Marcin Lewandowski był jednym z pretendentów do wywalczenia medalu olimpijskiego w biegu na 1500 metrów. Polak nie przystąpi jednak do rywalizacji o krążki, ponieważ nie ukończył półfinału. 34-latek na ostatnim okrążeniu zszedł z bieżni i z grymasem bólu siadł na trawie. Po zawodach w rozmowie z TVP Sport zdradził, że przyleciał do Tokio z drobnym urazem łydki.
„Nie byłem w stanie biec”
Zawodnik przekazał, że podczas obozu treningowego przed igrzyskami przeprowadzono USG, które nie wykazało poważnej kontuzji. – Powiedziałem sobie, że dopóki mi noga nie odpadnie, to będę ryzykował i dam z siebie wszystko – dodał. Problemy zaczęły się w trakcie biegu, kiedy to Lewandowski dwukrotnie poczuł silny ból. – Nie byłem w stanie biec – przyznał.
Jednocześnie trzeci zawodnik ostatnich mistrzostw świata stwierdził, że tempo półfinału było na tyle spokojne, że „mógłby w czasie biegu czytać książkę”. – Czułem się rewelacyjnie – podkreślił. – Nie wiem jak wielkiej próbie Pan Bóg mnie poddaje, ale jedyne co mi pozostaje to wziąć to na klatę i dalej robić swoje – zadeklarował.
Lewandowski przyznał jednak, że jest „szczęśliwym człowiekiem”. – Jestem szczęśliwym mężem, ojcem, przyjacielem. Ludzie tracą więcej, niż ja w tym półfinale – zaznaczył. – Tego szczęścia które mam i które zaznałem w życiu nikt i nic nie jest mi w stanie zabrać. Wierzę bardzo mocno w to, że pech który teraz mnie prześladuje, będzie moim zbawieniem – podsumował.
twitterCzytaj też:
Tokio 2020. Zwrot akcji z udziałem Rozmysa. Biegł bez buta, wystąpi w finale