Wyboista droga Julii Szczurowskiej do kadry. Druzgocąca rzeczywistość polskiej siatkówki

Wyboista droga Julii Szczurowskiej do kadry. Druzgocąca rzeczywistość polskiej siatkówki

Julia Szczurowska
Julia Szczurowska Źródło:Newspix.pl / Radosław Jóźwiak / CyfraSport
Wiele wzlotów i upadków ma za sobą Julia Szczurowska. Mająca 22 lata siatkarka wzbudza sporo emocji, o których szczerze opowiedziała w rozmowie z „Wprost”. Atakująca #VolleyWrocław jest jedną z zawodniczek, które znalazły się wśród powołanych do szerokiej kadry Biało-Czerwonych pod okiem trenera Stefano Lavariniego.

Julia Szczurowska to siatkarka, która wywodzi się ze sportowej rodziny. Jej ojciec Wojciech to były ligowiec, który na siatkarskich boiskach występował m.in. w Olsztynie, Warszawie, Gdańsku, Wrocławiu czy Nysie. Młodszy brat siatkarki #VolleyWrocław jest za to zawodnikiem Akademii Jastrzębskiego Węgla. Jakub Szczurowski to także siatkarz młodzieżowej reprezentacji Polski, ostatnio uczestnik ME U-17 (2023).

W 2017 roku Szczurowska mając 16 lat została najmłodszą siatkarką, która zdobyła nagrodę MVP meczu w ekstraklasie siatkarek. Od tego czasu wychowanka wrocławskiej siatkówki (MKS MOS i Gwardia/Impel) przeszła daleką drogę. Poczynając od francuskiego RC Cannes (tytuł mistrzowski z 2019 roku) i występów w Lidze Mistrzyń, poprzez dwie poważne kontuzje i wielu momentach zwątpienia, kończąc na powrocie do solidnego grania we Wrocławiu.

twitter

Dzisiaj mając 22 lata znalazła się w szerokim składzie kadry trenera Stefano Lavariniego. W rozmowie dla „Wprost” opowiedziała m.in. o tym, jak… sama zadzwoniła do włoskiego selekcjonera Biało-Czerwonych, ale też o gorzkich wspomnieniach z niedalekiej przeszłości klubowej. Kiedy musiała zarabiać na życie pełniąc rolę tatuażystki.

Rozmowa z Julią Szczurowską, siatkarką #VolleyWrocław oraz szerokiej kadry reprezentacji Polski

Maciej Piasecki („Wprost”): Znalazło się wielu takich, którzy przestrzegali mnie przed spotkaniem z tobą. „Kontrowersyjna”, to łagodniejsze z określeń. Wiesz, że masz dosyć średnią, tak to delikatnie opiszę, opinię w środowisku siatkarskim?

Julia Szczurowska (siatkarka #VolleyWrocław, powołana do szerokiej kadry reprezentacji Polski): Nie jestem zaskoczona, że trochę się nasłuchałeś. Pozwól, że przytoczę na początek pewną historię…

Pozwalam.

Napisał do mnie kiedyś amerykański menadżer. Chciał mnie przekonać, że posiadanie mocnego charakteru, to jest zła cecha. I ja mam się tego wyzbyć, bo wśród jego podopiecznych wszystkie zawodniczki powinny być po prostu takie same. Ten Amerykanin podzwonił do wielu polskich trenerów, dopytując o mnie. W większości byli to ludzie, z którymi nie pracowałam, bądź nie znali mnie osobiście.

Co usłyszał?

Że ze mną się ciężko trenuje. Jestem uparta, nieposłuszna na treningach, właściwe całe zło tego świata zebrane w jednej osobie.

Pamiętam, że większość tych opinii mi przedstawił, również w wersji nagrań głosowych. Czytał mi je, odtwarzał i czekał na moją reakcję. Wyobrażasz sobie ten absurd?

Ja byłam w szoku, zastanawiając się, co facet chce tym osiągnąć. Zadaję sobie sprawę, co ludzie o mnie myślą, ale zapewniam cię, że te osoby po prostu mnie nie znają.

twitter

Przyznasz jednak, że często mówisz to, co myślisz. Może to się inny nie podoba?

Faktycznie jestem osobą bardzo szczerą, broniąc przy tym swoich racji. Być może czasem szczerą do bólu. Ale nie obrażam, nie wyrażam opinii w sposób krzywdzący.

Przykładowo, nie miała miejsca sytuacja, w której np. odezwałam się w jakiś niekulturalny sposób do trenera. Jeśli chciałam zagrać coś inaczej, to padało pytanie, sugestia, ale niczego nie narzucałam jako zawodniczka. A miałam też porównanie do tego, jak pracowałam poza polskimi granicami, a jak to czasem wyglądało w Polsce – czyli nie zawsze kolorowo. Mówiąc delikatnie.

Twardy charakter i trzymanie się swojego zdania. Wydaje mi się, że to główne powody, dlaczego nasłuchałeś się na mój temat przed rozmową.

Narobiłaś sobie trochę problemów też z łódzkimi kibicami.

Ci konkretni ludzie przekroczyli granicę pomiędzy ocenianiem mojej pracy na boisku a wejściem z buciorami w moją sferę prywatną. Nie wycofuję się z tego, co powiedziałam podczas mojego pobytu w Łodzi. Niektórych nazwałabym po prostu świniami.

I celowo nie używam określenia „kibice”. Bo gdyby to byli kibice, to nie przyszliby na mecz i nie rozwiesili baneru z hasłem: Mamy dość upokorzeń. Albo nie buczeli na nas, kiedy gramy u siebie i nie idzie, przegrywamy kolejne mecze. Tak się nie zachowują kibice. To jest żałosny przykład, jak mając jakieś życiowe kompleksy, przychodzi się na trybuny i próbuje zepsuć życie tym tam, co grają na boisku. Zupełnie tak, jakby siatkarki nie miały uczuć i specjalnie przegrywały mecze.

Nie mam do tych kilku osób żadnego szacunku, tak jak one nie miały do mnie.

Czyli ten topór nie jest zakopany?

Jak pojawiam się w hali Grot Budowlanych, to wiadomo, że na mnie buczą. To jednak moja dodatkowa motywacja.

Co ważne, w klubie z Łodzi są też świetne osoby, również na trybunach, które będę zawsze miło wspominać. Ale niestety, są też wspomniane „świnie”. Oni są z zespołem tylko wtedy, kiedy są zwycięstwa.

twitter

Ten żenujący baner, o którym wspomniałam, pojawił się na meczu, w którym rozwaliłam kolano. Do końca życia nie zapomnę tego dnia i tamtych scen. Oddaję tym samym, co od nich wtedy „dostałam”. Tak to zostawmy.

Masz za sobą 22 lata. A ile siatkarskich żyć już wykorzystałaś?

Dobre pytanie. Pewnie kilka bym zebrała.

Debiutująca w elicie nastolatka, gra w młodzieżowej reprezentacji Polski, wyjazd do Francji, dwie poważne kontuzje, powrót do Tauron Ligi. Mam wyliczać dalej?

Traktuję to w kategoriach życiowego rozwoju.

Kiedy zaczynałam grę w seniorskiej siatkówce, byłam jeszcze nieco przestraszoną, niczego nieświadomą gówniarą.

Gówniarą nad siatką.

Tak! (śmiech) Oczywiście po pierwszym sezonie występów na ekstraklasowym poziomie już dostałam łatkę, że jestem krnąbrna. I nie da się ze mną pracować. Wzięto to za pewnik i to bez jakiejś poważniejszej rozmowy ze mną. Lepiej było posłuchać ludzi dookoła, bo przecież wiedzą lepiej, kim ja jestem. Smutne to, ale prawdziwe.

Pierwszym trenerem, który po latach podszedł do mnie jak do człowieka, to był trener Michal Mašek. Pamiętam naszą pierwszą rozmowę. Zadzwonił do mnie i powiedział wprost: Słyszałem o tobie to, to i to. Drugie tyle o twoim ojcu. Ale szczerze? Mnie to k…a nie interesuje.

Czytaj też:
Michal Mašek dla „Wprost”: Niektóre polskie siatkarki nie mają takich ambicji. Liczę, że ona powalczy

Po takich słowach zszedł ze mnie cały stres. Mašek jako pierwszy faktycznie wystawił mi czystą kartę na start, nie miał do mnie uprzedzeń. A ja odpłaciłam tym, że złapałam duży komfort pracy, czułam i czuję rozwój pod jego ręką. I chcę grać dalej jak najlepiej.

Czyli trener Mašek uratował Szczurowską dla polskiej ligi?

Jak najbardziej. Gdyby nie on, nie znalazłabym sobie miejsca w Tauron Lidze.

Tak szczerze, ja już miałam dość tego polskiego piekiełka. Sęk leży w tym, że wszyscy mogą mieć pewność, że pozycje na boisku wypracowałam sobie ciężką pracą, a nie układzikami czy, mówiąc wprost, lizaniem komuś dupy.

Ile dostałaś pytań o kontuzje i powrót do zdrowia na przestrzeni ostatnich lat?

Parę tysięcy spokojnie.

A dzisiaj gdzie jesteś na zdrowotnej osi czasu?

Tam, gdzie jeszcze nigdy nie byłam. Tak dobrze nie czułam się nigdy wcześniej.

W rozmowie dla „Gazety Wrocławskiej” wspominałaś, że pierwsza poważna kontuzja nauczyła cię pokory, a druga profesjonalnego podejścia. Czyli teraz siedzi przede mną zawodniczka świadoma?

Tak. Poznałam swój organizm, profesjonalne podejście praktycznie od A do Z. Od suplementacji, odżywania, treningu i jego holistyki. Wiele jest tych czynników, których musiałam i chciałam się nauczyć. I to faktycznie zrobiłam.

Kiedyś zapytano mnie, czy przy tych poważnych kontuzjach, nie potrzebowałam wsparcia ze strony psychologa. Byłam wówczas pewna, że sama poradzę sobie z moimi problemami. Ostatecznie udźwignęłam to w swojej głowie, ale straszną głupotą było, że nie skorzystałam z pomocy specjalisty od sfery mentalnej. Dzięki wsparciu ze strony psychologa z pewnością szybciej byłabym świadoma sytuacji i dotarłabym do miejsca, w którym jestem dzisiaj.

Czyli jesteś daleka od teorii, które wygłosił Michał Kubiak o psychologii sportu.

Słuchałam tego… Mam z tym problem, bo odkąd pamiętam, Kubiak był moim sportowymi idolem.

Czytaj też:
Daria Abramowicz o słowach Michała Kubiaka: Wypowiedź szkodliwa, niezgodna z wiedzą medyczną

Żeby nie było, ja też rozgraniczam jego sportowe dokonania, a to, co powiedział. Ale to były chwilami wręcz skandaliczne teorie.

Niestety, nie popisał się były kapitan naszej kadry. Kubiak powiedział coś krzywdzącego dla bardzo dużej grupy osób, a co gorsza, samych sportowców. A w tym przecież siedzi od wielu lat i dla szerokiej grupy osób – w tym mnie – jest wzorem. Tym bardziej smutne, że takie słowa padły.

Wracając jednak do mojego przypadku, głupotą było, że nie skorzystałam ze wsparcia psychologa. Bo bywało bardzo trudno i to wiele razy. I wtedy niestety rozmowa z bliskimi, nawet tym najbardziej nas kochającymi, nie jest wystarczająca. Potrzeba specjalisty.

Trochę to brzmi, jakby siatkarki grające na najwyższym poziomie w Polsce zostawały pozostawiane same sobie. Czy źle to interpretuję?

I co ja mam ci odpowiedzieć?

Najlepiej prawdę.

Niektórym dziewczynom może się wydawać, że jak trafią do ekstraklasowego klubu w Polsce, to będą miały wszystko. A ich zadaniem będzie tylko i aż trenowanie oraz regeneracja. Tak to jednak nie wygląda. Ja mam kilka bardzo przykrych doświadczeń…

W pewnym momencie zostałam bez pomocy klubu po poważnej operacji kolana. O rehabilitacji to nawet nie będę wspominać. To dla mnie trudne, żeby do tego wracać, choć o takich „praktykach” należy mówić. Pamiętam, że z grą w Łodzi wiązałam bardzo duże nadzieje. Bo możliwości jak na polskie realia, akurat w tym mieście, są dla żeńskiej siatkówki jednymi z najlepszych. Zderzyłam się jednak ze ścianą. Gdybym miała funkcjonować za to, co dostałam w trudnym momencie od klubu, to miałabym połowę zdrowego kolana. Bo taki zwrot kosztów za zabieg dostałam. O zaległościach w wypłatach nawet nie będę wspominać, bo szkoda naszego czasu. Pewnie dostanę za to znowu po głowie, ale wierz mi, że ja po prostu mówię prawdę.

I to doceniam.

Co więcej, jak byłam po operacji i nie zapłacono mi z klubu w Łodzi, to uratował mnie fakt, że jedną z moich pasji jest tatuowanie.

Byłaś tatuażystką po godzinach?

Dokładnie. Trenowałam dwa-trzy razy dziennie, a po godzinach przyjmowałam klientów i robiłam im tatuaże. To mi uratowało dupę, bo nie miałabym za co żyć. Oczywiście wcześniej przeszłam odpowiednie szkolenia, zaliczyłam szkołę, BHP, itd. Żeby mieć odpowiednie papiery, inaczej bym się za to nigdy nie zabrała.

Ale fakt faktem, tatuaże oraz wsparcie rodziny okazały się moimi jedynymi deskami ratunku. Takie oto realia siatkarskie na najwyższym poziomie w Polsce.

Zostawmy na chwilę klubowe życie. Rozmawiałaś ze Stefano Lavarinim po twoim powołaniu do reprezentacji?

Tak, zadzwoniłam do naszego selekcjonera. Nie miałam wielkich nadziei względem miejsca w składzie, itd., wiadomo. Liczyłam jednak na to, że pojadę do Szczyrku i będę miała szansę potrenować z reprezentacją. I to był mój cel.

A jak zareagowałaś, jak zobaczyłaś swoje nazwisko w szerokiej kadrze?

Zrobiło mi się słabo, myślałam, że zemdleję. (śmiech)

Byłam przez kilka lat w młodzieżowych reprezentacjach Polski. To też był zaszczyt, miło to wspominam, ale jednak miejsce wśród szerokiej kadry seniorek, to już jest coś, co niezwykłego. Te wieści o powołaniu to było poczucie, że mogę teraz przenosić góry.

I później chwyciłaś za telefon. Kiedy to nastąpiło?

W momencie informacji, że nie jestem przewidziana na żaden trening. Przeliczyłam zawodniczki, które tam pojechały i pomyślałam: Nie będzie tam chyba tłumu. Raczej bym tam nikomu nie przeszkadzała. Chwyciłam za telefon i zapytałam, co mam poprawić, żeby następnym razem znaleźć się wśród kadrowiczek, które trenowały w Szczyrku.

Czytaj też:
Daniele Santarelli dla „Wprost”: Nie jestem Midasem siatkówki. Musiałem zapracować na swoje szanse

Dodajmy, że nie byłaś jedyną w takim położeniu.

Tak, lista powołanych do szerokiej kadry, ale niekoniecznie obecnych podczas treningów reprezentacji, jest spora. To normalna rzecz, tak to funkcjonuje. Ale mnie jednak interesuje to, żeby dać sobie kolejną szansę. Dlatego ta rozmowa i jej generalny wydźwięk jest taki, że muszę po prostu zagrać jeszcze lepszy sezon klubowy.

A jaka była puenta rozmowy z selekcjonerem?

Pracuj mocno, a zobaczymy, co będzie dalej. Tak to odebrałam.

Nadchodzący sezon będzie bardzo istotny. Przyjdzie weryfikacja, będzie szansa zobaczyć w akcji m.in. Monikę Gałkowską, która zagra w Radomiu. Zatem w jednej lidze będą dwie atakujące, które znalazły się w gronie powołanych.

Co istotne, ty z obecnymi kadrowiczkami znasz się od dłuższego czasu. Z takimi siatkarkami jak Magdalena Stysiak czy Zuzanna Górecka, grałyście razem w reprezentacjach młodzieżowych.

Rzeczywiście długo się znamy, z niektórymi wiele lat. Szlagowska, Damaske, Górecka, Stysiak, Zaborowska, Makarowska, Gryka. My byłyśmy jedną kadrą młodzieżową. Grałyśmy razem chyba nawet od młodziczek, a na pewno w kadetkach i juniorkach.

Niektórym się udało przebić i funkcjonują w seniorskiej kadrze, to super! Mocno trzymam za te dziewczyny kciuki, kibicuję im. Nie ma we mnie zawiści czy zadawania sobie pytań: Dlaczego mnie tam teraz nie ma? Niech dobrym przykładem będzie Magda Stysiak. Nawet grając na tej samej pozycji, a w razem przeszłości na boisku – ja jako przyjmująca – bardzo się cieszę z jej sukcesów. I liczę, że ma przed sobą kolejny udany etap kariery, tym razem w lidze tureckiej.

Czytaj też:
Magdalena Stysiak dla „Wprost”: W końcu dorosłyśmy do sukcesów. Medal przełamał złą passę

Naprawdę nie jest żal, że nie ma cię teraz na boisku z koleżankami, z którymi takowe dzieliłaś kilka lat temu, w biało-czerwonych barwach?

Nawet jeśli wtedy byłam szóstkową zawodniczką, no to… dzisiaj jest dzisiaj. A nikt przecież nie powiedział, że ja do tej kadry wkrótce nie wrócę. Po prostu ja na górę idę schodami, nie wybrałam windy. Tak właściwie to los za mnie wybrał.

Ludzi dotykają jednak większe dramaty, a potrafią się uśmiechać. Dlatego ja nie rozmyślam, nie obrażam się na los, tylko walczę dalej o swoje. Miałam ciężko, wyszłam z tego obronną ręką i całościowo – wyszło mi to na dobre.

Wyjazd do Francji, gdzie wylądowałaś jako nastolatka w słynnym RC Cannes, co tobie dał w perspektywie czasu?

Odwagę. We Wrocławiu, kiedy debiutowałam, byłam dzieciakiem. Miałam w sobie dużo niepewności. Będąc na boisku skupiałam się, żeby nie popełnić dwóch błędów, bo pewnie zaraz trener mnie ściągnie. A po pobycie we Francji? Błędy stały się nieodzownym elementem podejmowanego ryzyka. Zejdę z boiska? Okej, trzeba to zaakceptować. A wkrótce pewnie dostanę szansę, żeby znowu pomóc koleżankom.

We Francji poziom ligi jest bardziej spłaszczony. U nas jest ta żelazna trójka-czwórka, które między sobą rozdaje medale. To też była ciekawa nauczka.

twitter

Skoro o nauce… Szanowny tata nauczył się trochę odpuszczać córce?

Ha! Szkoda, że nie zapytałeś mnie przy tym wątku, ile dostałam pytań o ojca. Bo pewnie było ich więcej niż o kontuzje. (śmiech)

Postaram się być oryginalny, obiecuję. Widziałem, że latem razem trenujecie?

To prawda. Ale trenujemy razem tylko dlatego, że po latach nauczyliśmy się z tatą granic. On chce mi przekazać możliwie całą swoją siatkarską wiedzę. Wiemy już jak rozgraniczać siatkówkę i życie między nami. Myślę, że nikt nie rodzi się wszechwiedzący i każdy ma prawo uczyć się na własnych błędów.

Wojciech i Julia Szczurowscy

Niepisana teoria przy twoich występach w młodzieżowych drużynach z Wrocławia była taka, że na meczu jest dwóch trenerów. Ten wpisany w protokół i Wojciech Szczurowski.

Słyszałam o tym. I sporo w tym było prawdy.

Powiedzmy sobie jednak otwarcie, on chciał dobrze. Ale to niekoniecznie wychodziło na dobre również mnie. Bo potem wychodziło, że słowa, które on wypowiada, to jest też moja opinia. Szczurowski to jest postać, którą w środowisku siatkarskim dobrze znają. Więc jeśli w emocjach powiedział to czy tamto – o którejś z siatkarek bądź o trenerze – to niedaleka była droga, żeby to wylądowała u samego czy samej zainteresowanej.

Jak się domyślasz, najbardziej po głowie dostawałam ja. Rozmawialiśmy na początku o tej „łatce”, wiesz, ona też mogła się trochę z tego wziąć. Bo ojciec jest do bólu szczery. Ale zrozumiał, że nie jest zwykłym Kowalskim, tylko byłym siatkarzem, znanym nie tylko we Wrocławiu. A jego słowa mogły zrobić mi wiele problemów.

Odbyliście trudną rozmowę?

Było takich wiele. Co więcej, na pół roku przestaliśmy nawet się do siebie odzywać. Ale dzisiaj jest normalnie, więc cieszę się, że również to jest już za jego i moimi plecami.

Czyli twój brat ma łatwiej?

Tak. Kuba musi rzecz jasna mocno pracować na swoje sukcesy, ale relacja z ojcem – pod względem tego, co było u mnie – jest już zupełnie inna.

Kuba Szczurowski, jakbyś siatkarsko go opisała?

Ma ogromny potencjał i talent. Jak wychodzi na boisko to potrafi zrobić takie rzeczy, których ja nie wykonam, choćbym bardzo chciała. Przede wszystkim Kuba ma kapitalny nadgarstek, potrafi robić z piłką niewiarygodne rzeczy. Inna sprawa, że mamy dryg do różnych stylów siatkówki, ale to normalne.

Mam wrażenie, że brat będzie wielkim graczem, tylko niech go nikt nie zepsuje po drodze. Chłopak super pracuje, słucha trenerów, więc oby tak dalej! Jest we właściwym miejscu do rozwoju, w końcu będąc częścią rodziny aktualnych mistrzów PlusLigi.

Julia i Kuba Szczurowscy

Siedzimy we Wrocławiu, a coś niewiele w rozmowie o twoim aktualnym klubie. Pamiętasz czasy sukcesów dawnego Impela. Teraz o co tak właściwie zagra #VolleyWrocław?

Na pewno denerwuje mnie w sporcie podejście minimalistyczne. Kiedy zaczynam sezon, moim celem nie jest walka o utrzymanie czy play-off. Chcę osiągać z daną drużyną jak najwięcej i inaczej nie jest we Wrocławiu.

Wydaje mi się, że trener Mašek ma taką zdrową mentalność. Trenujemy po to, żeby wygrywać. Całego zespołu zbudowanego na nowy sezon jeszcze nie poznałam, zatem tu jeszcze nie mamy wyznaczonego, wspólnego celu.

twitter

W każdym razie, ja nie spocznę, póki nie będziemy znowu we Wrocławiu grać o coś dużego. Gdybym miała określić, co chciałabym osiągnąć, to dałabym wszystko, żeby powalczyć o miejsce w piątce Tauron Ligi dla drużyny.

Takim wynikiem przyciągnęłybyście więcej kibiców do Orbity.

Pod koniec ubiegłego sezonu już całkiem nieźle to wyglądało na trybunach.

Bywały jednak mecze, że poza najwierniejszymi fanami, w obiekcie głównie hulał wiatr.

Mnie to średnio interesuje. Nauczyłam się, że często ludzie to chorągiewki. Dlatego nie potrzebuję miliona kibiców czy klepania po plecach. Wiernych i oddanych kibiców nie ma wielu, dlatego cieszę się, że przychodzą na nasze mecze. A kolejni się pojawią, kiedy będziemy osiągać solidne wyniki.

Nie skupiam się jednak na przeszłości, dawnych czasach walki o medale we Wrocławiu. Swoją energię przeznaczam w stronę odbudowy solidnej drużyny w moim mieście. Do tego potrzeba też sponsorów, czyli większych pieniędzy. Takie jest życie, żeby ta gra wyglądała, musimy się wzmacniać. Takie są prawa rynku i sportu.

Wrocław ma jednak ogromny potencjał do sukcesu siatkarskiego.

Takowego życzę. Dobrze, a co poza siatkówką?

Pewnie o hobby, bo mam ich sporo, takich własnych zainteresowań. Na tyle dużo, że nie mam czasu się nimi zajmować w… wolnym czasie. (śmiech)

Zamieniam się w słuch.

Sporty ekstremalne, najbardziej skoki ze spadochronem.

Trenera Maška właśnie oblał zimny pot.

Faktycznie, jeśli przeczyta, to zrobi mu się nieco słabo. (śmiech)

Ale spokojnie, ja to bardzo lubię, ale nie skaczę na co dzień. Choć już próby też są za mną. Miałam okazję skoczyć pod Wrocławiem i w okolicach Gdańska. Kiedyś chciałabym zrobić uprawnienia, podobnie jak w przypadku tatuażu.

W nawiązaniu do tatuowania, generalnie lubię sztukę. Ulepić coś z gliny, zrobić tatuaż. To taka część życia, która mocno mnie uspokaja. Coś, czego na pewno potrzebuję, bo dawce sportowych emocji na co dzień.

Czytaj też:
Martyna Łukasik dla „Wprost”: Stefano Lavarini od początku w nas wierzył. Pokazałyśmy, że Polski też trzeba się obawiać
Czytaj też:
Marcin Janusz dla „Wprost”: Każdy z nas marzy o sukcesie w Paryżu

Źródło: WPROST.pl