Zagmatwany tytuł? Już wyjaśniamy, choć pewnie wielu fanów piłki nożnej nie potrzebuje tu specjalnych wyjaśnień. Stambuł to oczywiście nawiązanie do finału Ligi Mistrzów z 2005 roku, kiedy to Liverpool odrobił stratę trzech bramek z pierwszej połowy meczu z AC Milanem i ostatecznie wywalczył w Turcji Puchar Europy. Rzym to z kolei wspomnienie ćwierćfinału ubiegłorocznej edycji LM, w którym AS Roma na własnym stadionie odrobiła stratę z pierwszego meczu (1-4), wygrywając 3-0 i eliminując Barcelonę.
Krótko mówiąc, Liverpool musi powtórzyć jedno z największych osiągnięć w historii klubu, a w tym samym czasie Barcelona musi zaliczyć wpadkę, która zdarza się jej raz na wiele lat, a ostatnio przytrafiła rok temu. Czy oznacza to, że wszystko jest już przesądzone, a półfinał rozstrzygnięty? Absolutnie nie.
Wreszcie poukładany Liverpool
Obecny zespół Liverpoolu wygląda na zmotywowany w podobnym stopniu, jak tamta ekipa ze Stevenem Gerardem i Jerzym Dudkiem. Oprócz tego prezentuje też znacznie większą regularność – wciąż przecież walczy o tytuł mistrza Anglii, a do Manchesteru City traci zaledwie jeden punkt. Wydaje się, że posiada również znacznie lepszy balans we wszystkich formacjach: ma genialnych napastników w postaci Mane, Firmino i Salaha, silną linię pomocy z Wijnaldumem i Hendersonem oraz naprawdę świetną obronę, w której środku bryluje zawodnik roku w Angli Virgil van Dijk, a na bokach szaleją ofensywni Andrew Robertson i Trent Alexander-Arnold. Przede wszystkim jednak, w przeciwieństwie do poprzedniego sezonu, Liverpool wreszcie ma bramkarza – w osobie Alissona, który utrzymuje wysoki poziom i nie pozwala sobie na wpadki.
Messi+
Owszem, Barcelona ma Messiego, Albę, Busquetsa, Rakitica, Pique i ter Stegena. W jej składzie jest jednak kilka znaków zapytania. Suarez strzelił co prawda świetnego gola w poprzednim meczu, ale przez cały sezon zmarnował niezliczoną ilość dogodnych sytuacji bramkowych. Philippe Coutinho jest skonfliktowany z kibicami, a Ousmane Dembele po prostu nie przekonuje swoją grą. Arthur, Lenglet, Semedo i Sergi Roberto to nie są nazwiska, które wywoływałyby drżenie kolan u przeciwników. Arturo Vidal to z kolei tykająca bomba, która w każdej minucie może obrócić się przeciwko własnemu zespołowi.
To wszystko nie oznacza w żadnym wypadku, że jesteśmy pewni awansu Liverpoolu. Jeśli mielibyśmy postawić na jakiś rezultat u bukmachera, to jednak zdecydowanie na awans Barcelony. Nieco niedoceniany trener Ernesto Valverde poukładał swój zespół na tyle dobrze, że zdobył on mistrzostwo Hiszpanii, dotarł do półfinału Ligi Mistrzów i finału Pucharu Króla. To nie jest zbieranina przypadkowych piłkarzy plus Leo Messi. To równorzędny przeciwnik dla świetnego w tym sezonie Liverpoolu.
Gdzie obejrzeć mecz Liverpool – Barcelona?
Spotkanie Liverpoolu FC i FC Barcelony dostępne będzie w Polsce na kodowanym kanale Polsat Sports Premium 1 oraz w internecie w serwisie Ipla.tv. Mecz rozpocznie się o godzinie 21:00.
Czytaj też:
Iker Casillas przeszedł zawał serca. Trafił do szpitalaCzytaj też:
Ta historia obiegła świat. Jechał na mecz ukochanej drużyny, pomylił... Frankfurty