W chwili, gdy powstaje ten tekst, mamy mniej więcej połowę lutego. Za nami niemal trzy miesiące rywalizacji w Pucharze Świata, a w drużynie Polaków jest prawie jak w starej piosence Peji „I nie zmienia się nic”. „Prawie”, wszak ostatnimi czasy wyższą formę złapał Aleksander Zniszczoł, a Piotr Żyła był 4. w Lake Placid. Nie zmienia to jednak faktu, że sezon 2023/24 należy uznać za stracony pod kątem tego, do czego przyzwyczaili nas biało-czerwoni w minionych latach. W tym kontekście problemem nie jest zresztą sama forma naszych rodaków, lecz również ich podejście, a także podejście kibiców do samych sportowców.
Koniec bezgranicznego zaufania
Trudno bowiem nie odczuwać deja vu w związku z tym, jak wygląda obecna zima w wykonaniu podopiecznych Thomasa Thurnbichlera. Gdzieś już to widzieliśmy, hmm… A, no tak, przecież w ostatnim roku za kadencji Michala Doleżala polskich skoczków dopadł podobny marazm, ale nie aż tak silny. I choć efekty są nieco inne niż wówczas, to symptomy bardzo podobne. Zwłaszcza gdy poszczególni zawodnicy pojawiają się przed kamerami, by tam rozwiewać różne wątpliwości.
No ale właśnie, czy udaje im się ta sztuka? Niekoniecznie. Przeciwnie, da się odnieść wrażenie, iż kolejne wypowiedzi tylko je potęgują, a fan, który tego słucha, ma prawo być zdezorientowany. Nie zrozummy się jednak źle – nie chodzi o to, aby nasi skoczkowie teraz zamknęli się w sobie, olewali reporterów przy okazji zawodów i niczego nie komentowali. Głupio byłoby z ich strony, gdyby strzelili focha na zasadzie „nie podoba wam się, co mówimy, to nie będziemy gadać wcale”. Chodzi jedynie o podkreślenie pewnego niepokojącego zjawiska, które zasiało sporo wątpliwości w sercach kibiców.
Bezgraniczna wiara z ich strony… W sumie nie jest już bezgraniczna i to największa zmiana w podejściu do biało-czerwonych, a szczególnie do liderów zespołu. Dawniej wpadki były im bez problemu wybaczane, a teraz zwyczajnie frustrują. To dlatego, iż wcześniej zdarzały się od czasu do czasu, obecnie zaś nagminnie. Różnica jest zasadnicza.
Zmęczenie materiału
Śledząc poczynania podopiecznych trenera Thurnbichlera nie da się nie zauważyć pewnych schematów. Ile razy to już słyszeliśmy z różnych ust, że mimo kiepskiego występu trzeba zachować koncentrację, ciężko pracować, że zawodnicy wiedzą, co robią i co muszą poprawić? Ile razy później znów było kiepsko i zamiast narracji o światełku w tunelu pojawiała się rezygnacja? Ile razy potem następowała poprawa z 37. miejsca na 27. i znów wracało mówienie o ciężkiej pracy i zmierzaniu w odpowiednim kierunku? Ile razy poszczególni zawodnicy mówili, że czują poprawę? Ile razy zaliczyli jeden lepszy start, by za chwilę znów spaść do trzeciej lub czwartej dziesiątki? Ile razy – zapytajmy ponownie – powracał wtedy temat ciężkiej pracy oraz świadomości błędów, nad którymi należy pracować?
Doszło do tego, że widz przed telewizorem może w ciemno obstawić to, co zaraz powie człowiek, którego wspiera i zazwyczaj trafi idealnie. Za pierwszym i drugim razem zrozumie. Za trzecim i czwartym machnie ręką. Za piątym i dalej jedynie się zdenerwuje, bo za słowami nie poszły czyny. Bo uzna to wszystko za gołosłowie. I znów – czy to oznacza, że skoczkowie mają w ogóle nie odzywać się w mediach? Nie. Ale czy osoba chcąca zrozumieć, w czym faktycznie tkwi kłopot jednego lub drugiego sportowca, dostaje jakiś konkret? Też nie.
Oczywiście w tej sferze na pomoc przychodzą eksperci, diagnozując poszczególne problemy z perspektywy kanapowej lub – w nieco lepszym wypadku – reporterskiej. Kibic pragnie jednak zmian na lepsze, a nie tylko opowiadania o nich i w tym tkwi sedno sprawy.
Tak się rodzi i rozwija zmęczenie materiału.
Pytania bez odpowiedzi o Stocha, Kubackiego i innych
Naturalnie nie zamierzamy tu wysuwać dziwnych zarzutów w stylu teorii spiskowych. To jasne, że zarówno sami sportowcy jak i cały sztab szkoleniowy Thomasa Thurnbichlra oraz PZN pragną, aby biało-czerwoni osiągali sukcesy i regularnie notowali znakomite wyniki. Coraz częściej natomiast pojawiają się pytania, czy aby na pewno robione jest wszystko, by z kryzysu wyjść? Odpowiedzi są niejednoznaczne lub w ogóle ich brakuje.
Postawmy kilka takich pytań:
- Jaki był sens jechania do Lake Placid i Sapporo szczególnie przez Kamila Stocha i Dawida Kubackiego?
- Dlaczego nie chcą posłuchać rady Adama Małysza, który jasno powiedział, że jeszcze nie widział skoczka, który wyszedłby z kryzysu przez nieustanne starty w PŚ?
- Na jakiej podstawie Kubacki wierzy, iż rychło wróci do znacznie lepszej formy, skoro jego tezy od dawna się nie sprawdzają?
- Co motywuje Stocha do dalszych startów w PŚ, choć jeszcze kilka miesięcy temu przyznawał, że skakanie, by kończyć zawody w trzeciej dziesiątce, zupełnie go nie bawi?
- Czy w polskiej kadrze ogon kręci psem, skoro swego czasu Thurnbichler sugerował liderom takie rozwiązanie, ale napotkał opór i nie postawił na swoim?
- Czy sami skoczkowie dostrzegają wątłość narracji, którą prowadzą?
-
I przede wszystkim: skoro tak często słyszeliśmy od zawodników i sztabu, że wszyscy wiedzą, nad czym pracować, to co się dzieje, że efektów nie ma lub są tak znikome?
Jasne, tu da się użyć wytrychów w stylu skoków (nomen omen) na kasę, wszak zarobki w Pucharze Świata bywają niezłe, nawet jeśli nie ląduje się na podium. Uciekanie się do takich wyjaśnień byłoby jednak krzywdzące i spłycałoby temat do niesprawiedliwych rozmiarów. W końcu, kiedy komuś od czasu do czasu uda się skoczyć lepiej, od razu wspomina o pobudzonej miłości do tej dyscypliny sportu. Bajdurzenie? Nie, nie zamierzamy nikogo posądzać aż o taki cynizm.
Zabetonowana drużyna
Na pewno jakąś odpowiedzią byłoby też to, że na zapleczu nie ma żadnego godnego zastępcy dla naszych liderów i trudno z tym dyskutować. Nikt spoza obecnego grona kadry A (Stoch, Żyła, Kubacki, Zniszczoł, Wąsek) nie udowodnił, iż będzie w stanie spełnić oczekiwania wyrażane w tęsknocie za sukcesami. Swoje szanse w PŚ marnowali już Maciej Kot czy Andrzej Stękała, a kiedy w PolSKIm Turnieju prezentowali się jeszcze inni Polacy, przeważnie prezentowali się arcysłabo.
Tu można byłoby też odbić piłeczkę na zasadzie – no dobrze, ale na kogo z drugiego szeregu postawiono odważniej w ostatnich latach? Komu zaufano poza Wąskiem czy Zniszczołem? Kadra A jest zabetonowana i nie da się dyskutować z faktami w tej sferze. Ale znów – czy ostatnio ktoś w ogóle zasugerował swoimi występami, że byłby w stanie ten beton skruszyć? No nie.
Smutna konkluzja jest więc taka, że raczej nie powinniśmy spodziewać się wielkiego przełomu do końca obecnej zimy. Być może Stoch czy Kubacki jeszcze nieco się poprawią. Być może Zniszczoł będzie utrzymywał się w pierwszej dziesiątce w kolejnych konkursach. Być może Żyła błyśnie od czasu do czasu w swoim szalonym stylu. Nie mówimy, że nie. Z perspektywy kibica dziś trudno jednak wierzyć, iż niebawem wydarzy się coś, co wleje mnóstwo nadziei w fanowskie serce.
Powtarzane w kółko te same frazesy przez naszych skoczków na pewno nie sprawiły, że obecnie już mało kto kupuje te tłumaczenia i wierzy w rychłą zmianę na koniec sezonu. Skoro nawet sam Stoch powiedział to otwarcie („nie robię sobie nadziei, że coś się zmieni do końca zimy”) to nie ma co się dziwić przeciętnemu Kowalskiemu, że on też już ma dosyć.
Czytaj też:
Wszystko już jasne. To dlatego Thurnbichler nie jedzie do SapporoCzytaj też:
Tego życzy sobie Thurnbichler. Mówił o „spuszczeniu ze smyczy”