Aleksandra Mirosław jest zawodniczką uprawiającą wspinaczkę sportową i specjalizuje się we wspinaczce na szybkość. Polka w tej konkurencji nie ma sobie równych, bo jest dwukrotną mistrzynią świata oraz trzykrotną mistrzyni świata juniorów w tej konkurencji. Nasza reprezentantka wzięła nawet udział w letnich igrzyskach olimpijskich w Tokio 2020.
Nobert Amlicki „Wprost”: Jakie ma pani plany startowe w najbliższym czasie?
Aleksandra Mirosław, wspinaczka sportowa: Start w igrzyskach europejskich 22 czerwca.
Celuje pani w...
...w to co zawsze. Ja głośno nie mówię o celach, po prostu to robię.
Specjalizuje się pani we wspinaczce na czas, skąd w ogóle wzięła się ta dyscyplina w pani życiu?
Jest jedyną dyscypliną wspinaczkową, gdzie mam bezpośrednią styczność z rywalem i konkurujemy ze sobą. Poza tym adrenalina i presja czasu urzekła mnie w tej konkurencji. To sprawiło, że się w niej zakochałam.
Jestem osobą, która na co dzień lepiej działa i wykonuje różne zadania pod presją czasu. Jeżeli mam jakiś deadline na wykonanie jakiejś rzeczy, robię ją ostatniego dnia. Wtedy moja praca jest efektywniejsza. Ten fakt przekłada się również na wspinanie na czas, gdzie nie mam miejsca na pomyłkę, wszystko musi być idealne.
A zaczynała pani jako pływaczka.
Tak, od pierwszej do szóstej klasy szkoły podstawowej. Kiedy chciałam zrezygnować z pływania, rodzice zasugerowali mi, żebym poszła na ściankę. Moja trzy lata starsza siostra zaczęła uprawiać tę dyscyplinę sportu wcześniej ode mnie, przywoziła z różnych zawodów medale, czy puchary. Wtedy sobie myślałam, że chciałabym być taka, ale nie w kontekście zazdrości, tylko podziwu, bo Gosia była moim autorytetem.
Rodzice z tego skorzystali i posłali mnie na ściankę. Byłam wtedy nastolatką i m.in. tym chronili mnie, żeby mi żadne głupie rzeczy nie przychodziły do głowy. Żyłam wtedy w rytmie – szkoła, odrabianie lekcji i trening, więc nie za bardzo miałam czas, by myśleć o innych rzeczach.
Bardzo mnie wciągnęło, bo dla mnie największą karą w gimnazjum było niepójście na trening, kiedy np. zawaliłam szkołę. Nigdy nikt mnie nie zmuszał do tego, żeby iść na ściankę, nawet kiedy chorowałam, czy miałam dużo nauki, trening zawsze musiałam zrobić.
Często otrzymywała pani taką karę?
Bardzo rzadko. Moi rodzice mieli bardzo zdrowe podejście. Pozwalali mi wtedy popełniać błędy, żebym ponosiła ich konsekwencje. Rodzice nigdy nie wymagali ode mnie samych piątek czy szóstek, czwórki i trójki też były wystarczające.
Na początku roku szkolnego miałam przedstawiony plan i nie mogłam zawalić nauki. Znałam konsekwencje swoich działań, bo mieliśmy wszystko przegadane. Nie było tak, że o karze dowiadywałam się po fakcie, tylko wiedziałam, co mnie czeka w danej sytuacji.
Czy gdyby na Mistrzostwach Świata Juniorów w 2009 roku nie zajęła pani 1 miejsca, to rozważałaby pani powrót do pływania?
Nie lubię gdybać i nie zastanawiam się nad tym.
Wracając do początku, skąd się wzięło pływanie w pani życiu?
W szkole mieliśmy rozwiniętą sekcję pływacką, mieliśmy basen. Większość dzieciaków pływała.
Inne sporty pani nie interesowały, np. siatkówka, czy piłka nożna?
Nie, sporty zespołowe nie są dla mnie. Jestem typową indywidualistką. Teraz pracuję w teamie, który stworzyłam, mówię tu o trenerach, menadżerze, sponsorach, dietetykach, fizjoterapeutach. Taka stricte rywalizacja w zespole nie jest dla mnie.
Pani trenerem jest pani mąż Mateusz, jak się trenuje pod okiem bliskiej osoby? Mówi się, że łatwiej znosi się krytykę osoby dla nas obcej, niż bliskiej. Zdarza się wam pokłócić?
Jak w każdym małżeństwie, czy związku partnerskim zdarzają się kłótnie i to nie jest nowość. My jednak jesteśmy drużyną, pracujemy razem i podchodzimy do strefy treningowej pod względem partnerskim. Mateusz jest moim trenerem, ja jestem jego zawodniczką i mam do niego pełne i bezgraniczne zaufanie. Wiem, że to, co robi przynosi efekty, ale nie tylko my we dwoje pracujemy na sukcesy.
Nauczyłam się pracować z mężem i od momentu kwalifikacji olimpijskiej, czyli kiedy pojawiły się największe sukcesy, zaczęliśmy tworzyć team, by odciążyć się i skupiać się na tym, co trzeba, żebyśmy nie musieli robić wszystko sami. Ufam ludziom wokół mnie.
Nie ukrywam, że mogłam zbudować drużynę dzięki współpracy ze sponsorami, na czele z PKN Orlen, który jest moim sponsorem generalnym. A to najważniejszy, ale nie jedyny profit płynący z tej współpracy. Przy wsparciu partnerów przed Seulem mogłam pozwolić sobie na tzw. upgrade lotu do klasy biznes. Sprawiło to, że po dwunastu godzinach wysiadłam wypoczęta, a potem pobiłam cztery rekordy świata. Na tym poziomie walczymy o setne sekundy, a takie rzeczy przynoszą efekty.
Czy na początku waszej współpracy bywały takie spory, czy kłótnie, że szukała sobie pani nowego trenera?
Nie. Nasza historia zaczęła się od tego, że chciałam zmienić klub i trenera. Zatrzymałam się pod względem sportowym na pewnym etapie i nie rozwijałam się jako zawodnik, więc szukałam alternatyw. Miało to miejsce w 2013/14 roku, kiedy trenerów wspinania było naprawdę mało.
Mateusz powiedział, że mi pomoże i od tego się zaczęło, aż wylądowaliśmy na igrzyskach olimpijskich.
Wspomniała pani o siostrze, czy zdarzało wam się przekomarzać, że jedna przyniosła taki medal, a druga taki?
Gosia mnie dodatkowo motywowała, bo nie chciałam przy niej wypadać słabo. Z siostrą nie mieliśmy niezdrowej rywalizacji. Ja chciałam jej dorównać, żeby nie było jej za mnie wstyd. My od zawsze się wspierałyśmy. W pewnym momencie Gosia poszła w stronę skał naturalnych, boulderingu, czy prowadzeń. Teraz startuje „for fun”, a ja poszłam w nurt zawodniczy i wydaje mi się, że obie jesteśmy w tych sferach szczęśliwe.
Teraz nie pamiętam dokładnie, ale miał miejsce jeden bieg na mistrzostwach Polski, gdzie rywalizowałam z siostrą. Walczyłyśmy o brązowy medal i to dla mnie najtrudniejszy bieg pod względem psychicznym. Z tyłu głowy miałam, że jak wygram, pozbawię ją stypendium, a jak przegram, pozbawiam siebie. Wtedy jeszcze byłam juniorką, więc mogłam uzyskać stypendium juniorskie, ale brakowało gwarancji, że je zdobędę. Towarzyszyły mi wtedy takie rozterki, których nie powinno być miejsca. Później już się nabywa doświadczenia, że się tego wyzbywa, ale rywalizacja z siostrą jest trudna. Wydaje mi się, że wtedy wygrałam i zdobyłam mój pierwszy medal w rywalizacji seniorskiej.
Czy łatwiej jest osiągać sukcesy, kiedy rodzice aktywnie działają w świecie sportu? Tata trenował sztuki walki, a mama siatkówkę.
Raczej powiedziałabym, że moi rodzice mieli do czynienia ze sportem. Mama chodziła na zajęcia z piłki siatkowej, potem jak skończyła liceum, zakończyła swoją karierę. Pamiętam, że mieliśmy worek treningowy w domu, ale ja nie potrafiłam jego używać. Zresztą, nasza mama nie byłaby zachwycona, gdybym chciała iść w sztuki walki. Niemniej tata zawsze nam pokazywał różne sporty oraz że aktywność fizyczna jest atrakcyjna.
W dzieciństwie, kiedy mój wówczas 40-letni tata był w stanie zrobić salto, mi się otwierały oczy ze zdziwienia. Wydaje mi się, że tego dzieciaki potrzebują, czyli wzorca, za którym będą szły. Taka jest też rola nauczycieli wf-u, czy instruktorów sportu, ale wszystko zaczyna się od tego, co wynosimy z domu.
Przejdźmy do pani ostatnich występów podczas Pucharu Świata w Seulu. Czterokrotnie pobiła pani rekord, jak to jest możliwe, czy po każdym starcie analizowała pani swój występ i poprawiała wyniki?
Analizę robię dopiero dzień, albo dwa po zakończeniu zawodów. Szukamy słabych punktów i patrzymy, gdzie można coś poprawić. Podczas startów ja się nie zastanawiam nad tym i nad rekordami, bo to się nigdy dobrze nie kończy.
Skupiam się, by być tu i teraz oraz żeby pobiec jak najlepszy bieg. Przede wszystkim chcę zdobyć złoty medal, a rekord jest skutkiem ubocznym dobrego przygotowania fizycznego i psychicznego. Wszystko razem pracuje i jesteśmy w bardzo dobrym miejscu w kontekście przygotowań do MŚ, które odbędą się w Bernie.
Pani obecny rekord wynosi 6,25 s, czy jest realna szansa, by zejść poniżej sześciu sekund?
Sądzę, że tak, tylko pozostaje pytanie, kto zrobi to pierwszy.
Podczas igrzysk olimpijskich brała pani udział we wspinaczce łączonej. Była debiutancką konkurencją na igrzyskach olimpijskich, jak pani ją ocenia?
Bardzo dobrze wspominam. W ogóle start w igrzyskach jest czymś wyjątkowym.
Jest z czymś porównywalne?
Nie, bo nawet idąc na stołówkę zdajesz sobie sprawę, gdzie jesteś. Tam jest 11 tys. osób, najlepsi z najlepszych. Na IO nie ma słabych jednostek, ale ktoś musi przegrać. Sama obecność tam jest ogromnym wyróżnieniem.
W kontekście całego formatu moim zdaniem nie ma czego oceniać, bo federacja otrzymała tylko jeden komplet medali. Mogli wybrać albo jedną konkurencję, wtedy dwie są poszkodowane, albo dwie, wtedy jedna jest poszkodowana. Zdecydowano się na trzy i według mnie federacja podjęła jedyną słuszną decyzję, jaką w tamtym czasie mogła podjąć.
Ten wybór też pokazał, że wspinanie na czas jest zupełnie inne. Dzięki temu zadecydowano również, że zostaliśmy rozdzieleni w kontekście Paryża, a prowadzenie i bouldering są razem. Jest szansa, że w Los Angeles wszyskie wszystko zostanie rozdzielone na trzy zupełnie inne konkurencje.
Jeśli tak się stanie, myśli pani może o starcie w każdej z tych konkurencji?
Nie, bo to tak, jakby sprintera na 100 metrów zapytać, czy wystartuje na 400 metrów przez płotki, a potem jeszcze przebiegnie maraton
Jednak podczas igrzysk w Tokio musiała pani wystartować we wszystkich trzech konkurencjach. Przed imprezą mówiła pani: Żeby zachować jakiekolwiek szanse na podium, w speedzie muszę być najlepsza. A potem liczyć na mnóstwo szczęścia.
W trójboju była duża matematyka i żeby zapewnić sobie finał olimpijski, musiałam wygrać swoją konkurencję i dać z siebie wszystko w pozostałych. Podczas igrzysk olimpijskich w Tokio wracałam po kontuzji troczka w małym palcu. Ta kontuzja często kończy karierę wspinacza. Nikt nam nie dawał szans, że my dojdziemy do rekordu w czasówkach.
Wbrew opiniom, które się pojawiły, że w pozostałych konkurencjach się poddałam, wcale tak nie było. Na ściankach zostawiłam serce. Dałam z siebie wszystko, ale też wiedziałam, jakie są realne szanse.
Trójbój w Tokio był jedyną dyscypliną na IO, gdzie na jednej scenie stali mistrzowie świata i kontynentów danej konkurencji. W triatlonie nie startuje Michael Phelps, który wygra pływanie i musi w reszcie brać udział.
Wracając do tej kontuzji, miała pani takie myśli, że to jest już koniec kariery?
Nigdy tak o tym nie myślałam. Wiedziałam, że muszę dać radę. Kobe Bryant kiedyś powiedział, że on chce zakończyć swoją karierę na własnych warunkach, a nie kiedy jest wykluczony przez kontuzję. Dokładnie się pod tym podpisuje.
Gdzie pani widzi siebie za 10 lat?
Będę zarażać dzieciaki miłością do sportu i wspinaczki. Mam nadzieję, że wtedy będzie już duża świadomość Polaków o wspinaniu.
Właśnie, ten sport jest promowany w Polsce przez Panią. Jak wygląda sprawa finansowania, żeby móc się w pełni skupić na rozwoju? Sponsorzy inwestują głównie w te dyscypliny, w których są i wyniki i ludzie chcą je oglądać.
Wspinaczka jest idealna pod telewizję i social media, bo nie trzeba nic ciąć, ani skracać, finał trwa 30 minut.
Jeśli chodzi o wsparcie, na pewno Igrzyska były game changerem. To też zasługa też mojego teamu, który potrafił tak poprowadzić rozmowy, że ci sponsorzy i partnerzy są i aktywnie mnie wspierają. Jestem na takim etapie, że budżet do igrzysk mam zapewniony i nie muszę się o nic martwić.
Czy wcześniej musiała pani kalkulować? Magda Linette mi mówiła, że bywało tak, że nie miała za co trenować, a tym bardziej wyjeżdżać na turnieje.
Ja się nigdy nie zdaję na przypadek, zawsze mam wszystko poplanowane dużo wcześniej. Kiedy wspinaczka była sportem nieolimpijskim, łączyłam pracę z treningami. Teraz spokój trenowania gwarantują mi Związek oraz sponsorzy i partnerzy. Dzięki temu mogę wyjeżdżać na obóz i mogę sobie pozwolić na lepsze warunki podczas wyjazdu. Mam spokój i mogę zająć się trenowaniem.
Czytaj też:
Aleksandra Mirosław pobiła cztery rekordy świata w jeden dzień. Ludzie byli w szokuCzytaj też:
Tokio 2020. Znów było blisko medalu. Mirosław na czwartym miejscu we wspinaczce sportowej