We Wrocławiu trwa najtrudniejszy sezon w historii. „Kobiet nie da się oszukać”

We Wrocławiu trwa najtrudniejszy sezon w historii. „Kobiet nie da się oszukać”

Dodano: 
Bartłomiej Dąbrowski
Bartłomiej Dąbrowski Źródło: Newspix.pl / Michal Trzpis / 400mm.pl
#VolleyWrocław to drużyna siatkarek występująca w krajowej elicie. Bartłomiej Dąbrowski w specjalnym wywiadzie dla „Wprost” opowiedział o tym, co dzieje się w klubie. A niestety, sygnały dotyczące potężnego kryzysu finansowego, okazały się prawdziwe.

Bartłomiej Dąbrowski już w wieku 31 lat otrzymał szansę pracy, jako „jedynka” w sztabie szkoleniowym na najwyższym poziomie w Polsce. #VolleyWrocław postawił na człowieka, który właśnie w dolnośląskiej stolicy rozpoczynał swoją poważną drogę trenerską.

Jak sam przyznaje, najwięcej nauczył się od Stephane’a Antigi, dawniej legendarnego siatkarza, który już w roli trenera reprezentację Polski do pamiętnego złota mistrzostw świata w 2014 roku. Dąbrowski i Antiga spotkali się za to podczas wspólnej pracy w Rzeszowie, w realiach żeńskiej siatkówki.

O wspomnianych realiach kobiecej siatkówki, pracy w nerwowym oczekiwaniu na lepsze jutro – najlepiej z wypłatą na koncie – oraz wiele więcej, w długiej rozmowie dla „Wprost” opowiedział szkoleniowiec #VolleyWrocław. Było szczerze i bez zbędnego lukrowania.

Rozmowa z Bartłomiejem Dąbrowskim, trenerem siatkarskiego #VolleyWrocław

Maciej Piasecki („Wprost”): Czy jako trener, w realiach Tauron Ligi, czujesz się dobrze, jesteś szczęśliwy?

Bartłomiej Dąbrowski (trener #VolleyWrocław): O, widzę, że zaczynamy od trudnego pytania. Wiesz, że ono jest bardzo podchwytliwe.

Załóżmy, że mam dobre intencje.

Dobrze, na to liczę. A ja spróbuję na to pytanie maksymalnie szczerze odpowiedzieć…

Siatkówka to jest moje życie, moja pasja. Sport był w moim życiu zawsze na pierwszym miejscu. Głównie ze względu na to, że wywodzę się z domu, w którym ten sport był odkąd pamiętam. Moja mama była siatkarką, byłą reprezentantką Polski. Dodatkowo w telewizji również sport królował praktycznie na okrągło.

Zwolnień z lekcji WF nie było?

Praktycznie nie. Miałem wspaniałego nauczyciela od WF w szkole podstawowej, pana Artura Ważnego. To był człowiek, który zaszczepił nam miłość do sportu. Wiadomo, że mama i tata są ważni, ale przychodzi taki moment w życiu młodego dzieciaka, że nie są najważniejsi i potrzeba takiego idola trochę spoza rodziny. Dlatego cieszę się, że miałem szczęście trafić na takiego nauczyciela i z dumą wspominam jego postać.

Wracając do siatkówki, wychowałem się na sukcesach reprezentacji prowadzonej przez trenera Andrzeja Niemczyka, „Złotek” z 2003 i 2005 roku. Następnie wicemistrzostwo świata siatkarzy, pamiętny zespół Raula Lozano. Mama wyjątkowo pozwoliła mi nie iść do szkoły, bo decydujące mecze z Rosją czy z Serbią z turnieju w 2006 roku, były akurat nad ranem, patrząc na polskie zegarki i rywalizację w Japonii.

Tu możemy sobie podać rękę, jesteśmy podobni rocznikowo. Było warto odpuścić matematykę czy inne obowiązki, jestem tego pewien.

Masz rację. Wtedy to były ważniejsze sprawy niż pójście do szkoły. (śmiech)

Ostatecznie zostałem trenerem i nadal mogę marzyć o realizacji tego, czego nie udało się dokonać w roli zawodnika. W tak młodym wieku otrzymując szansę pracy jako „jedynka” we Wrocławiu, odpowiadając na twoje pytanie, tak, jestem szczęśliwy. A dodajmy, że jestem w klubie, w którym dostałem przed laty pierwszą szansę pojawienia się w ekstraklasie, jeszcze jako asystent Marka Solarewicza, współpracując też z Wojtkiem Kurczyńskim. To były odważne decyzje prezesa klubu Jacka Grabowskiego.

On ma zresztą w sobie sporo odwagi, bo na przestrzeni lat dawał szanse młodym polskim trenerom. A to wcale nie jest takie oczywiste w siatkarskich realiach.

Racja. Spotkaliśmy się tutaj jednak, żeby porozmawiać nie tylko o tym, co jest dobre, ale niestety, również o stanie faktycznym. A ten we Wrocławiu, jest delikatnie rzecz ujmując, daleki od normalnego.

Nie ukrywajmy, problemy organizacyjne w klubach siatkówki kobiet były i nadal są. Widzimy to właściwie co sezon. Przykładów jest mnóstwo. Sięgając nieco głębiej: Sopot, Białystok, Toruń, Ostrowiec, Legionowo, Wisła Warszawa…

Dąbrowa Górnicza.

Muszyna, choć trochę na innych zasadach. Tarnów. Już wymieniliśmy dziewięć zespołów, czyli prawie cały zestaw, który mógłby wypełnić miejsca w ekstraklasie.

Jakub Bednaruk w „Prawdzie Siatki” powiedział o braku wypłat ze strony #VolleyWrocław od sierpnia 2024. Prezes Grabowski na łamach Strefy Siatkówki sprostował te wieści, wskazując nieprawdę, ale podkreślając przy tym, że problemy z regularnymi wypłatami faktycznie są. To jak to jest rzeczywiście?

Sytuacja trochę się zmieniła. Dzięki wsparciu miasta… oddychamy. Finansowe problemy były naprawdę spore. Miejska dotacja, która pojawiła się na otwarcie 2025 roku, pozwoliła nam wypłynąć na powierzchnię. Sytuacja zaczyna się normalizować. Dziura wywołana przez zaległości nie została jeszcze do końca zasypana, natomiast możemy z dużo większym optymizmem spoglądać na kolejne wyzwania.

Nie muszę chyba przekonywać, jak ważne jest, żeby w codzienności skupiać się na tym, co jest do wykonania w pracy, a nie myśleć o tym, jak funkcjonować z dnia na dzień. Skupienie na treningu, czy to trenera, czy siatkarek, to podstawa pod późniejsze wyniki osiągane już w warunkach meczowych. Dlatego ten fundament organizacyjno-finansowy jest tak ważny, dla każdego człowieka, niezależnie od wykonywanej pracy.

Dlatego cieszę się, że jest lepiej niż było jeszcze niecały miesiąc temu.

Ile lat jesteś starszy po tym smutnym półroczu?

Doszło chyba z 15 lat. Do Wrocławia przyjeżdżałem z włosami, teraz już ich nie mam. Oczywiście, traktując sprawę trochę półżartem, półserio.

Odchodząc na moment od problemów finansowych, sporo nerwów kosztowała mnie też sama zmiana trenerskiej roli. Jedno jest pewne, po tym sezonie będę bardzo daleki od oceny innych trenerów. Tysiące rzeczy składa się na to, co dzieje się w zespole. Uważam, że mając świadomość obciążenia tej trenerskiej „jedynki” w sztabie, nawet nie tyle, że się boję, co nie powinienem oceniać innej koleżanki czy kolegi po fachu.

Bycie pierwszym a drugim trenerem, to dwa różne światy?

Absolutnie tak.

Choć moje podejście do pracy w roli asystenta było podobne do tego, jak obecnie. W takim sensie, że również czułem się odpowiedzialny za zespół. Jednak stojąc już przy linii, mając mnóstwo na swoich barkach, jest zupełnie inaczej.

Dojechaliście z zespołem do piątego miejsca w Tauron Lidze. Choć strata punktowa do czołowej czwórki była znacząca, to był ten cel sportowy, który zakładaliście przed startem sezonu? Bądź inaczej, początkiem problemów?

Tak, plan został zrealizowany w 90 procentach. Właściwie w pierwszej rundzie nie wyszedł nam tylko jeden mecz, z Chemikiem Police, który przegraliśmy na wyjeździe. Chciałbym być jednak dobrze zrozumiany. Nie twierdzę, że to spotkanie powinniśmy wygrać na 1000 procent. Chemik pracuje bardzo dobrze, z meczu na mecz pokazuje lepszą siatkówkę, ale w tamym momencie po prostu sądziłem, że wygramy.

twitter

Gdyby to się udało, plan zrealizowany byłby tak w 98 procentach, te dwa zostawiam na urwanie czegokolwiek w meczach ze wspomnianą przez ciebie, czołową czwórką.

A kiedy nastąpiło tąpnięcie w nastawieniu drużyny? Kolejny miesiąc bez pieniędzy, jakieś wspólne spotkanie, konkretny mecz?

Kryzysowym momentem był przełom roku. Graliśmy mecz z Opolem, wyciągając to spotkanie z 0:2 w setach, w niesamowitych okolicznościach. Wygrana 3:2 była niesamowitym zastrzykiem pozytywnej energii. To zwycięstwo dało nam piąte miejsce na koniec rundy i ogromną nadzieję na drugą część sezonu.

Ale na koncie nadal pustka, a m.in. bożonarodzeniowy czas za rogiem.

Przede wszystkim chciałem powiedzieć jedną rzecz. Nigdy nie było sytuacji, że prezes Grabowski przed nami uciekł. Nie odebrał telefonu, czy trzeba było kazać przyjść mu na trening, czy też wydobywać od niego informacje. Tak naprawdę jeszcze przed startem sezonu, na pięć dni przed rozpoczęciem przygotowań, miałem szczerą rozmowę z prezesem Grabowskim. Powiedział mi o sytuacji z KGHM, o wypowiedzeniu umowy, która miała obowiązywać na sezon 2024/25. Automatycznie zostaliśmy zatem bez środków, które były zapewne wiodącymi, skoro mowa o sponsorze tytularnym.

Pojawiło się moje pytanie: Prezesie, w takim razie, czy my startujemy? Za pięć dni miał rozpoczynać się okres przygotowawczy, dziewczyny przenosiły się do Wrocławia, musiały podpisywać umowy na mieszkania, mnóstwo wiążących spraw, czy klub jest po prostu na to gotowy? Prezes jednak uspokajał, że jest dobrej myśli.

Trwały dalsze negocjacje z KGHM, bo jak wiadomo, zmieniły się okoliczności. Zmiana rządu, nowi ludzie, mogło zatem dojść do rozwiązania umowy, rozmowy na innych zasadach. To wydaje się normalne, naturalne działanie w biznesie. Ciężko pracowaliśmy nad tym, żeby zbudować skład, więc zrobimy wszystko, żeby ten zespół utrzymać i dopiąć budżet na sezon. Prezes dodatkowo powiedział, że moją rolą jest to, żeby dziewczyny prezentowały się na boisku jak najlepiej. To też mogło ułatwić pozyskiwanie środków na dalsze funkcjonowanie. I ja takiej misji się podjąłem. W sierpniu dostaliśmy pełną wypłatę, wydawało nam się, że paliwo było i idzie to w dobrym kierunku.

Pamiętam sytuację przy drugiej wypłacie, kiedy już po dwóch dniach bez przelewu względem umówionego terminu, prezes pojawił się na treningu. Stanął przed drużyną i powiedział, jak wygląda sytuacja. O rozmowach z KGHM, o tym, że jest robione wszystko, żeby związać budżet. Przeprosił drużynę za taką sytuację. To było ważne, bo uspokoiło nastroje w zespole. Widzieliśmy, co się dzieje. Nie było wówczas jeszcze powodów do paniki, bo te dwa dni, to nie była jakaś tragedia. Natomiast z miesiąca na miesiąc ten stres zaczął narastać. Prezes nie pojawił się jednak tylko wtedy, na początku. Regularnie informował, nie ukrywał się w tym trudnym czasie. Był zawsze i mówił, jak wyglądały kolejne kroki klubu. Z miesiąca na miesiąc było jednak coraz trudniej i musiało w końcu dojść do załamania sportowych wyników. Straciliśmy to piąte miejsce…

Prezes po wspomnianym meczu z Opolem raz jeszcze stanął przed zespołem, mówiąc wprost, że sytuacja jest bardzo trudna. I że zdaje sobie sprawę, że jest już grudzień. Ponownie poprosił o cierpliwość, bez deklaracji, że coś się pojawi, a tego by nie było – bo to też nie byłoby fair w stosunku do i tak już trudnego położenia. Prezes otwartym tekstem, w odpowiedzi na pytanie o konkrety, twierdził, że nie może nam powiedzieć, że do 23 grudnia będą przelewy, kiedy nie ma takiej stuprocentowej pewności. Zrobi wszystko, żeby tak było, a w perspektywie była kwestia wsparcia pieniędzmi miejskimi. Co się zresztą stało, ale to już w styczniowych realiach. Ja takie podejście rozumiem i doceniam w rozmowie dorosłych ludzi, odpowiedzialnych za swoje słowa.

Wyjaśnijmy jeszcze jedno, mieliście jakiekolwiek pieniądze wypłacane z klubu?

Mogę tu mówić o sobie. Mniejsza część kontraktu była wypłacana. Nie wiem jak to wygląda u każdej z siatkarek, ale znając wrocławskie realia cenowe, to być może udało się opłacić za te pieniądze czynsz za mieszkanie, ale też nie w każdym wypadku.

Jak w tak trudnych realiach zarządza się drużyną?

Mieliśmy z zespołem bardzo dużo rozmów. Staraliśmy się rozmawiać ze soba dość otwartym tekstem i szczerze. Mimo wszystko walczyć w tej całej sytuacji. Oczywiście nie będę oszukiwał, że wszyscy mieli czystą głowę i nie było problemów na co dzień.

Niepokój jednak narastał. Tłumaczyliśmy sobie to, co się dzieje, ale niestety, wiele dziewczyn przerabiało takie problemy lata wcześniej w swoich karierach.

Smutny obraz żeńskiej siatkówki?

Nie we wszystkich przypadkach, ale wymienialiśmy wcześniej te, które ostatecznie znikały z mapy. To niestety pokazuje skalę problemu na przestrzeni lat.

I ja i ty wiemy, że klub we Wrocławiu słynął z tego, że nigdy nie miał zaległości. Było okej na koniec sezonu, a bardzo często cała wartość kontraktu wypłacana była w komfortowych warunkach, wyraźnie przed czasem. Dlatego też tym bardziej rozmowy między sobą, czy wizyty prezesa Grabowskiego, pozwalały sądzić, że ta sytuacja się wyprostuje. Z tyłu głowy pojawia się jednak mnóstwo tych wieści z innych miejsc w Polsce, gdzie nagle klub popadał w ogromne problemy i nie było happy-endu. Nie powiem zatem, że do meczów podchodziliśmy z czystą głową, bez niepokoju. Bo bym po prostu skłamał, a umówiliśmy się na szczerą rozmowę.

Zwłaszcza te mecze po nowym roku, były dla nas wyjątkowo trudne…

twitter

Przeskoczmy na chwilę z zachodu na wschód Polski. Często słyszałem o tobie, że jesteś „człowiekiem Antigi”. Jak podchodzisz do takiego określenia?

Nie mam z tym żadnego problemu, a jeśli ktoś ma, no to już jest jego problem.

Stephane Antiga dał mi ogromną szansę, bo przychodząc do Rzeszowa mógł powiedzieć, że nie chce ze mną pracować. A jednak chciał. Dostałem od niego milion lekcji, nauczyłem się bardzo dużo. Jeżeli ktoś mnie nazywa „człowiekiem Antigi”, to ma po prostu rację. To duża odpowiedzialność, bo od razu pojawiają się wysokie wymagania. A jednak warsztat warsztatem, a doświadczenie doświadczeniem. To drugie zbieram dopiero teraz, już jako „jedynka” w sztabie.

Miałem spory fart, bo jako młody chłopak najpierw trafiłem na Lorenzo Micellego w Rzeszowie, dwukrotnego zwycięzcę Ligi Mistrzów, a następnie na mistrza świata i wybitnego siatkarza. Nie dobrego, solidnego. Wybitnego. Przez pięć lat pracowałem z trenerem Antigą praktycznie dzień w dzień. Widziałem go w przeróżnych sytuacjach, rodzinnych i zawodowych.

Jaki trener Stephane Antiga jest na co dzień? Ponownie posłużę się obiegową opinią, że Francuz ma twardy charakter i lubi stawiać na swoim.

Zgadzam się z tą opinią.

Trener Antiga ogólnie jest specyficznym człowiekiem. Moje spojrzenie na niego będzie zupełnie inne niż zawodniczek, jestem o tym przekonany. Spędzałem z nim mnóstwo czasu i miałem możliwość poznania tego człowieka. On jest jedynakiem, ja również. Ma starszych rodziców, ja również miałem. On miał swoje problemy w domu, ja również. Te analogie sprawiały, że w wielu sytuacjach po prostu rozumieliśmy się bardzo dobrze, mając podobne doświadczenia.

Plus mogłem widzieć na co dzień, jak trener Antiga przeżywa pewne sytuacje. A gdybyś zapytał siatkarek, to pewnie przyznałyby, że Francuz jest bardzo zimny, zamknięty. Bo takie sprawia wrażenie. Natomiast moje pięć lat z nim daje zupełnie inną perspektywę niż tyle samo czasu jakiejkolwiek siatkarki w relacjach z trenerem Antigą.

instagram

W nowym sezonie Francuz ma podobno trafić do Bogdanki LUK Lublin. Niezależnie od tego, jak będzie faktycznie, twoim zdaniem trener Antiga poradzi sobie z kolejną „przeprowadzką”, tym razem z żeńskiej do męskiej siatkówki?

Jestem przekonany, że niezależnie, gdzie trafi Stephane Antiga, będzie w stanie zrobić z zawodniczek czy zawodników topowe jednostki. A całościowo zbudować świetny zespół. To jest wielki trener. I nie mówię tego ze względu na poczucie bycia jego uczniem.

Ja po prostu widziałem, jak on rozwijał siatkarki. Przeżywałem to rok w rok. Widziałem, w jakiej dyspozycji dziewczyny przychodziły do nas, niektórzy pukali się w czoło, wieszcząc nam po spojrzeniu na skład maksymalnie grę o play-off, po czym zawsze kończyło się na medalach. A dziewczyny, które wychodziły spod ręki trenera Antigi, zostawały szóstkowymi siatkarkami na największych imprezach, na czele z turniejami olimpijskimi.

Nie masz wrażenia, że seria „tylko” srebrnych medali w mistrzostwach Polski właśnie w czasach pracy w Rzeszowie, zrobiła krzywdę w odbiorze pracy francuskiego szkoleniowca? Pytam bez złośliwości.

Ale ja znam te złośliwości bardzo dobrze. Co więcej, uważam, że na pięć finałów mistrzostw Polski nie zrobić ani jednego złota, to wydaje się z perspektywy czasu jednak trochę śmieszne. Ale życzę każdemu innemu trenerowi czy klubowi, żeby pięć sezonów z rzędu grał w finale. Poza rzeszowskim klubem nie było nikogo takiego. ŁKS wypadł z finału, Chemik podobnie. A Rzeszów nie. Co więcej, od ośmiu lat ciągle jest w najlepszej czwórce w Polsce, obecnie zajmuje pozycję lidera. To wszystko o czymś świadczy.

Pozwolę sobie przypomnieć, że pewne oceny nie są w stu procentach sprawiedliwe. Przykład? Przypadek pierwszego srebra z trenerem Antigą. My wtedy nie skończyliśmy sezonu, o całości zadecydowała pandemia COVID-19. Przegraliśmy wówczas mistrzostwo Polski jednym punktem ligowym, czyli tak naprawdę jednym setem. Gdyby nie to, Rzeszów miałby złoto, a Police srebro. O tym ludzie zapominają.

Dodatkowo nie przypominam sobie takiego sezonu, żeby Rzeszów miał skład stawiający go w roli naprawdę stuprocentowego faworyta do złota. Z trenerem Antigą dwa razy sięgnęliśmy po Superpuchar Polski, raz po Puchar Polski, dwa ćwierćfinały Ligi Mistrzyń. Łącznie pięć medali mistrzostw Polski. Jest mi bardzo przykro, że nie udało się sięgnąć po złoto Tauron Ligi, bo ten klub na to zasługuje, ale trener Antiga wykonał w Rzeszowie olbrzymią pracę, osiągając wiele sukcesów.

Dla mnie nie ma tu pola do dyskusji.

instagram

Trzymając się geografii, rozmawiamy po zachodniej części kraju, we Wrocławiu. Na wschodzie klimat dla siatkówki jest lepszy?

Trudno to zestawiać, ale pewne jest, że Rzeszów kocha siatkówkę. Jest wychowany na siatkówce. Tam ludzie nie tylko znają się na tym sporcie, ale też z chęcią chodzą na mecze, niezależnie od przeciwnika.

Pamiętam, co się działo po podpisaniu kontraktu przez trenera Antigę w Rzeszowie. Pierwszy przyjazd do miasta. Nie byliśmy w stanie przejść przez rynek.

Przyjechała gwiazda rocka z Francji.

Dokładnie tak! Pamiętam jak dziś, siedzieliśmy w jednej z restauracji po podpisaniu kontraktu przez Stephane’a, a przed nią była kolejka do zdobycia autografu Francuza. Nie byliśmy w stanie nawet się przecisnąć przez wejście. I to nie był dzień, w którym było pełno ludzi na rynku, piękna pogoda i nagle ktoś wzbudził zainteresowanie. Ludzie specjalnie przyszli dla trenera Antigi. Mnóstwo miłych słów, bardzo to były budujące obrazki. Zresztą, z tym spotkaliśmy się również później, w trakcie kolejnych lat pracy.

Aż chciałoby się, żeby PZPS docenił Rzeszów i ściągnął tam reprezentację Polski. Myślisz, że to należy się temu miastu?

Zdecydowanie, to byłby trafiony pomysł. Podpromie pękałoby w szwach, jestem o tym przekonany.

instagram

Skoro rozmawiamy chwilę o rzeszowskiej siatkówce, warto wspomnieć postać Marka Pieniążka. Zaznaczam, nie ze względu na to, że ten człowiek ściągnął mnie przed laty z Wrocławia do Rzeszowa. Fakty są jednak takie, że kiedy trafiłem do klubu, na meczach siatkarek chodziło po 500 osób. Dzięki jego staraniom, klub zrobił ogromny postęp. Późnej zdarzały się mecze, gdzie na trybunach było ponad 4 tysiące kibiców. Ludzie siadali nawet na schodach między trybunami. Zrobił się wówczas klimat porównywalny z tym, który panuje na meczach Asseco Resovii.

Myślę, że tylko w Łodzi można mówić o podobnie dużym zainteresowaniu żeńską siatkówką, jak w Rzeszowie.

A z czego wynika spadek sportowego poziomu w Tauron Lidze?

Reprezentacja zaczęła po latach osiągać sukcesy, więc tu już nie ma argumentu.

Spoglądając szerzej, żeńska liga miała naprawdę bardzo dobry czas, kiedy funkcjonowała jako Orlen Liga, później bodajże jako PlusLiga Kobiet. W rozgrywkach grały wielkie siatkarki. Małgorzata Glinka, Dorota Świeniewicz, Margareta Kozuch, Alisha Glass, do Polski wróciła też Katarzyna Skowrońska. Poziom sportowy wówczas był niesamowity.

Dlaczego obecnie jest, jak jest? To wypadkowa wielu kwestii. Jedną z nich, tą najświeższą, są wyjazdy młodych dziewczyn do USA na studia. Najlepsze juniorki wybierają grę w Stanach Zjednoczonych, czyli nie mamy ich na ligowym rynku przez okres trzech-czterech lat. Do tego otwarcie się amerykańskiej ligi zawodowej. Amerykanki wróciły do ojczyzny, pojawiło się zatem miejsce m.in. dla Polek we Włoszech czy Turcji.

Zresztą był o tym świetny wywiad z trenerem Giovannim Guidettim. Włoch przyznał otwarcie, że być może lig tureckiej czy włoskiej nie ruszy sytuacja z otwarciem rozgrywek w USA. Ze względów finansowych czy samego życia, zwłaszcza na Półwyspie Apenińskim. Ale już takie ligi jak w Polsce, Niemczech, Francji czy Rumunii – muszą się mocno obawiać o swoją teraźniejszość i przyszłość. I tak będzie.

Dodatkowo pojawia się też temat szkolenia w Polsce, który musimy stale rozwijać i poprawiać, żeby stawać się lepszymi.

Nawet śledząc mecze Tauron Ligi w telewizji, komentujący nie gryzą się w język, sugerując braki w podstawowym wyszkoleniu technicznym u siatkarek – będących w najlepszej lidze w kraju.

Pamiętam jednak tak samo jak ty, kiedy w I lidze grał ŁKS Commercecon Łódź i poziom tych rozgrywek był wysoki. A teraz? Okej, wiem, że są takie kluby jak KSG Warszawa, Nowy Dwór Mazowiecki, które chcą awansować. Czy Mogilno w poprzednim sezonie, które teraz dzielnie walczy w Tauron Lidze. Super, to jest bardzo ważne, że pojawiają się takie nowe ośrodki. Jest to kluczowe dla rozwoju żeńskiej siatkówki. Jednak nie w tym problem. Jeśli bowiem popatrzymy na składy, w większości zespołów grają juniorki, czasami kadetki. O czym to świadczy? Kiedyś była jedna-dwie juniorki w składzie, wychowane w klubie. Ale to było wszystko, zespół był zbudowany na silnych seniorkach.

W poprzednim sezonie Stężyca bez problemu utrzymała się w I lidze, grając tylko juniorkami. Teraz taką drogę przechodzi Energetyk Poznań. To też pokazuje, że poziom zaplecza Tauron Ligi po prostu spadł. Rozmawialiśmy o tym z innymi trenerami przy wielu okazjach. Nie dziwię się pierwszoligowym szkoleniowcom, że oni są źli, że tracą zawodniczki. Jeśli w Tauron Lidze klub potrzebuje siatkarek, to skąd mają je brać? Z rozgrywek I ligi. A pierwszoligowe zespoły skąd?

Źródło wysycha?

Tak. Dlatego trzeba się poważnie zastanowić, co zrobić, żeby zapewnić dzieciakom warunki do rozwoju w Polsce, a nie konieczności wyjazdu zagranicznego. Może trzeba pomyśleć o współpracy polskich klubów z uczelniami wyższymi. Żeby to była nie tylko siatkówka, ale żeby można było godzić naukę ze sportem. Dzięki temu pojawiłaby się alternatywa na życie w Polsce.

Gdybyśmy ja bądź ty mieli swoje dzieci i zastanawiali się, jako rodzice, czy puścić swoją córkę do USA na cztery lata, gdzie wiem, że będzie grała w siatkówkę, miała przygotowanie fizyczne, do tego nauka i ukończenie dobrej uczelni – a zostać w Polsce i żyć w niepewności, czy pogodzi granie i studiowanie, to…

…już teraz szukamy samolotu do USA.

Właśnie. Do tego dołóżmy stypendia w USA. Dla rodziców, poza miłością, rozłąką, czy tęsknotą, to jest właściwie tylko zysk – patrząc na argumenty „za” wyjazdem. Dla młodej siatkarki również, nie oszukujmy się. Dlatego musimy pomyśleć jako środowisko, co zrobić, żeby dzieciaki zostawały w Polsce i miały możliwości do rozwoju.

Wspomniałeś o trenerze Guidettim. Wiem, że to twój trenerski numer 1. Wybierzesz coś szczególnego, co jest dla ciebie tak imponujące w postaci Włocha?

Po pierwsze, wielka ekspresja, a przy tym jeszcze większa pokora. Czegoś takiego do tej pory nie spotkałem. Pamiętam rywalizację na Podpromiu z VakifBankiem, ten zwycięski mecz dla Rzeszowa w ćwierćfinale Ligi Mistrzyń. To było niesamowite wydarzenie pod praktycznie każdym względem.

Wyjątkowa była pomeczowa wiadomość trenera Guidettiego do Stephane’a. Napisał: Stephane, wielkie dzięki za lekcję, którą my teraz musimy odrobić, bo pokazaliście nam, jak gra prawdziwy zespół. Przecież on nie musiał tego pisać? A jednak, zrobił to.

A druga taka sytuacja, to kiedy pojechałem na finał Ligi Mistrzów i Mistrzyń do Ljubljany. Wtedy ZAKSA zdobyła jeden z tytułów, a wśród pań triumfował właśnie VakifBank. Byłem akurat w hotelu, w którym był również turecki zespół. Właśnie wrócił trener Guidetti, po tym wielkim sukcesie, kolejnym w jego karierze. Nagle Włoch zobaczył mnie i od razu podszedł w moją stronę. Z uśmiechem zagaił: Co ty tutaj robisz, miło cię widzieć! Tak, pamiętam ten mecz z wami, gdyby nie ta rywalizacja, kto wie, czy wygralibyśmy w finale.

instagram

Przyznaję, zrobiłem po tej sytuacji wielkie oczy. (śmiech) Po pierwsze, że facet mnie gdzieś tam zapamiętał, podszedł, choć wcale nie musiał – po takim sukcesie. A jeszcze na koniec docenił pracę wykonaną przez polski zespół, mówiąc, że dobrze zapamiętał tę rywalizację, trudny dwumecz w drodze do końcowego triumfu.

Niesamowita postać, wielki trener.

Na ostatniej prostej naszej rozmowy, pytanie w stylu „typowego Kowalskiego”. Mimo różnych problemów codzienności, o której długo rozmawialiśmy, co najbardziej cenisz w kobiecej siatkówce?

To, że kobiet nie da się oszukać. Są niesamowicie wymagające, w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Tutaj się nie ukryje przed kobietą, że udajesz, że jesteś nieprzygotowany do treningu. Do tej pory tak nie było, ale teraz już wiem, że kobiety od razu wyczuwają twój nastrój. My jako trenerzy-mężczyźni, powinniśmy z kobietami bardzo dużo rozmawiać i się od nich uczyć.

instagram

Czasem jednak trzeba zrobić dobrą minę do złej gry. Trenujesz przed lustrem?

Nie miałem do tej pory takiej sytuacji. Jestem bardzo szczery ze swoim zespołem.

No nic, to ja wyszedłem zatem na kłamczucha.

Zaznaczam jednak, że nie zawsze jest miło. Ale kiedy nie jest miło, to mówię wówczas w cztery oczy to, co myślę. Wydaje mi się, że żadna z dziewczyn, z którymi pracuję we Wrocławiu, nie twierdzi inaczej. Każdą staram się traktować z wielkim szacunkiem.

Kobiety czują i widzą zdecydowanie więcej od nas mężczyzn. Doświadczenie, jakie zawodniczki dają trenerowi, zwłaszcza młodemu, jest absolutnie bezcenne. I ja bardzo cieszę się z tego, że pracuję w żeńskiej siatkówce.

Skoro jednak jest tak szczerze, to jak zareagowałbyś na sugestie, że żeńskiej siatkówki we Wrocławiu mogłoby nie być, przykładowo w sezonie 2025/26?

Mam nadzieję, że ktoś mówiący takie rzeczy, jest w ogromnym błędzie. Taka jest moja nadzieja. #VolleyWrocław nie jest jakimś tam zwykłym klubem. To miejsce z wielkimi tradycjami, a co jeszcze ważniejsze, ze wspaniałą akademią, w której pracują świetni trenerzy. Wiem, bo byłem na obozie, widziałem tę pracę, znamy tych ludzi. Co więcej, jeden z nich, pan Andrzej Krowiak, był przed laty moim trenerem.

instagram

Mając fundament w postaci akademii, wierzę mocno, że ten klub będzie trwał i wróci na miejsce, w którym być powinien. To jest moje życzenie. Natomiast fakt jest taki, że potrzeba na to środków. A niestety sport zawodowy wiąże się z finansami.

Naprawdę, uważam, że żeńska siatkówka to jest brzydkie kaczątko z potencjałem na pięknego łabędzia. Jest grupa dziewczyn z ogromnym potencjałem. Do tego młodzi trenerzy z chęcią, zaangażowaniem, z pasją, którzy zrobią po prostu wszystko dla tego, żeby ta siatkówka poszła do przodu. Ale potrzeba wsparcia finansowego. To jest bardzo ważne. Bez tego będzie ciężko. Bo tak jak mówiliśmy, dzieciaki będą wybierać inną drogę. A nie możemy na to pozwolić.

Według mnie siatkówka jest sportem polskim. Oczywiście, zdaję sobie sprawę, że jest ona również w wielu innych krajach, przykładowo Brazylii, Włoszech, Japonii czy USA. Ale poza piłką nożną siatkówka jest nasza. To jest nasz projekt.

PlusLiga jest nasza. Tauron Liga jest nasza. Reprezentacje są nasze. To, co się wydarzyło w siatkówce w ostatnich 20 latach, to jest coś niezwykłego. I to powinno hulać jak w szwajcarskim zegarku.

Wierzę w to bardzo mocno, że przyjdzie kilka osób, trochę pozytywnie zakręconych, którzy zakochają się w żeńskiej siatkówce i położą duże pieniądze. W różnych miejscach w Polsce. I będą chcieli tym dzieciakom, trenerom, szukającym rozpaczliwie środków prezesom – po prostu pomóc. Zaplecze finansowe, taki organizacyjny spokój, pozwoliłby wykorzystać potencjał, który na co dzień musi być uśpiony codziennymi problemami.

Jeszcze do niedawna perspektywa wyjścia z grupy Ligi Mistrzyń przez polskie zespoły, była trudna do wyobrażenia. Teraz te najlepsze od nas, potrafią to zrobić. My nie jesteśmy daleko, lata świetlne od konkurencji z innych krajów. Istotą sprawy jest jednak to, żeby nie tylko najlepsza czwórka, ale też reszta polskiej siatkówki klubowej, miała silne fundamenty pod budowę rywalizacji. Bo tylko mocna konkurencja podnosi poziom. A ten sezon pokazuje, że ponownie w Tauron Lidze jest przepaść, o której wspomniałeś, pomiędzy czołową czwórką a resztą.

I to się pogłębia.

Zgadza się. Dlatego musimy zrobić wszystko, żeby tę dziurę zasypać.

Wiele sytuacji, które miały miejsce przez lata, wspomniane upadki klubów, tematy finansowe, nie sprzyjają temu, żeby przykładowo namówić zagraniczną siatkarkę do przyjścia do Polski. Musimy bowiem pamiętać o jednej rzeczy. Siatkarka zagraniczna nie mówi, że nie płacą w klubie X czy Y, tylko nie płacą w Polsce.

Właśnie z tego względu musimy pamiętać, że każdy problem polskiego klubu, to jest problem nie tylko w danym regionie czy mieście, a całej polskiej siatkówki.

Czytaj też:
Andrzej Padewski dla „Wprost”: Reprezentacja Polski powinna jeździć po całym kraju
Czytaj też:
Michał Kubiak ostro o krytyce Bartosza Kurka. „To jest legenda polskiej siatkówki”

Źródło: WPROST.pl