Aleksander Śliwka dla „Wprost”: Będąc dzieciakiem, chciałem być Michałem Winiarskim

Aleksander Śliwka dla „Wprost”: Będąc dzieciakiem, chciałem być Michałem Winiarskim

Aleksander Śliwka
Aleksander Śliwka Źródło:Newspix.pl / Mariusz Palczynski / MPAimages.com
Już od 28 sierpnia rozpoczynają się mistrzostwa Europy siatkarzy. Reprezentacja Polski na złoty medal w tego typu imprezie czeka od 2009 roku. Aleksander Śliwka, jeden z liderów kadry pod batutą trenera Nikoli Grbicia, w specjalnej rozmowie dla „Wprost” opowiedział m.in. o nastrojach wśród Biało-Czerwonych.

Osiem lat temu (2015) ówczesny selekcjoner reprezentacji Polski Stephane Antiga powołał do kadry Aleksandra Śliwkę. Od tamtego czasu przyjmujący w teamie Biało-Czerwonych zdobył m.in. mistrzostwo (2018) i wicemistrzostwo świata (2022) czy dwa brązowe medale mistrzostw Europy (2019 i 2021).

Wychowanek dolnośląskiego Spartakusa Jawor dzisiaj jest jednym z najbardziej utytułowanych graczy, biorąc pod uwagę siatkówkę klubową i reprezentacyjną. Jako kapitan Grupy Azoty ZAKSY Kędzierzyn-Koźle sięgnął m.in. trzykrotnie po zwycięstwo w Lidze Mistrzów (lata 2021-23), cztery Puchary Polski (2019, 2021-23) czy dwa mistrzostwa kraju (2019 i 2022).

Śliwka w rozmowie z „Wprost” opowiedział zarówno o wspomnieniach, kiedy oglądał w telewizji reprezentację Polski z Bartoszem Kurkiem w składzie, jak i tym, jak nie tak dawno „Kuraś” wyróżnił go, niemal namaszczając (zdaniem dziennikarzy czy kibiców) na swojego następcę w roli kapitana kadry, przy dekoracji na koniec Ligi Narodów 2023.

A to nie jedyny wątek, który poruszył siatkarz tuż przed startem mistrzostw Europy.

Rozmowa z Aleksandrem Śliwką, siatkarzem reprezentacji Polski

Maciej Piasecki („Wprost”): Praca z Nikolą Grbiciem w reprezentacji Polski a w barwach ZAKSY. Znajdziemy różnice?

Aleksander Śliwka (siatkarz reprezentacji Polski i Grupy Azoty ZAKSY Kędzierzyn-Koźle): Z jednej strony różnicą jest sama specyfika pracy trenera w klubie a w reprezentacji. Organizacja zadań, ich okres trwania. Sezon ligowy trwa dłużej, ale mam wrażenie, że niektórzy nie dostrzegają pracy selekcjonera poza klubowym graniem. Poza letnim okresem przygotowań i rozgrywek w trakcie roku trener musi też obserwować, rozmawiać z graczami. Dochodzi do wstępnego etapu selekcji pod kątem pracy w reprezentacji.

Z drugiej strony Nikola stara nam się przekazać podobne rzeczy, jak miało to miejsce w czasach jego pracy dla ZAKSY. Próbuje nas uczyć swojej filozofii siatkówki, podejścia do spraw boiskowych, ale też mentalnych.

Rozjaśnisz?

Przykładowo – skupienie się na każdej akcji, każdej piłce. W odniesieniu do twojego wcześniejszego pytania, w przypadku ZAKSY trener miał inną drużynę niż zestaw osobowy, którym dysponuje teraz w kadrze. W klubie byli wówczas młodsi gracze, którzy potrzebowali po prostu więcej, nazwijmy to, opieki. Nauczenia pewnej techniki, rozpoczęcia od trochę innego poziomu współpracy z trenerem, co jest naturalne.

W reprezentacji mamy za to samych wybrańców, najlepszych z najlepszych. Wiemy, że Polska od paru dobrych lat ma bardzo szeroki skład. Są tu gracze, którzy w swoich klubach pełnią rolę gwiazd. Grają o najwyższe cele w ligach i europejskich pucharach. Naszym celem pracy w reprezentacji jest ciągłe podnoszenie poziomu gry. Nawet po finałach Ligi Narodów, widać było, że w głowie trenera pierwszą myślą było, jak jeszcze poprawić naszą grę. A my w tym czasie cieszyliśmy się i świętowaliśmy. Oczywiście trener też się uśmiechał, był zadowolony z wygrania Ligi Narodów, ale widać było, że już szykuje dla nas plan, co możemy jeszcze robić lepiej. W jakich elementach inne reprezentacje są od nas lepsze, co robią i jak możemy to nadgonić, bądź w perspektywie czasu je przegonić.

Personalnie to najlepsza reprezentacja Polski w której funkcjonowałeś?

Potencjał reprezentacji Polski siatkarzy jest ogromny. O naszej sile powiedzą jednak dopiero wyniki. Poziom samych treningów, już tu poprzeczka jest zawieszona bardzo wysoko. A to przekłada się na grę. Odkąd jednak pamiętam, kiedy funkcjonuję w gronie reprezentacji, jakościowo robiliśmy wszystko co najlepsze, żeby osiągnąć sukces dla kraju. Od paru ładnych lat rywalizacja na każdej pozycji była i jest bardzo duża.

Ważne jest to, że ciągle mamy ogromny głód do zdobywania kolejnych medali i trofeów. Widać wielkie zaangażowanie, wkładamy dużo serca w to, co robimy w okresie reprezentacyjnym i mam nadzieję, że przyniesie to zamierzony efekt.

Mieliście okazję odpocząć pomiędzy sezonem klubowym a reprezentacyjnym. Nie zabrakło też czasu wolnego po sukcesie w Lidze Narodów. Ile znaczy taki okres, w którym można się odciąć od rywalizacji?

Intensywność z jaką teraz gramy sezon reprezentacyjny i klubowy jest ogromna. Nawet każdy dzień, a w szczególności dłuższy okres, tak jak były dwunastodniowe, czy dwutygodniowe – bo mieliśmy dwa takie w tym sezonie – są na wagę złota. Zarówno na podreperowanie zdrowia fizycznie, ale też złapanie psychicznego spokoju od ciągłej rywalizacji, byciu na sto procent skupienia. Presji, nerwów i stresu związanych z grą na wysokim poziomie.

Taki odpoczynek jest bardzo ważny i cieszę się, że sztab szkoleniowy dał nam taką możliwość. Oczywiście to wolne było mocno zindywidualizowane, w zależności od tego, jakie kto miał obciążenia w sezonie klubowym. W moim przypadku było tego wolnego czasu dużo. Przyjeżdżając na zgrupowanie kadry miałem w sobie dużo pozytywnej energii. Nie twierdzę, że nie miałbym jej nie mając wolnego, ale zdecydowanie wyczuwalna jest różnica. Zwłaszcza, że sezon w barwach ZAKSY był niesamowicie intensywny. W szczególności jego końcówka, graniu dwa-trzy razy w tygodniu. Dlatego właśnie czas wolny daje nam nową siłę do rywalizacji.

Przykładem mogą być finały Ligi Narodów. Czuliśmy się gotowi na nowe wyzwania, pełni energii i odpowiednio przygotowani przez sztab. Myślę, że to było widać. Mam nadzieję, że podobny efekt osiągniemy podczas mistrzostw Europy oraz w kwalifikacjach olimpijskich. Z pewnością będą to jednak wyzwania mocniej obciążające ze względu na ilość spotkań do zagrania.

A ty, tak z ręką na sercu, potrafisz odpoczywać?

Trochę się śmieję, że jednak nie do końca mi wychodzi odpoczywanie. Raczej nie jestem typem człowieka, który – mówiąc kolokwialnie – walnie się na leżak i przeleży dwa tygodnie. Moje całe życie kręci się wokół sportu i preferuję bardziej aktywny wypoczynek.

Oczywiście pierwsze dwa-trzy dni wolnego są tym okresem, kiedy trzeba się wyspać, wyleżeć i odpowiednio zregenerować. Po tym regeneracyjnym, niezbędnym starcie, staram się już jednak aktywnie spędzać wolny czas, na tyle, na ile jest to możliwe. Sport jest cały czas obecny. Interesuje się innymi dyscyplinami, koszykówką, piłką nożną, tenisem. To jest nieodłączna część mojego życia i kiedy mam wolne, to i tak śledzę to, co dzieje się na innych sportowych arenach. Dokładając do tego jakąś formę ruchu, oczywiście typowo rekreacyjną, myślę, że to dla mnie właściwa forma odpoczynku.

Wspomniałeś o tenisie. US Open jednak przepadnie ze względu na wasze ME.

Tak, to prawda. Ale już się przyzwyczaiłem do tego, w trakcie sezonu niemożliwe jest pogodzenie wszystkiego. Nie ma takiej fizycznej możliwości, żebym miał zarywać noce na oglądanie NBA czy tenisa, a później normalnie funkcjonować, trenować, być gotowym.

Pewnie jak będą jakieś mecze wcześniej na US Open, to zerkniemy z chłopakami, ale kluczowe są sen i regeneracja, zwłaszcza w przypadku tak ważnego turnieju, jaki mamy już za chwilę do zagrania.

Czytaj też:
Wyboista droga Julii Szczurowskiej do kadry. Druzgocąca rzeczywistość polskiej siatkówki

Zostając w tematyce NBA, jakiś czas temu usłyszałem z ust Nikoli Grbicia, że jesteś kimś w rodzaju łącznika, dobrze pasujące określenie to „glue guy”. Ktoś, kto świetnie potrafi na boisku pomóc tam, gdzie akurat jest potrzeba. Pamiętając przy tym o twoich argumentach sportowych. Jak się czujesz w takiej roli?

Na pewno staram się być człowiekiem i zawodnikiem, który pomaga innym, nie patrząc przy tym tylko na swoją grę. Zawsze starałem się taki być. Cieszę się, że trafiałem i trafiam na siatkarzy, którzy są nastawieni na drużynę. Więc powiedziałbym bardziej, że taki „glue guy” to nie tylko ja, ale po części każdy, czy to w reprezentacji, czy w przypadku moich kolegów z ZAKSY.

Dużo komunikujemy, staramy się przekazywać sobie sporo podczas meczów. To są dziesiątki, setki obserwacji, które mają nam wzajemnie pomóc w trakcie rywalizacji.

Oczywiście cieszę się, że trener zauważa takie cechy u mnie. Ale nadal uważam, że cała nasza drużyna jest zorientowana na dobro zespołu, pomoc innemu. Wiemy, że to jest droga do sukcesów. Tylko mając dobrą komunikację między trenerem a zawodnikami, a później już stricte nami samymi na boisku, będziemy szli dalej do przodu. Przy okazji wyjaśniamy sobie sprawy siatkarskie i zupełnie pozasportowe bez niedomówień. A to też istotny czynnik funkcjonowania grupy. Takie bardzo zdrowe podejście sobie w reprezentacji wypracowaliśmy.

Twoje prozespołowe podejście to jest coś, co przez lata wypracowałeś, czy miałeś ten drużynowy gen od siatkarskich początków?

Wiesz, to trochę jak z umiejętnościami siatkarskimi. Zawsze jest jakaś baza, talent i następnie ciężką pracą przez lata go rozwijasz. Myślę, że podobnie jest w przypadku cech charakteru.

Pamiętam, że już w grupach młodzieżowych zdarzało się, że byłem kapitanem drużyny. Być może miałem już wtedy takie cechy, o które pytasz. Na pewno jednak rozwinąłem je trafiając na ludzi bardziej doświadczonych ode mnie. Swoją postawą, komunikacją, sposobem rozwiązywania problemów, ci ludzie pokazywali mi pośrednio, jak to powinno wyglądać. Nie mówię jednak, że wzoruję się np. na Michale Kubiaku jako kapitanie drużyny czy Bartoszu Kurku bądź Benjaminie Toniuttim, który dowodził ZAKSĄ, kiedy pojawiłem się w Kędzierzynie-Koźlu. Od każdego można było wziąć jednak coś, co da się wykorzystać w przyszłości.

Moim szczęściem było, że trafiałem na wspaniałych graczy, którzy przy swojej klasie sportowej byli też normalnymi ludźmi, z empatią, dbającymi o zespół. A ja staram się teraz oddawać dobro, które dostałem od innych po drodze. Zarówno zawodników, jak i trenerów, ogólnie ludzi z siatkarskiego środowiska.

Wspomniany Bartosz Kurek i jego gest po finale VNL. Wiesz, że tak właściwie oficjalnie zostałeś mianowany na „drugiego kapitana” reprezentacji Polski?

Nie mam wpływu na to, co mówią czy piszą inni ludzie. Mogę jedynie robić swoje. Kapitanem drużyny jest Bartosz Kurek. Jest absolutnym szefem, najważniejszą postacią w naszym zespole. Człowiekiem, którego darzymy ogromnym respektem. Który zawsze jest nam w stanie pomóc swoim doświadczeniem, tym na boisku i poza, poprzez rozmowę – on świetnie sprawdza się w roli kapitana. Nikt nie ma wątpliwości, że przewodzi w tej grupie. A ja staram się być sobą i robić rzeczy, które wykonuje na co dzień, realizując również w klubie. I pomagać przez to reprezentacji. Czy ktoś mnie nazwie drugim kapitanem, trzecim, dziesiątym, czy piętnastym – to nie ma dla mnie większego znaczenia.

Co do gestu Bartka w Gdańsku po zwycięstwie w VNL, było to bardzo miłe. Przyznaję, że na początku trochę się wahałem, czy to jest dobry pomysł, żeby iść z kapitanem na podium, odebrać trofeum. Bo to jednak szczególna chwila dla Bartka. Też potem o tym myślałem, że to było pierwsze trofeum dla niego w roli kapitana reprezentacji. A on wziął mnie, żebym zrobił to razem z nim – co jeszcze bardziej podniosło znaczenie tej chwili. Bardzo mu za to dziękuję, to był dla mnie szczególny moment. Ale nie ulega wątpliwości, że to Bartosz Kurek jest kapitanem tego statku.

facebook

„Kuraś” był jednym z tych, którzy zdobyli nasze jedyne złoto ME w historii. Ty miałeś w 2009 roku 14 lat. Pamiętasz ten turniej?

Jak najbardziej! Oglądałem ten turniej w telewizji. Bartek wtedy jako bardzo młody chłopak zagrał świetnie, objawił się siatkarskiemu światu.

Nabijacie się trochę, że do dzisiaj jest w kadrze, jako jeden z jej liderów?

Lubimy przytaczać jakieś momenty po atakach Bartka. Jak zaatakuje efektownie, w zabawny, pozytywny sposób nawiązujemy do jego popisów w kadrze z przed lat (śmiech).

Właściwie tylko fryzura się zmieniła.

To prawda. Ale wiesz, te zabawne zaczepki wynikają z tego, że przykładowo tamten występ z 2009 roku, większość z nas oglądała jako dzieciaki. A Bartek Kurek dla większości chłopaków był po prostu idolem. Teraz granie z nim w drużynie to dla nas w pewnym sensie spełnienie marzeń. A to, że jeszcze możemy trochę pożartować, to jest super, dodatkowo nas scalają takie pozytywne momenty.

Wracając do złotych ME 2009 pamiętam, że Piotr Gruszka zagrał w roli atakującego, a większość kariery występował przecież, jako przyjmujący. A i tak został MVP tamtego turnieju. To jedyny złoty medal Polaków na ME, więc chcielibyśmy teraz do niego nawiązać. Patrząc jednak, jak mocna na przestrzeni lat była reprezentacja Polski, a udało się zdobyć tylko raz mistrzostwo Europy, to pokazuje, o jakiej skali trudności mowa.

A kim mały Olek chciał być z tamtej, złotej drużyny?

Będąc dzieciakiem chciałem być Michałem Winiarskim. A on w tamtym turnieju akurat nie grał z powodu kontuzji.

Z tamtej imprezy pamiętam poza Polakami świetnie grających Francuzów. Na przyjęciu u Trójkolorowych grali wówczas Stephane Antiga i Guillaume Samica. Ta drużyna imponowała mi takim technicznym, mądrym graniem. To zawsze bardziej mnie urzekało niż takie mocne ataki. Choć Kurek i jego ataki w trzeci metr po ciasnym skosie, to było coś wielkiego, zwłaszcza u tak młodego wówczas chłopaka w kadrze.

Ja jednak jestem trochę inny siatkarsko. Mnie cieszą rolki, kiwki, obicia bloku, gra w defensywie. Czyli coś, co mogłem obserwować u wspomnianego Antigi.

To wyjaśnia się też, skąd wybór Michała Winiarskiego.

Zdecydowanie, to był siatkarz kompletny. Właściwie bez słabego punktu. To był mój wzór do naśladowania jeśli mowa o byciu siatkarzem. Zawsze chciałem takim zawodnikiem być. Choć nie tak dobrym, bo nie sądzę, żebym mógł się stawiać na równi z Winiarskim. Czy nawet być blisko tego poziomu, pamiętając jego występy dla reprezentacji Polski czy w klubach. I mówię tu o samym koncepcie siatkarza, który nie miał słabych punktów.

Czytaj też:
Marcus Nilsson dla „Wprost”: Po siatkówce trafiłem do innego świata. Mam styczność z umierającymi ludźmi

„Emergency”. Tak rozwiązanie z trzema przyjmującymi na boisku określił trener Grbić podczas memoriału Wagnera. Ty pojawiłeś się na boisku zamiast atakującego. Jak czułeś się w takiej roli?

Po pierwsze liczę na to, że nie będzie takiej potrzeby, żeby decydować się na takie rozwiązanie, czy to na mistrzostwach Europy, czy w turnieju kwalifikacyjnym do igrzysk. „Emergency” to właściwe określenie. Mamy świetnych atakujących, którzy kiedy są zdrowi, zaliczają się do światowej czołówki.

Jeśli jednak będzie taka potrzeba, to ja mogę zagrać w kadrze na każdej pozycji, jeśli ma to pomóc w zwycięstwie reprezentacji. To jest cel nadrzędny. Co do gry w roli atakującego, lubię ją. Atak z prawego skrzydła jest dla mnie wygodniejszy jako zawodnika leworęcznego. Dobrze się tam odnajduję, mimo braku regularnego treningu w tej roli, swobodnie się czułem w takim wydaniu.

Podkreślę jednak raz jeszcze. Mam nadzieję, że jedyną pozycją, na której będę grał, będzie przyjęcie. Bo to będzie oznaczać dopisujące zdrowie w reprezentacji.

Pamiętam naszą dłuższą rozmowę sprzed kilku lat. Wówczas tytuł wywiadu brzmiał: „Jestem surowym krytykiem samego siebie”. Coś się u ciebie zmieniło?

Przyznaję, nadal jestem mało cierpliwy w stosunku do siebie. To sobie najtrudniej wybaczam błędy. W przypadku innych jestem wspierający, staram się pomagać, podpowiadać, być wyrozumiałym. Mam jednak problem z byciem wyrozumiałym względem samego siebie. Jestem nadal przede wszystkim krytyczny. Uważam jednak, że zrobiłem w tej materii pewien postęp. Teraz już potrafię sobie wytłumaczyć, że nie na każdym treningu będzie idealnie. Nie będę też grał w każdym elemencie na stuprocentowej skuteczności. Zrozumiałem pewne rzeczy.

Czytasz dziennikarskie teksty, zaglądasz do internetowych komentarzy?

Nie da się tego kompletnie uniknąć. Staram się to jednak ograniczać, nie wyczytywać wszystkiego, co ludzie piszą na mój temat, bo i tak nie mam na to wpływu. Ja pracuję najlepiej jak potrafię, daję z siebie maksimum. Codziennie przychodzę na trening, nie jest istotne, czy czuję się dobrze, czy nie. Po prostu wiem, że robię wszystko, żeby realizować cele drużynowe i też swoje własne, które sobie stawiam.

Śmieszy mnie coś jednak, może dziwi – trudno znaleźć odpowiednie określenie. Wiem, że tak działają media, przyjmując pewną narrację o danym zawodniku. Ale muszę przyznać, że w tamtym roku byłem osobą mocno krytykowaną podczas sezonu reprezentacyjnego. W tym sezonie nagle ta narracja zrobiła się bardzo pozytywna. Co mnie dziwi? Że nadal jestem tym samym chłopakiem, nic się nie zmieniło. To czy mi wyjdzie jeden-dwa mecze lepiej, na to składa się bardzo wiele czynników. W dalszym ciągu to jest jednak ten sam człowiek, który naprawdę daje z siebie wszystko.

Zdaje sobie sprawę, że kiedy przyjdzie porażka, znowu jesteś pod wozem. Dlatego jedynym sposobem, nawet jeśli natrafi się na takie negatywne treści, jest nieprzejmowanie się nimi. Jak pokazują dwa ostatnie sezony, niewielki mam wpływ na to, co i kto mówi bądź piszę na mój temat.

Zależy mi na opinii moich bliskich, kolegów z zespołów i członków sztabów szkoleniowych. Te osoby widzą wszystko od środka, codzienną pracę. Znają mnie, co dzieje się w mojej głowie i one w pełni mogą ocenić, jak to wygląda ich oczami. Jak gram, czy mogę się poprawić, co nie funkcjonuje w danym momencie.

ZAKSA to najlepsze co przytrafiło ci się w siatkarskiej karierze?

Na początku seniorskiego grania właściwie co rok zmieniałem klub. Dopiero po trafieniu do ZAKSY zakotwiczyłem i zagram w niej wkrótce swój szósty sezon. Dobrze mi w Kędzierzynie-Koźlu, to właśnie tam osiągnąłem największe sukcesy, rozwinąłem się jako siatkarz i człowiek. Bardzo się cieszę, że trafiłem do ZAKSY bo to zdecydowanie był kluczowy moment dla mnie, punkt zwrotny, który wywindował mnie do góry.

Nie ukrywam jednak, że to wszystko przyszło stopniowo. Dlatego praktycznie każde doświadczenie, które zaliczyłem w siatkówce, dzisiaj procentuje.

Ale nadal jesteś bardziej z rodzinnego Jawora niż Kędzierzyna-Koźla?

Jak najbardziej, jestem jaworzaninem. W Kędzierzynie-Koźlu mieszkam parę dobrych lat, wielu ludzi poznałem i bardzo dobrze mi się funkcjonuje. Szczególnie mam na myśli klub, bo to tam spędzam większość czasu. Natomiast nadal bardzo chętnie wracam do rodzinnego domu i miasta na Dolnym Śląsku.

Czego spodziewacie się sami po sobie na tegorocznych mistrzostwach Europy?

Po pierwsze, wszyscy wiemy, że reprezentacji Polski jest bardzo mocna i potrafi wygrywać z każdym. Dlatego rozumiem oczekiwania, jakie są w stosunku do nas przed startem turnieju.

Po drugiej, my jako reprezentacja jesteśmy bardzo ambitni, znamy swój potencjał i umiejętności, dlatego też mamy wielkie oczekiwania. I to dotyczy właściwie każdego turnieju, w którym bierzemy udział.

Po trzecie to jest sport i różne rzeczy mogą się zdarzyć. Poziom pięciu-sześciu najlepszych drużyn w Europie jest na tyle wyrównany, że wyniki mogą być w dwie strony. Kluczowe mogą być dyspozycja dnia, zdrowie w drużynie, naprawdę mnóstwo czynników, które wpływają na siatkarski wynik.

twitter

Bardzo mocno pracujemy nad poprawą poszczególnych elementów naszej gry. Ten ostatni okres poświęcony był na system blok-obrona. Opracowujemy schematy, które będziemy chcieli wykorzystywać, wzorując się na drużynach, które robią to w tej chwili najlepiej na świecie. Liczymy, że nasza siatkówka będzie jeszcze lepsza i będzie to widać.

Nadrzędnym celem jest walka o zwycięstwo w każdym meczu. A spotkanie po spotkaniu będzie widać, jak prezentujemy się na boisku i co możemy osiągnąć. Turniej jest długi, naszym założeniem zapewne będzie wejście do finałowej czwórki w Rzymie. A tam rywalizacja będzie z pewnością zażarta.

A jaki jest najmocniejszy argument sportowy dzisiejszej reprezentacji Polski? Przed laty mówiło się przykładowo o „polskiej szkole bloku”. Co wskazałbyś obecnie?

Masz rację, z pewnością zmieniało to się z biegiem lat w kontekście naszej kadry. Ale zmieniali się też zawodnicy, trenerzy, co jest naturalne. Faktycznie element bloku z pewnością stanowił nasz silny argument, wręcz firmowy.

Teraz to się przeniosło na żeńską reprezentację.

Dziewczyny grają kompletną siatkówkę. Ich gra bardzo cieszy oczy i dobrze jest widzieć, jak polska siatkówka dalej rośnie. Obopólnie, tak to nazwijmy, każda swoim torem. Reprezentacja kobiet walczy o sukcesy, zdobywa medale i jako zespół męski, trzymamy kciuki za ich kolejne rezultaty. Bo mają w sobie naprawdę duży potencjał.

Wracając do kadry mężczyzn, celem Nikoli Grbicia, a także naszym jako reprezentantów, jest grać siatkówkę kompletną. Bez słabych punktów. Siatkówkę, która nie jest zależna tylko od jednego elementu: zagrywki, ataku czy bloku. Tylko w zależności od przeciwnika, jakie są jego słabe punkty, my będziemy w stanie uderzyć właśnie w to miejsce naszą siłą. Myślę, że ta wszechstronność i bycie zespołem kompletnym to jest właśnie klucz i odpowiedź na twoje pytanie.

„Pallavolo totale”, to hasło też przewijało się wielokrotnie w wywiadach udzielanych przez selekcjonera. I to już w trakcie poprzedniego sezonu reprezentacyjnego.

Dokładnie. To wynika z tego, że nie mamy graczy jednowymiarowych. Czyli takich, którzy w dwóch-trzech aspektach są solidni, ale mają też jakiś wyraźnie gorszy element. Powiedziałbym, że z siatkarzy kompletnych chcemy stworzyć kompletną drużynę.

Czytaj też:
Polscy siatkarze zaliczyli ostatni sprawdzian przed mistrzostwami Europy. Ukraina pokonana!
Czytaj też:
Legenda siatkówki broni Joannę Wołosz. Problemy reprezentacji są gdzie indziej

Źródło: WPROST.pl