Gdy Dani Ramirez wrócił do Ekstraklasy, wywołało to niemałe poruszenie. W rozmowie z „Wprost” Hiszpan wytłumaczył wiele palących kwestii. Czy faktycznie był bliski transferu do Widzewa? Jaki moment zupełnie zmienił jego życie i dlaczego? Dlaczego tak kocha wędkowanie? Która z jego pasji jest jak nałóg? Z jakiego powodu kibice i piłkarze nigdy nie zrozumieją się w pełni? Co oznacza jeden z jego ważnych tatuaży? Czemu nie wyszło mu w Belgii i dlaczego wrócił akurat do ŁKS-u? Co muszą zrobić Rycerze Wiosny, aby utrzymać się w Ekstraklasie? Odpowiedzi na te i inne pytania w poniższej rozmowie, zapraszamy.
Wywiad z Danim Ramirezem, gwiazdą ŁKS-u Łódź
Mariusz Bielski („Wprost”): Czy jest jeszcze ktoś w ŁKS-ie, kto pamięta kawał z „bilecikami do kontroli”, który ci zrobiono?
Dani Ramirez (piłkarz ŁKS-u): Zostały już tylko dwie osoby – Pirulo i Michał Kołba. Z resztą zawodników wcześniej nie miałem okazji grać w jednej drużynie.
Poza nazwiskami – co jeszcze zmieniło się w ŁKS-ie przez ten czas, kiedy cię w nim nie było?
Największa zmiana dotyczy stadionu. Arena z prawdziwego zdarzenia, bardzo mi się podoba.
Poza tym na pewno mamy teraz bardziej doświadczoną drużynę i według mnie to jest bardzo ważne. Ekstraklasa to już nie Fortuna 1. Liga. Tutaj odczuwasz skok jakości. Jeśli popełnisz błąd, zostanie on wykorzystany w zabójczy sposób. Moim zdaniem teraz ŁKS ma mocniejszy zespół niż przed laty, gdy w nim występowałem. Liczę, że się utrzymamy.
Tobie niedawno nie udało się utrzymać w Belgii. Jak z twojej perspektywy wyglądał ten czas spędzony w Zulte Waregem?
Rozegrałem tam nieco ponad 300 minut... To był dla mnie bardzo trudny rok i w żadnym momencie nie czułem zaufania ze strony trenera. Kiedy do mnie dzwonił przed transferem, mówił mi, że chce, aby jego drużyna grała atrakcyjny futbol, że dlatego mnie potrzebuje. W praktyce graliśmy okropnie. Futbolówka cały czas latała mi nad głową, gra z kontrataku, ciągle walka, ale bez jakości piłkarskiej i pomysłu. Liga belgijska jest bardzo dobra, trudna, wymagająca fizycznie, ale jeśli mam być szczery, to wolę polską Ekstraklasę.
Dlaczego?
Pod wieloma względami jest tutaj lepiej. Od kibiców, przez stadiony i kwestie dziennikarskie, po opakowanie jej w telewizji. Wszystko, co dzieje się wokół Ekstraklasy, jest lepsze niż w Belgii.
Do tego tamtejsi fani nie są tak zaangażowani. Nie masz na przykład śpiewów przez cały mecz, które cię nakręcają. Oczywiście tamtejsza liga jest mocna pod względem sportowym, lecz otoczka lepsza jest w Polsce. Do tego tutaj, z perspektywy widza, ciekawie jawi się ta wyrównana stawka, gdy każdy może wygrać z każdym.
To też pułapka dla was, bo można też z każdym przegrać.
Jasne, ale to moim zdaniem atut. W Belgii masz 3-4 wielkie drużyny i ich przewaga nad całą resztą jest bardzo duża. Jeśli trafiasz do mniejszego klubu, jest ci bardzo trudno coś osiągnąć. Właśnie tak było w Zulte.
Z tą latającą nad głową piłką aż mi się przypomniały czasy, gdy grałeś w Stomilu Olsztyn.
Ja jestem typowym hiszpańskim piłkarzem, który ciągle lubi mieć futbolówkę przy nodze i grać do przodu. Jak Santi Cazorla, David Silva, Andres Iniesta, Xavi Hernandez, całe to pokolenie. Jeśli któryś z nich poszedłby do drużyny, gdzie gra się głównie górą i długimi podaniami, to też by się tam nie odnalazł.
Przed twoim odejściem z Lecha Poznań w Polsce pojawiały się informacje, że masz też oferty ze Stanów Zjednoczonych czy Kazachstanu. Miałeś możliwość wyjechania do fajnych miejsc, poznać nowe kultury, zobaczyć inny świat, coś nieoczywistego, a przy okazji też dobrze zarobić. Dlaczego więc wybrałeś Zulte?
Chciałem pozostać blisko Hiszpanii i mojej rodziny. W tamtym momencie Belgia wydawała mi się dobrym kierunkiem. Sportowo był to dla mnie krok naprzód, mówimy przecież o rozgrywkach z top 7-8 w Europie. Postrzegałem możliwość przeniesienia się do Belgii jako wielką szansę, ale w sumie nigdy nie wiesz, co się wydarzy w przyszłości.
Czyli podchodziłeś do tego tematu również ambicjonalnie.
Tak, bo w ten sposób myślę jako sportowiec. Rozegram gdzieś dobre dwa lata, więc może dostanę szansę pójścia wyżej, rozwijania się i może mi się uda. Trzeba podejmować takie decyzje i łapać okazje. A że potem ci nie pójdzie? Cóż, wiele mamy takich przypadków, gdzie ten sam zawodnik w jednym zespole się nie sprawdził, a przeniósł się do drugiego i radzi sobie świetnie. Ale tu na przykład potrzebujesz zaufania ze strony trenera. Kiedy go nie masz, nie grasz dobrze i trudno ci udowodnić swoją jakość.
A czemu wróciłeś do ŁKS-u?
Uznałem, że po nieudanym okresie w karierze to będzie dla mnie najlepsze miejsce. Takie, gdzie odzyskam dobre samopoczucie, będę czerpał radość z gry i znów będę się rozwijał jako zawodnik. Zarówno w ŁKS-ie jak i Lechu Poznań byłem bardzo szczęśliwy. Gdy Rycerze Wiosny się do mnie odezwali i zapytali, czy byłbym zainteresowany powrotem – nie musiałem długo się zastanawiać. Powiedziałem mojemu agentowi, że tak, to tutaj chcę grać... No i jestem.
Mówiąc, że byłeś szczęśliwy tutaj, miałeś na myśli tylko kluby czy w ogóle Polskę?
Wszystko. Znam to miasto oraz wielu ludzi stąd...
O, i jeszcze linie tramwajowe! (śmiech)
Faktycznie, wcześniej poznałem je doskonale, ale teraz już mam auto, bo to jednak wygodniejsze. Ale fakt, były takie czasy, że na każdy trening przyjeżdżałem tramwajem i czerpałem z tego przyjemność.
Pewnie ludzie się dziwili, gdy cię widzieli.
Nie zdarzało się to zbyt często. Wówczas jeszcze nie byłem tak rozpoznawalny jak później czy teraz. Dla mnie to było normalne, podobnie jak dla nauczyciela, budowlańca czy kogokolwiek. Czasem się zdarzyło, że ktoś zrobił fotkę, ale generalnie nie miałem żadnych dziwnych historii. Zawsze czułem duże wsparcie od ludzi.
Teraz jesteś jednak zdecydowanie bardziej znany i jestem w stanie sobie wyobrazić, że czasem popularność może ci przeszkadzać.
Raczej nie. To jest piękne uczucie, kiedy ludzie cię rozpoznają, proszą cię o zdjęcie, albo zaczepiają, bo chcą życzyć ci szczęścia w kolejnym meczu. Bardzo to lubię. Nie jest mi źle, gdy ktoś do mnie podchodzi. Przeciwnie, dobrze jest czuć wsparcie także od kogoś, kto nie jest twoim przyjacielem czy członkiem rodziny, ale ma szacunek do tego, jak pracujesz i co robisz dla jego klubu.
Czasem znani sportowcy czy artyści narzekają – i nie dziwię im się – że irytują ich na przykład sytuacje, gdy ktoś podchodzi i pyta o zdjęcie w trakcie twojego rodzinnego obiadu w restauracji, albo kiedy jesteś na plaży z dziećmi i chcesz wypoczywać.
Przyznam, że mi się coś takiego jeszcze nie zdarzyło, a ludzie zachowują szacunek do mnie i moich bliskich. Wtedy przeważnie pomachają, powiedzą „cześć” i tyle. Potrafią już rozróżniać, kiedy jesteś w sytuacji prywatnej i nie należy ci przeszkadzać, a kiedy mogą podejść i pogadać. Są dobrze wychowani.
Skręćmy ponownie w kierunku boiska. Nie mogę cię o to nie zapytać – konkretnie o twoje słowa, że dla ciebie nie byłby to problem, gdybyś miał grać w Widzewie. Wszyscy wiemy, że RTS się tobą interesował. Jak blisko było, byś do niego dołączył?
To była jedna z ofert, bo interesowało się mną kilka drużyn z Ekstraklasy. Z mojej perspektywy nie byłem bliski tego, by przejść do Widzewa. Pojawiła się taka propozycja, to prawda, aczkolwiek w żadnym momencie nie byłem blisko. Cały czas miałem ŁKS z tyłu głowy oraz fakt, że na pewno nie spodobałoby się to kibicom, więc nie chciałem robić czegoś takiego.
Dla mnie to już przeszłość. Żałuję, że ostatnio nie mogłem wystąpić w derbach, bo doznałem kontuzji tuż przed meczem. Rozegraliśmy dobre spotkanie z Widzewem, ale nie niestety nie byłem w stanie wyjść na boisko. Dobrze, że teraz jestem już gotów.
Poza tym, wiesz... W internecie da się napisać wiele rzeczy, nawet kiedy nie zna się sytuacji. On jest jak dżungla, gdzie każdy komentuje i pisze, co chce bez żadnej refleksji i co tylko mu przyjdzie do głowy. Informacje, które pojawiają się w sieci, często są rozbieżne z tym, jak coś wygląda w rzeczywistości.
A zatem mówisz, że to nie jest prawda, iż byłeś bliski dołączenia do Widzewa?
Nie, to nie jest prawda.
Kiedy ŁKS ogłosił, że wracasz, pojawiło się jednak mnóstwo komentarzy na twój temat. Delikatnie rzecz ujmując – duża część kibiców nie była zadowolona z samego faktu, iż w ogóle pojawił się temat Widzewa.
Ja ich rozumiem, że się na mnie wkurzali, skoro łączono mnie z największym rywalem. Ale w żadnym momencie nie podjąłem decyzji, że chcę iść do Widzewa.
Zastanawiam się zawsze w takich sytuacjach, czy kibice w ogóle są w stanie zrozumieć piłkę nożną od tej strony sfery transferowej? Że to jednak też praca i że analogicznie na przykład Polak w Hiszpanii mógłby najpierw zagrać dla Betisu, a potem dla Sevilli, bo nie czułby tak mocno tego kontekstu rywalizacji pomiędzy nimi... Myślisz, że kibice kiedyś zrozumieją lepiej wasz punkt widzenia na tego typu historie?
Myślę, że to jest trudne, ponieważ jest między nami znacząca różnica, bo dla nas to jest również praca. Ja na przykład jestem fanem Realu Madryt. Kocham ten klub i nie wyobrażam sobie, bym mógł zagrać dla FC Barcelony – to z punktu widzenia kibica.
Z drugiej strony jesteśmy piłkarzami, a co za tym idzie także pracownikami. Możemy grać do 37-38 lat. Potem twoja kariera się kończy, więc do tego czasu musisz zarabiać pieniądze, by zabezpieczyć rodzinę i swoją przyszłość. Wielokrotnie zdarzają się jednak sytuacje, gdy dany zawodnik tak naprawdę nie ma wielu opcji na rynku transferowym. Możesz iść do rywala i wtedy część ludzi cię znienawidzi, albo będziesz bez pracy. Co zrobić w takiej sytuacji? Ostatecznie każdy chce mieć za co spokojnie żyć, niektórzy mają dzieci i inne potrzeby.
Rozumiem więc wkurzenie kibiców, gdy widzą, że ważny dla nich zawodnik idzie do drużyny wielkiego rywala, ale musimy też spojrzeć na tę sprawę z punktu widzenia pracy. Co innego, gdy na przykład grasz w Lechu, dostajesz trzy opcje: iść do Belgii, do Hiszpanii albo do Legii i wybierasz Legię – wtedy musisz mieć świadomość, że wielu ludzi cię znienawidzi. Właśnie dlatego, że miałeś wybór. Ale jeśli nie masz innej możliwości... Cóż, to jest trudny temat.
Wiadomo, iż kibic najbardziej kocha swój klub i jest on dla niego największą wartością. Ja też jestem emocjonalnie związany z ŁKS-em i Lechem, ponieważ spędziłem w nich wiele czasu, osiągnąłem dużo i spotkało mnie w nich wiele dobrego. Moje serce zawsze będzie przy nich, aczkolwiek nigdy nie uda mi się uzyskać identycznego uczucia jak to miejscowych kibiców.
Zobacz, na przykład ty. Urodziłeś się w Łodzi, wychowałeś w niej, twój tata zabrał cię na stadion pierwszy raz, gdy miałeś 4 lata. Dorastałeś przy tym klubie, zawsze był w twoim życiu. Analogicznie ty nigdy nie będziesz czuł tego samego wobec Realu Madryt, przy którym ja przeżyłem dokładnie to samo, co ty przy ŁKS-ie. Cała moja rodzina do madridiści, więc moje uczucia co do Realu wykraczają poza to, co czuję jako piłkarz.
Wkurzała cię krytyka związana z całym tym tematem dotyczącym Widzewa?
Nie, bo tak jak wspomniałem, rozumiem perspektywę kibiców. Zawsze też akceptuję krytykę i nie wpływa ona na mnie w ten sposób. Teraz jednak interesuje mnie tylko tyle, aby walczyć za ŁKS. A każdego, kto czytał te wszystkie rzeczy na mój temat, które nie były prawdziwe, chciałbym przekonać moją grą do zmiany opinii, aby znów dawać mu radość.
Teraz ciekawym wątkiem w kwestii tego wzajemnego zrozumienia jest także to, co dzieje się w kontekście transferów zawodników do Arabii Saudyjskiej. Mnóstwo krytyki wylewa się na piłkarzy, ale przecież gdyby normalnemu człowiekowi jakaś inna firma nagle zaoferowała cztery razy większe zarobki, to też by zmienił robotę.
Cały świat tyle mówi, że dla piłkarzy liczą się pieniądze. Cóż, ja gram w piłkę, bo rzeczywiście ją lubię, ale skoro to jest również moja praca… Z całym szacunkiem, ale nie przyjechałem do Polski po to, by nie widzieć się z moimi przyjaciółmi oraz członkami rodziny i grać sobie w ramach wolontariatu.
Wszyscy pracujemy po to, aby zarabiać. Najlepiej więcej niż mniej.
Powiedzmy, ze pracujesz dla Coca-Coli i otrzymujesz 5 tysięcy złotych miesięcznie. Nagle dzwoni do ciebie Pepsi i oferuje 10 tysięcy na tym samym stanowisku. Nie pójdziesz? To samo dzieje się w świecie futbolu i z tej perspektywy rozumiem graczy, którzy idą na przykład do Arabii Saudyjskiej.
Mam świadomość, że przy tak ogromnych kwotach, gdy trudno policzyć te wszystkie zera, trudno jest odpowiedzieć „nie, dziękuję”.
Ostatnio w Hiszpanii był jednak dość ciekawy przypadek Gabriego Veigi z Celty Vigo, który uważany jest za ogromny talent i poszedł do Arabii Saudyjskiej mając 21 lat, a nie 30.
Toni Kroos napisał na Twitterze, że to żenujące, ale mówimy o skomplikowanym zjawisku. Rzeczywiście zazwyczaj było tak, iż na Bliski Wschód szli zawodnicy po trzydziestce, aby zarobić jak najwięcej pieniędzy na koniec kariery, ale wcześniej osiągnęli już wielkie rzeczy, zdobyli mnóstwo trofeów. Jak Cristiano Ronaldo, Karim Benzema czy nawet N'Golo Kante.
Inaczej to wygląda, gdy jesteś na dorobku, a decydujesz się na przejście ligi saudyjskiej, która co prawda się rozwija, lecz teraz nie jest jedną z najważniejszych lig na świecie... Myślę, że Kroos napisał tamten tweet dlatego, ponieważ on zawsze był zawodnikiem grającym na najwyższym poziomie i to nie jest dla niego atrakcyjne. Rozumiem jego perspektywę, ale perspektywę Gabriego Veigi też. Jesteś w jego wieku, nie wiadomo co przyniesie przyszłość, aczkolwiek w prosty sposób możesz sprawić, że nie tylko ty będziesz milionerem, lecz cała twoja rodzina.
Wiesz, łatwo jest mówić, że odrzuciłoby się taką propozycję. Kiedy jednak ona już pojawia się na stole, kontrakt leży na stole i widzisz w nim zapisane te wszystkie zera... Powiedziałbyś „nie” tak od razu?
Myślę, że też bym wyjechał, nawet na krótko. Z drugiej strony taki Veiga ma teraz 21 lat, może pograć w Arabii Saudyjskiej ze 2 sezony, a potem wrócić do Europy i nadal będzie miał czas na zrobienie dużej kariery.
Teraz liga saudyjska nie jest najmocniejsza, ale co będzie w przyszłości? Może rozwinąć się na tyle, że za jakiś czas przejście z Arabii Saudyjskiej do klubu z czołówki wcale nie będzie dziwne, zwłaszcza w wieku 23-24 lat. Bo czemu nie?
Zmieńmy klimat na nieco przyjemniejszy. Znalazłeś już jakieś miejsce niedaleko Łodzi, gdzie mógłbyś w spokoju wędkować?
Nie mam żadnej miejscówki. Prawda jest taka, że będąc w Polsce jeszcze nigdy nie wędkowałem. Jeśli jest jakiś kibic, który zna dobre miejsce, to niech da mi znać (śmiech).
Na razie łowię ryby głównie, kiedy jestem w Hiszpanii. Po zakończeniu kariery zapewne będę miał dużo więcej czasu, by cieszyć się tą pasją. Na szczęście futbol to też moja pasja, więc nie boli mnie, że nie mogę wędkować tak często, jak bym chciał.
W Lechu Poznań miałeś dobrego kolegę do wędkowania, a mianowicie Tomasza Cywkę.
Prawda, aczkolwiek byliśmy w jednej drużynie dość krótko – jedynie sześć miesięcy. Ja przyszedłem w lutym, rozgrywki zakończyły się w maju, więc tego czasu nie było dużo. Ale masz rację, on bardzo lubi łowić ryby. Widziałem, że udawało mu się łapać gigantyczne karpie.
Lubił chyba wyjechać do Francji, aby tam rozwijać swoją pasję.
Tak, opowiadał mi o tym, że zna takie świetne jezioro, gdzie regularnie jeździ, bo tam pojawiają się duże okazy. Nie miałem jednak szansy wybrać się razem z nim na wyprawę. Ja lubię przede wszystkim wędkować w Hiszpanii, ponieważ jakościowo mamy fantastyczne ryby – na przykład ogromne sumy, karpie oraz bassy. Jednego bassa nawet sobie wytatuowałem.
Swoją drogą nie wiedziałem, że masz aż tyle tatuaży. Mógłbyś coś o nich opowiedzieć?
Wszystkie są jakoś związane z moim życiem. Ryba oczywiście odnosi się do mojej pasji. Mam też wytatuowane roczniki urodzin moich dziadków, datę awansu z ŁKS-em do Ekstraklasy. Tu jest granat, który wygląda trochę jak ludzki mózg i on doskonale oddaje mój charakter. Następny jest na część mojej córki… No i jeszcze wiele innych, a wszystkiego po trochu (śmiech).
Tatuowanie się to też nałóg?
Zawsze mówię ludziom, którzy nie mają tatuaży, a chcą zrobić pierwszy, że jeśli go skończą, to za parę tygodni, gdy zapomną o bólu, szybko zapragną zrobić następny (śmiech). Tak to działa, ale mi się to bardzo podoba.
Okej, wiem już, dlaczego tatuaże są dla ciebie ważne, więc zapytam też, co jest dla ciebie najważniejsze i najbardziej atrakcyjne w wędkarstwie?
Fakt, że mogę je uprawiać z moją rodziną. Ponadto wtedy zapominam na chwilę o futbolu czy problemach. Możesz być też sam ze sobą, obok jezioro, nie słyszysz nic oprócz dźwięków natury... Świetne, lecz w gronie bliskich jest najlepiej. Nawet nie liczy się to, czy coś złowisz, czy nie. Nieważne. Ważne jest to, że robiłeś to z kimś dla ciebie ważnym. W mojej rodzinie wszyscy jesteśmy dla siebie bardzo bliscy, dlatego kultywowanie tej tradycji jest dla mnie ważne.
Trochę też mówisz o tym jak o ucieczce od świata.
Bo to jest moja forma na odłączenie się od życia codziennego. Kiedy mam wędkę w ręce nie obchodzi mnie nic, zapominam o problemach i jedyne, o czym myślę, to to, że mogę cieszyć się taką chwilą.
Często miewasz momenty, gdy potrzebujesz się odłączyć?
Najczęściej w jakichś trudnych momentach, kiedy na przykład przegrasz ważny mecz albo po doznaniu kontuzji. Albo po takim sezonu, jaki miałem w Belgii. Wtedy rzeczywiście potrzebujesz „odcinki”. Na szczęście w mojej karierze nie miałem wielu takich chwil, aczkolwiek czasem trzeba odpocząć, aby potem wrócić z większą ochotą do futbolu.
Gdzieś wyczytałem, że przed laty miałeś możliwość, aby wyjechać na Islandię i tam grać w piłkę. To by było dla ciebie dobre miejsce, biorąc pod uwagę wędkarstwo. Musisz o tym pomyśleć pod koniec kariery.
Rzeczywiście było coś takiego, ale na szczęście trafiłem wtedy do Polski. Było blisko, abym wówczas podpisał kontrakt z drużyną z Islandii, aczkolwiek dokumenty, które miałem parafować, nie przyszły na czas i okienko transferowe się zamknęło. Nie mogłem więc już nic zrobić i wtedy odezwał się do mnie Stomil Olsztyn. To był moment, który odmienił moje życie. Gdybym trafił na Islandię, a nie do Polski, wszystko potoczyłoby się zupełnie inaczej.
Polska jest jednak krajem, który dużo bardziej liczy się na piłkarskiej mapie świata, mocniej się go tu przeżywa. Mogłem tutaj nawet w wystąpić Lidze Europy, co przed laty było moim marzeniem, aby grać w pucharach i mierzyć się z wielkimi przeciwnikami. Gdybym przeniósł się do Islandii, o to wszystko byłoby znacznie trudniej.
Możesz pochwalić jakimiś sukcesami w wędkarstwie? Jaki był największy okaz, który udało ci się złowić?
Jasne, trafiały się niezłe okazy. Jeden miał około 50 kilo. To był sum. Czekaj, poszukam zdjęcia...
(Dani wyjmuje telefon i pokazuje fotografię)
Złowiliśmy go razem z tatą. Piękny!
O rety! Prawie większy od was (śmiech). Ja nigdy nie wędkowałem, więc gdybym chciał zacząć, to jakie rady byś mi dał? Oczywiście oprócz takiej, że muszę być cierpliwy.
Wędkarstwo, myślistwo i tym podobne to są pasje, które ludzie kultywują od zarania dziejów i które niejako masz we krwi ze względu na to, że uprawia je ktoś w twojej rodzinie. Jeśli już jesteś starszy i próbujesz zacząć, jest trudniej. Wielokrotnie umawiałem się ze znajomymi, którzy też chcieli tego spróbować razem ze mną, ale później tego nie powtarzali albo przyjeżdżali nieregularnie…
Ja to robiłem często od małego. To trochę jak z miłością do klubów sportowych. Znajdujesz ją, kiedy jeszcze jesteś mały albo bardzo młody i razem z nią dorastasz. Identyfikujesz się z drużyną, z klubem i zostajesz. Z wędkarstwem jest podobnie. Jeśli twoja rodzina je lubi, a ty dorastasz w tym od maleńkości, to najprawdopodobniej też będziesz dzielił tę pasje przez całe życie.
Pytałeś o radę dla początkującego. Hmm... Spróbuj potraktować to jako rywalizację ciebie z rybą i ciesz się tym, że wzajemnie próbujecie się wykiwać. Czasem ją złapiesz, a czasem ona cię przechytrzy. U mnie w rodzinie zawsze było tak, że po złowieniu ryby robimy sobie z nią zdjęcie na pamiątkę, a potem ona szybko wraca do wody, aby móc dalej żyć
To trochę jak sport. Nikt nie zabija tych ryb, one wracają do swojego naturalnego środowiska, mogą żyć i rosnąć, a potem na przykład wracasz za rok i szukasz jeszcze większego okazu. Bo tak też myślą wędkarze – aby złowić największy okaz, jaki tylko się da.
Muszę przyznać, że nigdy nie patrzyłem na wędkarstwo z perspektywy rywalizacji sportowej. A jak już przy rywalizacji jesteśmy – słyszałem, że nie umiesz przegrywać, nawet kiedy grasz z przyjaciółmi w gry planszowe.
Oj tak...
Też tak mam i moi znajomi mnie za to nie znoszą (śmiech).
Kurczę, a kto lubi przegrywać? Słyszałeś kiedyś, żeby ktoś powiedział „O, jak fajnie, że przegrałem! Ależ jestem z tego zadowolony!" (śmiech). Nikt tak nie mówi. Nikt nie lubi porażek, ale niektórzy znoszą je zdecydowanie lepiej od innych.
W piłce oczywiście to widać najmocniej. Kiedy wracam do domu po przegranym meczu, potrzebuję dnia lub dwóch, aby się z tym pogodzić. Nie mam wtedy ochoty oglądać innych starć czy programów związanych z futbolem. Mniej więcej o tym jest mój tatuaż z „mózgogranatem” – że po przegranej jestem jak bomba. Nienawidzę przegrywać.
Jak sobie radzisz po porażkach?
Moja partnerka bardzo mi pomaga, uspokaja mnie, dużo rozmawiamy i w ten sposób wyprowadza mnie z tego punktu zdenerwowania. Dopiero po tym czasie jestem w stanie drugi raz obejrzeć mecz, aby go przeanalizować na chłodno. Tylko na spokojnie możesz dowiedzieć się, dlaczego przegrałeś, co zrobiłeś źle.
No i co, trzeba też jak najszybciej zacząć myśleć, że za tydzień kolejny mecz, który musisz wygrać i nie ma co się skupiać na przeszłości. Mija jeden dzień, kiedy jestem zły, ale potem wracam na trening, pracujemy i staramy się, żeby było lepiej.
Gorzej, jeśli drużyna łapie serię porażek, tak jak przed laty, gdy ŁKS także z tobą w składzie przegrał kilka spotkań z rzędu. Co wtedy?
To była wyjątkowo trudna sytuacja. Wychodzisz na mecz, tracisz bramkę i wracają wszystkie duchy i złe myśli. To nie jest kwestia strachu, tylko bardziej mieszaniny zdenerwowania, wątpliwości... Zadajesz sobie pytanie „dlaczego znowu tak wyszło?” Teraz też przegraliśmy już pięć meczów, ale w międzyczasie udało się wygrać dwa, więc to trochę inna sytuacja. Czujemy się mocni przede wszystkim na własnym terenie, więc mamy nadzieję na zdobycie kolejnych trzech punktów. Myślę, że ogólnie w tym sezonie pójdzie nam lepiej, niż po tym pierwszym awansie do Ekstraklasy.
Powiedz w takim razie, co musicie zrobić jako ŁKS, abyś w tym sezonie nie miał zbyt wielu powodów, aby się wkurzać? Nie wygraliście meczu na wyjeździe od 12 spotkań...
Mecze na wyjeździe zawsze są trudniejsze. Myślę, że czujemy się dużo bardziej komfortowo, występując przed własną publicznością i na stadionie, który doskonale znamy. Chyba nie ma jednej rzeczy, którą trzeba zrobić i wtedy wszystko się naprawi.
W pierwszym meczu z Legią Warszawa zagraliśmy nieźle, mimo wyniku. Gdyby Kay Tejan strzelił, mogłoby być różnie. Z Ruchem Chorzów też mieliśmy parę sytuacji, aby zdobyć bramkę, ale to nam się nie udało. Ostatnie starcie z Puszczą Niepołomice... Wydaje mi się, że gdybyśmy grali w 11 do końca, moglibyśmy powalczyć o zwycięstwo.
Sądzę, że w dużej mierze chodzi tu o wiele malutkich detali, które trzeba doszlifować i gdy to się stanie, zaczniemy zdobywać więcej punktów. Ciut więcej koncentracji w tyłach, więcej spokoju w ataku, lepsze decyzje i wiele może się zmienić.
Dużym zarzutem wobec ŁKS-u jest to, że jest styl gry jest zbyt naiwny jak na ten poziom rozgrywkowy.
Nie sądzę, że jest naiwny, skoro dzięki niemu wygraliśmy u siebie z Pogonią Szczecin, czyli jednym z najlepszych zespołów w lidze, a także z Koroną Kielce. Wydaje mi się, że nieźle wyglądaliśmy przeciwko Legii, choć wiadomo, jaki był wynik. Gdyby Kay Tejan nie trafił w słupek, tylko do bramki na 1:1... Mogłoby być inaczej. Powiedzenie, że styl gry jest naiwny to łatwa furtka dla dziennikarzy czy kibiców, aby w ten sposób wytłumaczyć przyczynę porażki.
Według mnie nasz styl z założenia ma być atrakcyjny, a nam podoba się gra w ten sposób, cieszymy się nim. Jasne, ŁKS w tej chwili też nie jest jednym z najbogatszych klubów w Ekstraklasie i musi radzić sobie w tych warunkach. Ale powinniśmy też dopasowywać styl gry do tego, jakich mamy piłkarzy. Gdybyśmy byli na poziomie Legii Warszawa, Lecha Poznań czy Rakowa Częstochowa to i z takim stylem gry pewnie bylibyśmy w stanie wygrać ligę. Ale jesteśmy, gdzie jesteśmy.
Ogólnie sądzę jednak, że styl, który preferuje nasz trener, jest odpowiedni i właściwy ogólnie dla kraju, aby więcej zespołów grało w ten sposób. Ludziom bardziej podoba się taki sposób gry niż spotkania, w których liczy się jedynie walka i gra długimi podaniami na chaos.
Wspomniałeś o trenerze Moskalu, więc jestem ciekaw, czy jego ponowna obecność w ŁKS-ie też w jakiś sposób pomogła w zorganizowaniu twojego powrotu do Łodzi?
Oczywiście. Zawsze podkreślałem, że wiele rzeczy, które osiągnąłem w piłce, stały się dzięki niemu. On obdarzył mnie wielkim zaufaniem, to pod jego wodzą rozegrałem świetny sezon w Fortuna 1. Lidze i dobre pół roku w Ekstraklasie. Teraz też wyraził we mnie dużą wiarę i dzięki temu znów mogę być tutaj szczęśliwy. Więc tak, był bardzo ważny w kontekście tego, abym znów grał dla ŁKS-u.
Widzisz coś, co koniecznie musicie szybko poprawić, aby ŁKS wygrywał więcej meczów?
Czego nam brakuje, to doszlifowania małych detali – zarówno w defensywie, jak i ofensywie. Zauważyłbym też, że latem mocno zmieniła się kadra i nawet w pierwszej jedenastce mamy sporo zawodników, którzy jeszcze się ze sobą nie zgrali. Wydaje mi się, że z czasem będziemy nabierać więcej wzajemnego zrozumienia i dzięki temu zaczniemy wygrywać częściej. Do tego pomocne byłoby, gdyby wreszcie przestały nas męczyć kontuzje. Jeśli to się zgra, będziemy mieli wszystko, aby zaliczyć udany rok w Ekstraklasie.
Przy okazji twojego transferu pojawiło się też sporo głosów na temat tego, czy ty i Pirulo będziecie w stanie grać razem. Kibice obawiali się, że jesteście zbyt podobnymi zawodnikami w wielu aspektach, aby mogło to dobrze działać i z przodu, i z tyłu, gdzie trzeba też sporo popracować. Co tym sądzisz?
Dla mnie to nie jest żaden problem. Jeśli masz dwóch zawodników, którzy potrafią grać dobrze, są kreatywni, są w stanie dawać kolegom dobre podania i kreować sytuacje... Raczej powinno być łatwiej o zdobywanie punktów. Zobaczmy na reprezentację Hiszpanii sprzed lat. Tam w wyjściowym składzie grało czasem 4-5 zawodników o podobnej charakterystyce. Andres Iniesta, David Silva, Juan Mata, Santi Cazorla... Oni pod względem tylu gry wyglądali jak bliźnięta i jednak to działało. Tak samo ze mną i Pirulo.
Masz dwóch dobrych piłkarzy? Wrzuć ich do składu razem. Nie mamy ze sobą żadnego problemu. Wręcz przeciwnie, ja i Pirulo jesteśmy znakomitymi kumplami. Nie tylko na boisku, ale również poza nim.
Reasumując, uważam zatem, że jesteśmy w stanie grać razem. Myślę, iż na przykład z Pogonią współpracowaliśmy bardzo dobrze i w kolejnych spotkaniach możemy zrobić sporo dobrego. Obaj chcemy strzelać gole, posyłać kolegom dobre podania. Jeśli on da mi ze 10 asyst, a ja jemu kolejne 10, to będzie lepsze zarówno dla nas jak i dla zespołu. Ponadto my teraz nawet nie gramy na tej samej pozycji. Pirulo występuje tam, gdzie ja przed laty, na boku, ale ja jestem w środku pola, głębiej, a on nieco wyżej.
Wyznaczyłeś sobie jakiś indywidualny cel na ten sezon czy bardziej podchodzisz do niego według filozofii Diego Simeone, czyli „paso a paso” (krok po kroku – z hiszp.)?
Zdecydowanie „paso a paso”. Najważniejsze jest, aby ŁKS się utrzymał. Oczywiście chciałbym mieć jak najwięcej goli i asyst, bo to też pomogłoby drużynie w pozostaniu w Ekstraklasie. Im wcześniej się do tego zbliżymy, tym też lepiej będziemy się prezentować, ponieważ zyskamy więcej spokoju, pewności siebie i dojrzałości. Do tego chcemy grać w atrakcyjny sposób. To są jedyne cele, jakie sobie postawiłem.
A masz jakiś dotyczący tylko twojej kariery? Że na przykład przyszedłeś się tu odbudować, ale gdyby za rok pojawiła się okazja do kolejnego wyjazdu, to chciałbyś skorzystać – czy cokolwiek w tym stylu?
Jeśli wywalczymy utrzymanie, mój kontrakt będzie mnie obowiązywał jeszcze przez następny rok. Z tego względu najbardziej interesuje mnie to, aby pozostać w Ekstraklasie na przyszły sezon i cieszyć się futbolem razem z tą drużyną przez kolejny rok. W tej chwili nie myślę o niczym więcej. Już trochę lat gram w piłkę i mam nadzieję, że jeszcze wiele czasu mi zostało, lecz nie zastanawiam się nad żadnymi historiami typu kolejna szansa w innej lidze czy mocniejszym zespole. Skupiam się jedynie na tym obecnym etapie mojej kariery w Polsce.
Czytaj też:
Zacięta walka w derbach Łodzi. Słynny mecz dla WidzewaCzytaj też:
Wielka kasa za Mateusza Kowalczyka. Wiadomo już, gdzie zagra talent z ŁKS-u Łódź