Kacper Przybyłko pochodzi ze sportowej rodziny. Jego ojciec był piłkarzem, a matka lekkoatletką. Starszy brat z sukcesami reprezentuje Niemcy w skoku wzwyż, a brat bliźniak również zawodowo gra w piłkę. Chociaż Przybyłko rozpoczynał swoją karierę w niemieckich klubach, to zdecydował się na grę dla polskiej kadry, występując w reprezentacjach młodzieżowych. Do seniorskiej kadry powołania nie dostał, a obecnie reprezentuje barwy Philadelphia Union grającego w MLS. Jak przyznaje cytowany przez Onet, ostatnio musiał zawiesić treningi, ponieważ w marcu źle się poczuł. Pierwsze objawy zaobserwował dwa dni przed swoimi 27. urodzinami.
„Dręczyły mnie koszmary”
Przybyłko powiedział, że miał wysoką temperaturę, deszcze oraz bóle głowy. – Na początku myślałem, że to normalne osłabienie, bo raz w roku coś takiego mnie rozkłada na dzień, góra dwa. Ale zastanawiające było to, że dosłownie ścięło mnie z nóg i po tym, jak termometr pokazał prawie 39 stopni gorączki, moja narzeczona Kinga postanowiła zabrać mnie na test – przyznał zawodnik. Wynik testu na obecność koronawirusa nadszedł dopiero po tygodniu i wykazał pozytywny wynik.
Piłkarz przez cztery doby był „wyłączony z obiegu” i gdyby nie narzeczona, zapewne ciągle by spał. – Budziła mnie i na siłę karmiła ciepłą zupą. Brałem tabletki na ból głowy i cały czas walczyłem z gorączką. Najgorzej było w nocy, bo dręczyły mnie jakieś koszmary – przyznał. Już po kilku dniach 27-latek chciał wrócić do aktywności fizycznej, ale był tak osłabiony, że nie miał sił nawet na krótki spacer. – Przez dwa tygodnie nie robiłem dosłownie nic. Potem zacząłem ćwiczyć w domu, ale wciąż szybko się męczyłem. Czułem, że coś siedzi mi w płucach. Stopniowo było lepiej, ale dopiero po miesiącu czułem się tak, jak przed chorobą – dodał.
Czytaj też:
Wstrząsający list do ratownika. „Całe osiedle będzie zarażone przez ciebie ch***!”