Taki musi być następny selekcjoner reprezentacji Polski. Czas skończyć tę irytującą dyskusję

Taki musi być następny selekcjoner reprezentacji Polski. Czas skończyć tę irytującą dyskusję

Reprezentacja Polski
Reprezentacja Polski Źródło: PAP / Leszek Szymański
Nie wiem, kto zostanie kolejnym selekcjonerem reprezentacji Polski, ale mam nadzieję, że kilka tygodni wystarczy Cezaremu Kuleszy, aby wybrać dobrze. Nic bowiem nie irytuje bardziej niż to, że zamiast dyskutować o jakości poszczególnych kandydatów, rozmawiamy głównie o ich narodowości.

W ostatnim czasie dyskusję na temat poszukiwań nowego selekcjonera zdominował jeden kontekst – brać Polaka, czy obcokrajowca? Zupełnie jakby sama narodowość danego szkoleniowca stanowiła wartość absolutną i coś, co należy stawiać ponad trenerski warsztat. Połowa podchodzi do tematu szowinistycznie, nawet nie potrafiąc racjonalnie uzasadnić, czemu tak bardzo pragnie obsadzić na tym stanowisku rodaka. Druga połowa twierdzi, że na rodzimym rynku zwyczajnie nie ma odpowiedniego kandydata.

Wybór trenera dla reprezentacji Polski a szowinizm

Sam skłaniam się bardziej ku zagranicznej opcji, lecz irytuje mnie fakt, że publiczna debata wciąż toczy się wokół tematów zastępczych. Ja bym chciał – tylko i aż – aby następny selekcjoner nie został wybrany na to stanowisko z przekory czy innego beznadziejnego powodu. Naiwnie wierzę, że skoro Cezary Kulesza nie spieszy się w tej kwestii, to w związku z tym dokładnie przeanalizuje zalety i wady każdego kandydata i w końcu zatrudni najlepszego z nich. Nie takiego, co mówi najlepiej po polsku czy po angielsku; nie takiego, który ma ogień w oczach; nie takiego, o którym ktoś powie, że jest „top”. Pragnę obiektywnej jakości i nieważne, czy będzie to jakość spod Radomia, czy z Tadżykistamu.

Dobrze byłoby więc o tej jakości porozmawiać. Co ona właściwie oznacza? Moim zdaniem jest szereg kryteriów, które dany trener powinien spełnić, aby uznać go za godnego powierzenia mu stanowiska selekcjonera reprezentacji Polski. Ideału na pewno nie znajdziemy, ale lepiej by było, gdyby następca Michniewicza spełniał na przykład 80 proc. wymagań zamiast 30 proc., niezależnie od narodowości.

Czytaj też:
Z tymi trenerami kontaktował się PZPN. Wiadomo, na jakim etapie są negocjacje

Ktoś powie, że ona jest ważna z perspektywy językowej, aczkolwiek według mnie to zakrawa na groteskę. Mamy 2023 rok, granice otwarte, a lwia część naszej kadry na co dzień występuje za granicą. Szczęsny, Glik, Bednarek, Bereszyński, Cash, Moder, Krychowiak, Zieliński, Lewandowski… Światowcy. Wyobraźcie sobie, że jakoś sobie wszyscy radzą, mimo że w Barcelonie, Brightonie, Juventusie, Napoli i Al-Shabab też po polsku się nie porozumiewają.

Bez żartów. Przejdźmy do poważniejszych spraw.

Kwestia odwagi

Weźmy na przykład styl. Mnie ten preferowany przez Czesława Michniewicza zmęczył bardziej, niż gdybym sam biegał po boisku. Cieszę się, że pierwszy raz od 36 lat wyszliśmy z grupy, lecz nie trafia do mnie argumentacja, iż udało nam się to głównie dzięki skrajnie defensywnemu podejściu. Moim zdaniem raczej pomimo niego. Gdyby nie znakomita postawa Wojciecha Szczęsnego byłoby z nami tragicznie. To wcale nie tak, że stawiając zajezdnię autobusów zatrzymaliśmy Argentynę. Wręcz przeciwnie, skoro ostatecznie wbiła na dwa gole, a mogła więcej. Ba, nawet Arabia Saudyjska nie miała większych problemów, by przez te zasieki się przebić i Szczęsnego postraszyć.

Chciałbym zatem trenera, którego podejście będzie odważniejsze. Takie, byśmy nawet na mecze z mocniejszymi przeciwnikami wychodzili z myślą, że możemy ich zaskoczyć, a nie tylko liczyć na najniższy wymiar kary. Spotkanie z Francją pokazało, iż jesteśmy w stanie utrzymywać się przy piłce i stwarzać okazje także z tymi najmocniejszymi ekipami. Trzeba tego chcieć i mieć na to pomysł.

Ukoić rozdwojenie jaźni

Z tym wiąże się inny temat. Chciałbym, aby wreszcie trafił nam się selekcjoner, który dopasuje styl gry drużyny do możliwości zawodników, zamiast na siłę podporządkowywać piłkarzy do abstrakcyjnej taktyki. Kretyńsko wyglądało zarówno zmuszanie Kamila Glika do bronienia wysoko i rozgrywania od tyłu, jak i zobligowanie Sebastiana Szymańskiego i Piotra Zielińskiego, by jedynie przeszkadzali Argentyńczykom w wymienianiu podań w środku pola.

Tak, mamy tu pewne rozdwojenie jaźni. Lewandowski, wspomniany Zieliński czy nawet Jakub Kamiński jasno dawali do zrozumienia, że chcieliby grać bardziej ofensywnie, z drugiej strony na przykład Krychowiakowi odpowiadała skrajna defensywa. Tym bardziej jednak ważne będzie znalezienie trenera, który obmyśli taką strategię, dzięki której wyeksponuje zalety i ukryje wady wszystkich członków ekipy, a nie zrobi to tylko częściowo, by jedni zyskali kosztem drugich.

Jeżeli przy okazji kolejny selekcjoner potrafiłby znakomicie zarządzać swoim sztabem, to tym lepiej. Bycie Zosią samosią jest fajne, choć przegiąć. Marzy mi się zatem sytuacja, w której szef drużyny trenerskiej otacza się nie tylko grupą dobrze znanych sobie klakierów, lecz także kimś, kto będzie umieć rzucić inne światło na problematyczną kwestię i zostanie to wzięte pod uwagę.

Analogicznie z delegowaniem obowiązków asystentom. Byłoby przy tym świetnie, gdyby jednym z nich faktycznie został jakiś Polak. Adam Nawałka zbierał pierwsze szlify jako współpracownik Leo Beenhakkera i na pewno na złe mu to nie wyszło. Prędzej w takiej roli widziałbym faworyzowanego mocno Jana Urbana niż w roli głowy całego sztabu.

Autorytet dla reprezentantów Polski

Trzymając się jeszcze kwestii stricte piłkarskich – chciałbym, aby nowy selekcjoner umiał dogadywać się ze swoimi zawodnikami. Nie widzę nic złego w dialogu z piłkarzami na temat taktyki i podejścia do poszczególnych meczów. Wielu z nich współpracowało w swoich klubach z geniuszami lub przynajmniej wielkimi nazwiskami. Klopp, Guardiola, Emery, Spalletti, Ancelotti, Bielsa… Długo można wymieniać. Domyślam się, że pewne rozwiązania spokojnie można byłoby przełożyć na , a przynajmniej spróbować to uczynić. O ile oczywiście ktoś nie ma przerośniętego ego. Niestety wydaje mi się, że ślepa duma i pycha wielu polskich szkoleniowców by na to nie pozwoliła. Tymczasem nieprzypadkowo żaden z nich nie pracuje poza ojczyzną, ale to już temat na inną dyskusję.

Chciałbym jednocześnie, aby mimo otwartej głowy selekcjoner nie dawał sobie wchodzić na głowę. Mieliśmy wiele takich sytuacji w minionych latach, gdy wydawało się, że to ogon kręci psem. Tu nawet nie chodzi o historie typu słynne osiem sekund milczenia w wykonaniu „Lewego”, lecz wiele mniejszych spraw. Takich, które rozgrywają się za kulisami i dla kibica nie są nawet widoczne. A mowa o kłopotach ciągnących się jeszcze od kadencji Adama Nawałki

Wydaje mi się, że obie te przed chwilą opisane rzeczy można byłoby pogodzić, gdybyśmy na selekcjonera wybrali człowieka, który już ma autorytet, a nie dopiero musiał go zdobywać. Tym lepiej, gdyby w CV miał również duże osiągnięcia piłkarskie. Można się zżymać, że to kwestia przeceniana, aczkolwiek wydaje mi się, że z perspektywy samych zawodników może działać. Zawodnikom, którzy robią kariery w topowych ligach europejskich, miałby imponować ktoś, kto sam był jedynie przeciętnym ligowcem w naszej ojczyźnie? Podobnie z doświadczeniem szkoleniowym – też bardziej ufałbym człowiekowi, który już wcześniej pracował z jedną czy dwiema kadrami narodowymi i osiągał z nimi sukcesy niż szkoleniowcowi mogącemu się pochwalić co najwyżej zakończeniem sezonu Ekstraklasy w górnej ósemce.

Małostkowe, ale nie oszukujmy się – ten sam schemat działa w wielu branżach i miejscach pracy. Na przykład w mojej dziennikarskiej profesji niczym się to nie różni. Po prostu – wybierzmy kogoś, kto wcześniej został zweryfikowany pozytywnie w kilku miejscach pracy.

Stop jowialnym wujasom

Przy okazji zwiększy się wtedy szansa, że taka osoba, doświadczona na stanowisku selekcjonerskim, nie będzie musiała od nowa uczyć się komunikacji ze światem zewnętrznym. To ważne, bo po „niekochanym” Jerzym Brzęczku i Czesławie Michniewiczu, który zachowywał się jak agresywny kot u weterynarza, kibic jest zmęczony wiecznym syndromem oblężonej twierdzy. Ja na pewno jestem. Okej, momentami dziennikarze też przesadzali z jazdą po drugim z wymienionych, aczkolwiek w ogólnym ujęciu on też mocno przeginał.

Pod względem wizerunkowym Michniewicz wypada tragicznie na przykład w porównaniu z Adamem Nawałką. Owszem, za jego kadencji konferencje prasowe były nudne jak flaki z olejem, ale przynajmniej mieliśmy pewność, że nasz trener naprawdę skupia się na futbolu, a nie wojowaniu z całym światem. Pod tym względem ostatniemu selekcjonerowi zwyczajnie brakowało klasy. Nie twierdzę, że powinien być mężem stanu w idealnym ujęciu tych słów, aczkolwiek wyciąganie prywatnych brudów na światło dzienne, buraczane odzywki także wobec niewinnych niczemu przedstawicieli mediów i wszystko, co związane z aferą premiową…

No nie, to było zwyczajnie nie do zniesienia.

Momentami wręcz wstydziłem się za Michniewicza. Skoro większość tych kuriozalnych historii działa się podczas/tuż po mundialu, to też poszła w świat. Dziękuję bardzo za reprezentowanie mnie i całego kraju w ten sposób.

Dlatego właśnie chciałbym, aby jego następca trzymał ciśnienie. Żeby był odporny na głupawe pytania oraz zaczepki. By jednocześnie miał wysoką kulturę osobistą. Jak będę miał ochotę na głupawą rozmówkę z jowialnym wujasem, to zadzwonię do jakiegoś swojego. Nie potrzebuję przeżywać tego jeszcze w kontekście reprezentacji Polski.

Na skraju obrzydzenia reprezentacją Polski

Reasumując, oczywiście chciałbym zobaczyć na stanowisku szkoleniowca Biało-Czerwonych takiego człowieka, który spełni wszystkie powyższe kryteria. Czy taki istnieje? Szczerze – nie wiem. Czytam o Vladimirze Petkoviciu, Roberto Martinezie, Herve Renardzie i przy każdym da się postawić jakieś „ale”. Przy kandydaturach polskich niestety pojawia się ich jeszcze więcej.

Niemniej naiwnie wierzę, że godziny, dni i tygodnie, które właśnie mijają, Cezary Kulesza i jego świta faktycznie poświęcają na dogłębną, uszczegółowioną do maksimum analizę kolejnych kandydatur. Jestem bowiem na skraju obrzydzenia reprezentacją polski zarówno pod względem sportowym, jak i etycznym i zaraz z tego skraju spadnę. Chciałbym zatem, aby ktoś cały ten smród przewietrzył i przywrócił mi wiarę w to, że nasza kadra nie jest zbiorem zakompleksionych kopaczy, którzy na boisku potrafią tylko cierpieć i przez to cierpimy również my, kibice.

Panie prezesie, ja i miliony fanów polskiej piłki wcale nie wymagamy aż tak dużo.

Czytaj też:
Jan Urban dla „Wprost”: Reprezentacji Polski chyba nikt by nie odmówił. Kibice pragną ekscytującej gry