Marek Dobrowolski, czyli debiutant na podium igrzysk paralimpijskich. „Jest różnica w życiu z medalem i bez niego”
Artykuł sponsorowany

Marek Dobrowolski, czyli debiutant na podium igrzysk paralimpijskich. „Jest różnica w życiu z medalem i bez niego”

Marek Dobrowolski
Marek Dobrowolski Źródło: Instagram / _dobrowolski_
Do kwalifikacji na igrzyska w Tokio zabrakło mu 0,4 milimetra. Trzy lata później Marek Dobrowolski spełnił paralimpijskie marzenie i pojechał do Paryża, gdzie sięgnął po medal. O czym opowiedział w specjalnej rozmowie dla „Wprost”. To historyczny krążek, pierwszy taki w dziejach polskiego strzelectwa sportowego!

Historia Marka Dobrowolskiego pokazuje, że warto próbować, a przede wszystkim, nie poddawać się czy nie zniechęcać. Dając sobie w życiu kolejną szansę można bowiem trafić w miejsce, które nadaje codzienności zupełnie nowy rytm.

Zwłaszcza z medalem na szyi.

instagram

Dobrowolski w Paryżu zdobył brązowy krążek w konkurencji R7 karabinu dowolnego w trzech postawach na 50 metrów. Polak jest również drużynowym mistrzem świata (2023) oraz indywidualnym mistrzem Europy (2024). A wymieniamy jedynie te najważniejsze sukcesy. Dobrowolski w rozmowie dla „Wprost” opowiada o tym, jaką sportową drogę przebrnął, żeby ostatecznie znaleźć się na szczęśliwej, paralimpijskiej strzelnicy.

Maciej Piasecki („Wprost”): Gratulacje za zdobycie historycznego brązu paralimpijskiego dla strzelectwa sportowego!

Marek Dobrowolski (paralimpijczyk, brązowy medalista z igrzysk w Paryżu): Dziękuję. Choć od razu nakreślę jednak jedną ważną rzecz na początek naszej rozmowy. To jest pierwszy medal w strzelaniach karabinowych, jeśli patrzymy na polskie starty na igrzyskach paralimpijskich. Pierwszy generalnie w historii, był trzy lata wcześniej w Tokio, autorstwa Szymona Sowińskiego. Srebro w pistolecie.

A ja zameldowałem się na podium strzelając z karabinu.

Czułem, że rozmawiam z ekspertem i nie zawiodłem się. Mamy zatem sprawę wyjaśnioną. Z jakim nastawieniem jechał pan do Paryża?

Przyznam, że nie miałem jakichś dużych oczekiwań. Zdawałem sobie sprawę, że to mój debiut na najważniejszej imprezie dla parasportowca. Wiadomo, fajnie byłoby przyjechać z medalem, ale oczekiwania miałem bardziej w takim kontekście, żeby dobrze strzelić, wejść do finału i obyć się z całą otoczką. A w Los Angeles, za cztery lata, już spróbować zaatakować walkę o podium. Wyszło jak wyszło, z medalem już teraz.

Nie byłem typowany w gronie faworytów do miejsca na podium. Co tu kryć, mój medal był dosyć dużym zaskoczeniem dla obserwatorów.

To chyba zbyt duża skromność. Rozmawiam z aktualnym mistrzem Europy. Czyżby nasz kontynent stał tak słabo w kontekście światowego zderzenia, już podczas olimpijskiej rywalizacji?

Nie, Europa stoi całkiem nieźle.

Cóż, to prawda, że rok 2024 mogę zaliczyć do naprawdę udanych. Zaczęło się od Pucharu Świata w Indiach, z którego przywiozłem srebrny medal. Następnie mistrzostwa Europy, faktycznie, zdobyłem tytuł. I zakończenie tej medalowej trylogii, brąz w Paryżu.

Czyli miałem rację ze skromnością.

Najwyraźniej! Co ciekawe, moja konkurencja nie była rozgrywana wcześniej przez aż trzynaście lat, dopiero w 2024 roku ponownie powróciła do łask. Wcześniej żaden organizator nie podejmował na mistrzostwach Europy strzelania kulowego na 50 metrów.

instagram

Słyszałem, że finałowa rywalizacja w Paryżu, to było falowanie i spadanie?

Po prostu chciałem sprawdzić, jak to jest być na każdym miejscu podium w finale (śmiech). A tak już na poważnie, w pierwszej serii pięciostrzałowej, wpadł lekki stresik. Potem, jak już udało się to uspokoić, było wspinanie się po tabelce ku górze.

Faktycznie był moment, że byłem nawet liderem finału. Zmieniliśmy jednak postawę, doszły dodatkowe emocje świadomością wyniku na wyciągnięcie ręki. Wiadomo, nie można też za dużo rozmyślać. Przyznaję, że taki ładunek emocjonalny pojawił się, na 45 strzałów, przy tym 40. Zdałem sobie sprawę, że mogę przywieźć do domu medal.

Ręka zadrżała?

Bardziej głowa zaczyna mocniej pracować. Za chwilę drgnięcie mięśni, nieprzypilnowanie odpowiedniej postawy, zaczyna się sekwencja głupich błędów.

Rozmawiałem z Maciejem Kowalewiczem, olimpijczykiem w strzelectwie sportowym, również debiutującym w Paryżu. Przyznał, że najlepsze są te występy, których tak naprawdę strzelec nie pamięta. Coś w tym jest?

Jak najbardziej.

Powiem panu, że ja swojego finałowego występu w Paryżu rzeczywiście nie pamiętam. Byłem się w stanie na tyle wyłączyć, nie wiedzieć, co się tak do końca dzieje, że tak naprawdę oglądasz i analizujesz swoją pracę… dopiero na powtórkach. Wtedy widzisz, co się wydarzyło, jakie momenty były kluczowe, co można było lepiej zrobić. Albo co udało się wykonać we właściwy sposób. Finał paralimpijski trwał półtorej godziny. A jak dla mnie to trwało jakieś 35-40 minut.

Dużo się zmieniło w pańskim życiu, odkąd Marek Dobrowolski jest medalistą igrzysk paralimpijskich?

Jest różnica w życiu z medalem i bez niego. Z krążkiem jest na pewno mniej czasu. Przykładem może być nasza rozmowa. Za chwilę jakaś telewizja, spotkanie, dłuższa pogadanka, kongres, wystąpienie. Przyznaję, cały czas sporo się dzieje.

Czyli to zainteresowanie zdążyło się już zrobić uciążliwe?

Może gdyby te aktywności były bardziej skumulowane w czasie, to inaczej bym na to spoglądał. A tak to mamy kilka miesięcy po zdobyciu medalu, a ja nadal jestem zapraszany w różne miejsca, czy odpowiadam na pytania. Czy uciążliwe? Nie nazwałbym tego w ten sposób. Po prostu zastanawiam się, kiedy to zainteresowanie minie.

Nie chcę straszyć, ale medale olimpijskie czy paralimpijskie, to zapisanie się w historii sportu na zawsze.

Ma pan rację. Zwłaszcza kiedy rozmawiamy o historycznym, pierwszym dla strzelectwa w wydaniu karabinowym. Jak się pisze historię, to trzeba się z nią później utożsamiać.

Pana historia związana ze sportem jest całkiem barwna. Ilu dyscyplin była okazja spróbować?

Lista zawiera kilka pozycji. Zaczęło się od pływania, później była koszykówka, lekkoatletyka, dog frisbee, crossfit, biegi uliczne. Jeszcze próbowałem paru innych dyscyplin. Przełom i obranie kierunku na strzelectwo, to był rok 2017.

Sytuacja była dosyć wymowna, bo akurat rozgrywałem mecz koszykówki. Widać było coraz większe wypalenie kolejną dyscypliną, gdzie poziom generalnie był średni, bez możliwości do jakiegoś większego rozwoju. Znajomy, znany komentator w środowisku niepełnosprawnych, Krzysztof Głombowicz, zauważył u mnie właśnie to zmęczenie.

Zasugerował, że widoczne jest takie niepokojące wypalenie, zniechęcenie, do końca nie potrafił tego nazwać w naszej rozmowie. Zapytał, czy może spróbowałbym swoich sił w strzelectwie. Tak sobie trochę strzelił z dyscypliną, ale jak się okazało, był to strzał jak najbardziej trafny (śmiech).

Choć początki paralimpijskie w strzelectwie nie były usłane różami, bo do kwalifikacji do Tokio zabrakło – mam nadzieję, że się nie przestrzelę – 0,4 milimetra?

Dokładnie, co przełożyło się na 0,2 punktu od kwalifikacji do Japonii.

W 2020 roku zostałem wciągnięty do reprezentacji Polski w parastrzelectwie. Ze względu na pandemię COVID-19 nie odbywały się jednak żadne zawody i wyjazdy. Jedyną szansą na zdobycie przepustki na igrzyska był Puchar Świata w Peru w 2021 roku. To były dla mnie pierwsze tak duże, międzynarodowe zawody. A jeszcze do tego szansa na kwalifikacje do Tokio. Całościowo, jak spoglądam na tamten występ z perspektywy czasu, to odbywało się to trochę na wariackich papierach. Zawody miały miejsce na przełomie maja i czerwca, a już w sierpniu był wylot na igrzyska.

Facet, który jako ostatni zdobył kwalifikacje do Tokio, był czwarty, a ja skończyłem na piątej pozycji. Było bardzo, bardzo blisko.

Była nieprzespana noc po takim nieszczęśliwym scenariuszu?

Nie, raczej nie. Wiadomo, fajnie byłoby się wybrać do Japonii i powalczyć od razu, niemal z marszu, ale wtedy nie zakładaliśmy, że ten plan się powiedzie – skoro byłem na początku swojej drogi w strzelectwie.

Wydaje mi się, że może i lepiej się stało. Bo miałem czas się mentalnie i fizycznie przygotować do swojego debiutu na igrzyskach paralimpijskich. Obyć się z otoczką. Gdybym w swoim pierwszym starcie międzynarodowym zdobył kwalifikację, a w drugim już startował w wydaniu paralimpijskim, to może i byłaby to fajna historia, ale nie do końca wiadomo, jaki byłby mój końcowy rezultat w Tokio.

Mając już doświadczenie, kilka tytułów na koncie, w Paryżu mogłem podejść do wyzwania nieco spokojniej. Z większą świadomością swoich umiejętności.

Co do Paryża, mam zabawną anegdotę.

Zamieniam się w słuch.

Mianowicie po zdobyciu medalu była kolejka dziennikarzy, którzy na gorąco chcieli wyciągnąć kilka zdań. Problem był jednak tym, że musieli się kontaktować ze mną poprzez… mojego trenera, bo gdzieś zawieruszył się mój telefon. I tak właściwie sześć godzin grzecznie leżał i czekał. Internet miałem włączony, więc wszyscy sugerowali się, że skoro jestem dostępny, no to dobijali się z gratulacjami.

W końcu jak się odnalazł, zerknąłem na niego, a tam z 300 powiadomień (śmiech).

Czyli pół dnia odczytywania i odpowiadania?

Raczej pół nocy!

instagram

Sport w pańskim życiu funkcjonuje od jak dawna?

Zanim zostałem osobą z niepełnosprawnością, trenowałem karate tradycyjne. Doznałem jednak mini-udaru bądź niedokrwienia rdzenia kręgowego z nieznanej przyczyny. Więc moje życie zmieniło się na zupełnie inne od czternastu lat, czyli 2010 roku. Właśnie od tego czasu sport towarzyszy mi praktycznie cały czas.

Zmiana życia na takie z niepełnosprawnością, to się stało z dnia na dzień?

Dokładnie tak.

Miałem wybór, albo siedzieć w domu, albo spróbować coś zrobić i traktować początkowo sport, jako rehabilitację, a następnie – jak się okazało – coś, co pozwala osiągać takie wyniki, jak w Paryżu. Z tego też względu rozpocząłem moją sportową przygodę od początku, stawiając na pływanie. Z czasem wciągnąłem się w uprawianie różnych dyscyplin sportowych. To, co wydawało się być zabawą, przerodziło się w zawód.

Co jest jednak ważne, nie można kogoś zachęcić na siłę do sportu. Przykładowo jeśli osoba z niepełnosprawnością nie chce wyjść z domu. Już kilkukrotnie dostawałem takie pytania, sugestie, czy mógłbym kogoś przekonać. Wydaje mi się, że nie sam fakt zachęcania, a po prostu – dania wyboru – jest kluczowy w przypadku sportu dla niepełnosprawnych. Żeby każdy mógł sobie czegoś sportowego spróbować, tak, jak będzie mu najwygodniej. Jeśli ktoś spróbuje i okaże się, że to nie jest to, nie będzie mieć do siebie żalu, że nie spróbował.

A może właśnie to byłoby czymś przełomowym w życiu?

Co jest najtrudniejsze w strzelectwie sportowym?

Na pewno nie warto się zniechęcać po pierwszych wizytach na strzelnicy. Początkowo tych wyników może nie być, potrzeba dużo cierpliwości, powtarzalności. Strzelectwo jest sportem dosyć monotonnym. Trzeba się wybrać na miejsce, wystrzelać swoje i tak cały czas powtarzasz to samo właściwie.

Jasne, to tak jak w innych dyscyplinach, jak chcesz osiągnąć jakiś faktycznie wyższy poziom. No ale cóż, u nas z pewnością na treningu nie ma fajerwerków (śmiech).

Ale strzelectwo da się lubić, ja spróbowałem i okazało się, że to dla mnie właściwa dyscyplina sportu.

Czytaj też:
Polska paralimpijka mamą na pełen etat. „Ludzie nie boją się już niepełnosprawności”
Czytaj też:
Wilfredo Leon dla „Wprost”: Plany na rok 2025? Medal mistrzostw świata!

Źródło: WPROST.pl / Totalizator Sportowy