Radosław Piesiewicz dla „Wprost”: Pierwszego dnia w PKOl poleciały mi łzy. Nawet chciałem cofnąć czas

Radosław Piesiewicz dla „Wprost”: Pierwszego dnia w PKOl poleciały mi łzy. Nawet chciałem cofnąć czas

Radosław Piesiewicz
Radosław PiesiewiczŹródło:Newspix.pl / PressFocus
Minął miesiąc odkąd Radosław Piesiewicz piastuje stanowisko prezesa PKOl. W wywiadzie dla „Wprost” działacz przyznał, że nie spodziewał się tego, co zastał w komitecie. Szef Polskiego Związku Koszykarskiego opowiedział o zmianach, które będą miały miejsce w koszykówce oraz zdradził, czy wstydzi się znajomości z ministrem aktywów państwowych Jackiem Sasinem.

Radosław Piesiewicz sam o sobie mówi, że jest bardzo skuteczny, o czym świadczyć może fakt, że został wybrany na prezesa PKOl oraz już drugą kadencję piastuje stanowisko szefa Polskiego Związku Koszykarskiego. Jednak w karierze działacza nie wszystko wychodzi tak, jakby chciał, bo z PZPS-em pożegnał się po ok. roku. W Polskim Komitecie Olimpijskim ma być jednak inaczej, choć nie będzie łatwo.

Norbert Amlicki „Wprost”: Już od miesiąca jest pan prezesem PKOl. Jak panu idzie praca, czym pan się przez ten czas zajmował, czy coś pana zaskoczyło po objęciu stanowiska?

Radosław Piesiewicz, prezes PKOl i PZKosz: (wymowna cisza)

Z zewnątrz budynek PKOl wydaje się piękny. Okazało się niestety, że w środku jest zacofany. Trochę lata osiemdziesiąte. Chodzi tu zarówno o wnętrza, co mniej istotne, jak i o podejście, bo większość osób nie była nauczona pracy na rzecz polskich związków sportowych.

To na rzecz czego pracowali?

To jest dobre pytanie. Oczywiście nie można generalizować, ale w mojej ocenie większość osób jedynie markowało swoją pracę.

Czy te osoby nadal tu funkcjonują?

Część już pożegnała się ze stanowiskami, ale to jest proces długofalowy.

Powiedział pan w „Gościu Wydarzeń”, że PKOl to archaizm i już wie pan dlaczego był atakowany przez media żeby nie doszedł do władzy i nie doszedł do rzeczy, do których pan dochodzi. O co dokładnie chodziło?

Wprowadziliśmy audyt finansowo-prawny i informatyczny. Na światło dzienne zaczynają wychodzić mało sympatyczne rzeczy. Po zakończeniu działań podejmiemy decyzję, co z tym zrobić dalej. Na tę chwilę nie chcę ujawniać rzeczy, które mam na myśli. W stosownym czasie będziemy informować o wszystkim.

Cofnijmy się do początku. Dlaczego PKOl zdecydował się zamknąć dla dziennikarzy obrady Walnego Zgromadzenia Delegatów, które wybierało nowego prezesa komitetu?

To poprzedni zarząd Polskiego Komitetu Olimpijskiego tak zadecydował, a nie Radosław Piesiewicz, czy pan Kewin Rozum. Ja nie pamiętam zjazdu ani w PKOl,ani w innym polskim związku sportowym, by przy głosowaniu brali udział dziennikarze. Nie wiem czemu to miałoby służyć, ale pragnę zaznaczyć, że z punktu widzenia formalno-prawnego wybory były demokratyczne i przeprowadzone prawidłowo. Powołano organy statutowe, które liczyły głosy i badały poprawność przeprowadzania wyborów, więc moim zdaniem kamery nie były potrzebne. Dziennikarze zostali wpuszczeni na początku obrad, i – jeszcze raz podkreślę – wszystko odbyło się zgodnie z przepisami.

Pana oponent, Kewin Rozum wyraźnie się temu sprzeciwił publikując oświadczenia m.in. na Twitterze. A pan żadnego stanowiska nie zabrał w tej sprawie.

Po pierwsze, Twittera nie mam, a po drugie jeżeli ktoś chciał zrobić sobie reklamę z wyborów w PKOl, powinien bardzo szybko wrócić do Krotoszyna, i brać udział w wyborach na prezesa polskiego związku sumo. Pisanie, opowiadanie, wysyłanie maili, zaburza powagę wyborów na tak istotne stanowisko jak prezes PKOl.

Pańską kandydaturę poparło 138 delegatów, a 24 pana oponenta – Kewina Rozuma. Skąd ta rozbieżność?

Delegaci docenili program i pomysł na nowe otwarcie w Polskim Komitecie Olimpijskim. Myślę, że znaczenie miało także doświadczenie i skuteczność w mojej dotychczasowej działalności w koszykówce a pana Rozuma w sumo. Ja jestem skutecznym menadżerem, a pan Rozum jest słabym i dlatego dostał tylko 24 głosy, a ja 138.

Jednak wygrał na stanowisko prezesa sumo, więc te głosy również musiał uzyskać.

Sam pan powiedział – sumo. Ja jestem prezesem koszykówki, a to trochę inne dyscypliny i dwa różne światy.

Gdyby jednak pan nie dostał się do koszykówki tylko do sumo, czy wierzy pan w to, że dałoby się spopularyzować tę dyscyplinę sportu?

Na 100 procent, tylko trzeba mieć pomysł i umieć go zrealizować.

Trzy lata jeździłem i spotykałem się z prezesami różnych związków i dyskutowaliśmy. Mój program wyborczy powstał przy współpracy ze wszystkimi prezesami związków, a nie tylko z mojego przekonania. To oni pokazywali i sygnalizowali błędy poprzedniego PKOl. Oczywiście ja miałem swój program i swoje pomysły, ale był on cały czas modyfikowany i dopasowywany, by związki poczuły, że PKOl jest ich prawdziwym domem.

Sekretem jest praca, którą wykonuję i jak widać – było warto. Mam nadzieję, że wspólnie sprawimy, iż PKOl stanie się prawdziwą instytucją chroniącą polski sport i będzie motorem napędowym dla wszystkich dyscyplin w tym kraju.

Został pan w Polskim Związku Koszykówki, ale odszedł z Polskiej Ligi Koszykówki. Jak zamierza pan łączyć te dwie funkcje prezesowskie w PKOl i PZKosz? Zatrudni pan dodatkowe osoby do pomocy?

Wraz z teamem, którego byłem liderem, bardzo długo pracowaliśmy nad tym, aby koszykówka wyglądała tak, jak dzisiaj. Te wszystkie osoby, które pracują w PZKosz są wybrane, wyselekcjonowane i wiedzą za co odpowiadają.

Więcej odpowiedzialności i spraw związanych z pracą codzienną spadnie na wiceprezesów – Grzegorza Bachańskiego, Marka Lembrycha, czy Marcina Staniczka, którzy będą musieli podzielić te obowiązki, za które ja byłem odpowiedzialny. Oczywiście gospodarskim okiem będę patrzył i pomagał koszykówce przez cały czas, do końca mojej kadencji. Ciężka codzienna praca nas nobilituje i napędza.

Chodzą głosy, że kończący karierę Łukasz Koszarek ma przejąć schedę po panu w lidze. Ile w tym prawdy?

Jestem przewodniczącym rady nadzorczej PLK i uważam, że byłby najlepszym kandydatem na objęcie stanowiska prezesa zarządu PLK. Oczywiście jak już skończy karierę sportową.

Dlaczego akurat on?

Jest inteligentnym zawodnikiem, a swoją charyzmę wielokrotnie udowadniał na parkiecie i poza nim. Ponadto potrafi podejmować racjonalne decyzje.

Pan żałuje odejścia z PLK? Nie ma pan wrażenia, że zostawia niedokończony projekt?

Pierwszego dnia po objęciu stanowiska w PKOl łzy mi poleciały ze względu na to, co tutaj zastałem. Delikatnie mówiąc, było strasznie pod każdym względem organizacyjno-biurowym. Wtedy gdybym mógł, cofnąłbym czas. Zakasałem jednak rękawy, zacząłem zmieniać i teraz, po miesiącu jestem pozytywnie nastawiony. Co więcej mam chęć do ciężkiej pracy, by udowodnić wszystkim, że PKOl będzie ważną instytucją na mapie sportowej Polski.

Nie boi się pan, że koszykówka była pana azylem, a w PKOl może się panu nie udać spełnić wszystkich swoich planów i postanowień?

Kiedy przychodziłem do koszykówki, tam też nie było kolorowo i trzeba pamiętać, ze podjęliśmy trudną próbę spłacenia zobowiązań, wyprowadzenia federacji na prostą i zwiększenia budżetu. Wszystko się udało, a ja głową sufitu nie będę w stanie przebić, dlatego zrodził się pomysł, by zająć się odbudowaniem PKOl.

Jak się jednak okazało, najpierw trzeba było go zburzyć, odgruzować i na nowo postawić cały Polski Komitet Olimpijski. To jest ogromne wyzwanie, którego się nie boję. Jeżeli człowiek jest w stanie zbudować jedną dyscyplinę jaką jest koszykówka, da radę odbudować także PKOl, wystarczy tylko ciężko pracować.

Jednak w PZPS, gdzie w latach 2016-17 był pan wiceprezesem odpowiedzialnym za sprzedaż i marketing się nie udało? Dlaczego w ogóle pana przygoda z siatkówką była tak krótka?

Faktycznie byłem w zarządzie Polskiego Związku Piłki Siatkowej. Wtedy mieliśmy rozbieżne wizje rozwoju siatkówki i po prostu zderzyłem się ze ścianą. Lepiej było dla wszystkich rozejść się, by siatkówka poszła w swoją stronę, a ja w swoją. Wiem kiedy ze sceny zejść i postanowiłem dla swojego dobra i dobra swojej rodziny po prostu odejść. Nie wszystko za wszelką cenę i niektórzy powinni brać przykład.

Rozumiem do kogo pan pije. W koszykówce udało się chociażby z samorządami ułożyć współpracę, a np. z Adamem Waczyńskim i Marcinem Gortatem pojawiły się większe, czy mniejsze zgrzyty. Nie obawia się pan, że kolejne spięcia powstaną również w PKOl?

Trzeba pamiętać o jednej rzeczy i zadać sobie trud oraz pytanie, dlaczego ten konflikt w ogóle powstał. Najlepszą odpowiedzią jest to, że Adam Waczyński nie był uprawniony do zmiany trenera. Tylko Polski Związek Koszykówki i jego zarząd ma prawo do podejmowania takich decyzji.

Żeby raz na zawsze zamknąć ten temat podkreślę jeszcze raz – zawodnicy, czy jeden zawodnik nie będzie decydował, kto poprowadzi reprezentację i gdzie odbędą się zgrupowania.

Jeżeli chodzi o konflikt z Marcinem Gortatem – uważam że on sam do niego dążył. Nie był w ogóle zainteresowany tym, by koszykówka w Polsce się rozwijała. Dla niego największa porażka to fakt, iż nasza reprezentacja osiągnęła największy sukces bez niego, gdy kapitanem był i jest Mateusz Ponitka. Ponadto mamy teraz świetnego gracza w NBA – Jeremy’ego Sochana i wolałbym się skupić na przyszłości, a nie na przeszłości.

Ja nie szukam konfliktu. Nie robiłem tego w koszykówce i nie zamierzam w PKOl. Ale też nie ma mojej zgody na to, żeby ktoś źle się wypowiadał o PZKosz. Zawsze będę go bronił i sprzeciwiał się, by jakakolwiek fundacja stała ponad polskim związkiem sportowym. Polski Związek Koszykówki jest dużo ważniejszy, stanowi motor napędowy całej polskiej koszykówki, a nie fundacja pana Marcina Gortata.

Wspomniał pan o sukcesach m.in. na Eurobaskecie, niewielu pamięta, ale tuż przed turniejem w reprezentacji Polski panowała – i może wciąż panuje – atmosfera nieustannych sporów, niesnasek i wzajemnych oskarżeń, np. konflikt braci Ponitków…

A jaki wynik był?

Historyczny.

Czwarte miejsce na Eurobaskecie i wszystko w temacie. Są zawodnicy, jest testosteron. Jak może nie być konfliktów? Pan mi pokaże kadrę narodową w sporcie zespołowym, w której nie ma zgrzytów? Kiedyś i w siatkówce były spory.. Jeśli tych konfliktów nie ma, pokazuje, że te reprezentacje nie żyją, nie ścierają się i nie chcą osiągnąć czegoś wielkiego.

Kiedyś nie było sporów w koszykówce i nie było wyników. Dziś są „konflikty” i są nie do podważenia wyniki historyczne. Mamy też szansę zagrać na igrzyskach olimpijskich, w co głęboko wierzę.

To może będzie trzeba wcześniej trochę podburzyć zawodników.

Oni sami wiedzą, o co grają i mają świadomość, jak nasza reprezentacja wygląda i w jakim jest miejscu. Ich nie trzeba podburzać. Są na tyle mądrzy i prowadzeni przez mądrego kapitana Mateusza Ponitkę. On wyznacza drogę, którą mają podążać. Jestem z tego cholernie dumny, że mam takiego kapitana jak Mateusz. To jest największa wartość dla mnie. W kadrze jest wielu młodych zdolnych graczy i też ci bardziej doświadczeni, ale zawsze potrzeba lidera wybranego przez szatnię?.

Pojawiają się wobec pana zarzuty, że uważa się pan za nieomylnego.

Nie ma ludzi nieomylnych. Jeżeli krytyka jest, potrafię się przyznać do błędu i podjąć inną decyzję. Tylko musi to mieć uzasadnienie merytoryczne.

Ja jestem skuteczny. Ciężko pracuję, nikogo nie oszukuję i zawsze mówię prawdę. Jeśli osoby, które ze mną współpracują są lojalne, odpłacam lojalnością w ich stronę i zawsze za nimi pójdę, jak w ogień. Ludzie, którzy krytykują mnie merytorycznie, szanuję. Takie uwagi zawsze przyjmę i się chwilę nad nimi zastanowię. Wtedy mogą mieć rację. Kiedy krzyczą wariaci, nie biorę tego pod uwagę.

Przechodząc do pana nowego stanowiska, jakie ma pan plany w związku ze swoją kadencją w PKOl?

Najważniejsze jest przede wszystkim zwiększenie budżetu. Środki z niego będą redystrybuowane do związków sportowych. Chcemy też zrobić tu wiele projektów związanych z młodzieżą. Będziemy też aktywni na polu ustawodawczym, bo chcemy być głosem polskiego sportu.

Trzeba również pomóc dwóm związkom, które są rozliczane przez PKOl. Chodzi o hokej na lodzie i kolarstwo. Musimy zrobić wszystko, by pomóc tym dyscyplinom zrestrukturyzować dług i wyprowadzić finansowanie bezpośrednio do związków. Pracy jest od groma.

Trzeba też zwiększyć nagrody dla sportowców. To jest istotna część naszej pracy, by sportowcy odczuli te nagrody, które będą wpływały za zdobywane przez nich medale. Myślę, że to może być kołem zamachowym dla rozwoju polskiego sportu a my powinniśmy takie trendy wyznaczać.

Ma pan plan, jak zerwać z łatką PKOl jako „luksusowego biura podróży”. Z tego co słyszałem, pan też tak ten komitet nazywał.

Wtedy wydawało się, że to luksusowe, ale okazało się bardzo słabe. Gdyby było luksusowe, byłoby całkiem nieźle. Myślę, że kiedy wprowadzimy to, o czym wcześniej wspomniałem, podejście wszystkich związków do PKOl zmieni się diametralnie.

Jakie są te pomysły na pozyskanie funduszy? Już rozpoczął pan jakieś działania, czy trwa uporządkowywanie spraw po poprzedniku?

Rozpoczęliśmy budowanie biura PKOl na nowo, ale też zaczęliśmy pracować, by zmienić postrzeganie komitetu przez naszych partnerów i potencjalnych sponsorów. Mamy bardzo duże możliwości, które pozwalają nam na pozyskanie poważnych środków. Polskie związki sportowe otrzymały w ostatnim czasie od nas sporo zapytań. Śmiem sądzić, że jest to więcej niż w przeciągu ostatnich 13 lat. Prezydium już się zebrało trzykrotnie, a my cały czas rozmawiamy, szukamy dobrych rozwiązań. Pierwsze oferty zostały już wysłane..

Na pewno wzmoże się aktywność i nastąpią zmiany w fundacji PKOl, nie tylko na stanowisku prezesa ale i w jej funkcjonowaniu. Chciałbym, by Adam Korol objął tę funkcję, ale moja propozycja będzie głosowana w czerwcu przez zarząd. W niej upatruję bardzo dużych możliwości pozyskiwania sponsorów, którzy są wyłączeni przez MKOl.

Mówi pan o tym, że jest skuteczny, więc dlaczego nie chciałby pan w fundacji pełnić funkcji prezesa i również tam pozyskiwać środki?

Ja nie przywiązuję uwagi do stanowisk. Bardziej chcę działać z osobami, z którymi mam dobry kontakt i dobrze mi się z nimi współpracuje. Dla mnie piastowanie stanowisk, by były tylko przypisane do mojego nazwiska, nie ma większego sensu.

Oczywiście również będę pracował na rzecz fundacji, bo jestem w jej radzie, ale chciałbym, żeby prezesem i twarzą tego projektu został Adam Korol. Oest osobą równie skuteczną i inteligentną. Uważam, że bardzo dobrze by nią zarządzał.

Wracając do pozyskiwania funduszy – w grę wchodzą spółki skarbu państwa, czy tylko prywatni inwestorzy?

Jesteśmy aktywni na każdym polu. Rozmawiamy ze wszystkimi, zarówno ze spółkami skarbu państwa i prywatnymi, bo taka jest nasza rola w pozyskiwaniu środków. Trzeba pamiętać, że współpraca z panem ministrem Kamilem Bortniczukiem układa się bardzo dobrze, jest otwarty na prezesów polskich związków sportowych i sam miałem przyjemność odbycia z nim długich rozmów o wsparciu dla naszego budżetu.

W ostatnim czasie budżet MSiT wzrósł o około dwa miliardy, a te środki płyną do polskiego sportu. Wszyscy jesteśmy beneficjentami tego, co się dzieje dziś. My oczywiście musimy mieć plan rozwoju dla całego polskiego sportu. Nie chodzi tu tylko o pozyskanie funduszy, ale również o rozsądne ich wydawanie. To powinno iść w parze. Jeśli ów plan wydatkowania tych środków zostanie właściwie przedstawiony, żaden podmiot nie będzie miał oporów, by zainwestować w polski sport.

Co pan sądzi o nagrodzie dla ustępującego szefa PKOl? Onet wyliczył, że miał otrzymać nawet 4,7 mln zł netto nagrody.

Nie wiem z czego to wyliczono i trudno jest mi się do tego odnieść, bo nie byłem w zarządzie, który podejmował tę decyzję. Z tego co wiem, pan prezes Krasiński zrzekł się nagrody i nie została ona wypłacona.

Czy w PKOI jest odpowiedni człowiek na odpowiednim miejscu? Ad vocem do wywiadu dla sport.pl: „Chcę, żeby PKOl był tak pomocny dla wszystkich związków sportowych. Aby one nareszcie mogły powiedzieć, iż PKOl-em rządzi odpowiedni człowiek na odpowiednim miejscu?”

Na to pytanie uzyskamy odpowiedź przy okazji następnych wyborów. Ja na pewno będę ciężko pracował i może nie wszystko uda się zrealizować, bo droga nie zawsze jest usłana różami. Trzeba pokonywać przeszkody, patrzeć do przodu i pracować na rzecz polskiego sportu.

W koszykówce to udowodniłem, bo kiedy kandydowałem na drugą kadencję, nie miałem kontrkandydata a z 81 głosów zdobyłem 79, więc tu odpowiedź jest jasna, czy w koszykówce jestem odpowiednią osobą na odpowiednim miejscu.

Zmieniając trochę temat, jak pan reaguje na pojawiające się nagłówki „człowiek Jacka Sasina”? W niektórych publikacjach wybrzmiewa to w formie zarzutu.

Bez sensu. Ja sobie nie mam nic do zarzucenia, w tym że kogoś znam od kilkunastu lat. Jestem z tego dumny, że znam kogoś tak długo i mogę nazywać go przyjacielem. Skoro cały czas mamy kontakt, to znaczy, że potrafię pielęgnować znajomość i jestem osobą, którą da się lubić, z którą ktoś chce utrzymywać dłuższy kontakt.

Mam wielu znajomych. Nie wstydzę się tego, kogo znam. Jestem osobą szczerą i nie wstydzę się tego, że 20 lat temu poznałem pana Sasina. Jeżeli to mógłby być jakiś zarzut, mogę się tylko uśmiechnąć pod nosem. To pokazuje, że nie jestem taki straszny, jak niektórzy próbują pisać. Moja relacja z panem Sasinem pokazuje, iż jednak da się ze mną mieć dobre kontakty.

Statut PKOl wymaga jednak niezależności od polityków. Pan wielokrotnie w wywiadach podkreślał, iż wie, że próbuje się przypisać panu bycie z „nadania politycznego”. Czy z racji tego, że pan Sasin jest akurat ministrem aktywów państwowych, nie obawia się pan, że pojawią się naciski „z góry” na konkretne ruchy w PKOl? Może w PZKosz już były jakieś tego typu sugestie?

Coś w koszykówce zrobiłem i czy coś takiego się stało, od kiedy jestem prezesem? Z tego co ja pamiętam pan Aleksander Kwaśniewski był prezesem PKOl i nikomu to nie przeszkadzało. Później wielu innych, którzy pracowali w kancelarii prezydenta i również nikomu nie przeszkadzało.

Rozumiem, że ktoś ma problem z tym, że ja zajmuję to stanowisko, nie mając legitymacji i nie znając nikogo z partii komunistycznych. Mi to jednak nie przeszkadza.

21 czerwca w Krakowie rozpoczną się Igrzyska Europejskie. Decyzja o organizacji tej imprezy zapadła w czerwcu 2019 roku, czyli nie za pana kadencji. Wydarzenie pochłonie około miliard złotych. Czy ta impreza jest nam potrzebna? Gdyby ten wybór był podejmowany za pana kadencji w PKOl, czy zawetowałby pan tę decyzję?

Ja nie cofam się w czasie i nie zastanawiam się „co bym zrobił gdybym”. Życie pisze różne scenariusze i trzeba robić to, co jest tu i teraz. Jeżeli mamy już tę imprezę w Polsce, trzeba zrobić wszystko by stała wizytówką naszego kraju na arenie międzynarodowej. Ponadto ona daje wiele kwalifikacji do igrzysk olimpijskich, więc zależy nam na tym, by nasi sportowcy wypadli w niej jak najlepiej.

Organizacja tej Igrzysk Europejskich pozwoliła na inwestycję środków w infrastrukturę, jak było przy Euro 2012.

Jestem za każda imprezą organizowaną w Polsce, z której pieniądze płyną do rozwoju danego regionu. Daje to konkretne i wymierne korzyści dla zwykłych śmiertelników takich jak ja. Na przykład mogę pojechać tunelem do Zakopanego, w Krakowie mogę się przejechać tramwajem niskopodłogowym, czy ominąć miasto obwodnicą. Te inwestycje pewnie by nie powstały gdyby nie Igrzyska Europejskie i jestem z tego bardzo dumny.

Musimy zrobić wszystko, by ta impreza wypadła bardzo dobrze. Należy też pamiętać, że PKOl nie jest organizatorem tej imprezy i nie finansuje jej. Niestety PKOl nie może wziąć odpowiedzialności za organizację tej imprezy, chociaż staramy się pomóc tyle, ile możemy.

Na koniec chciałem porozmawiać o igrzyskach olimpijskich. Thomas Bach powiedział ostatnio: „Czynimy wszelkie starania, by wypełnić misję krzewienia ruchu olimpijskiego i doprowadzić do powrotu sportowców z Rosji i Białorusi do międzynarodowej rywalizacji”. Jak Pan odbiera te słowa?

Trudno mi się zgodzić z takimi słowami. Niedaleko nas toczy się wojna, giną niewinne osoby, a codziennie Ukraina jest bombardowana. Zginęło tam ponad 200 sportowców, którzy mogliby wystąpić na igrzyskach olimpijskich...

Co do samych słów Thomasa Bacha… Myślę, że mamy do czynienia z bezdusznością. Trudno mi się rozmawia na ten temat, ponieważ takimi słowami i takim zachowaniem zabijana jest idea olimpizmu.

Czy są przygotowane jakieś scenariusze działań jeśli jednak MKOl się ugnie i dopuści te nacje do rywalizacji na igrzyskach, np. bojkot?

Obecnie powadzimy rozmowy. Jestem umówiony z niemieckimi i hiszpańskimi przedstawicielami komitetu olimpijskiego. Z francuskim rozmawiałem już przez telefon.

I co powiedział?

To nie jest łatwa sprawa dla nikogo. Należy zrobić wszystko, aby świadomość tego, co się dzieje niedaleko nas, została usłyszana też na zachodzie Europy. Im dalej od granicy Polski z Ukrainą, tym mniej słychać o wojnie.

Nawet w Polsce już się mniej o tym mówi.

Nie możemy zapominać o krzywdzie, która się dzieje w Ukrainie. Musimy przypominać, że ta wojna faktycznie jest i starać się znaleźć takie poparcie w Europie i na świecie, abyśmy byli jednym silnym głosem. By MKOl nas zauważył i Thomas Bach zobaczył, że nie jedna Polska jest przeciwko.

Bojkot wchodzi w grę?

Jest za wcześnie, by o tym dyskutować. Jeśli faktycznie dojdzie do tego, że zawodnicy z Rosji i Białorusi zostaną dopuszczeni, czeka nas długa dyskusja ze związkami, ministrem i samymi sportowcami, którzy mają brać w nich udział. Żeby się też nie okazało, że tylko Polacy nie pojadą na te igrzyska. To byłaby jedynie kara dla nas.

Ostatnio polski pięściarz Oliwier Szot pojechał na bokserskie mistrzostwa świata mimo bojkotu Polskiego Związku Bokserskiego z powodu dopuszczenia do zawodów pięściarzy z Rosji i Białorusi pod swoimi flagami.

Dlatego trzeba bardzo spokojnie i w sposób stonowany pracować nad tym, żeby sportowcy z Rosji i Białorusi nie zostali dopuszczeni, a w następstwie tego, co się stanie reagować i podejmować decyzje.

Czytaj też:
Jeremy Sochan ponownie w reprezentacji Polski? Padła ważna deklaracja
Czytaj też:
Radosław Piesiewicz dla „Wprost”: Czwarte miejsce w EuroBaskecie i Polak w NBA, to jest jak sen

Źródło: WPROST.pl