Kubot: to był mecz do jednej bramki

Kubot: to był mecz do jednej bramki

Dodano:   /  Zmieniono: 
Łukasz Kubot (fot. EPA/GERRY PENNY/PAP) 
Łukasz Kubot przegrał z Chorwatem Marinem Cilicem (nr 16.) 6:7 (4-7), 2:6, 1:6 w drugiej rundzie wielkoszlemowego turnieju na trawie w Wimbledonie (z pulą nagród 16,1 mln funtów). Polski tenisista przyznał, że grał jak równy z równym tylko w pierwszym secie.

- W pierwszym secie graliśmy obaj na najwyższym poziomie. Pewnie utrzymywaliśmy serwisy i żaden z nas nie dał rywalowi nawet szansy na przełamanie. Potem był tie-break, w którym popełniłem podwójny błąd. Ale liczyłem się z tym, bo przez jego świetny return musiałem serwować na wysokim poziomie ryzyka. Był jeszcze jeden forhend wyrzucony, ale też dwa razy poszedłem na wolej po returnie, ale on fantastycznie zagrał i mnie minął. Szczególnie jego półlob przy setbolu był poza moim zasięgiem - powiedział po meczu Kubot.

- W drugim secie widać było u niego ogromną pewność siebie, zresztą miał powody. Świetnie serwował i równie dobrze returnował. Ja natomiast zacząłem trochę gorzej serwować, chociaż na otwarcie go przełamałem. To była praktycznie jedyna szansa, jaką dziś miałem, ale nie udało mi się niestety potwierdzić "breaka" i wyjść na 2:0 - dodał.

Serwis Cilica był w czwartek jego najskuteczniejszą bronią. Mocno podcięta piłka lądowała prawie zawsze w okolicach linii zewnętrznej, albo w narożniku wewnętrznym kara, po czym wysoko odskakiwała w górę, często nawet na ponad dwa metry. - On serwuje inaczej, niż większość zawodników. Nie są to bomby, ale bardzo dokładne uderzenia, po których piłki uciekały, albo wyrzucały mnie poza kort. Szukałem właściwej pozycji: stawałem bardziej z tyłu, próbowałem wchodzić do przodu, ale byłem bez szans. Uważam, że poza pierwszym setem mecz był do jednej bramki i na pewno zasłużenie go wygrał, a ja nie miałem dzisiaj wiele do powiedzenia - podsumował Polak.

Teraz tenisistę z Lubina czeka kilkudniowy odpoczynek oraz treningi przed lipcowymi występami w turniejach na kortach ziemnych ATP w Stuttgarcie i Gstaad. Znalazły się one w planach startowych w ramach przygotowań do igrzysk olimpijskich w Londynie. - Po Gstaad mam jeszcze zobowiązania związane z olimpiadą, wiec pewnie będę w Warszawie, ale generalnie będę się starał jak najszybciej tutaj przylecieć, żeby jeszcze potrenować na trawie przed igrzyskami. I tak nie da się wtedy pograć na głównym obiekcie, raczej trenować będzie można tylko w Rohampton. Chyba wylot reprezentacji ma nastąpić w niedzielę 22 lipca, więc będziemy mieli na przygotowania tylko cztery, pięć dni - powiedział Kubot.

- Dokładnie jeszcze nie wiem jak to wszystko będzie wyglądać, bo teraz skupiałem się na Wimbledonie i nie myślałem o wszystkich przedolimpijskich sprawach. Dopiero teraz to wszystko muszę jakoś uporządkować i zorganizować. Mam nadzieję, że jest szansa nie mieszkać w wiosce olimpijskiej, bo z niej jest bardzo daleko tu na korty. Na pewno będzie takie uczucie, jakby człowiek grał drugi Wimbledon w roku, bo przecież za miesiąc tu wrócę - dodał.

Kubot nie tylko wystąpi na londyńskich igrzyskach, ale również zagra w reprezentacji Polski, która w dniach 14-16 września będzie podejmować w Łodzi drużynę Białorusi w spotkaniu barażowym o miejsce w Grupie I Strefy Euroafrykańskiej rozgrywek o Puchar Davisa. W trzeciej rundzie singla jest Jerzy Janowicz, który do Wimbledonu przebił się po trzech zwycięstwach w eliminacjach i dzięki temu zadebiutował w Wielkim Szlemie. W piątek zmierzy się z Niemcem Florianem Mayerem (nr 31.).

- Uważam, że Jerzyk ma bardzo realne szanse pokonać Mayera. Rozegrał tu już pięć bardzo dobrych meczów i ze swoją nieobliczalną grą jest naprawdę groźny. Tym bardziej, że po odpadnięciu Tomasa Berdycha, tamta część drabinki się mu otworzyła. Co prawda Mayer jest doświadczonym zawodnikiem, ale Jurek nie ma nic do stracenia, w dodatku serwuje z "drugiego piętra". Chociaż ma ponad dwa metry wzrostu, to jest bardzo sprawny, dobrze się porusza po korcie. Przez to nigdy nie wiadomo, czego się po nim spodziewać - uważa Kubot.

ja, PAP