Karol Osiński „Wprost”: Za nami dwa mecze Michała Probierza na stanowisku selekcjonera reprezentacji Polski. Cztery punkty zdobyte w meczach z Wyspami Owczymi i Mołdawią. Jest Pan usatysfakcjonowany?
Jacek Gmoch: Życzymy dobrze każdemu trenerowi. Jest za szybko na wyciąganie wniosków, zachowajmy dystans oceny. Reprezentacja Polski od momentu, jak odszedł Nawałka, jest oszacowana. Przypisuje się jej większe wartości niż taką, jaka ona jest. Chcemy, żeby tak było, ale tak się nie dzieje. Kolejni trenerzy zęby sobie łamią, żeby stworzyć zespół z tych zawodników. Uważam, że w ostatnich latach warunkiem było budowanie reprezentacji wokół Roberta Lewandowskiego i ją odmładzać. Wszyscy trenerzy mieli taki obowiązek. Nawałce się nie udało, potem przyjechało dwóch trenerów klasy europejskiej – Sousa i Santos i im także się nie udało. Różne problemy, które widzieliśmy w komunikacji... Sousę skusiły pieniądze i zobaczył wcześniej, że z tą reprezentacją będzie trudno zrobić cokolwiek, dlatego, mówiąc w cudzysłowie, ratował się ucieczką. Było tylu specjalistów, tylko majstra nie widać, jak mówi klasyk Michnikowskiego.
Jeszcze przed zatrudnieniem Michała Probierza wiele mówiło się o tym, że konieczna jest świeżość i przewiew w reprezentacji Polski. Dostrzegł ją Pan w tych dwóch spotkaniach?
Uważam, że potrzebny był trener z najwyższej półki, a problemem Santosa był jego sposób prowadzenia zespołu jako dyrygenta. Tam brakowało kontaktu z zawodnikami, jego nie było. Trudno sobie wyobrazić dyrygowanie, posługując się trzema językami. To wszystko się na siebie złożyło. To fachura wielkiej klasy, ale sobie nie poradził, bo ta komunikacja, szczególnie w motywacji jest bardzo istotna. Tu nie mam wątpliwości, że się poprawimy. W tej drużynie jest paru zawodników, których znają trenerzy, jak choćby Przemysław Frankowski. Michał Probierz ma swoją grupę już na początku tak jakby za sobą, a co za tym idzie, żadnych problemów z komunikacją. Jednak wydaje mi się, że te wszystkie reprezentacje, które były, nie spełniły najważniejszego warunku, czyli nie stali się drużyną.
Mieliśmy debiuty młodzieży, strzeliliśmy trzy gole, ale kibice oczekiwali przede wszystkim wyników. Zabrakło dwóch punktów do kompletu, a patrząc na to, z kim graliśmy, niekoniecznie możemy być zadowoleni. Co Pańskim zdaniem poszło nie tak?
Zwycięstwo w pierwszym meczu pracy selekcjonera jest bardzo ważne. Wspominam zawsze o Nawałce i jego meczu towarzyskiego z Niemcami. Miał trochę szczęścia, bo po mistrzostwach świata akurat Niemcy byli przebudowani i trafili na „widelec” w postaci drużyny Nawałki. Trzeba mieć materiał do motywacji, na czymś ją oprzeć, a ona się opiera na codzienności. Pierwszy mecz Michała Probierza był trochę szczęśliwy, choć gra na Wyspach Owczych jest bardzo trudna. Tutaj narodziły się dwie kwestie: sztuczna nawierzchnia i pogoda, ale też charakter zespołu. Mimo wszystko jakoś zagraliśmy, szybko strzeliliśmy bramkę, a potem graliśmy na dziesięciu. Także trzeba być powściągliwym przed ocenianiem pierwszego zwycięstwa. Mieli też trudności w postaci utrudnionego lotu, a sztuczna nawierzchnia także odciska swoje piętno, to męczy zawodników. Małe sprawy są powodem wielkich zwycięstw.
Chcę pomóc trenerowi reprezentacji. Pierwsza połowa była zupełnie inna z innym nastawieniem. Probierz starał się zmotywować zespół, co było widać w drugiej. To była całkiem odmieniona drużyna. Wygrywaliśmy pojedynki biegowe, choć mieliśmy mało odpoczynku, wszystko grało. Spójrzmy na Manchester City Pepa Guardioli. Kiedy tam zawodnik sobie nie poradzi na wyznaczonej przez trenera pozycji, to on nie gra, jego po prostu nie ma. Musi grać na każdej pozycji, na której trzeba, bo taka jest przyszłość piłki nożnej. Kiedyś określałem, że idealna piłka, jaka jest przed nami, to taka, w której piłkarze mogą grać na każdej pozycji z takim samym rezultatem. Do tego dążymy w teoretycznym schemacie piłki. Bramkarz też jest człowiekiem, który musi świetnie nogami pracować. W wysokim pressingu on gra, jak libero, poza polem karnym. To jest rozwój, więc rozważanie nad ustawieniem jest niekonieczne.
W meczu z Mołdawią selekcjoner zdecydował się na zmianę ustawienia Piotra Zielińskiego w stosunku do pierwszego spotkania z Wyspami Owczymi.
Piotr Zieliński miał zmienioną pozycję, bo musimy grać wszechstronnie. Gramy futbol z zaskoczenia, rozbicie strefy, w które też stoperzy muszą wchodzić. Zawodnik tego typu, na takim poziomie technicznym, jak też Szymański powinien grać tam, gdzie trener mu nakaże. Wymienność pozycji to jest stały proces, który będzie się dział. Ja to nazywam po swojemu.
Czyli jak?
Gęstość – co to jest? Wystarczy spojrzeć na drużyny, tj. Czechy i Wyspy Owcze. Oni grali to, co jest nowoczesne. Wystarczy spojrzeć, na jakich pozycjach grają zawodnicy po obu stronach. To właśnie nazywam gęstością, a my tego nie wykorzystujemy, nie widzę tego. To jest bardzo istotne. Prekursorem tego wszystkiego jest Guardiola, a w taki sposób grali nawet Farerzy i Czesi musieli się męczyć, żeby strzelić bramkę i wygrać mecz.
W pierwszej połowie drużyna nie wykazała odpowiedniej motywacji, to było widać. Co by Pan zrobił na miejscu trenera w takiej sytuacji?
To jest już swojego rodzaju przeszkadzanie trenerowi, a ja chcę mu pomóc. To jest bardzo ciężka praca i trzeba szanować człowieka, który podejmuje się tego zadania. Przy naszej publiczności byliśmy motywowani meczem przegranym w Kiszyniowie. Czułem się pobudzony, więc jak inni kibice byliśmy żądni krwi, ale nasza drużyna się tym nie wykazała. To jest pierwszy problem, przez który daliśmy sobie strzelić bramkę. W drugiej połowie widać było, że wyszli inaczej, gryźli trawę i wygrywali pojedynki, bo wcześniej przegrywaliśmy i w powietrzu i fizycznie. To się rzucało w oczy. Mecz został ustawiony w taki sposób, że zamilkły trybuny.
Probierz nie jest czarnoksiężnikiem i cudów nie zrobi. Dokonał zmian, bo musiał i myślę, że tak powinno być. Wolałbym, żeby trener kierował się rozumem i wiedzą, a nie intuicją. Ona jest potrzebna, bo potrafi dodać argumentów i to jest ważne, trzeba z niej korzystać, lecz znacznie rzadziej.
Szkoleniowiec zaskoczył, wystawiając dwóch napastników na Mołdawię. Kusi mnie, żeby zapytać o atuty tej reprezentacji, czy w ogóle je Pan dostrzega?
Graliśmy w ustawieniu z dwoma napastnikami i uważam, że to bardzo dobry pomysł. Nie wykorzystaliśmy naszych atutów w sferze swobody. Mogły na to wpłynąć czynniki pozasportowe, ale byliśmy nieco rozkojarzeni, a to jest ważne. Problemy mamy z linią obrony. Bardzo trudno znaleźć zawodników, którzy mieliby standard ponadklubowy. Wysoki pressing, ale też średni nie był najlepszy w naszym wykonaniu. Nie umiem znaleźć innego określenia, jak gęstość. Jest określona wartość skupienia zawodników na metrze kwadratowym w zależności od prowadzenia piłki. Po lewej stronie mamy otwartą przestrzeń, bo liczy się na to, że jak pójdzie długa piłka, to zmienimy ustawienie.
Czyli jakie zmiany muszą zajść, żeby gra weszła na poziom, na który liczymy?
Atmosfera wcześniej była inna, teraz jest lepsza. W pierwszym meczu było to widać i w drugiej połowie spotkania z Mołdawią także. Widoczna jest świetna komunikacja między zawodnikami. Jest ta grupa piłkarzy, którzy plują krwią dla trenera, a to oni nadają ton. Tak właśnie trzeba przyjąć zaszczytną rolę zawodnika reprezentacji Polski.
Docenia Pan pracę Piotra Zielińskiego w roli kapitana?
Jako kapitan on ma także inną rolę na boisku. Nie widziałem, żeby był problem, ale zmiana kapitana w demokracji piłkarskiej polega na tym, żeby drużyna wybierała konkretnego zawodnika. Na pewno było uzgodnienie, bo są jakieś prawa, że to funkcjonuje w ten sposób.
Czytaj też:
Polacy rozczarowali z Mołdawią. Prezes PZPN zabrał głosCzytaj też:
Mocne słowa Karola Świderskiego po remisie z Mołdawią. Wskazał problem reprezentacji Polski