Adam Małysz dla „Wprost”: Skoczkowie nie muszą od razu wygrywać. Dobrze byłoby mieć swojego Daniela Tschofeniga

Adam Małysz dla „Wprost”: Skoczkowie nie muszą od razu wygrywać. Dobrze byłoby mieć swojego Daniela Tschofeniga

Dodano:   /  Zmieniono: 
Adam Małysz
Adam Małysz Źródło:Newspix.pl / Mateusz Januszek
Adam Małysz przyczynił się do rozwoju polskich skoków narciarskich, jak mało kto. Nadchodzący sezon zimowy obejrzy jako prezes Polskiego Związku Narciarskiego i jego motywacja do pracy nie słabnie. W obszernym wywiadzie dla „Wprost” „orzeł z Wisły” opowiedział m.in. o przygotowaniach PZN-u do nowej kampanii skoków oraz wyraził swoją opinię o przyszłości tej dyscypliny w Polsce.

Kiedyś człowiek, który towarzyszył setkom tysięcy Polaków przy zimowym weekendowym obiedzie, a od 25 czerwca 2022 roku prezes Polskiego Związku Narciarskiego. Uznawany jest za jednego z najlepszych skoczków narciarskich w historii. , podobnie jak „Orły Thurnbichlera” także przygotowuje się do nadchodzącego zimowego sezonu i w niniejszym wywiadzie zdradza m.in. jak wygląda proces rozwoju infrastruktury polskich obiektów sportowych, czy wierzy w długotrwały projekt Thomasa Thurnbichlera oraz jak w jego oczach kreuje się przyszłość polskich skoków narciarskich. Zapraszamy.

Wywiad z Adamem Małyszem, prezesem Polskiego Związku Narciarskiego

Karol Osiński „Wprost”: Sezon zimowy skoków narciarskich za pasem. Polski Związek Narciarski szykuje coś specjalnego z tej okazji?

Adam Małysz: Nowinkowo trudno powiedzieć, ponieważ przepisy w skokach narciarskich tak szybko się zmieniają, że trzeba być cały czas na bieżąco. Jeżeli ta kwestia się ustabilizuje, wówczas będziemy myśleć o czymś innowacyjnym. Natomiast, mówiąc o samym systemie, to tak. Wdrażamy nowy, w którym przerzuciliśmy szkolenie juniorskie na Szkołę Mistrzostwa Sportowego, którą wspieramy. Dodaliśmy tam trenerów, żeby kadry juniorskie, które były wcześniej ograniczały się do trzech, czterech lub może maksymalnie sześciu zawodników. Dzisiaj jest to kwestia otwarta. Wszyscy juniorzy mogą kwalifikować się na zawody i zgrupowania. Dzięki temu pojawiły się nowe nazwiska, bo wcześniej w tej kwestii było ciężko. Kiedy kadra była wybrana, to ograniczało się to tylko tych zawodników, jeśli chodzi o wyjazdy. Dziś każdy ma taką szansę.

W kadrze biegowej powstało to we wszystkich grupach, ale też snowboardzie czy narciarstwie alpejskim, więc jako związek globalnie weszliśmy w to. W biegach narciarskich powołaliśmy koordynatora, który jest odpowiedzialny za nadzór szkolenia juniorów, ale też trenerów, z których wybrana została szóstka spinających wszystko i uczących się nowych rzeczy.

Pańska kadencja na stanowisku prezesa PZN trwa już niespełna dwa lata. W tym czasie zaszło sporo innowacji w celu rozwoju polskich skoków narciarskich, ale nie tylko. Jakie macie pomysły na dalsze rozbudowywanie infrastruktury sportowej?

Zgłasza się coraz więcej miast i regionów o stworzenie miejsc do rozwoju sportowego. W tym i zeszłym roku jeździłem po konkretnych miejscowościach i przekazywałem, jak wygląda sytuacja i na co trzeba zwrócić uwagę, ale też co zrobić, żeby niektóre miejsca reaktywować. Są miejsca, w których tradycje związane ze skokami narciarskimi już były, ale to wszystko upadło. Jest duże zainteresowanie i pomału zaczyna to ruszać, ale mam nadzieję, że przyjdzie rozpęd, bo są regiony, w których faktycznie warto by było. Najlepiej zacząć od małych obiektów, szkół, w których dzieci mogłyby się rozwijać. Mamy dwa podstawowe ośrodki w Zakopanem i Szczyrku, gdzie juniorzy mogą przyjść do Szkoły Mistrzostwa Sportowego i dalej się rozwijać, ale brakuje podstaw, czyli małych skoczni, gdzie dzieci mogłyby zaczynać.

Jest też mnóstwo technologii. Jedna z nich jest taka, że nie trzeba mieć sztucznej maty, tylko to wygląda jak dywan trawiasty ze sztuczną nawierzchnią i jest to tanie rozwiązanie, ale też bardzo uniwersalne. Służy nie tylko skokom, bo można na nich zjeżdżać na czymkolwiek, nie trzeba na tym rozkładać żadnych siatek, bo śnieg się trzyma. To naprawdę bardzo fajna sprawa, którą proponujemy, także to wszystko się rusza, jednak to jest tak, że bez samorządów i ludzi zaangażowanych w to w tamtych regionach trudno nam będzie kogoś do tego przekonać. Nie jesteśmy w stanie tego ani kontrolować ani robić, więc musi być zaangażowanie samorządowych działaczy, jednak widzę, że sporo takich jest i działają w tamtym kierunku.

Dwa lata temu głośno było o rzekomym projekcie budowy kompleksu skoczni w Szczawnicy, w którym miałaby się znajdować m.in. skocznia mamucia. Dlaczego ten temat ucichł?

Polski Związek Narciarski nigdy nie planował takiej rzeczy. To był projekt stworzony przez kogoś i uważam, że to była bardziej kwestia marzeń. My jako sama organizacja nie braliśmy tego pod uwagę, bo wszystkie obiekty są budowane od strony Centralnego Ośrodku Sportu. Tam jest finansowanie, a to są potworne koszty. Niedawno byliśmy zarządcą skoczni w Malince i oddaliśmy to do COS, bo nie byłoby nas stać, żeby remontować te obiekty. To są potworne koszty i nie mamy takiego budżetu, dlatego też możemy wnioskować o coś takiego.

W tym momencie mamy dwie duże skocznie i parę mniejszych i ta infrastruktura poprawiła się na tyle dobrze, że to musiałoby być naprawdę duże zaangażowanie, że te skocznie by tam powstały. Mam na myśli tutaj takie imprezy, jak np. igrzyska olimpijskie, czy mistrzostwa świata, więc to bardziej było w marzeniach projektanta niż w realiach.

W połowie października odbyły się wybory parlamentarne. W 2020 roku miał pan propozycje startowania, ale ostatecznie nie zdecydował się. Rozumiem piastowane wówczas i obecnie stanowiska, ale czy to był strach przed potencjalną krytyką?

W momencie, w którym jestem prezesem Polskiego Związku Narciarskiego też muszę liczyć się z krytyką i wcześniej też tak było. To nie tak, że się bałem, ale jestem apolityczny i staram się robić wszystko, jak najlepiej dla sportu, a on powinien być przede wszystkim oddzielony od polityki. Wtedy będzie się mógł rozwijać. Sport raczej kojarzy się z czymś dobrym, więc każda rządząca partia powinna pamiętać, żeby on jednał, a nie dzielił i tak powinno pozostać.

Nadchodzący Puchar Świata w skokach narciarskich zapowiada się emocjonująco. Podchodzi pan do tego z taką samą radością, jak przed laty, kiedy był zawodnikiem?

Na pewno jest inaczej, bo, kiedy byłem zawodnikiem, to myślałem o tym, co można zrobić, by osiągnąć jak najlepszy wynik i głównie o sobie. Obecnie jako prezes PZN-u także zależy mi na jak najlepszych wynikach, ale to jest zależne od wielu osób. To, że się ich wspiera i pomaga sztabom ma zaprocentować rezultatami i na tym mi zależy.

Kadra Thomasa Thurnbichlera na nowy sezon pozostaje niezmienna. Czego można się spodziewać po poszczególnych zawodnikach?

Patrząc na trójkę: , , są to zawodnicy bardzo doświadczeni i dalej nie ma takiego skoczka, który będzie mógł ich przebić. To jest podstawa, ale mamy paru młodych zawodników, którzy cały czas są na etapie rozwoju. Taki był program podczas rozmowy z Thomasem Thurnbichlerem, że ci młodzi zawodnicy muszą robić postępy. Nie, żeby od razu wygrywali, ale postępować na tyle, żeby w końcu zastąpili tych starszych zawodników. Fajnie by było mieć takiego Daniela Tschofeniga, który w poprzednim sezonie się wybił i pozostał w czołówce. Widać to po sezonie letnim i jestem przekonany, że zimą też będzie wysoko. O coś takiego nam chodzi.

Zastanawia mnie pański pogląd na długotrwałą formę Dawida Kubackiego. Niewątpliwie to są „jego sezony”, co bardzo cieszy.

Dawid jest bardzo utalentowanym zawodnikiem. Miewał wzloty i upadki, a częściej się mówiło o nim jako zawodniku lata niż zimy, ale od kilku lat udowadnia, że w obu porach skacze dobrze. To jest tak, że jak zawodnik gdzieś zaskoczy i trening oraz podejście trenera mu zaskoczy, daje odpowiednią dyspozycję i tak było w przypadku Dawida i . Przykre było to, co wydarzyło się pod koniec poprzedniego sezonu, ale myślę, że po tej całej sytuacji będzie mocniejszy w nadchodzącym i widać, że nie stracił na swojej formie i dyspozycji. Mam nadzieję, że w tej kampanii również pokaże, że będzie w stanie sięgnąć po Kryształową Kulę.

Wyniki Polaków w Letnim Grand Prix i mistrzostwach Polski w Szczyrku były satysfakcjonujące?

Letnie Grand Prix traktowane było na luzie. Drużyny i federacje z innych państw podchodzili do tego na takiej samej zasadzie, co my. Zawodnicy poszli systemem austriackim, czyli bardziej pod kątem przygotowań. Jak rozmawiałem z chłopakami to mówili, że podczas konkursów nie mieli odpuszczane, czyli trening był normalny. Zazwyczaj było tak, że np. na jeden czy dwa dni przed startem trening był lżejszy, a w tym sezonie był normalny, tj. przez cały okres przygotowawczy.

Widać było po skoczkach, że są trochę zmęczeni i nie było widać świeżości na skoczni. Mimo tego np. Dawid czy Piotrek potrafili skakać bardzo dobrze. W naszej drużynie jest mocny spokój, co powinno zaprocentować także zimą, która jest długa i trzeba wytrzymać ją w wysokiej formie.

Thomas Thurnbichler pracuje z polskimi skoczkami od półtorej roku. Jakie zmiany w skokach Polaków zauważył pan w trakcie jego kadencji?

Widać zupełnie inne podejście. To, że Thomas mieszka w Polsce jest bardzo ważne, bo ma wszystko pod kontrolą. Sam zaproponował, że chce być odpowiedzialny nie tylko za kadrę A, ale też pozostałe grupy i mieć na nie wpływ. Rozmawialiśmy na ten temat i stąd też powołanie nowego szkoleniowca do kadry B. Wywiązała się bardzo mocna współpraca w grupach, także juniorskich, więc pierwszy raz mamy taką sytuację, że trener bardziej myśli o całym sporcie niż swojej grupie i na tym się koncentruje. Widać, że jest to coś dobrego i fajnego. Warto było w to zainwestować, zresztą od początku rozmowy tak przebiegały.

Chcieliśmy stworzyć też coś takiego, żeby nasi trenerzy byli dokształcani i żeby przekazywano im jak najwięcej, bo do tej pory wszyscy z zagranicy zrobili swoją robotę, odchodzili i nic nie zostawało po nich, żadnych materiałów, czy trenerów. Część z nich pewne rzeczy wiedziała, ale wiadomą sprawą jest, że trener wysokiej klasy swoje sekrety zachowywał dla siebie, jednak my chcemy, żeby Thomas był w stanie wyedukować i wyszkolić naszych trenerów.

Wierzy pan, że tak młody trener długofalowo poprowadzi projekt na tyle, żeby przeprowadzić także wymianę pokoleniową w kadrze A?

Myślę, że tak. On mimo swojego młodego wieku jest doświadczonym trenerem, który ma wyobrażenie i doświadczenie, jak to zrobić. Ma określone cele i wie, co, jak trzeba wykonać, a to jest bardzo ważne.

Różnica pomiędzy jakością skoków kadrowiczów a ich „zapleczem” rzuca się w oczy. Czy PZN ma sposób, jak temu zapobiec?

Przede wszystkim musimy to scentralizować. Zrobiliśmy szkolenie w Szkołach Mistrzostwa Sportowego, żeby ona nie kojarzyła się z czymś złym, tylko z czymś dobrym. Chcemy, żeby młodzież miała świadomość, że tam mają szansę się wybić. Stąd niepowoływanie tej szerokiej kadry juniorskiej, która spowoduje, że każdy z tych zawodników ma swoją szansę. Parę nowych nazwisk już się pojawiło i jest ich coraz więcej. Tej ilości też brakowało, a dziś to jest na wysokim poziomie, bo tak naprawdę w mistrzostwach Polski startowało ponad 80. zawodników i 17 drużyn. Myślę, że nigdzie na świecie nie ma takiej ilości skoczków, może w Słowenii, ale jak patrzyliśmy na liczbę startujących w mistrzostwach danego kraju, to nikt nie osiągnął takiej liczby.

Lepiej byłoby mieć jakość niż ilość, ale z tej ilości zawsze można coś wybierać i zawsze ktoś się pojawi. Uważam, że to kwestia czasu, jak ktoś się wybije. Najważniejszy jest późniejszy okres między juniorem a seniorem. Tam najwięcej zawodników gdzieś ucieka i potem nie potrafi się wybić. Pracujemy nad tym, żeby znaleźć powód skąd się to bierze i uszczelnić danemu zawodnikowi w tym okresie oraz mu przekazać, żeby nie rezygnował, ale cały czas mógł się rozwijać.

Kamil Stoch i Piotr Żyła wciąż są głodni sukcesu, a trener w nich wierzy. Wiadomo, że nic nie trwa wiecznie, dlatego zastanawia mnie, czy widzi pan na horyzoncie ich potencjalnych następców? Wiele mówi się o Kacprze Juroszku jako jednej z największych nadziei tej dyscypliny.

to jeden z wielu zawodników. Jest też Jan Habdas i paru, którzy się pojawiają i dla nich najważniejsze jest to, żeby się rozwijali i robili kroki do przodu i uniknęli sinusoidy formy. W tej chwili są na takim etapie, że powinni, choć dochodzą czynniki, które nie są od nas zależne, czyli np. kontuzje. Kacper w zeszłym roku miał kontuzję, co odbiło się na jego formie. Janek też na wiosnę doznał urazu, więc nie są to rzeczy od nas zależne. Trzeba jak najwięcej to obserwować, a kontuzji było jak najmniej, żeby oni mogli bezustannie się rozwijać.

Możemy być zatem spokojni o przyszłość polskich skoków narciarskich?

Tego nikt nie jest w stanie zapewnić. Robimy wszystko w tym kierunku, żeby tak było. Tych zawodników jest naprawdę sporo, ale zobaczymy, jak się to wszystko potoczy. Patrząc na to, co się dzieje ogólnie w skokach narciarskich, to nie jestem przekonany, czy ta droga, która jest obrana, jeśli chodzi o Puchar Świata czy FIS, jest dobra. To też nie jest w stu procentach od nas zależne. Możemy walczyć i podpowiadać, jak to powinno wyglądać.

Nie jesteśmy w tym osamotnieni, bo wiele krajów myśli tak samo. Na pewno będziemy walczyć o to, żeby te skoki się rozwijały, bo na dziś nikt nie chce, żeby tak się stało, jak z kombinacją norweską, której wkrótce ma zabraknąć na igrzyskach olimpijskich. My też mamy bardzo duży problem z tą dyscypliną, bo coraz mniej dzieci i młodzieży chce ją uprawiać.

Kamil Stoch mówił, że jego problemy w dążeniu do osiągania jak najlepszych wyników biorą się z tego, że chce od razu robić przeskoki ku obranym celom, zamiast podchodzić do nich ze spokojem. Czy w trakcie kariery skoczka pana też dotykały takie kłopoty? Jeśli tak, to jak temu zaradzić?

Rozumiem to, bo bardzo doświadczonemu zawodnikowi trudno jest skoncentrować się na małych rzeczach. Kroczenie po mału do celów zawsze jest najlepsze, ale jeśli osiągnąłeś już pewien standard, czy wyniki, które plasują cię wśród najlepszych zawodników, to trudno jest nie myśleć o tym, że ty już tam chcesz być, jeśli masz jakieś problemy i chcesz zrobić krok milowy. Wierzy się w to, ale czasem tego brakuje, więc cierpliwość jest kluczem, ale to jest ciężkie, bo wydaje się, że jest blisko, a jak coś nie wyjdzie to zaczynasz od początku.

Nie ma jednej złotej rady, którą mógłbym przekazać poszczególnym zawodnikom. To jest bardzo indywidualna sprawa, bo każdy skoczek potrzebuje czegoś innego. Każdy uczy się na własnych błędach.

Czytaj też:
Kamil Stoch dla „Wprost”: Nie składam żadnych deklaracji. Chcę wziąć udział w tym „cyrku obwoźnym”

Kobiece skoki narciarskie nie są tak rozwinięte, co męskie, ale PZN poczynił duże ruchy w celu poprawy ich sytuacji. Wiadomo, w poprzednim sezonie były kontuzje, ale to projekt długofalowy. Harald Rodlauer to udźwignie?

Ja myślę, że to jest jeden z najlepszych ludzi, którzy szkolili kobiety w skokach narciarskich, a dostał do pomocy Stefana Hulę, który jest bardzo doświadczonym zawodnikiem. Uważam, że to jest drużyna, w której powinno coś ruszyć. Już teraz widzimy postęp w poczynaniach młodszych zawodniczek. Robią postępy. Anna Twardosz zaczyna wracać po problemach zdrowotnych. Problemy pojawiają się na różnych gruntach, np. z koncentracją i trenerzy nad tym pracują. My daliśmy jasno do zrozumienia, że my nie chcemy niczego natychmiast, tylko chcemy widzieć postęp i jeśli to zawiedzie, to nie jesteśmy w stanie nic lepszego zrobić, bo dziewczyny dostały najlepsze, co mogły.

Obserwuję poczynania Władimira Zografskiego, który jest absolutną rewelacją ostatnich miesięcy. Prowadzi go Grzegorz Sobczyk, który w przeszłości zbierał doświadczenie u szkoleniowców reprezentacji Polski. Czy postrzega go pan jako potencjalnego następcę Thomasa Thurnbichlera lub planujecie jego powrót do polskich skoków?

Rozmawiamy z nim na różne tematy i nie wykluczam, że kiedyś wróci do Polski. On szkolił się u Łukasza Kruczka, potem Stefana Horngachera i Michala Doleżala, więc nabrał doświadczenie w trenowaniu. Inaczej jest mając pod sobą jednego zawodnika, a całą kadrę, bo zawodników jest wielu. Nie ujmuje Grzegorzowi to, że zrobił z Władimirem Zografskim bardzo duży postęp i zafundował mu bardzo dobry trening, co też czyni go dobrym trenerem.

Minister sportu zapowiedział, że Polska ma w planach starać się o organizację zimowych igrzysk olimpijskich, które miałyby się odbyć w 2034 roku. Są na to perspektywy?

Tak, wcześniej były przymiarki do tego. Na pewno łatwiej by było ze Słowacją i ten temat też był omawiany, żeby alpejskie rzeczy odbywały się po ich stronie. W tym momencie rozwijamy się alpejsko, nie tylko jeśli chodzi o zawodników, ale też o obiekty. W 10 czy 15 lat ta infrastruktura też się zmieni.

Na koniec zapytam, jak postrzega pan obecną sytuację polskich skoków narciarskich?

Całkiem optymistycznie. Zawsze mówiłem, że coś się musi dokonać, żeby można było o tym mówić. Patrząc na sytuację polskich skoków narciarskich śmiało można powiedzieć, że jest bardzo dobra. W tym momencie niczego nie zrobimy za zawodnika. To on musi chcieć wygrywać i dążyć do swoich celów.

Czytaj też:
Dramat na skoczni w Planicy. Ważna postać zginęła na miejscu
Czytaj też:
Piotr Żyła opisał swoje relacje z Thomasem Thurnbichlerem. Jedna rzecz była kluczowa