Josue – diabła ma za skórą, ale to kawał piłkarza

Josue – diabła ma za skórą, ale to kawał piłkarza

Josue
Josue Źródło:PAP / Piotr Nowak
Pomocnik Legii Warszawa – Josue, w kilka dni przebył drogę od zera do bohatera. W piątek jego drużyna przegrała w Ekstraklasie z Wisłą Płock 1:2, a Portugalczyk został publicznie potępiony za niepodanie po spotkaniu ręki rywalowi. Już we wtorek Legia tę samą Wisłę wyeliminowała z Pucharu Polski, a Portugalczyk był bohaterem wieczoru, prowadząc swój zespół do pewnego zwycięstwa 3:0.

W piątek spalono go na medialnym stosie niczym czarownicę w średniowieczu. Dlaczego? Bo nie podał ręki w piątkowym meczu piłkarzowi Wisły Płock, Łukaszowi Sekulskiemu. Kamery pokazały, jak Josue schodzi z boiska i całkowicie ignoruje rywala wyciągającego do niego dłoń w geście podziękowania za mecz. Bo piłkarze często twardo ścierają się na boisku, ale po ostatnim gwizdku sędziego symbolicznie dziękują sobie za tę walkę. Tak jakby chcieli zaznaczyć, że to, co było na boisku, zostaje na boisku i nikt nie żywi do rywala urazy.

Przekroczone granice fair play

Tak to wygląda zazwyczaj, bo po piątkowym meczu ligowym Wisły Płock z Legią było inaczej. Drużyna z Warszawy przegrała 1:2, choć na boisku wcale nie była gorsza. Piłkarze gości byli wściekli, a chyba najbardziej właśnie Josue.

Miał ku temu powody i wcale nie chodzi o przegraną. Portugalczyk był cały mecz mocno prowokowany przez piłkarzy Wisły, którzy wiedząc, że Josue ma wybuchowy charakter, starali się robić wszystko, by Legionista dostał czerwoną kartkę. Albo, żeby był na tyle zdenerwowany, by nie mógł prowadzić gry swojej drużyny, a wiadomo, że od niego zależy najwięcej.

Piłkarzom Wisły sztuka się udała. Co prawda Josue dostał jedynie żółtą kartkę, a nie czerwoną, ale i tak był na tyle zdekoncentrowany, że nie dał Legii tyle, ile mógł. Prowokacje pod adresem Portugalczyka odbywały się przez cały piątkowy mecz. W jednej z akcji Mateusz Szwoch zaczął go… głaskać po plecach. Legionista zareagował wybuchowo, czyli tak jak tego oczekiwał rywal. Odepchnął rywala, za co dostał żółtą kartkę. A gdy Portugalczyk strzelił gola z karnego dla Legii, Dominik Furman długo biegł za nim i krzyczał coś do niego. Wystarczyłoby, żeby jakkolwiek zareagował, dostałby drugą żółtą kartkę i wyleciał z boiska. Ale wytrzymał tę prowokację. Podobnie jak wówczas, gdy przebiegający obok leżącego na murawie Portugalczyka Rafał Wolski z Wisły, kopnął go w głowę. Niby przypadkiem… Niby. Jednak nie wybuchł, pilnował się jak mógł.

Wytrzymał wszystkie prowokacje. Kiedy po meczu podszedł do niego z uśmiechem na twarzy Łukasz Sekulski, by mu podać rękę, zignorował go. Uznał, że piłkarze z Płocka grali nie fair. Więc ręki rywalowi nie podał. Kiedy po meczu wybuchła z tego afera, Josue napisał na Twitterze: „Nie szanuje tych, którzy nie szanują mnie. Niektórzy mogą nazywać to ego, ja nazywam to szacunkiem do samego siebie”.

Moralizatorzy, czyli Boniek i inni

Josue publicznie został potępiony i nikt go nie słuchał. Moralizatorów było wielu. Od takich dziennikarzy, co nigdy w piłkę nie grali i pojęcie o emocjach na prawdziwym piłkarskim boisku mają mgliste po Zbigniewa Bońka, który pozwolił sobie nawet na brutalne obrażenie piłkarza Legii, pisząc na Twitterze: „Kawał chama z niego, mały sportowiec”.

Małostkowość to w tym przypadku wyszła akurat z byłego prezesa PZPN, bo przecież w środowisku piłkarskim nieraz opisywano charter Bońka zdaniem: „człowiek, który żywi się konfliktem”. A o honorowym zachowaniu nie powinien pouczać ktoś, kto po porażce z Danią zostawił reprezentację Polski na lotnisku, a informację, że rezygnuje z bycia selekcjonerem przysłał do PZPN-u faksem.

Ale zostawmy Bońka, bo przecież o kogo innego w tym tekście chodzi.

Josue Pesqueira to nie jest grzeczny chłopiec ze szkółki niedzielnej i na pewno nie można go podać jako przykładu dobrego zachowania i wychowania. Swoje za uszami ma. Nieraz narzekali na niego zawodnicy innych drużyn, że na boisku używa wszystkich sposobów, żeby pokazać, że jego będzie na wierzchu.

Po ligowym meczu z Górnikiem Zabrze na Łazienkowskiej kierownik gości Krzysztof Skutnik ogłosił na Twitterze, że poszukuje zdjęć z 61. minuty tego spotkania, bo Josue wstając z boiska – po faulu na nim – opluł rywala, Krzysztofa Kubicę. „Nasi zawodnicy zgłosili to sędziemu, ale ani główny, ani VAR nie zareagowali na to” – pisał kierownik.

Jednak zdjęcia potwierdzające winę Josue się nie znalazły. Wobec braku dowodów kierownik Górnika musiał – chcąc nie chcąc – przeprosić piłkarza Legii za publiczne oskarżenie. Zrobił to w humorystyczny i oryginalny sposób, pisząc oświadczenie… śląską gwarą: Suchej no, Józik. Gańba jak pieron, niy gniywej się za to, żech tak ło ciebie naszkryfloł. Żlech to zrobiył i żałuja, ale to wszystko przez tego gizda Kubica. To łon mi tak pedzioł: kiero szukej, bo tyn mały gorol z Portugalyi na mie nacharoł. Jo szukał, znod żecha dwa filmy, ale na jednym wyłonacył się przed kamera Krawcyk, a na drugiym tryner Gaul. Żodnymu niy godej, ale to łoni łobaj wszytsko zdupcyli, bo niy bolo widać twoi gymby – czytamy w oświadczeniu Skutnika.

Sprawa została zamknięta z humorem, kierownik Górnika miał dobry pomysł jak wyjść z twarzą, w sytuacji, gdy żadna z kamer nie potwierdziła tego, co napisał na Twitterze. Szczerze mówiąc, nawet wśród kibiców Legii panowało przekonanie, że Portugalczykowi się upiekło, bo dowody się nie znalazły, ale mało kto był gotów dać sobie rękę odciąć, że Josue nic złego w tamtej akcji nie zrobił.

Źródło: WPROST.pl