Robert Podoliński dla „Wprost”: LKE to dla Lecha powinien być pierwszy krok ku Lidze Europy, a może nawet ku Lidze Mistrzów

Robert Podoliński dla „Wprost”: LKE to dla Lecha powinien być pierwszy krok ku Lidze Europy, a może nawet ku Lidze Mistrzów

Piłkarze Lecha Poznań
Piłkarze Lecha Poznań Źródło: Shutterstock / Dziurek
Piłkarze Lecha Poznań robią furorę w Lidze Konferencji Europy. Po zwycięstwie 2:0 z Djurgarden są bliscy awansu do ćwierćfinału tych rozgrywek. Nie brakuje sceptyków, którzy przypominają, że to nie Liga Mistrzów, ani nawet nie Liga Europy. O tym, jak odbierać sukcesy Lecha w tym sezonie, rozmawiamy z komentującym mecze „Kolejorza” ekspertem TVP Sport – Robertem Podolińskim.

Dariusz Tuzimek, „Wprost”: Jak traktować kolejne zwycięstwa poznaniaków w Lidze Konferencji? Jedni wpadają w przesadny entuzjazm, inni kompletnie deprecjonują osiągnięcia Lecha, wskazując, że to zaledwie trzeci poziom rozgrywkowy w Europie. Były reprezentant Kamil Kosowski użył nawet określenia, że to jedynie „Puchar Biedronki”. Jaka jest pana opinia?

Robert Podoliński: Zwycięstwa Lecha w LKE są oczywiście sukcesem, ale ja bym zwrócił uwagę, że skoro takie kraje jak Czechy czy Węgry stać na to, żeby ich drużyny kwalifikowały się do Ligi Mistrzów czy Ligi Europy, to nas też na to stać. Mam nadzieję, że Liga Konferencji to jest takie przygotowanie, przetarcie. Taki pierwszy, mały krok, ku tym bardziej prestiżowym rozgrywkom. Bo przecież od czegoś trzeba zacząć. Natomiast kręcącym na sukcesy Lecha nosem malkontentom, można odpowiedzieć, że nie wypada się obrażać na udaną rywalizację w Europie polskiego zespołu z taką drużyną jak np. Villarreal, z którym Lech grał w fazie grupowej. A z kolei mecze z Djurgarden też są wartościowe, też nie można ich nie doceniać, bo to świetny bodziec do rozwoju drużyny, szansa na zdobycie międzynarodowego doświadczenia.

W tym sezonie zespół Lecha ma dwie twarze. Tę ładniejszą, europejską z sukcesami, i tę brzydszą, ligową. Bo wiosną w Ekstraklasie potrafił przegrać po 1:2 z takimi outsiderami jak Śląsk Wrocław czy Zagłębie Lubin. To która twarz Lecha jest prawdziwa?

Myślę, że prawdziwe są obie. Słabsza postawa Lecha w lidze bierze się z tego, że trener musi stosować rotację: tak by ci, którzy w środku tygodnia grali w europejskich pucharach, mogli odpoczywać w weekend w meczach Ekstraklasy. Niestety, nie ma w Polsce drużyny, która ma po dwóch równorzędnych piłkarzy na każdą pozycję. Lech też takim zespołem nie jest. W ekipie z Poznania najważniejszy jest „kręgosłup” drużyny. W obronie są to Antonio Milić, Filip Dagerstal lub Bartosz Salamon, a w drugiej linii Jesper Karlström i Radosław Murawski. No i w ataku Mikael Ishak. Wokół tych piłkarzy trener buduje resztę składu, w motorem napędowym drużyny są boki pomocy.

Niestety, kiedy John van den Brom rotuje składem, to coś się w drużynie zacina, ona nie funkcjonuje w lidze tak, jak w europejskich pucharach. Przyznają to nawet sami piłkarze Lecha. Polskie kluby mają ten problem od wielu sezonów, bo przecież z tym samym zjawiskiem mieliśmy do czynienia, gdy w Europie rywalizowała Legia, czy jeszcze wcześniej Lech za czasów trenera Dariusza Żurawia. Ale w tym sezonie, drużyna z Poznania i tak sobie nieźle radzi w Ekstraklasie. Co prawda tytuł mistrzowski już raczej jej uciekł na rzecz Rakowa Częstochowa, ale „Kolejorz” w tabeli nadal jest na podium. W końcówce sezonu bardzo ważne będzie zarządzanie przez trenera grupą 18-20 graczy, żeby udanie łączyć rywalizację na dwóch frontach.