Marcin Żewłakow dla „Wprost”: Przydałoby się Lechowi trochę więcej stabilności i równowagi

Marcin Żewłakow dla „Wprost”: Przydałoby się Lechowi trochę więcej stabilności i równowagi

Marcin Żewłakow
Marcin Żewłakow Źródło:Newspix.pl / Piotr Kucza/Fotopyk
Czwartkowe zwycięstwo Lecha Poznań z Villarealem i to aż 3:0, jest olbrzymią niespodzianką, bo drużyna trenera Van den Broma, była ostatnia mocno krytykowana. „Kolejorz” awansował do 1/16 finału Ligi Konferencji Europy i jest pierwszą od sześciu lat drużyną z Ekstraklasy, którą będziemy oglądać także wiosną w europejskich pucharach. O tym, czy Lech jest zespołem o dwóch twarzach, rozmawiamy z byłym reprezentantem Polski – Marcinem Żewłakowem.

Dariusz Tuzimek, „Wprost”: Przez cały poprzedni tydzień drużyna Lecha była krytykowana zarówno za remis z Austrią Wiedeń, jak i ligową porażkę u siebie z Rakowem Częstochowa. Tymczasem w czwartek poznaniacy bardzo pozytywnie zaskoczyli, bo wysoko zwyciężyć z ubiegłorocznym półfinalistą Ligi Mistrzów i zespołem, który 1,5 roku temu wygrał Ligę Europy. To naprawdę jest duży wyczyn!

Marcin Żewłakow: To była miła niespodzianka dla polskich kibiców. Zarówno sam mecz, jak i awans do fazy pucharowej Ligi Konferencji, odniesiony w konfrontacji z tak silnym rywalem, daje dużo satysfakcji. Trzeba szczerze przyznać, że było sporo obaw przed tym spotkaniem, bo Villareal to jednak uznana w Europie marka. Ale Lech dał radę, zaskoczył zarówno skutecznością, jak i konsekwencją. Zasłużone brawa dla drużyny i trener Johna van den Broma.

Część kibiców była zniechęcona, gdy po raz kolejny zobaczyła w składzie Kristoffera Velde, bo Norweg jest kompletnie nieprzewidywalnym zawodnikiem. Nigdy nie wiadomo czy zagra dobrze, czy beznadziejnie, tak jak często prezentuje się w naszej lidze. Na szczęście w czwartek Velde miał swój wielki wieczór.

Holenderski trener Lecha od początku sezonu rotuje zawodnikami, którzy są w słabszej formie. To dotyczy nie tylko Velde, ale też np. Amarala. Widać, że John van den Brom, to jest szkoleniowiec, który nie odtrąca, nie spisuje na straty. Raczej daje kolejne szanse. Z wystawieniem na Villareal akurat Kristoffera Velde, trener trafił idealnie. A Norweg – tak krytykowany za swoją postawę w meczach Ekstraklasy – okazał się „Bello di notte” (po włosku „Piękność nocy”) z Poznania.

Kiedyś tym mianem ochrzczono Zbigniewa Bońka, bo on grając w Juventusie, najbardziej starał się w meczach o wielką stawkę, które się rozgrywało wieczorem, przy świetle jupiterów. A w tych zwykłych meczach ligowych, to różnie z „Zibim” bywało.

I teraz tak samo jest z Velde, w meczach Lecha (śmiech). On w spotkaniach o europejskie puchary jest dużo lepszym zawodnikiem niż w Ekstraklasie. Czasem mam wrażenie, że to dwóch różnych piłkarzy: ten pucharowy strzelił już sześć bramek, ten ligowy ciągle rozczarowuje. Jaka jest tego tajemnica? Pewnie nie wie nawet trener Van den Brom.

W przypadku Kristoffera Velde opłaciła się cierpliwość trenera i działaczy Lecha, bo piłkarz w końcu odpalił. Może też w stosunku do innych zawodników też jest potrzebna taka cierpliwość. Chodzi mi o Portugalczyka Afonso Sousę, który jest niemiłosiernie krytykowany i został wręcz uznany za nietrafiony transfer.

Ale ja chwalę Velde za czwartkowy mecz z Villarealem. W ogóle nie mam pewności, jak on zagra w kolejnym spotkaniu (śmiech). Te jego występy można by określić cytatem z piosenki Bajmu „pojawiam się i znikam”. Wciąż nie wiem, czy on jest w stanie na stałe wskoczyć na ten wysoki poziom i na dłużej na nim pozostać. Bo póki co, to wiemy o Norwegu tyle, że ma jednorazowe zrywy, a drużynie przydałaby się jego przewidywalność i regularność.