Polska paralimpijka mamą na pełen etat. „Ludzie nie boją się już niepełnosprawności”
Artykuł sponsorowany

Polska paralimpijka mamą na pełen etat. „Ludzie nie boją się już niepełnosprawności”

Katarzyna Kozikowska
Katarzyna Kozikowska Źródło: Newspix.pl / Radoslaw Jozwiak / Cyfrasport
Katarzyna Kozikowska dwukrotnie uczestniczyła w igrzyskach paralimpijskich. Spotkaliśmy się we Wrocławiu, gdzie tuż nad Odrą, parakajakarka opowiedziała „Wprost” o tym, jak wymagające, ale też magiczne jest macierzyństwo w sportowych realiach.

Historia bohaterki naszej rozmowy jest niezwykła. Katarzyna Kozikowska w wieku 12 lat usłyszała diagnozę, która brzmiała niczym wyrok: nowotwór złośliwy. Jedynym ratunkiem była amputacja nogi i chemioterapia, które uratowały jej życie.

Dzisiaj jest szczęśliwą mamą dwuletniej Julki, żoną Kamila – byłego reprezentanta Polski w strzelectwie sportowym, obecnie fizjoterapeutę m.in. tej właśnie kadry.

Kozikowska w kajakarstwie odnalazła się stosunkowo niedawno, bo trenowanie zaczęła w 2017 roku. Wcześniej sportowo królowało pływanie, ale choć wyniki były zadowalające, to nie na tyle, żeby wywalczyć przepustkę na paraigrzyska w Londynie (2012) oraz Rio de Janeiro (2016). Za sprawą namowy Jakuba Tokarza, złotego medalisty PIO 2016 w parakajakarstwie, Kozikowska (wówczas jeszcze pod panieńskim nazwiskiem Sobczak) przestała na treningu wskakiwać do wody, a znalazła się na niej, w kajaku.

I tak pozostało do dzisiaj. Już jako kilkukrotna medalistka mistrzostw Europy, dwukrotna paralimpijka, od wielu lat czołowa zawodniczka świata.

Z Katarzyną Kozikowską spotkaliśmy się w Odra Centrum. Ośrodku edukacyjno-kulturalnym mieszczącym się na wodzie we Wrocławiu. Dolnośląskiej stolicy, z którą paralimpijka jest związana.

facebook

Maciej Piasecki („Wprost”): Zdarza ci się zanurzyć myślami w wodzie?

Katarzyna Kozikowska (parakajakarka, dwukrotna paralimpijka): Tak szczerze, to nie mam na to czasu. Choć pewnie nie za dobrze to brzmi (śmiech).

Bardzo często spoglądam jednak na wodę w trakcie zawodów. Obserwuję, w którą stronę wieje wiatr, jak układają się fale. Na co zwrócić uwagę podczas wyścigu. Analizuję takie czynniki związane z wodą. Ale faktycznie, nie miałam nigdy takie okazji, żeby usiąść, na spokojnie spojrzeć, bo zazwyczaj kończąc trening czy inne aktywności związane z wodą, po prostu pędzę szybko do domu.

Czyli dużo można wyczytać z wody pod względem sportowym?

Zdecydowanie tak. Wiatr, prądy, wystarczy tak właściwie spojrzeć i już niemal wszystko jest jasne. To również sprawia, że wiadomo, czego się spodziewać na wodzie już w trakcie samej rywalizacji, będąc w kajaku.

Lubisz wodę Odry?

Lubię, bardzo lubię. Trenuję na niej od 2017 roku. Nie uważam, żeby była jakoś tragicznie brudna albo zanieczyszczona. Choć wiadomo, było parę głośnych sytuacji, które miały miejsce w ubiegłych latach. Przyznaję jednak, że to jest moje środowisko.

Wrocław z perspektywy Odry, płynąc w kajaku, wygląda zupełnie inaczej niż z tej perspektywy ogólnodostępnej, z brzegu.

Jakieś miejsce Wrocławia jest szczególnie ujmujące z wysokości Odry?

Na pewno odcinek w stronę osiedla Opatowice, kiedy płynę na trening, to magiczne miejsce. Wpływam w taki kanał przed Śluzą Opatowice. W okresie jesiennym jest pełen wachlarz kolorów drzew, do tego oczywiście liści, które co prawda trochę mi przeszkadzają w pływaniu, ale i tak to w całokształcie super wygląda.

Zresztą, tamten rejon ma to do siebie, że zmienia się dosyć dynamicznie, w zależności od warunków atmosferycznych, pory roku, zatem tak właściwie nie wiesz czego się spodziewać na każdym kolejnym treningu.

instagram

A jaka była woda w Paryżu, ta olimpijska?

Niestety, bardzo wymagająca…

Nie mam szczęścia warunków olimpijskich. Zarówno w Tokio, jak i w Paryżu, źle trafiłam, jeśli spojrzeć na warunki na wodzie. Przede wszystkim mowa o bocznym wietrze, wiejącym we francuskim wydaniu z prawej strony na lewą. Czyli te tory położone z lewej strony miały najtrudniejszą przeprawę, bo tam wiatr się kumulował.

Nie dość, że pojawiały się na wodzie fale, to dodatkowo same podmuchy były mocno odczuwalne, kiedy płynęło się np. na piórze wiosła. Mówiąc obrazowo, spychało łódkę, wiosło i całe ciało. Niestety ja trafiłam na jeden z najbardziej zewnętrznych torów.

Czyli nieszczęśliwie.

Tak, to była siódemka, był jeszcze ósmy, najgorszy. Ale na moim wcale nie było dużo lepiej. To tory tuż przy końcu akwenu, obok mieliśmy już właściwie tylko trybunę. Drugą część finałowego dystansu walczyłam o to, żeby utrzymać się w torze, bo gdyby to się nie udało, skończyłoby się na dyskwalifikacji. W takich realiach trudno jest myśleć o medalu. Żałuję, ale takie jest życie.

Z perspektywy czasu, pomijając kwestie wspomnianego toru i warunków, czujesz, że dałaś z siebie wszystko?

Jak najbardziej. Powalczyłam na tyle, na ile byłam wytrenowana na start w Paryżu.

Kto wie, może gdybym faktycznie miała inny tor, to byłoby inaczej. Dodatkowo 1,5 godziny przed finałem walczyłam w półfinale o miejsce w ścisłym gronie najlepszych na świecie. A to też nie było takie pewne, że poradzę sobie w półfinałowej rywalizacji.

Dałam z siebie bardzo dużo w półfinale, oceniam go wysoko, no ale później ta przerwa – moim zdaniem – była trochę za krótka, w kontekście walki finałowej.

instagram

Dodajmy, że w Paryżu skończyło się na szóstej lokacie w finale. Trzy lata wcześniej w Tokio, do medalu zabrakło 0,4 sekundy. Czyli w Japonii było lepiej?

Trudno to porównać. W Tokio startowaliśmy w okresie pandemii, bez kibiców. Paryż był o tyle szczególny, że podczas startów pierwszy raz w życiu było tyle ludzi, głośno dopingujących, niezwykłe przeżycie dla mnie. Przyznaję, trochę też dokładające stresu.

Myślę, że Paryż sportowo był moim lepszym startem do występu w Tokio. Dwa lata temu urodziłam córkę, wróciłam do sportu, zrobiłam kwalifikację i wystartowałam na swoich drugich paraigrzyskach. Szóste miejsce w finale A, dodatkowo niewielkie różnice między medalami a dalszymi pozycjami, to całościowo było naprawdę solidne.

Ważnym aspektem jest też to, że parakajakarstwo stało się na przestrzeni ostatnich lat sportem coraz bardziej popularnym. Jest więcej startujących dziewczyn, poprzeczka zawieszona jest wyżej niż była przy starcie w Tokio. I pamiętajmy, że w czasie, w którym konkurentki szykowały się do paralimpijskiego startu, trenowały, ja byłam w ciąży. A jednak potrafiłam dojechać znowu do nich na podobnym poziomie, jak miało to miejsce przed urodzeniem dziecka. To dla mnie największy sukces.

Jesteś świetną ambasadorką dla kobiet, które wracają do sportu do sportu paralimpijskiego. Zakładam, że takich przypadków nie ma zbyt wiele?

Bardzo miłe było to, kiedy koleżanki z innych krajów widząc mnie na pierwszych zawodach po tym, jak wróciłam po ciąży, od razu mnie wyściskały, bardzo ciesząc się z tego, że znowu startuję. Budziłam i budzę podziw, takiego były zdania.

Z tego co wiem, jestem jedyną w ostatnim okresie kobietą, która urodziła dziecko i wróciła do parakajakarstwa. Inna sprawa, że ja mam 30 lat, a konkurentki to najczęściej dziewczyny w okolicach 20-25. Więc mają jeszcze czas na macierzyństwo.

Dodatkowo dostałam też duże wsparcie z polskiej kadry. Że zdołałam wrócić do treningów po urodzeniu dziecka, wchodząc do kajaka właściwie już po trzech miesiącach. Przyznaję, na początku było bardzo ciężko. Jednak karmienie piersią i bycie na zgrupowaniu, to nie jest nic łatwego. Trzeba bowiem pamiętać, że metabolizm w przypadku łączenia macierzyństwa i sportu, zupełnie inaczej wyglada.

Słyszałem legendy, że twoją pociechą podczas zgrupowań z powodzeniem zajmowała się m.in. trenerka reprezentacji Polski?

To prawda, tak było! Dochodziło to sytuacji, w których ja z płaczem odpływałam z pomostu trenować, a moja mała córeczka z płaczem zostawała na nim, pod opieką trenerki (śmiech). Nie było to łatwe, ale wiedziałam, że mojemu dziecku nie dzieje się krzywda i jest w dobrych rękach. Jak już za zakrętem nie slyszałam tego płaczu, to już było dobrze i można było wykonać swoją pracę wyznaczoną na dany treningi.

instagram

Dokładając do tego fakt, że twój mąż Kamil jest fizjoterapeutą reprezentacji, można chyba śmiało stwierdzić, że Julia jest dzieckiem reprezentacyjnym.

Coś w tym faktycznie jest. Zwłaszcza, że na większość zgrupowań kadry Polski mała jeździła ze mną. Co więcej, trenowała na siłowni, mając własny zestaw hantelków. Idąc do żłobka ludzie dookoła śmiali się, że będą musieli wyposażyć Julię w mini-zestaw, choć trochę przypominający siłownię dla malucha. Żeby miała się czym tam bawić (śmiech).

Chcemy z Kamilem wychować małą w duchu sportowym. Zaznaczając jednak, że to ona sama wybierze, czy będzie chciała w to iść, czy niekoniecznie. Dodatkowo ważne, żeby nauczyła się pływać, nie mówię o wyczynowej wersji, ale takiej typowej, bo uważam to za konieczność dla każdego. Jeśli po pewnym czasie okaże się, że sport nie jest tym, co chciałaby robić, no to oczywiście zaakceptujemy to z Kamilem w pełni. Ale też chciałabym po prostu, jako mama, jej ten rodzaj życia pokazać i dać możliwości.

Ruch paralimpijski w Polsce ma się coraz lepiej?

Tak. Ludzie przestali nas oceniać jako bohaterów. Bo my nimi nie jesteśmy. A po drugie nie patrzy się już na nas, jak na osoby niedołężne. Pokazaliśmy, że trenujemy jak pełnosprawni zawodnicy, tyle samo godzin, często i więcej. Bo przecież trzeba zaopatrzeć też własne niepełnosprawności.

Uważam też, że marketingowo bardzo poszliśmy do przodu. Współpraca z Adidasem, okładka Vouge’a, samo łącznie sportu paralimpijskiego z olimpijskim na przeróżnych wydarzeniach, spotkaniach, pokazuje, że jesteśmy zauważani. Ludzie nie boją się już niepełnosprawności. Zdecydowanie bardziej wsłuchują się w historie każdego z nas. Jasne, one najczęściej dotykają kwestii samej niepełnosprawności, ale to nie tylko takie kwestie kształtują naszą codzienność.

Przykładem mogę być ja, jeśli wspomnimy o tej logistyce bycia mamą i łączenia tego ze startami na paraigrzyskach. W podobnej sytuacji jest wiele dziewczyn, np. Ada Sułek-Schubert. Nasza świetna lekkoatletka przygotowywała się dzielnie do igrzysk, wystartowała w Paryżu, a przecież nie tak dawno została mamą. Więc pod tym względem naprawdę sporo się zmieniło na przestrzeni lat. Nie ma już plakietki z napisem „niepełnosprawność”.

Masz tak czasami, że nie chce ci się ruszyć na trening?

Chyba nie, czas na trening zawsze się znajdzie. Gorzej z połapaniem codziennego terminarza, żeby wcisnąć wszystko to, co chciałoby się zrobić. Przykładowo po występie w Paryżu miałam taki czas dwóch miesięcy przerwy od treningów. Muszę przyznać, że mocno mnie nosiło, nie wiedziałam, co ze sobą zrobić. Już tak, cały dom posprzątałam…

…i to dwa razy!

Dokładnie! (śmiech) Z dzieckiem dookoła też wszystko nadrobiłam. Odwiedziliśmy wszystkich znajomych i rodzinę. I zaczęło się pojawiać coraz więcej czasu, z którym nie do końca wiedziałam, co zrobić. Na całe szczęście po prostu zaczęłam wracać do trenowania, spożytkowałam to.

Dodatkowo kiedy jesteś w takim reżimie sportowym od lat, to nie ma raczej czegoś takiego, czy „mi się chce, czy nie chce”. Przynajmniej ja tak to odczuwam. Kajaki cały czas sprawiają mi dużą radość i to jest najważniejsze. To takie hobby-praca.

Była okazja zwiedzić trochę Paryża podczas paraigrzysk?

Raczej byłam skoszarowana. Tym bardziej, że na tor mieliśmy godzinę drogi w jedną stronę.

Z korkami?

Z korkami 1,5 godziny.

A często się trafiały?

Tak. Kilkukrotnie jeździliśmy właśnie tak 1,5 godziny w jedną stronę i to było uciążliwe. Dlatego doszliśmy do wniosku, że skoro robimy dwa trening na torze olimpijskim w ciągu dnia, to czekaliśmy sobie w hangarach po kilku godzin, żeby nie tracić niepotrzebnie czasu w ciągu komunikacji, denerwując się paryskimi korkami. A na miejscu mieliśmy wszystko, co potrzeba, spokojnie można było zjeść obiad, itd.

Czyli igrzyska w Paryżu potrafiły trochę zaskrzypieć?

Jako miasto Paryż się nie popisał, będąc hostem igrzysk. O wiele lepiej było w Tokio, jeśli mowa o organizacji, znajomość języka angielskiego przez ludzi, wątek transportowy. Wiadomo, bardzo na plus względem Japonii była obecność kibiców. Dodatkowo ludzie z Polski mieli stosunkowo blisko, więc Europejczycy nie mogli narzekać pod tym względem. Sama miałam możliwość przeżywać ten czas w towarzystwie rodziny, która mogła widzieć mój start na żywo. To ogromna wartość.

Ale były też wspomniane niedociągnięcia. Choć zaznaczam, że to nie jest jakieś narzekanie z mojej strony, bo poradziliśmy sobie całościowo ze wszystkim. To tylko kwestia porównania z Tokio, gdzie również mogłam obserwować organizację takiego wielkiego wydarzenia.

instagram

Łóżka kartonowe wygodne?

Jak najbardziej! Zawodniczkom i zawodnikom niczego nie brakowało. Mój start był jednak na końcu całej imprezy, więc swoje musiałam odczekać i przeżyć.

Paryż będę całościowo wspominać w porządku.

Twój typowy dzień w roli mamy, to logistyka wyższego rzędu?

Nie jest źle. Mała bardzo dostosowała się do mnie. Będąc np. na zgrupowaniach dostosowała się do mojego trybu. Zazwyczaj wstajemy około 7 rano. Drzemkę między treningami robi sobie ze mną. Na początku było ciężko, ale nie narzekam. Bardzo dużo pomagali nam rodzice.

To był i jest piękny czas. Jedynie żałuję, że nie poświęcałam tyle czasu córce, ile chciałam. Ale wiadomo, obok macierzyństwa był też sport, do tego uczelnia, dodatkowe obowiązki. Dlatego też po starcie na paraigrzyskach dałam sobie taki cel, że chciałabym to nadrobić. Sądzę, że to idealny czas na kontakt z córką, kiedy trenowanie nadal funkcjonuje, ale presja wyniku w pierwszym roku olimpiady, nie jest tak duża, jak już na ostatniej prostej przed startem olimpijskim. Jak widać, da się to dobrze poukładać.

Motto życiowe, jak widziałem, dzielisz na dwa: „Co cię nie zabije, to cię wzmocni” oraz „Nie ma rzeczy niemożliwych”. W kontekście kolejnego wyzwania olimpijskiego, dopisujemy: „Do trzech razy sztuka”?

Każdy mnie pyta, co dalej z moją karierą sportową, jak to teraz będzie wyglądać. Przyznaję, że te ostatnie dwa lata bardzo mi dały w kość. I nie tylko mam na myśli narodziny dziecka, po prostu sporo wydarzyło się dodatkowo w moim życiu prywatnym. Myślałam, że po tym wszystkim odpuszczę. Okej, podjęłam rękawicę, pojechałam do Paryża, ale zajęłam szóste miejsce, więc pewnie jestem za słaba. Takie miałam myśli.

Ale?

No właśnie. Zaczęłam to sobie układać w głowie. Skoro w dwa lata byłam w stanie wrócić do czołówki, a dodatkowo trener, z którym współpracowałam, przekonywał mnie, że jest jeszcze spory zapas i można w przyszłości osiągać jeszcze lepsze wyniki, to czemu nie?

Efekt? Zdanie „Do trzech razy sztuka” powtarzam bardzo często, spróbuję raz jeszcze.

Wiem, że przede mną trudne wyzwanie. To będą jednak cztery lata wyjęte z normalnego życia. Zdaję sobie z tego sprawę, ale chcę podjąć to wyzwanie.

instagram

Sporo się ostatnio działo w kontekście znaczenia kobiet w sporcie w Polsce. Patrząc np. na wyniki olimpijskie, śmiało można przyjąć, że „Sport jest kobietą” w naszym kraju. Jak spoglądasz na ruchy ze strony ministerstwa?

To bardzo ciekawy wątek. Muszę przyznać, że zaczęłam się tym interesować, kiedy urodziłam dziecko. Nagle moje stypendium zostało ucięte o połowę. I to pomimo tego, że wywalczyłam je na paraigrzyskach. Bo zaraz po występie w Tokio zaszłam w ciążę.

Przyznaję, takie postawienie sprawy było dla mnie niesmaczne. Wymóg jest taki, że musisz trenować, żeby dostawać stypendium. Mężczyźni jednak nie urodzą dziecka, oni mogą sobie cały czas trenować. Z kobietą sytuacja jest zgoła odmienna i dlatego należałoby odpowiednio podchodzić do takich przypadków. To była niesprawiedliwość.

Dodatkowo nie wszystkie kobiety mogą obiecać, że po urodzeniu dziecka wrócą do treningów czy zawodowego uprawiania sportu. To często trzeba najpierw odpowiednio ułożyć w głowie. Poza tym podczas treningów trzeba mieć wsparcie dookoła, bo przecież coś trzeba z dzieckiem wtedy zrobić. Nie wszyscy mają możliwości pozostawienia ukochanej pociechy z rodziną czy trenerką, jak w moim, szczęśliwym przypadku. Te przepisy były mocno krzywdzące wobec kobiet.

Jak sobie poradziłaś mając połowę mniej środków do życia?

Na szczęście znalazła się firma, która zaoferowała pomoc w formie współpracy ze mną. Tak właściwie głównie dzięki nim byłam w stanie trenować. Zresztą, trenowanie to jedno, ale nie do końca wiem, czy miałabym za co wtedy żyć, gdyby nie ta pomoc.

Na szczęście to ma ulec zmianie, teraz będzie dla kobiet wypłacane ponad 80 procent, na nieco innych zasadach. Do tego po ministerialnych decyzjach więcej kobiet będzie funkcjonować w związkach sportowych, to cenna wartość. Podkreślę jednak, że w federacji kajakowej nigdy nie odczuwałam dyskryminacji. Ostatnio odbyły się nawet wybory i na jedenaście osób w zarządzie są trzy kobiety, wśród nich jedna z medalistek olimpijskich. Młoda krew, która będzie mogła troszeczkę nowego od siebie dołożyć.

Choć przyznaję, uważam, że to 30 procent w każdym związku sportowym, co do obecności kobiet, to nie powinien być wymóg. Raczej propozycja, bo nie w każdym sporcie ta żeńska część będzie na tyle mocna. Plus nie wszyscy lubią być w zarządzie, wolą trenowanie, a nie jakieś tam spotkania przy biurkach.

To na koniec sakramentalne pytanie językowe. Wolisz być paralimpijką czy paraolimpijką?

Paraolimpijką! Wydaje mi się, że ta obecność „o” jest bardziej naturalna w wymowie, lepiej to brzmi. Mamy przecież „olimpizm”, a nie „limpizm”. Decyzja zapadła jednak odgórna, ze strony Komitetu Paralimpijskiego, że taką właśnie nazwę przyjmuje.

Jako zawodniczki i zawodnicy, poprawiamy teraz wszystkich, żeby mówili zgodnie z nowo obowiązującą nazwą. Bywa wesoło.

Czytaj też:
Kamil Stoch lądował na plecach! Prawdziwe chwile grozy na skoczni w Wiśle
Czytaj też:
FC Barcelona podjęła decyzję ws. Roberta Lewandowskiego. Jest kruczek w kontrakcie

Źródło: WPROST.pl / Totalizator Sportowy