Benjamin Patch dla „Wprost”: Kariera siatkarska maskowała moje uczucia. Dopiero teraz poznałem prawdziwego siebie

Benjamin Patch dla „Wprost”: Kariera siatkarska maskowała moje uczucia. Dopiero teraz poznałem prawdziwego siebie

Benjamin Patch
Benjamin Patch Źródło:Newspix.pl / AFLO
Jako nastolatek mierzył się z szykanami ze strony rówieśników. Wyjeżdżając na misję religijną w głębi duszy kwestionował szerzone poglądy. Benjamin Patch, brązowy medalista MŚ 2018, rok temu ogłosił przerwę od gry. Były zawodnik Berlin Recycling Volleys dziś zajmuje się m.in. garncarstwem czy designem. Siatkarz, który w 2020 roku dokonał coming outu, w wywiadzie dla „Wprost” opowiada o życiu, gdzie sport jest tłem dla poznania samego siebie.

Co dała mu przerwa od siatkówki? Dlaczego trener ściął mu włosy? W jakich okolicznościach dokonał coming outu? Czemu w prezesie klubu z Berlina widzi wzór do naśladowania? Człowiek wielu talentów zabiera w długą podróż po życiu, w którym kiedyś nie brakowało smutku, a dziś nie brakuje szczęścia.

Michał Winiarczyk, „Wprost”: Które słowo określa cię lepiej – atleta czy artysta?

Benjamin Patch: Nie wiem, czy chcę być opisywany jednym słowem. Określiłbym siebie mianem człowieka, który podąża ścieżką, którą w danym momencie czuje najlepiej. Gdy byłem siatkarzem, zajmowałem się przede wszystkim sportem. Teraz poświęcam się sztuce i projektowaniu. Nie wiem, czy wolno mi nazywać się artystą, bo tak naprawdę kto decyduje o tym, co jest sztuką, a co nie? Czasem robię coś fajnego, a czasem coś, co nie leżało koło sztuki, ale raczej koło gów** (śmiech).

Siatkówka jest już zamkniętym rozdziałem twojego życia?

Na dzisiaj nie wiem. W ubiegłym roku obawiałem się tego, co mnie będzie czekać po ogłoszeniu przerwy. Życie sportowca nie daje wiele czasu wolnego na aktywności pozasportowe. Od atletów oczekuje się pełnego zaangażowania, a nawet szaleństwa na punkcie pracy. Oprócz gry liczą się także sprawy związane z kibicami, mediami czy sponsorami. To wszystko trwa, póki grasz. Gdy kończysz karierę, zapomina się o tobie.

Siatkówka nie należy do sportów, w których po kilkunastu latach kariery zarobisz tyle, że do końca życia możesz leżeć na wakacjach. Siatkarze ćwiczą tak samo ciężko jak piłkarze, ale mają płacone znacznie mniej. Nie powiem jednak, że jest to niesprawiedliwe, bo zawodowi atleci i tak przeważnie mają uprzywilejowane życie. Po prostu wydaje mi się, że sport powinien uczyć ludzi, że po skończeniu z karierą ich życie nie będzie już takie samo.

Mogę powiedzieć, że zadbałem sam o siebie. Już w trakcie kariery pracowałem nad innymi dziedzinami życia. Wiem jednak, że w sporcie jest masa osób, która nie odkryła jeszcze swoich innych talentów, które mogą się przydać po skończeniu z grą. Nie widzę niczego złego w byciu trenerem albo inną osobą związaną ze sportem. Wydaje mi się, że czasem sportowcy decydują się na tę ścieżkę z prostego powodu – nie mają innego pomysłu na siebie. Wychodzą z założenia, że jeśli przez całe dotychczasowe życie byli związani z siatkówką, to nic poza nią nie umieją i powinni przy niej zostać w jakiś inny sposób.

Jak sobie radzisz bez profesjonalnego reżimu treningowego? Życie sportowca jest przez większość sezonu bardzo dokładnie rozplanowane.

Skupiłem się bardziej na sobie, na tym co potrzebuję i co chcę robić. Gdy grałem w siatkówkę, byłem głównie skupiony na swojej pracy. Szukałem wolnego, by uwolnić głowę od codzienności. Teraz mam więcej czasu dla siebie. Głowa odpoczęła i pracuje inaczej. Potrafię skupić się bardziej na codziennych rzeczach, celach i aktywnościach, które mam zapisane w moim kalendarzu.

Po ogłoszeniu przerwy od gry zdałem sobie sprawę, że mam sporo pracy nad sobą do wykonania – szczególnie w aspektach mentalnych i uczuciowych. Siatkówka zdominowała moje życie. Miała wpływ na psychikę. Teraz, gdy nie ma zawodowego sportu w mojej codzienności, widzę, ile mam do poprawy. Kariera zabiera przestrzeń i czas każdego sportowca. Rzadko masz okazję, by na moment stać się prawdziwym sobą.

Doświadczenie siatkarskie może przydać się w zarządzaniu studiem artystycznym?

Pomaga na wiele sposobów. W studiu pracuję z różnymi osobami. Siatkówka nauczyła mnie pracy w grupie, a także budowy i zarządzania zespołem. Potrafię zrozumieć ludzi i złączyć indywidualności w kolektyw, który jest w stanie rozwiązywać problemy. Profesjonalny sport to bardzo stresogenne zajęcie. Nic, z czym mam teraz styczność nie może się równać presji, jaką miałem podczas spotkań. Mam wykształconą etykę pracy i wiem, jak to jest ciężko pracować na wyczekiwane efekty. Kiedyś spędzałem godziny na tym, by być lepszym zawodnikiem. Teraz poświęcam je na inne zajęcia.

instagram

Co cię zainspirowało do stworzenia studia be.assembly?

To było moje marzenie od wielu lat. Ideą be.assembly jest przełamywanie standardów obecnych w naszym środowisku. Nawet jeśli jesteś kreatywną osobą czy artystą, to i tak funkcjonujesz w pewnego rodzaju bańce. My robimy projekty, które wychodzą poza znane ludziom ramy. Masz studia projektanckie lub producentów mebli oferujących określone usługi czy produkty. W be.assembly wychodzimy naprzeciw wszystkim, dając ograniczać się wyłącznie wyobraźni. To nie przychodzi nam łatwo. Mamy „być zgromadzeniem” (nawiązanie do nazwy firmy – przyp. M.W) ludzi, którzy mają talent, wykształcenie albo inne kursy. Łączy nas to, że wszyscy w firmie jesteśmy myślicielami, projektantami, którzy chcą złamać panujący cykl i wyjść poza pudełko z normami społeczeństwa.

Mówiłeś, że trudno określić, kto może być artystą.

Czym jest sztuka? Czy ktoś, kto sam się nazywa artystą, nie jest egocentrykiem? Wydaje mi się, że ten tytuł jest ci nadany, a nie ty go sam sobie nadajesz. Dla mnie artysta to człowiek, który chce w pewien sposób wyrazić siebie. Jeśli ktoś zajmuje się sztuką dla popularności, sławy, pieniędzy, to nie jest artystą, tylko przedsiębiorcą. Nie potrafię powiedzieć, że ceramika czy garncarstwo, którymi się zajmuję, są sztuką. Dla mnie to po prostu tworzenie kształtów, które lubię. Jeżeli ktoś wystawia to w galerii i określa jako sztukę albo kupuje i stawia w domu, to jest to wyłącznie ich punkt widzenia na to, czy mamy do czynienia z moją sztuką. Nie moją rolą jest tworzenie z siebie „artysty”. Żyjemy w świecie, w którym musisz być kimś „sprzedać” się, by odnieść sukces. Wielu myślicieli i wynalazców to ludzie, których nie znamy.

Co widzisz ciekawego w garncarstwie?

Dorastałem w Utah, gdzie ziemia jest praktycznie jak glina. Jako dziecko kopałem ją, a później robiłem małe miseczki i stawiałem je przy oknie, aby się utwardziły. Garncarstwo jest ze mną niemal przez całe życie. Stanowiło dla mnie ucieczkę przed codziennością. Nie traktuję tego jako pracę, tylko jako język wyrażania siebie. Język, którego uczę się cały czas i do końca życia nie pojmę do końca.

Oprócz historii z kopaniem ziemi w dzieciństwie słyszałem także o tym, że lubiłeś chodzić na lekcje tańca. Skąd w takim razie wzięła się siatkówka?

Siatkówka to sport zespołowy najbliższy tańcu. Wszystko toczy się w szybkim tempie, a poza tym jesteś uzależniony od ruchów kolegów. Jeśli w tańcu partner zepsuje swoją pracę, to przegrywacie. Potrzebna jest doskonała komunikacja ludzi i synchronizacja ruchów. Siatkówka była moim pierwszym sportem. Zobaczyłem, że tutaj też potrzebujesz podobnego rodzaju energii. Ten sport wygląda na taniec, przy czym w volley’u wzbijasz się w powietrze. Jeśli kolega z zespołu źle wykona swoje zadanie, tzn. nie przyjmie piłki, nie wystawi jej odpowiednio lub nie skończy dobrze ataku, to albo dajesz szansę przeciwnikowi, albo popełniasz błąd i tracisz punkt.

W tańcu grupowym jedna osoba jest tylko elementem układanki, który sam w sobie niewiele znaczy. Dzięki synchronizacji wszystkich uczestników tworzy się jedna wizja, którą później się zachwycamy. Podobnie jest w siatkówce. Żaden siatkarz nie wygra sam meczu. Potrzebuje współpracy z kolegami, by wspólnie wygrać punkt, set i mecz. Gdy pierwszy raz zobaczyłem jak kuzyn gra w siatkówkę plażową, to od razu dostrzegłem w niej taniec. Zobaczyłem piękno w palącym słońcu.

Kiedy pierwszy raz odkryłeś, że jesteś inny niż rówieśnicy?

Przy narodzinach? (śmiech)

Teoretycznie każdy z nas jest inny. Gdy byłem mały nienawidziłem odmienności. Rówieśnicy znęcali się nade mną z tego powodu. To było brutalne doświadczenie już od najmłodszych lat. Wtedy zastanawiałem się, co ze mną jest nie tak, no bo skoro inni mnie nienawidzą i dręczą, no to musiało być to moją winą. Nie umiałem się z tym pogodzić, bo nie potrafiłem sobie wytłumaczyć, co jest we mnie złego.

Najgorszy moment miał miejsce w czasach nastoletnich. Wtedy najmocniej odczuwałem tę odmienność. Byłem zły albo smutny. Wtedy za namową nauczyciela skupiłem się na garncarstwie. Czułem się zmęczony próbami dopasowania do rówieśników. Nie wiem czy dziś jestem inny, ale zdaję sobie sprawę, że przez wiele lat uważałem się za innego. Teraz dochodzę do wniosku, że „inność” jest piękna. Bardzo lubię pracować z ludźmi, którzy patrzą na dane kwestie inaczej niż ja, bo zderzasz się z myślami, które same by ci nie przyszły do głowy. Nastolatkowie tego nie rozumieją, bo w ich wieku przynależność do grupy jest kluczem do akceptacji. Musisz wpasować się, by być zrozumianym. Dziś nie mam problemu z tym, jakim człowiekiem jestem, jakie są moje przekonania i pasje. Jestem inny, ale mój najlepszy przyjaciel również jest inny. Mimo to potrafimy żyć razem. Nie wiem jak postrzegają mnie ludzie z boku. Uważają mnie za dziwaka? Trudno, teraz się tym nie przejmuję.

Mówisz, że „inność” jest piękna.

Każdy z nas może dostrzec w sobie unikatowe cechy, choć z różnych przyczyn nie chce ich uwydatniać. Żyjemy w świecie, w którym nie wiemy, dlaczego i po co tu jesteśmy. Wydaje mi się, że powinniśmy jak najlepiej starać się poznawać siebie i innych. Pewnego dnia umrzemy i co po nas zostanie? Nie wiadomo. Zanim do tego dojdzie, możemy przeżyć wiele i wycisnąć z życia tyle, ile się da. Czasem może warto wyjść z ram, w które usilnie wkładają nas inni ludzie?

Wielu ludziom nie podobała się moja decyzja o skończeniu ze sportem. Wiesz dlaczego to robili? Motywowali to swoimi wewnętrznymi zasadami i przekonaniami. Wychodzą z założenia, że sportowiec musi grać przez określoną liczbę lat, coś osiągnąć i nie może sobie tak po prostu kończyć kariery. Uważają, że to oni mogą decydować, czy ktoś miał karierę, czy tylko przygodę – jak to się czasem umniejsza – ze sportem. Mam swoje fundamenty, na których oparłem życie. Nie chcę nikogo obrażać, ale nie rozumiem słów kibiców, że za wcześnie skończyłem karierę. Czy ja idę do ich pracy i mówię, że pracują za długo?

Chłopak dorastający w adoptowanej rodzinie Mormonów jedzie na misję religijną do Ohio. W tym samym okresie kwestionuje swoją orientację seksualną oraz poglądy, z jakimi był wychowywany. Puka do drzwi dwójki mężczyzn, tworzących związek i wychowujących wspólnie dzieci, a następnie mówi im, że to, co robią, jest złe i jak najszybciej powinni się nawrócić. Co ważne, w głębi duszy zgadza się z ich wartościami. To twoja historia z życia, nieco…

Absurdalna? Niedorzeczna? Tak, masz rację (śmiech). Młodzi Mormoni muszą wykonać misję. Uczy się ich jak mają rozmawiać z ludźmi i przekonać ich do racji. Tamto zdarzenie rozwiało wiele wątpliwości na temat tego, jakim człowiekiem chcę być. Już jadąc na misję miałem w głowie inne rzeczy niż mają gorliwi Mormoni. Pamiętam, jak się czułem po rozmowie z tą parą. Pomyślałem sobie: „To ci ludzie są szczęśliwi, a nie ja, gość, który na siłę znajduje się na misji. Kim jestem, by tłumaczyć im, że to, co robią, jest złe?”. Nie widziałem sensu w tym, co robiłem.

Studiowałeś na Uniwersytecie Brighama Younga (BYU), mormońskiej uczelni, w której zakazane są alkohol, seks przedmałżeński czy wyzywający ubiór. Znów miałeś do czynienia ze sprzecznością przekonań z wartościami przekazywanymi przez szkołę.

Spędziłem pierwszy rok na uczelni, po czym pojechałem na misję. Po niej wróciłem już jako inny człowiek, bardziej otwarty, pewniejszy tego, kim chce być. Z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że w wielu aspektach nienawidziłem dawnego siebie. Pierwszy rok po powrocie był trudny i dziwny. W drugim z kolei obudził się we mnie buntownik. Atakowałem szkołę, jeśli coś mi się nie podobało. Zmieniłem kolor włosów i przekułem sobie uszy. Z pozoru to nie brzmi jakoś kontrowersyjnie, ale dla Mormonów wystarczyło, żeby zaczęli we mnie widzieć diabła. Uważam, że czasem dobrze jest być w opresji, bo zmiana, jaką w sobie w tym czasie dokonasz, będzie silniejsza. Widzę, że BYU z biegiem lat się zmienia. Pozwala dojść do głosu ludziom o własnych poglądach.

Co najbardziej różni Bena sprzed misji i tego po powrocie?

Czuję się bardziej przejrzysty. Wiem kim jestem i kim chcę być w przyszłości. Dawniej wiele rzeczy sprawiało, że czułem się zmieszany. W głowie miałem pewne przekonania, lecz nie mogłem ich wyrazić. Zamiast tego musiałem stosować się do zasad, których w głębi duszy nie akceptowałem. Dziś mocno cieszę się z tamtej przemiany. Jestem sobą i cieszę się z własnej obecności. Podoba mi się moja osobowość, która nie jest już przez nic ograniczana.

Ile osób zniknęło z twojego życia, bo nie potrafiło zaakceptować zmiany?

Na pewno kilka, choć trudno mówić, że ktoś mnie zawiódł. Ludzie robią to, co chcą robić. Swoje decyzje tłumaczą własnym rozumowaniem. Odwracają się od innych ze względu na strach. Większość boi się przemian. Nie lubimy, gdy ktoś coś zmieni w sobie lub w swoim życiu, bo raptem obraz drugiej osoby w naszych oczach diametralnie się zmienia. Stajemy się inni, a jak wcześniej rozmawialiśmy, nie wszyscy akceptują inność. W moim przypadku myślę, że niektórzy ludzie przestraszyli się nowej wersji Bena. Dostali wybór, mogli zaakceptować mnie takim, jakim się stałem albo się odciąć. Wybrali drugą opcję. Ten dystans objawiał się na przykład wypchnięciem z zespołu. Nie patrzę na to z jakąś zadrą. Wręcz przeciwnie, uważam to za budujące doświadczenie, bo zderzałem się z ludźmi o innych wartościach.

Wiesz dlaczego turystyka jest popularna? Bo podświadomie lubimy odwiedzać obce, nieznane nam miejsca. Dom jest naszą normalnością, do której zawsze chętnie wracamy, ale podróże zmieniają nasze myślenie. Doświadczamy inności, w mniejszym bądź większym stopniu ją przyswajamy, ale na końcu wracamy do naszego bezpiecznego miejsca.

Środowisko sportowców to bezpieczne miejsce dla wrażliwych ludzi?

(Patch długo szuka odpowiedzi na pytanie – przyp. M.W)

Zadałeś trudne pytanie. Wydaje mi się, że biegiem lat sytuacja zmienia się na lepsze. Za sprawą mediów społecznościowych i wpływów ze społeczeństwa zawodnicy stali się bardziej tolerancyjni. „Twardzi” heteroseksualni sportowcy dziś bardziej akceptują odmienność. Jeśli ktoś dokona coming outu w szatni piłkarskiego zespołu, to prawdopodobnie otrzyma wsparcie. Jeśli jednak wyjdzie z tym na zewnątrz, do społeczności związanej z tym klubem… no tutaj mogą już wystąpić problemy. Cieszy mnie to, że w dzisiejszym męskim sporcie jest większa tolerancja na inne orientacje.

W przeszłości wspominałeś, że podczas gry we Włoszech nie mogłeś być prawdziwym sobą i musiałeś ukrywać swoje przekonania na zewnątrz.

Muszę uważać co mówię, bo łatwo jest zrzucić winę na innych ludzi za to, że nie mogłem być sobą. To nie była ich wina, a mój wybór. Nie chciałem pokazywać przekonań publicznie, bo bałem się reakcji tamtejszych mieszkańców. To była jednak moja reakcja, decyzja. Nie chcę nikogo atakować. Przeżywałem wtedy trudny okres. Wciąż szukałem odpowiedzi na to, jakim Benem chcę być. Okolice Vibo Valentii są dosyć konserwatywne światopoglądowo, ale to ja postanowiłem, by nie wyrażać zbyt mocno siebie. Włosi nie zrobili mi niczego złego. Tamten rok wiele mnie nauczył. Gdybym mógł cofnąć czas, to bym sporo zmienił w tym okresie, ale z drugiej strony ten trudny rok wiele mnie nauczył.

Kiedy zdałeś sobie sprawę, że Berlin to świetne miejsce dla ciebie?

Pomyślmy…. jakieś pięć minut po wyjściu z samolotu? (śmiech)

Naprawdę?

Momentalnie poczułem jakbym przyjechał do domu. Nie wiedziałem nic o tym mieście przed przylotem. Nie znałem techno ani kultury czy imprez związanych z tą muzyką. A musisz wiedzieć, że w Berlinie masz sporo miejsc, gdzie możesz się dobrze zabawić, jeśli lubisz takie klimaty. Nie potrafię tego opisać, ale szybko poczułem dobre wibracje. Ekspresowo zaaklimatyzowałem się i przestałem patrzyć na to miasto jak na miejsce, w którym tylko gram w siatkówkę. Dziś Berlin mogę śmiało określać mianem domu. Pracuję jednak nad tym, by w przyszłości przenieść się gdzieś indziej. Nie wynika to z jakiegoś konkretnego powodu. Wychodzę z założenia, że każde miasto, okolica ma w moim życiu określony rozdział i czas. Jestem już gotowy, by spróbować życia w innym miejscu świata.

W październiku 2020 roku w rozmowie z „Der Tagesspiegel” dokonałeś coming outu. Trudno było ci się zebrać na to wyznanie?

Wszystko wyszło całkowicie przypadkowo. Wywiad miał dotyczyć spraw siatkarskich, chyba jakiegoś nadchodzącego meczu Berlin Recycling Volleys. Dostałem jakieś luźne pytanie o życie i bez żadnego problemu odpowiedziałem, że wszystko u mnie dobrze, bo spotykam się teraz z takim fajnym chłopakiem. Powiedziałem to kompletnie bez zastanowienia, bo wychodziłem z założenia, że wszyscy już o tym wiedzą. Myślałem też, że w profesjonalnej siatkówce jest więcej facetów, którzy są queer, ale wyszło na to, że stałem się pierwszym, co tylko mnie cieszy. Ostatecznie wywiad w ogóle nie miał związku z meczem. Zmieniono jego sens. Przez godzinę rozmawialiśmy o życiu i moich historiach. Siatkówka zeszła na dalszy plan.

Znajdujesz wspólny język z Niemcami?

Wbrew powszechnej opinii to dla mnie radośni ludzie z poczuciem humoru. Cechuje ich upartość i duża racjonalność. Wszystko, co robią, musi mieć dla nich sens. Inni mogą uważać inaczej, ale jeśli w ich głowach coś ma logiczne uzasadnienie, to nie zwracają już uwagę na czyjeś zdanie, brnąc dalej w swoich przekonaniach. Czasem to śmiesznie wygląda. Myślę, że powodem, dla którego dogaduję się tak dobrze z nimi, jest fakt, że jestem ich całkowitym przeciwieństwem. Potrafią docenić moją dziwaczność, jak również ja ich.

Niemcy to jedno z najbogatszych państw na świecie. Mają dostęp do zaawansowanej technologii, a i tak nadal wykorzystują mnóstwo papieru do masy spraw, nawet prozaicznych. W wielu państwach możesz posługiwać się e-dokumentami. Tutaj to nie przejdzie. Jeśli długo nad czymś pracowali, to trzymają się tego kurczliwie, nie otwierając się na dalsze zmiany. Ta ichnia upartość mnie czasem śmieszy, a czasem wywołuje niezrozumienie. Mają masę zasad, których mocno przestrzegają. Z kolei ja jestem człowiekiem, który lubi wychodzić poza schemat. To powoduje, że nieraz nasze przekonania wpadają w konflikt.

Kiedyś usłyszałem opinię, że w szatni siatkarek przynajmniej kilkanaście procent zawodniczek stanowią lesbijki.

Mogę się z tym zgodzić.

Jak to wygląda w przypadku szatni siatkarzy? Ilu może występować zawodników, którzy wciąż boją się dokonać coming outu?

To oczywiste, że w męskiej siatkówce grają geje, biseksualiści czy queer. Nie mówię tu tylko o ludziach, których znam. Trudno jest mi wskazać, ile procent siatkarzy nie jest heteroseksualna, ale to nie jest tak marginalna liczba jak się może wydawać. Ba, to może być nawet bardzo pokaźna grupa, przy czym wątpię, żebyśmy o niej kiedykolwiek w dużej skali usłyszeli.

W każdym z nas tkwi jakiś procent ciekawości, jeśli chodzi o odmienną orientację. To naturalne dla człowieka. Natomiast nienaturalnym jest to, co próbuje się wciskać do głów od setek lat. Jeśli cofniesz się to starożytności, to zobaczysz inne podejście do życia w grupie. Nie było podziałów na gejów i „nie gejów”.

Widzę wielki strach we współczesnych mężczyznach, jeśli chodzi o bycie sobą. Nie potrafię zrozumieć, w czym tkwi problem. Boją się, że jeśli podoba im się inny facet albo osoba transseksualna, to coś jest nie tak z ich seksualnością, a tym bardziej z męskością. Boli mnie to, że ludzie pozwalają innym ludziom na tłumaczenie, co jest męskie, a co nie. Twoje doświadczenia życiowe mają być zdefiniowanie i oceniane według ram innych osób? Przecież to brzmi idiotycznie. Co czyjaś opinia znaczy dla twojego życia? Absolutnie nic. Myślę na ten temat dosyć długo i dochodzę do wniosku, że najsmutniejszą rzeczą, jaką możesz zrobić w swoim życiu, to pozwolić komuś narzucać jego przekonania albo żyć ze strachem przed własną opinią.

Wciąż obecny jest stereotyp heteroseksualnego faceta, samca alfa zarabiającego na rodzinę i żony, która siedzi w domu i gotuje?

Mam nadzieję, że to odchodzi już do przeszłości. Mamy wiele przykładów kobiet, które dobrze wykonywały obowiązki, z którymi utożsamia się mężczyzn. W nich się widzi polityków, mężów stanów, a tymczasem przez kilkanaście lat Niemcami świetnie rządziła Angela Merkel. Historia zna też wielu facetów, którzy mieli być liderami, a zawiedli na pełnej linii. Chciałbym, abyśmy przestali brać pod uwagę czyjąś płeć, a zawracali uwagę na cechy charakteru i umiejętności. To elementy, które nie potrzebują zróżnicowania na płcie.

Mężczyźni wychodzą z założenia, że muszą mieć w sobie element dominacji. Nawet w przypadku relacji damsko-męskich mówi się, że facet „zdobywa” dziewczynę. Nie ma niczego męskiego w byciu dominującym. Pojęcie dominacji, które się dziś wpaja, znaczy tyle, by drugą osobę zniszczyć, sprowadzić na dół. Jak można takie coś nazywać dominacją? Przecież to czysta przemoc. Prawdziwy mężczyzna przekazuje swoją siłę innym, bo to go wzmacnia. Jeśli próbując nakarmić swoje ego, sprawiam w jakikolwiek sposób krzywdę drugiej osobie, to staję się tyranem, a w konsekwencji słabym facetem.

Co rozumiesz przez słowo męskość?

(Patch długo szuka odpowiedzi, powtarzając pytanie na głos – przyp. M.W)

Zacznijmy od tego, że proces odkrywania męskości dokonuje się przez całe życie. Dla obecnej wersji mnie jest to zbiór cech, m.in. szczerości czy wrażliwości. To także siła, ale nie uważam, żeby jej brak był czynnikiem wykluczającym męskość. Jako mężczyzna chcę umieć chronić i pomagać innym, ale to są aspekty, które mogą mieć również kobiety. W sumie… zadałeś potwornie trudne pytanie. Mam w głowie wizję, której nie mogę potrafię ubrać w słowa.

Rozmawiamy o sile. Spójrzmy na kobiecość – ile w niej jest prawdziwej siły. Przecież matki mają niesamowite pokłady energii. Czasem prezentują taką moc, której mężczyźni nigdy nie będą mieli, nigdy. Kobiety może ze względów czysto fizycznych nie mogą być tak silne jak mężczyźni w dosłownym znaczeniu, lecz mają pewien rodzaj energii, którego my, faceci nie doświadczymy. To siła znacznie cenniejsza od typowej męskiej dominacji.

Mówiłeś wcześniej, że świat staje się bardziej tolerancyjny. W takim razie powstaje pytanie – ile homofobii jest jeszcze w dzisiejszym świecie?

Większość świata wciąż jest homofobiczna. Żyję obecnie w pewnego rodzaju bańce, bo Berlin i większość Europy to tolerancyjne miejsca. Aby opowiedzieć o homofobii, trzeba trochę poruszyć temat polityki. Nasze generacje wychowywały się z myśleniem wolnościowym, demokratycznym. Wolność z perspektywy rządów oznacza oddanie części kontroli nad społeczeństwem. To doprowadza do zgrzytów. Widzimy to w Brazylii, USA czy Iranie. Rządy funkcjonują jeszcze ze starym myśleniem. Nie nadążają nad rozwojem społeczeństw, które stają się bardziej otwarte.

Jak to się ma do homofobii? Najbardziej homofobicznymi państwami są te, gdzie rządy jak najmocniej starają się żyć według dawnych schematów, czyli tępieniu osób homoseksualnych, gnębieniu kobiet i szykanowaniu mężczyzn, niechcących żyć według dawnego wzorca. To rządy tak manipulują ludźmi, by jeden człowiek nie akceptował drugiego, za to kim jest i jakie ma przekonania. Pomijając władze, w samym społeczeństwie tolerancja jest znacznie wyższa.

twitter

W liście do kibiców Berlin Recycling Volleys, w którym ogłosiłeś przerwę od siatkówki, wielokrotnie wspominałeś o zdrowiu mentalnym.

Cieszy mnie to, że poruszasz ten temat. Wydaje mi się, że powinno się o tym mówić tak często, jak to tylko możliwe. Zdrowie mentalne sportowców jest dzisiaj znacznie bardziej narażone na krzywdę niż miało to miejsce np. w latach dziewięćdziesiątych. Wtedy nie było smartfonów. Siedziałeś w domu sam lub z rodziną, a twoim medium był telewizor lub gazeta. Nikt obcy nie pisał w niej jednak, że nadajesz się do niczego. Dziś, gdy jesteś znanym zawodnikiem, śledzą cię dziesiątki tysięcy osób. Chcą wiedzieć wszystko o twoim życiu, również tym prywatnym. Social media dały im większy dostęp do ciebie.

Głowa sportowca jest zapełniona tym jak trenować, grać, jeść, spać. W głównej mierze profesjonalizm pochłania większość twojej energii. Teraz dochodzą ci media społecznościowe i ludzie, którzy za wyciągnięciem ręki mają na ciebie oko. Wiadomo, możesz zdecydować, czy chcesz być obecny w Internecie, czy nie. Nikt mi jednak nie powie, że ten łatwy dostęp w mediach społecznościowych nie ma wpływu na twoją głowę.

Największe federacje sportowe to – podobnie jak inne władze – instytucje przestarzałe światopoglądowo. Zdrowie psychicznie nie stoi u nich na liście priorytetów. Muszą jednak kłaść na to większy nacisk. Chciałbym, aby zawodnicy w zespołach mieli dostęp do psychologów. Jeśli jesteś siatkarzem występującym w reprezentacji, to tak naprawdę grasz w siatkówkę cały rok. Ze swojego doświadczenia pewnie wiesz jak zapchany jest kalendarz. To oznacza, że cały czas głowa zawodnika pracuje na wysokich obrotach. W takich sytuacjach nieoceniona jest pomoc trenera mentalnego.

Kiedy po raz pierwszy zrozumiałeś wagę troski o zdrowie mentalne?

Przypomina mi się historia z pierwszego roku gry na BYU. Siatkówka była wtedy dla mnie marzeniem. Czułem z niej radość, nie traktowałem tego jak obowiązku. Miałem jednak problem z serwisem. Wtedy pierwszy raz poczułem bezpośrednią presję nałożoną przez trenera. Powiedział mi, że jeśli nie zejdę poniżej pewnego procenta błędów serwisowych, to będę musiał zgolić sobie włosy. Miałem wtedy 18 lat i kochałem swoją fryzurę. Nie chciałem jej stracić, więc trochę się przestraszyłem.

Dostałem na poprawę pięć tygodni. Ostatecznie mój wynik był o dwa punkty procentowe wyższy niż dozwolony limit. Oznaczało to, że nie dopełniłem obowiązku. Tuż po terminie mieliśmy trening. Po nim już się wszyscy żegnaliśmy, gdy trener wyciągnął nożyczki i powiedział: „Pamiętasz? Mieliśmy umowę”. Usiadłem na krześle i czułem się zażenowany. Gdy skończył się mnie strzyc, to wybiegłem z szatni i udałem się do łazienki. Tam zobaczyłem, że zrobił to chu**** i wyglądam jak gó***. Byłem oszołomiony całą sytuacją. Nie wiedziałem jak mam na to reagować.

To zdarzenie miało miejsce raptem 10 lat temu. Nie mówimy więc o dawnych czasach. Wtedy jednak doznałem pierwszego ataku paniki w związku z siatkówką. Mogę powiedzieć, że znów czułem, że ktoś się nade mną znęca. Nie wiedziałem jeszcze jak dokładnie opisać moje uczucia, ale z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że to był pierwszy moment w siatkówce, w którym poczułem chęć wyrzucenia z siebie tych emocji. W tym momencie nieświadomie zrozumiałem istotę zdrowia mentalnego.

Ponoć w ludziach siedzą wspomnienia i lęki z dzieciństwa. Traumy, które nas wtedy spotykały, często przechodzą na życie dorosłe. Przeżyłeś wiele złego jako dziecko, lecz teraz mówisz o tym bez żadnego problemu. Jak odciąłeś się od negatywnych wspomnień?

To nie jest tak, że nie mam złych uczuć. Dziś również potrafię być smutny i zły. Musiałem znieść wiele bólu i przykrych zdarzeń. Tego pewnie nie zapomnę. Jako dziecko i nastolatek nie zdajesz sobie sprawy, jaki wpływ na twoje przyszłe życie będą miały aktualne doświadczenia.

Skończenie ze sportem w ubiegłym roku pozwoliło mi dokładnie zobaczyć siebie. Potrafiłem poczuć emocje, na które nie zwracałem uwagi, bo profesjonalna kariera skutecznie je maskowała. Nie chcę mówić, że czuję się źle, ale dopiero teraz, po roku od ogłoszenia przerwy poczułem największy smutek. Energia, którą dawała mi siatkówka, była tylko substytutem mojej wewnętrznej siły. Mając więcej czasu, lepiej poznałem siebie, a jak lepiej poznałem siebie, to i lepiej zacząłem analizować uczucia. Doskonale rozumiem problemy, jakie przechodzą sportowcy po przejściu na emeryturę. Słyszy się o przypadkach depresji czy nawet prób samobójczych. Przez całe życie nie mieli okazji, by dobrze zaznajomić się ze swoimi uczuciami. Sport był dla nich wszystkim i kontrolował ich przez lata. Nagle znaleźli się sami ze sobą i nie wiedzieli, jak żyć. Oni czy zawodnicy, których wyrzuca się z zespołu nagle czują się niepotrzebni. Zostają z emocjami, nad którymi nigdy wcześniej nie pracowali.

Przeżyłem wiele złego w swoim życiu. Trudno jest wytłumaczyć uczucie, jakie towarzyszy ci, gdy zdajesz sobie sprawę z tego, że jesteś adoptowany. Myślę jednak, że przez te wszystkie smutne wydarzenia, umiem lepiej „czytać” innych ludzi i sprawiać, by czuli się lepiej. Wiem dobrze jak to jest nie czuć się dobrze, więc robię wszystko, aby inni nie musieli tego przeżywać. To utopijne myślenie, ale nie chcę się wyprowadzać z błędu.

instagram

Jaka jest twoja wizja rodziny?

Ona cały czas ewoluuje. Nie mam dobrych relacji z adoptowanymi rodzicami. Osobą, w której widzę wzór dla siebie jako ojca, jest Kaweh Niroomand, prezes Berlin Recycling Volleys. Gdy skończyłem z siatkówką, mógł bez problemu się ode mnie odciąć i przestać odzywać. Nie miał już interesu w tym, żeby mieć kontakt. Mimo to spotkamy się np. na wspólne jedzenie. Czuję, że mogę liczyć na jego wsparcie nawet wtedy, kiedy nie gram. Przez pięć lat gry w Berlinie poczułem jakbym znalazł tutaj rodzinę, a Kaweh jakby był jej głową.

Przeważnie fani mocno deklarują, że ciebie mocno kochają, ale gdy odchodzisz, to z czasem zapomina się o tobie. W sumie to rozumiem, bo kibicom zależy na obecnym losie klubu, a nie na przeszłości. Mówię wszystkim kolegom i koleżankom po fachu, by zwracali na to uwagę. Takie życie, w którym jesteś co rusz wielbiony przez ludzi, nie trwa długo. Zawsze po tobie znajdzie się kolejna supergwiazda, która przejmie po tobie popularność i znajdzie się na ustach wszystkich.

Trzeba zwracać uwagę na tę osoby, które trzymają się ciebie przez lata niezależnie od tego jak i gdzie grasz. To wielkie relacje, które będą trwać na lata, nawet jeśli skończysz z grą. Mało kto zdaje sobie sprawę, że jako sportowiec potrzebujesz wielkiego wsparcia po zakończeniu kariery. Ci ludzie pomogą ci rozpocząć „życie po życiu”.

Pamiętasz najlepszą radę, jaką otrzymałeś w życiu?

Rok temu Kaweh powiedział mi ciekawe zdanie. „Są ludzie, którzy budują wszystko od podstaw i marzyciele, którzy mierzą wysoko i pracują nad każdym detalem”. To mi mocno zapadło w pamięć, bo sam stałem się marzycielem, który ma wysoko postawiony cel, a teraz cierpliwie pracuje nad każdym elementem, by piękny sen stał się rzeczywistością.

Przez 29 lat żyłem szalonym życiem. Przeżyłem wiele sytuacji, których nie doświadczy większość ludzi. Może w sumie nawet lepiej, żeby nie doświadczyli. Gdy dziś patrzę w lustro, to widzę energicznego i szczęśliwego Bena, człowieka, który ma głowę pełną zadań do wykonania. Uważam się za uprzejmą i miłą osobę, która chce dobra dla tego świata Oczywiście, chciałbym, żeby ten chłopak trochę się ustabilizował, ale najważniejsze, że gdy rano wstaję, to czuję wielką radość, że mogę być prawdziwym sobą, bez żadnych obaw, lęków i strachów.

Czytaj też:
Prezes PZPS krytykuje siatkarskie władze. „Dla nas jest ważne, by kropelka drążyła skałę”
Czytaj też:
Roman Giertych zaskoczony „Gangiem Łysego”. Błyskawiczna odpowiedź Kamila Semeniuka