekstraklasie mamy aż 9 klubów, które przekraczają tę magiczną granicę – czyli połowę ligi! I o ile jeszcze 71 proc. Zagłębia Lubin nie brzmi tragicznie, o tyle rezultaty kilku innych zespołów, gdzie ten wskaźnik wynosi 84-97 proc., zwyczajnie przerażają. W przyszłości takie kluby będą musiały rokrocznie redukować ten wskaźnik aż do poziomu poniżej 70 proc., bo w innym przykładu mogą spotkać je kary typu wykluczenie z europejskich pucharów.

Wynagrodzenia w klubach Ekstraklasy

Krótko rzecz ujmując – niektórzy powinni zacząć oszczędzać, ponieważ aktualnie ocierają się o niegospodarność.

5. Kto w Ekstraklasie najefektywniej wydaje pieniądze?

To była jedna z najciekawszych części raportu, a mianowicie ta rozstrzygająca kto umie wydawać pieniądze, a kto marnuje je na potęgę. W tej sferze warto zapoznać z poniższym wykresem, na którym jak na dłoni widać, że jest grono klubów, które dobrze inwestuje swoje środki, ale też istnieje spora grupa, która płaci dużo, a jakość piłkarska za tym nie idzie.

Wynagrodzenia a wyniki sportowe klubów Ekstraklasy

Wykres, na którym czerwona linia wyznacza granicę między efektywnym i nieefektywnym gospodarowaniem swoim budżetem, zawiera w sobie też pewną odwieczną prawdę. Już w książce „Futbonomia” czytaliśmy, że boiskowa jakość często rośnie wraz z wydatkami na pensje zawodników. Jest to z jednej strony banalne, a z drugiej dowodzi, że za umiejętności zawsze są w cenie. Po prostu. Dlatego mimo iż Legia Warszawa czy Lech Poznań są na styku, to jednocześnie pula ich wydatków rekompensowana jest przez osiągana rezultaty sportowe. Bardzo korzystnie na tym polu wypadają też Pogoń Szczecin i Raków Częstochowa. Bardzo źle z kolei spadkowicze z minionego sezonu (Lechia Gdańsk, Wisła Płock i Miedź Legnica). Martwiący powinien być też wynik Śląska Wrocław.

Dodatkowo dowiedzieliśmy się też, ile kosztował jeden punkt zdobyty przez trzy najlepsze polskie kluby w sezonie 2022/23 (względem wydatków na wynagrodzenia)

  • Raków Częstochowa – 550 tys. złotych
  • Legia Poznań – 1,1 miliona złotych
  • Legia Warszawa – 1,2 miliona złotych

6. Ekstraklasa chce walczyć o młodego widza

W trakcie konferencji i omawiania raportu „Finansowa Ekstraklasa” padła też bardzo ważna rzecz, a mianowicie deklaracja dotycząca niezwykle ważnej kwestii. Marcin Animucki, prezes Ekstraklasa S.A. zadeklarował, że głównym celem dla polskiego futbolu będzie zdobywanie młodych widzów.

– Walczymy teraz głównie o młodych ludzi między 15 a 25 rokiem życia. Pragniemy im pokazać, że Ekstraklasa to fajny sposób na spędzanie czasu z bliskimi i znajomymi – stwierdził. – Ekstraklasa i piłka to jest „przemysł wolnego czasu”. Trzeba budować atrakcyjność ligi. To nie tylko piłka i sport, lecz również cała otoczka – wtórował mu Marcin Diakonowicz z firmy Grant Thornton.

Z ich tezami nie sposób się nie zgodzić, wszak nie chodzi o wzbudzenie zainteresowania w dzieciach i młodzieży tylko w ramach sportu, lecz w ogóle przyciągnięcie ich do tego świata. Jakkolwiek spojrzeć możliwości realizowania innych pasji są dziś ogromne, więc tak naprawdę środowisko futbolowe walczy o uwagę młodych ludzi z wieloma innymi gałęziami branży rozrywkowej. Trzeba będzie wykazać się nie lada kreatywnością, aby osiągnąć ten cel. Fakt rosnącej frekwencji na trybunach nie może uśpić czujności zarządców klubów. Błyskawiczny odpływ widzów przychodzących na stadiony to zjawisko znacznie łatwiejsze do wywołania niż napędzenie odwrotnej tendencji.

7. Lech Poznań jest zabezpieczony, ale nie na długo

Jako że w trakcie konferencji wypowiadali się również dyrektorzy finansowi trzech najlepszych (sportowo) polskich klubów minionego sezonu, postanowiliśmy zwrócić uwagę również na najważniejsze aspekty z ich wypowiedzi. Jedno z ciekawszych pytań zostało zaadresowane do Tomasza Kacprzyckiego z Lecha Poznań.

Z jednej strony bowiem fani tego klubu powinni cieszyć się z ponad 183 milionów złotych przychodu, które Kolejorz wygenerował w ostatnim sezonie. Z drugiej kryzys poznaniaków w obecnym może sprawić, że w sezonie 2024/25 nie zobaczymy Lecha w europejskich rozgrywkach, a do tego nie wiadomo, czy znów uda się sprzedać kogoś za wielkie miliony, jak niedawno Jakuba Kamińskiego. W związku z tym jeden z dziennikarzy obecnych na sali zapytał, na ile wielkopolski klub jest zabezpieczony dzięki wynikom finansowym wygenerowanym w minionych 12 miesiącach.

– Mamy komfort finansowy i nie musimy sprzedawać kogoś za 3-4 miliony Euro. Lech Poznań jest w stanie powiedzieć „nie, to nie jest atrakcyjna kwota za naszego piłkarza”. Dzisiaj na to nas stać, za rok: nie wiem. Jest to pewien problem, ale skala tego kłopotu jest nieporównywalna do lat 2018-19, gdy nie mieliśmy ani sukcesów, ani dobrych wyników sprzedażowych. Wtedy należało zaciskać pas. Gdyby brakowało sukcesów na przykład przez 2 lata, to pewnie wrócilibyśmy do punktu wyjścia. Ale w perspektywie kilkunastu miesięcy będzie nas stać na odrzucenie takiej oferty – odparł dyrektor Kacprzycki. Czyli jest dobrze, ale do ideału wciąż sporo brakuje.

8. Cele Legii Warszawa

Głos dość często zabierał również Karol Zając, dyrektor Legii Warszawa, który w swoich wypowiedziach koncentrował się na celach, kłopotach i perspektywach stołecznego klubu.

– Poprawienie frekwencji było jednym z naszych celów i to nam się udało. Mamy rekord, wróciła moda na Legię, ale nasz potencjał jest jeszcze wyższy. W tym sezonie niemal na każdym meczu był sold out. Na ten sezon stawiam sobie za cel poprawienie wyników względem poprzedniego sezonu o kolejne 10-15% frekwencji całościowej. To jeden z naszych kluczowych parametrów. Wydaje mi się, że w tej sferze działamy skutecznie – stwierdził.

Następnie dyrektor Zając został zapytany o to, gdzie Wojskowi mają jeszcze największe rezerwy. – Zbyt niskie przychody komercyjne. Co robi klub na co dzień z tym tematem? Mamy inną strukturę zarządzania stadionem niż konkurencja, więc tu jesteśmy nieco „skrzywdzeni”. Zintensyfikowaliśmy działania marketingowe, aby to poprawić. Przedłużenie kontraktów ze sponsorami pozwoli nam na poczynienie sporego progresu, choć ambicje mamy jeszcze większe – powiedział.

Przedstawiciel warszawian zdaje sobie jednak sprawę, że sukces w tej sferze będzie zależał również od wyników Legii w europejskich pucharach i ewentualnych awansów do kolejnych rund Ligi Konferencji, o ile uda się wyjść z grupy. Każdy zdobyty punkt i każda wygrana później będzie miała duży wpływ na konstrukcję budżetu na przyszły sezon i ogólną kondycję finansową klubu.

– Legia poszerzyła grupę kibiców zainteresowanych regularnym przychodzeniem na stadion. W stolicy panuje moda na Legię. Jako klub robimy dużo, aby ją utrzymać. Chodzi tu zarówno o kwestia jak catering, ale też i styl gry. Wiemy, że na nowych kibicach robi wrażenie doping i między innymi dzięki temu wracają na kolejne mecze – podsumował.

9. Stadion największym problemem Rakowa Częstochowa

Gdyby ten wniosek był superbohaterem Marvela, nazywałby się „Kapitan Oczywistość”. Tak, Medaliki mają skrajnie mały obiekt, bo może on pomieścić jedynie 5,5 tys. widzów. Tak, zainteresowanie meczami drużyny Dawida Szwargi jest znacznie większe. Tak, klub cierpi na tym, że spotkania Ligi Europy musi rozgrywać w Sosnowcu. Tak, Raków ma zatrważająco niskie przychody z dnia meczowego – niemal 10 razy mniejsze niż Lech Poznań, a prawie 8 razy mniejsze niż Legia Warszawa. Nie ma drugiej takiej rzeczy, która równie mocno ogranicza rozwój Medalików, co brak większego, nowoczesnego stadionu, pozwalające komercjalizować klubową codzienność i jego kibicowski potencjał.

– Z perspektywy sukcesów Rakowa z naszym stadionem dobiliśmy do sufitu. Cierpią na tym przychody z dnia meczowego. Nie możemy się tym chwalić tak jak inni. Różnicę widzimy sami, gdy możemy zorganizować mecze pucharowe w Sosnowcu, gdzie też nie ma wielkiej pojemności, ale jednak jest większa. Gdybyśmy w Częstochowie mieli taki obiekt, to przychody z dnia meczowego stanowiłyby dużo ważniejszy punkt w naszym budżecie – stwierdził otwarcie

twitter

10. Inflacja wrogiem Ekstraklasy

Najlepsze wyniki finansowe ligi w historii? Świetna wiadomość. Rosnąca moda na Ekstraklasę? Kapitalna informacja. Przełamywane bariery transferowe przez polskie kluby? Powód do dumy. Nie zapominajmy jednak o jednej rzeczy, która dotyczy nie tylko świat sportu, ale nas wszystkich. Potwór zwany inflacją próbuje pożreć nas wszystkich i nie inaczej jest z członkami Ekstraklasy. Pytanie, na ile rekordowe liczby to rzeczywiście efekt wzrostu, a na ile jedynie rosnące względem siebie proporcje wzlatujących coraz wyżej przychodów i wydatków?

W raporcie nie ma jednoznacznej odpowiedzi na to pytanie. Zadaliśmy je natomiast Marcinowi Animuckiemu podczas naszej krótkiej rozmowy tuż po konferencji, której efekty przeczytacie na łamach „Wprost”. Prezes Ekstraklasy nie czarował w tym temacie. – To wszystko rośnie i będzie miało wpływ również na to, jak szybko możemy się rozwijać. Mamy na tyle korzystną sytuację, że w dobry sposób przeszliśmy przez okres pandemii i wykorzystujemy odbicie pocovidowe do szybszego rozwoju. Generujemy coraz większe przychody ze wszystkich źródeł, więc ten trend jest zauważalny. Cieszymy się, widzimy potencjał, ale oczywiście musimy uważać na rosnące koszty – powiedział.

Wcześniej obecni na konferencji dyrektorzy klubów również wskazali inflację jako jeden z najbardziej ryzykownych czynników, który zdeterminuje szybkość dalszego rozwoju Ekstraklasy. – To bardzo istotny problem. Od strony kosztowej największy. To, co najwięcej kosztuje klub poza wynagrodzeniami dla piłkarzy, to wynagrodzenie dla szeregowego pracownika na przykład pomagającego przy organizacji dnia meczowego, bo płace minimalne znacznie wzrosty; do tego znacznie podwyższono ceny energii. To ogranicza prędkość rozwoju w naszej działalności – przyznał Tomasz Kacprzycki z Lecha Poznań.

Z kolei Karol Zając wspomniał również o rosnących stopach procentowych. Można zatem powiedzieć, że ogólna sytuacja Polski jako kraju znacznie mocniej determinuje losy finansowe klubów niż mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka.

Czytaj też:
Wzruszający gest kibiców Jagiellonii Białystok. Tysiące pluszaków na murawie stadionu
Czytaj też:
Demolka na stadionie Pogoni Szczecin. Lech Poznań brutalnie pokonany