Michalczewski ma za sobą start w trzech maratonach - Gdańsku, Budapeszcie i Hamburgu. - Niesamowite wrażenie zrobiła na mnie zwłaszcza ta ostatnia impreza. Nieprzebrane tłumy startujących, mnóstwo kibiców na całej trasie, kilka grających orkiestr, puszczane gołębie i balony. Niesamowity koloryt i radość bijąca z tego biegu sprawia, że kiedy nie masz już sił, dostajesz nagle skrzydeł i biegniesz, jakby to był twój pierwszy kilometr - wspominał Michalczewski. Znakomity pięściarz nie zamierza jednak śrubować rekordów i gonić światowej czołówki. - Zdaję sobie sprawę, że mistrzem świata w maratonie nie będę i nie mam zresztą takich ambicji. Swoje w sporcie już osiągnąłem. Teraz biegam dla siebie i naprawdę czerpię z tego wiele satysfakcji. Do tej pory prowadziłem aktywny tryb życia i naprawdę nie wyobrażam sobie, abym po zdjęciu bokserskich rękawic całkowicie zaprzestał wszelkiej fizycznej aktywności - przyznał "Tiger".
Mimo iż Michalczewski nie chce bić rekordów, to jednak w każdym biegu wyznacza sobie pewne zadanie. - Zajęte miejsce i uzyskany czas nie są najważniejsze, co nie znaczy, że biegamy bez planu. Staram się biec takim tempem, aby pokonać maraton w czasie poniżej czterech godzin. Mój rekord to trzy godziny i 57 minut - podkreślił gdański pięściarz. Zawodowego mistrza świata często można spotkać z samego rana nad morzem, gdzie na położonych wzdłuż plaży parkowych alejkach pokonuje razem z kolegami kolejne kilometry. - W bieganiu pociąga mnie głównie jego otoczka. Spotkania z kumplami, wspólne przygotowania, rozmowy i żarty. Każdy z nas ma chwile słabości, ale wspólnie się mobilizujemy i zachęcamy do wysiłku. W grupie raźniej - podsumował Michalczewski.
PAP, arb