Bruno Rezende dla „Wprost”: Overthinking nie dawał mi spokoju. W głowie krzyczałem na samego siebie

Bruno Rezende dla „Wprost”: Overthinking nie dawał mi spokoju. W głowie krzyczałem na samego siebie

Bruno Rezende
Bruno Rezende Źródło:Newspix.pl / Kacper Kirklewski
To jedna z największych postaci siatkówki XXI wieku. Choć jeszcze nie skończył z grą, to dotychczasowymi sukcesami może równać się z największymi legendami tego sportu. Przez lata musiał znosić porównania do ojca, u którego debiutował w reprezentacji. Bruno Rezende, gwiazda reprezentacji Brazylii i Modeny w ekskluzywnej rozmowie dla „Wprost” opowiada o zdrowiu psychicznym, łatce „syna Bernardinho” czy roli nauczyciela dla młodych graczy.

Dlaczego porażka w finale igrzysk w 2012 roku miała ogromny wpływ na jego życie? Co łączy go z mamą, utytułowaną siatkarką? Jakie są przyczyny słabego poziomu ligi brazylijskiej i jaki turniej najlepiej kojarzy mu się z Polską? Wybitny rozgrywający w długiej rozmowie zdradza wiele tajemnic z życia.

Michał Winiarczyk, „Wprost”: Co cię ostatnio zaskoczyło w siatkówce?

Bruno Rezende: Nie wiem czy można określić to mianem niespodzianki, ale obecne realia siatkówki są takie, że wzrosło grono konkurencyjnych ekip. Masz większą pulę reprezentacji, które są w stanie wygrać z każdym. Nie możesz sobie wejść na parkiet i pomyśleć, że mecz sam się wygra. Nie chcę zabrzmieć źle, ale pamiętam poziom za czasów mojego debiutu w kadrze. Kilkanaście lat temu widzieliśmy niektórych rywali i mieliśmy przeświadczenie, że jeśli nie zdarzy się nadzwyczajny kataklizm, to wygramy pewnie spotkanie 3:0 w półtorej godziny lub mniej. Dziś takie podejście nie przejdzie. Kadry są zbalansowane, wyrównane. Można to dostrzec patrząc np. na wyniki w fazie zasadniczej Ligi Narodów. Zespoły z dołu tabeli potrafiły wygrywać z czołówką. Z tą niespodziewanością cały czas się oswajam.

Czyli dzisiejsza siatkówka jest bardziej wymagająca niż 15 lat temu?

Bez dwóch zdań tak.

Z bardziej wymagającą grą łączy się także bardziej wymagający kalendarz?

Również muszę się zgodzić. Od wielu lat FIVB stara się lepiej zarządzać kalendarzem i myśleć na temat dobra siatkarzy, bo to oni są nieodzownym elementem show. Czy to zdaje egzamin? Raczej nie. Jeśli nie będziemy w najlepszej formie, to kibice nie będą oglądać najlepszych spektakli. Wiem, że czekają nas mistrzostwa świata co dwa lata. Dobrze, że formuła ich przebiegu zmieniła się na przestrzeni lat, bo mamy już mniej spotkań. Pamiętam turniej w Polsce w 2014 roku. Zagraliśmy wtedy bodajże 12 meczów w 18 dni. Rozumiem, że decyzje światowej federacji mają podłoże biznesowe. Czy to popieramy, czy nie, to musimy zdać sobie sprawę, że my też jesteśmy częścią tego finansowego przedsięwzięcia. Podczas spotkań kapitanów z władzami daję im do zrozumienia, że siatkarze potrzebują więcej czasu wolnego – na regenerację po sezonie klubowym czy choćby na prawdziwe przygotowania w ośrodkach treningowych.

Dwa polskie kluby grały w finale Ligi Mistrzów, a raptem dwa tygodnie później rozpoczęła się Liga Narodów. W jaki sposób zawodnicy Jastrzębskiego Węgla czy ZAKSY Kędzierzyn-Koźle mają grać na pełnej świeżości od początku sezonu reprezentacyjnego? To niemożliwe. Bez zmian w kalendarzu wciąż będziemy świadkami sytuacji, gdzie najlepsze kadry świata będą rozgrywać pierwszą część VNL rezerwowym składem.

W dzisiejszej kadrze Brazylii jest sporo młodych zawodników. Co was różni, jeśli chodzi o charakter i podejście do siatkówki?

Jesteśmy inni, myślimy inaczej – nie ma porównania. Lata temu miałem jednak inne nastawienie. Byłem gościem, który dużo oceniał innych. Musiałem to zmienić, zaakceptować, że ja mam swój charakter, a oni swój. Potrzebowałem wprowadzić do swojej głowy więcej otwartości, pewnego rodzaju emocjonalnej inteligencji. Dziś potrafię się już od nich uczyć.

Napływ młodości do reprezentacji sprawił, że zmienił się w niej klimat. Pamiętam czasy z Gibą, Sergio. Tam ciągle była walka – na treningach i w meczach. Czasem ta atmosfera rywalizacji miała negatywny skutek. Gdy komuś coś nie wyszło w trakcie spotkania, to zaraz dostawał od kolegów mocną reprymendę. Dziś jesteśmy cierpliwsi. Nigdy nie wiesz co siedzi w głowie twojego kolegi. Na zewnątrz może wydawać się silnym, pełnym energii zawodnikiem, by w środku być emocjonalnym człowiekiem, na którego krzyk zadziała odwrotnie do oczekiwań. Każdy z nas ma inny charakter. Nie możemy nikogo zmuszać do naszego myślenia, ale możemy sami stać się bardziej otwarci na innych, bo od każdego możemy czegoś się nauczyć.

Od lat wspomina się, że w siatkówce wygrałeś wszystko. W ostatnim sezonie dołożyłeś nawet Puchar CEV. Co cię napędza do dalszej walki?

Między mną a siatkówką wciąż jest niesłabnąca miłość. Mam pasję, ogień do rywalizacji. Póki mam żądzę pójścia na trening i formę, która pozwala mi na grę na wysokim poziomie, to będę to robił. Pomimo swojego wieku czuje się tak samo zdrowy jak wcześniej. Poza zmieniającą się liczbą, nadal chcę robić to samo, co czynię od lat.

Zdaję sobie sprawę, że obecna rola w reprezentacji różni się od tej, którą miałem przez wiele sezonów. Kiedyś byłem podstawowym rozgrywającym, który grał niemalże cały czas. Dziś akceptuję to, że mogę pełnić funkcję zmiennika. Gra dla ojczyzny jest największym zaszczytem, jaki może spotkać sportowca. Pomimo setek rozegranych spotkań cały czas pozostaję wdzięczny za to, że mogę być w tym zespole. Jestem już w takim wieku, że funkcja w zespole nie ma dla mnie tak wielkiego znaczenia. Jeśli mam wspomóc reprezentację jako zmiennik, to zrobię to tak samo chętnie jakbym miał był występować jako starter. Czuję wielką dumę, że mimo upływających lat, wciąż jestem w niej mile widziany.

Łatwo ci zaakceptować fakt, że nieuchronnie zbliżasz się do końca kariery i nie jesteś już tak kluczową postacią jak dawniej? Wchodziłeś do siatkówki jako wonderkid. Później przez lata nie oddawałeś pozycji pierwszego rozgrywającego, a teraz pełnisz rolę weterana, który czasem wspiera drużynę z kwadratu dla rezerwowych.

Jeszcze zanim trafiłem do reprezentacji ojciec wpajał mi, że trenuję sport zespołowy, a więc powinienem być jak najlepszym kolegą z drużyny. Ukształtowałem się w przekonaniu, że nie jestem pępkiem świata, a najważniejsze jest dobro zespołu. Co więcej, często uważałem, że nie daję z siebie wszystkiego, że mogłem zagrać lepiej, pomóc kolegom bardziej. Wiele lat zajęło mi zrozumienie, że byłem dla za bardzo autokrytyczny.

Towarzyszył ci overthinking.

Nie dawał mi spokoju. Dopiero od niedawna zrozumiałem, że nie mogę być zawsze najlepszy, że mogę mieć chwilowy dołek formy albo po prostu zły dzień z powodów niesportowych. Rok temu na mistrzostwach świata nie byłem w najlepszej formie fizycznej i psychicznej. Byłem rezerwowym, ale mówiłem sobie: „wszystko jest porządku, to normalne”. Stary Bruno byłby dla siebie w tej sytuacji brutalny. Kiedyś, gdy zagrałem złą piłkę, to w głowie niemalże krzyczałem na samego siebie.

To normalne, że raz na jakiś czas nie będę miał uśmiechniętej twarzy. Kariera to kilkanaście lat występów, a nie jeden mecz. Ba, możesz mieć nawet słaby cały sezon, ale nie ma on prawa czynić cię mniej wartościowym zawodnikiem. Plusem kolejnego roku życia jest to, że staję się dojrzalszy. Wiem, że nigdy nie będę perfekcyjny. Jestem również bardziej świadom swoich możliwości. Jeśli moja rola w zespole ma się ograniczać tylko do zmian zadaniowych, wejścia pod koniec seta i serwisu albo nawet zauważenia dotknięcia siatki, to będę robił wszystko, by wywiązać się z określonego celu jak najlepiej.

W niedawno wydanej autobiografii wspomniałeś o przegranym finale olimpijskim z 2012 roku i problemach, w jakie wpadłeś. „Ciągle wychodziłem i piłem. Cały czas uciekałem z domu, aby nie być sam na sam ze swoimi myślami i zawsze kończyłem w barze lub na imprezie. Piłem aż poczułem się znieczulony”. Kiedy nastąpił moment przełomowy, w którym zdałeś sobie sprawę z – nazwijmy to – „wewnętrznej autodestrukcji” i zacząłeś zmieniać swoje życie?

Do finału olimpijskiego uważałem, że jestem doskonale przygotowany na igrzyska. Dobrze radziłem sobie z odpowiedzialnością i oczekiwaniami. Te były wysokie ze względu na obecność ojca na ławce trenerskiej. Z jego powodu miałem wpojone w głowie, że muszę mieć to złoto, muszę. Chciałem pozbyć się tych wszystkich porównań i oczekiwań. Tkwiły mi mocno w głowie, bo sam je sobie wkładałem. Porażka z Rosją była dla mnie jak cios w serce. Poczułem, że straciłem największą szansę w życiu. Mieliśmy dwie piłki meczowe, dwie szanse, by skończyć mecz i zdobyć złoto, które raz na zawsze powiedziałoby w moim imieniu całemu światu: „odpier****** się ode mnie. Jestem prawdziwym siatkarzem, a nie tylko synem trenera”.

Byłem fantastycznie przygotowany fizycznie i technicznie, ale igrzyska olimpijskie w Londynie pokazały mi, że potrzebuję kolejnego kroku – mentalnego. Doznałem pewnego rodzaju wypalenia. Gdy wróciłem z kadry do klubu byłem rozzłoszczony. Na treningach ćwiczyłem poddenerwowany. Nie cieszyłem się z tego, co robię. Znienawidziłem siatkówkę, czułem, że mnie skrzywdziła. Postanowiłem poprosić o pomoc psychologa, by pomógł mi lepiej zrozumieć siebie samego. To zadziałało, bo z czasem zacząłem lepiej panować na sobą, zarządzać emocjami. Czułem się pewniej na boisku, bo lepiej rozumiałem siebie. Porażka z Rosją okazała się momentem zwrotnym. Dwie najważniejsze rzeczy, na których mi zależy, to rodzina i siatkówka. Gdy straciłem to drugie, poczułem jakbym stracił również część siebie. Pomoc psychologa mocno wpłynęła na moje życie.

Dziś uważasz się za szczęśliwego człowieka?

Tak, ale myślę, że nawet w tamtym momencie byłem pozytywnym facetem. Potrzebowałem jednak zrozumienia, spojrzenia na siebie z innej perspektywy. Dziś czuję radość i wielką wdzięczność z życia i z możliwości gry w siatkówkę na najwyższym poziomie od tylu lat. Ten sport jest częścią mnie. Dał mi wiele znajomości, które wykraczają już poza boisko.

Każdy człowiek mierzy się w życiu z momentami kryzysu, przeciwnościami losu. Jeśli mógłbym dać komuś jedną radę, to powiedziałbym, żebyśmy mieli w świadomości to, że możemy mieć w życiu momenty słabości. Zwracajmy uwagę na nasze zdrowie psychiczne. Oglądamy największych sportowców, którzy mierzą się trudnymi momentami. Z pozoru to są twardziele, a w środku są takimi samym ludźmi jak wszyscy. Prośba o pomoc psychologa czy nawet bliskiej, zaufanej osoby, która cię wysłucha, nie jest powodem do wstydu, ale dowodem wewnętrznej siły i odwagi.

Iwan Zajcew powiedział mi, że przez lata nie można było rozmawiać o jego karierze bez wspominania o ojcu Wiaczesławie. Dopiero wejście na stałe do kadry Włoch i sukcesy w niej, pozwoliły mu niejako odciąć się od porównań.

U mnie momentem przełomowym był transfer do Modeny.Kiedy trafiłem do Włoch, stałem się po prostu Bruno, który miał swoją robotę do wykonania. Nikogo nie obchodziło to, że jestem synem Bernardo. Co innego w Brazylii. Tam łatka syna trenera ciągnęła się za mną od zawsze. Prawdopodobnie tak będzie do końca kariery, ale trudno. Dziś mi to już nie przeszkadza. Dawniej, gdy byłem młody, trudno mi się żyło z tymi porównaniami. Nie można było od nich uciec, gdy twój ojciec prowadził jeden z najlepszych zespołów w historii siatkówki, który na lata zdominował rywalizację. Wątek relacji ojciec-syn co rusz pojawiał się w mediach. W głowie pojawiło się myślenie, że muszę wygrać wszystko co możliwe, aby zapracować na szacunek ludzi i oderwać się od porównań do ojca.

Gdy zdobyłem złoto w Rio, miałem poczucie, że jeśli teraz ktoś coś będzie miał do mnie, to mogę odpowiedzieć, że wygrałem mistrzostwo olimpijskie, mistrzostwo świata, Ligę Światową, Puchar Świata, Puchar Wielkich Mistrzów, igrzyska panamerykańskie, mistrzostwa Ameryki Południowej i jeszcze inne trofea we Włoszech. Złoto w turnieju olimpijskim było elementem, który finalnie mógł zamknąć buzię wszystkim tym, którzy robili ze mnie tylko „syna Bernardinho” albo sugerowali, że mam taką pozycję w kadrze tylko ze względu na ojca. Szkopuł w tym, że tę „nagonkę” na mnie wyolbrzymiłem sobie też ja sam, w mojej głowie. Dzisiaj, wiem, że cieszę się dużym szacunkiem, ze względu na to kim jestem – Bruno Rezende, siatkarzem. Dawniej, z powodu popularności i osiągnięć kadry Brazylii, miałem problemy, by to zrozumieć.

Jesteś najczęściej pytany o relacje i podobieństwa z ojcem. A co w tobie jest z mamy, która również była siatkarką? W rozmowie z portalem Linkezine stwierdziłeś, że łączy was spokój.

Z mamą wiele mnie łączy, jeśli chodzi o funkcjonowanie poza boiskiem. Umiem po niej rozgraniczać życie zawodowe od prywatnego. Gdy jadę na wakacje, to myślę o wypoczynku, a nie o siatkówce. Na tydzień zapominam o niej i cieszę się czasem wolnym. To mnie różni od ojca, który nawet w domu potrafi myśleć o pracy. Z kolei, gdy już jestem na boisku, to mam pełne skupienie, podobne do tego jakie ma tata.

Myślę jednak, że i na boisku znajdzie się we mnie coś z mamy. Oglądałem ją gdy jeszcze grała, więc dostrzegam w sobie jej ruchy. Pamiętam, jak nie znosiła porażek. Przychodziła z meczów wkurzona, ale szybko odcinała niepowodzenia na boisku od życia rodzinnego. Ta ambicja i waleczność to chyba cecha wszystkich w naszej rodzinie, bowiem tata też nie cierpi przegrywać.

instagram

Słyszałem historię, że mama grała z tobą będąc w zaawansowanej ciąży.

Występowała w klubie do szóstego miesiąca. W tamtym czasie nikogo to nie dziwiło. Co więcej zdobyła wtedy mistrzostwo kraju, więc można powiedzieć, że nawet ze mną w brzuchu radziła sobie bardzo dobrze (śmiech).

Jesteś fanem klubu piłkarskiego Botafogo?

Zgadza się. Zajmujemy pierwsze miejsce w tabeli ligi brazylijskiej. Idziemy po mistrzostwo kraju (Rezende zaciska pięści na znak zwycięstwa – przyp. M.W).

Czy chłopak, który niemalże urodził się na boisku siatkarskim, miał szansę spróbować innych dyscyplin?

Próbowałem tenisa, koszykówki, ale poza siatkówką najwięcej czasu spędziłem przy badmintonie. Gdy mieszkałem w Campinas, mieście mojej mamy, sporo osób trenowało ten sport. Spodobało mi się to i spędziłem na treningach cztery lata. W tym czasie brałem udział w wielu turniejach. Gdy jednak miałem 14 albo 15 lat postanowiłem skupić się na siatkówce. Czułem, że w mam większy talent do volleya. Dodatkowo ten sport był niejako w moich żyłach.

Od kilku lat nie grasz już w lidze brazylijskiej, lecz prawdopodobnie nadal śledzisz te rozgrywki. Superliga stała na wysokim poziomie, lecz dziś jest w dużym kryzysie, szczególnie finansowym. Gdy szukałem przyczyn, usłyszałem o dwóch powodach – kondycji brazylijskiego reala oraz fakcie, że Superliga jest zarządzana przez federację, a nie przez oddzielną spółkę jak to ma miejsce np. w Polsce.

Problemy ekonomiczne to główna przyczyna spadku poziomu Superligi. Z pewnością skupienie wszystkiego w rękach Brazylijskiej Konfederacji Siatkówki również w tym nie pomaga. Wiem, że trwają dyskusje nad powołaniem odrębnej spółki na wzór Lega Pallavollo czy PlusLigi, ale to nie jest łatwe. Potrzebujesz ludzi, którzy spojrzą na ten projekt dobrym okiem, a nie tylko z misją zarobienia kasy.

Superliga potrzebuje zmian, bo problemy ligi wpływają także na reprezentację narodową. Jeśli liga nie jest konkurencyjna, to siatkarze nie mogą się dobrze rozwijać. Zobacz ilu młodych Włochów gra w kadrze. Dostali na wczesnym etapie szansę gry w świetniej lidze i to się opłaciło. To samo dzieje się w Polsce i we Francji. Prosperujący zawodnicy otrzymują szansę, wykorzystują ją, a później bez problemów wchodzą do reprezentacji walcząc o najwyższe cele. Brazylijska młodzież potrzebuje silnej ligi, by móc później walczyć w kadrze. Jeśli nic się nie zmieni, to jedyną opcją pozostanie wczesny wyjazd do czołowych lig w Europie.

Odpowiedz mi jako siatkarz, bez zagłębiania się w osobiste relacje. Co łączy i różni Bernando Rezende i Renana Dal Zotto?

Jeśli chodzi o etykę pracy, to są niemalże tacy sami. Obaj pracują bez wytchnienia. To chyba coś, czego się wymaga od każdego, kto dołącza do reprezentacji Brazylii. Tutaj trzeba zasuwać, mieć żar w oczach i być gotowym na poświęcenia. Ojca i Dal Zotto różni podejście do komunikacji z zawodnikami. Tata był bardziej zamknięty. Szczególnie na początku pracy w kadrze był tak mocno skupiony na pracy, że trudno było mu coś zasugerować. To pewnie wynika z jego filozofii siatkówki, której się trzyma od lat. Renan jest bardziej otwarty. Łatwiej mu coś doradzić. Sam lubi zbierać wokół siebie osoby, które przekażą mu spostrzeżenia na dane kwestie. Obaj mają różne charaktery, ale najważniejsze jest to jak wykorzystują atuty siatkarzy, z jakimi pracują. A w tej kwestii są praktycznie identyczni.

Tęsknisz za treningami ojca o 7:30 rano? Kiedyś opowiadałeś, że jak dołączyłeś do kadry i zobaczyłeś Serginho, który pracuje na 100 procent o tej porze, to powiedziałeś sobie, że nie możesz pracować gorzej.

Od razu trafiłem na lidera, który swoją postawą stanowił przykład. Co do treningów, to tak, czasem zdarza mi się zatęsknić. Myślę sobie, że młodym by się przydały takie zajęcia raz na jakiś czas. Żeby na moment być dla nich twardszym, podkręcić im śrubę. Gra w reprezentacji Brazylii zmienia siatkarza. Dawniej musiałeś się mocno natrudzić, by otrzymać powołanie. Trafiłeś do kadry i przechodziłeś niejako szkołę siatkówki. Musiałeś udowodnić, że zasłużyłeś na zaproszenie i jesteś gotów na poświęcenia, jakie musieli znieść starsi gracze.

Czasem trzeba na moment kogoś wsadzić do niewygodnych warunków, aby przekonać się ile pracy i zaangażowania wymaga sukces. Taki tydzień ostrej pracy jak za dawnych lat otworzyłby oczy wielu młodym graczom. Jeśli przeżyjesz takie trudne momenty, jak na przykład trening o siódmej, gdy w głębi duszy jesteś wściekły, że musisz o tej porze trenować, to później podczas najtrudniejszych meczów z Polską i Włochami wracasz pamięcią do tamtych zajęć i myślisz sobie: „kurde, po to właśnie trenowałem o świcie. To jest mój moment na wygraną”.

Po igrzyskach olimpijskich w Tokio na kadrę Brazylii spadła krytyka za zbyt stary skład. Teraz zespół jest w fazie odmładzania. Jak oceniasz ten proces?

Spadła nas krytyka nie za „starość”, lecz za brak medalu. Wiek siatkarzy był tylko dodatkowym, małoznaczącym argumentem. Przegraliśmy brąz dwoma punktami. Gdyby role się odwróciły, to nikt by nie zwracał uwagi na to, że pojechaliśmy doświadczonym składem. Wtedy nawet by nas chwalono, ale taki jest sport. Na reprezentację Polski też by patrzono inaczej, gdyby pokonała Francję. Medal zwalnia z oskarżeń, zamyka usta krytykom.

Odmładzanie kadry to naturalny proces każdego zespołu. To nie jest łatwe zadanie. Wiąże się z poświęceniami i potknięciami. Włosi musieli przecierpieć przez dwa, trzy lata to, że stopniowo włączali do kadry młodych graczy. Problem jest taki, że w Brazylii ludzie nie mają cierpliwości. Media i kibice chcą wyniku na już. Nie rozumieją, że mowa tu o procesie, który może kosztować przegrane mecze, turnieje. Musisz pozwolić popełniać młodym błędy. Dać im wiarę, że nikt ich nie zje, jeśli nie wyjdzie im mecz. Oni muszą dojrzeć i swoje przecierpieć. Potrafią grać w siatkówkę, udowadniają to w rozgrywkach ligowych, ale drużyna narodowa wyzwala inne emocje i większą presję. Przez słaby poziom Superligi nie mają okazji do występów w trudnych meczach, a takie właśnie czynią siatkarzy reprezentantami kraju.

Zawodnicy tacy jak Honorato, Adriano czy Maique zderzają się z inną grą, gdy z Superligi trafiają do Ligi Narodów. Tutaj chociażby serwis jest inny, znacznie mocniejszy. Na początku czujesz się zaskoczony, bo nie jesteś przyzwyczajony, że ktoś posyła w ciebie serw o prędkości przekraczającej 130 kilometrów na godzinę. Z kolejnym meczem tych zaskoczeń jest coraz mniej. Jestem szczęśliwy, gdy widzę, jak młodzi siatkarze rozwijają się w naszej kadrze. Widać po nich progres z każdym turniejem. Myślę, że mogą pomóc w budowie silnego zespołu brazylijskiego na lata.

Masz świadomość, że jesteś dla nich przykładem, zawodnikiem, którego oglądali jako dzieci?

Wiem, że spoczywa na mnie duża odpowiedzialność. Nie tylko ta siatkarska, by prezentować się dobrze na boisku, ale również ta pozaboiskową, by być dla nich wsparciem. Doskonale zdaję sobie sprawę z moich obowiązków, które wykraczają poza boisko. Młodzi muszą widzieć wiarę i zaangażowanie w postawie kapitana zespołu. Łatwiej jest z nimi rozmawiać, gdy sam postępuję profesjonalnie. Na szacunek pracujesz czynami, a nie pustymi słowami.

Pomimo wieku, nadal pozostaje siatkarzem, któremu tak samo zależy na zwycięstwie. Pracuję z takim samym zaangażowaniem jak 5,10 czy 15 lat temu. Chętnie służę im poradą, a oni chętnie je wykorzystują, bo wiedzą, że za moimi radami idzie zaangażowanie. Młodzi zawodnicy chcą mnie słuchać nie z powodu samych osiągnięć, a z tego powodu, że pomimo tych sukcesów, ja cały czas nie zwalniam tempa i pragnę kolejnych zwycięstw. Nie spoczywam na laurach.

Czy po wielu latach spędzonych w Serie A masz coś w sobie z Włocha?

Jeśli chodzi o siatkówkę, to Włosi ciągle się uczą. Podoba mi się przygotowanie taktyczne do meczów. To jak analizuje się przeciwnika i szuka słabych punktów, które można wykorzystać. Myślę, że po wielu latach występów trochę przesiąknąłem ich podejściem. Lepiej rozumiem siatkówkę właśnie pod względem taktycznym. To pozwala jeszcze bardziej zrozumieć trenerów, ich filozofię pracy i założenia. Włoski volley opiera się mocno na schematach i taktyce. Brazylijska siatkówka pozwala zawodnikowi na dużą kreatywność, daje mu swobodę. Oczywiście, tutaj też przykłada się wagę do taktyki, ale w porównaniu z Włochami nie ma jej aż tak wiele.

instagram

Która liga jest dziś najlepsza na świecie – włoska czy polska?

To nie jest łatwe pytanie. Ostatnie trzy Ligi Mistrzów padły łupem polskiego zespołu. Nie grałem w nich. Ostatnia, w której występowałem, zakończyła się zwycięstwem mojego zespołu i to w dodatku zwycięstwem nad Skrą Bełchatów w półfinale (śmiech). Myślę, że we Włoszech jest więcej zespołów o podobnej jakości. W Polsce masz cztery zespoły, które znacząco przewyższają resztę. We Włoszech ta różnica między czołówką a resztą jest mniejsza. Dodatkowo powiększono PlusLigę do 16 zespołów, co w mojej opinii sprawiło, że ta dysproporcja się powiększyła. Ekipy z miejsc 11-16 znacząco odstają od reszty.

Dwa ostatnie zespoły PlusLigi 2022/2023 wygrały zaledwie po trzy mecze w sezonie.

W Serie A masz przeważnie jeden zespół, który jest outsiderem. Pozostałe ekipy, nawet z miejsc 10-11 są w stanie walczyć z klubami plasującymi się na podium. To sprawia, że nie możesz podejść lekceważąco do każdego meczu. Co niedziela czeka cię trudny sprawdzian.

Jakie wydarzenie najlepiej ci się kojarzy z Polską?

Liga Światowa w 2009 roku. Graliśmy w Łodzi, w nowo wybudowanej hali. To jedno z moich piękniejszych wspomnień. Po raz pierwszy miałem okazje zagrać w Polsce. Mam przed oczami widok morza ludzi zasiadającego na trybunach. Wchodzimy na boisko i słyszymy potężny doping tysięcy Polaków. Z powodu hałasu nie mogliśmy ze sobą rozmawiać. Spodobała mi się ta atmosfera. Od tamtego momentu kocham przyjeżdżać z kadrą czy klubami na mecze do waszego kraju.

Jesteś człowiekiem, który lubi odciąć się od siatkówki, spotkać ze znajomymi czy nawet pobawić się w klubie. Z biegiem lat lżej znosisz wyrzeczenia, jakie wiąże ze sobą kariera – opuszczone śluby, urodziny, wydarzenia rodzinne?

Poświęcenie jest nieodzowną częścią profesjonalnej kariery. Kocham to co robię. Akceptuje to, że omija mnie wiele ważnych wydarzeń związanych z bliskimi. Straciłem wiele ślubów członków rodziny czy najbliższych przyjaciół. Czasem płaciłem sporą cenę za dążenie do siatkarskiego sukcesu.

Tą ceną były zakończone związki?

Masz rację. Moim priorytetem była kariera siatkarska. Chciałem być najlepszym zawodnikiem, jakim mogę być. Dziś, gdy zbliżam się do końca występów, nie czuję niczego poza radością i wdzięcznością, z tego co osiągnąłem. Nie mam żadnego wydarzenia czy decyzji, które chciałbym cofnąć. Choć skończę z grą w siatkówkę, to wiem, że przede mną jeszcze wiele lat życia, które będę mógł spędzić robiąc to, czego nie mogłem przez wszystkie lata. Póki co chcę czerpać z ostatnich sezonów najwięcej jak się da.

Kiedyś chciałem być dobrym siatkarzem, ale nie zwracałem uwagi na satysfakcję. Czułem tylko odpowiedzialność i presję. Przyjemność z gry, treningów czy obecności w kadrze schodziła na dalszy plan. Czasem jak widzę młodych siatkarzy, to dostrzegam w nich siebie – nerwowego nastolatka, który chciał od razu wszystkim udowodnić, że umie grać i zasłużył na szansę. Uspokajam ich, mówiąc, aby doceniali każdy pojedynczy moment. Wiem, że to może być trudne do zrozumienia. Sam, gdy byłem młody, wychodziłem z założenia, że goni mnie czas i muszę być świetny już od razu, tak za pstryknięciem palca. Dziś nie mam problemów, by powiedzieć sobie: „Bruno, nie byłeś, nie jesteś i nie będziesz perfekcyjny. Będziesz popełniał błędy, ale to jest właśnie część gry zwanej życiem”.

Czytaj też:
Artur Szalpuk dla „Wprost”: Siedzi we mnie żal. To chyba nie ode mnie zależy, nie będę już walczył
Czytaj też:
Marcin Janusz dla „Wprost”: Każdy z nas marzy o sukcesie w Paryżu

Źródło: WPROST.pl