Awans na Euro 2020, które finalnie było rozgrywane w 2021 roku, reprezentacja Polski uzyskała pod wodzą Jerzego Brzęczka, wygrywając swoją grupę eliminacyjną. Mnóstwo było jednak narzekań na styl gry i Zbigniew Boniek po głębszym namyśle zdecydował się podziękować trenerowi za współpracę. Nowym selekcjonerem został Paulo Sousa. Ogółem jego przygoda z naszym zespołem nie była udana, ale trzeba zaznaczyć, że z nim u steru biało-czerwoni starali się grać ofensywnie. To nie wystarczyło do sukcesu na mistrzostwach Europy.
Fala krytyki pod adresem Sousy
Podczas europejskiego czempionatu reprezentacja Polski trafiła do grupy E z Hiszpanią, Szwecją oraz Słowacją. Pierwsze spotkanie biało-czerwoni rozgrywali w teorii z najsłabszym z rywali, czyli Słowacją. To miało być pewne zwycięstwo Polski, a mecz zakończył się katastrofą, czyli porażką 1:2. Wówczas krytyka spadła głównie na Paulo Sousę, ale niedługo później okazało się, iż Portugalczyk wyraźnie uczulał piłkarzy na atuty rywali.
Tak było np. w przypadku Milana Skriniara. Trener powtarzał swoim podopiecznym, że trzeba na niego bardzo uważać przy stałych fragmentach gry i nie zostawiać mu za dużo wolnego miejsca. Zalecał krycie indywidualne. A jak było w praktyce? Słowcki obrońca zdążył przyjąć piłkę po dośrodkowaniu z rzutu rożnego, obrócić się i strzelić nie do obrony. Kilku naszych piłkarzy próbowało mu przeszkadzać, ale byli za daleko. W taki sposób padł gol na 2:1, który ustawił mecz.
Nie pomógł też Grzegorz Krychowiak. Siedem minut przed drugą bramką dla Słowaków otrzymał czerwoną kartkę i osłabił polski zespół. W tym pojedynku jedynego gola dla naszej reprezentacji zdobył Karol Linetty.
Przebłyski Roberta Lewandowskiego nie wystarczyły
Po przegranej ze Słowacją sytuacja Polaków stała się bardzo trudna. Nie pomagał terminarz. W drugim starciu mierzyli się bowiem z Hiszpanami. Tam już jednak kadra pod wodzą Sousy wyglądała zdecydowanie lepiej. Nasi piłkarze zremisowali z mocnym przeciwnikiem 1:1, a gola strzelił dla nas Robert Lewandowski. Podział punktów sprawiał, że zamykaliśmy co prawda grupową tabelę, ale zwycięstwo ze Szwecją dawało awans do fazy pucharowej rozgrywek.
Jak jednak myśleć o przejściu do kolejnej fazy imprezy, skoro w najważniejszym spotkaniu fazy grupowej przegrywa się 0:2 w 59. minucie? Na ratunek znów ruszył Lewandowski. Jego dwa gole pozwoliły nam wyrównać stan rywalizacji. Polska tworzyła sytuacje strzeleckie, ale odkrywała się w defensywie. Ta podobnie jak w rywalizacji ze Słowacją po prostu spała. W końcówce Szwedzi zdobyli bramkę i była tzw. musztarda po obiedzie.
– Można mówić o wielkim pechu, ale nawet jeśli pomimo tego zdobyliśmy dwie bramki, to znaczyło, że mogliśmy wygrać. Przy wyniku negatywnym nie baliśmy się podjąć ryzyka. Pytanie, czemu robimy to dopiero w sytuacjach, gdy jesteśmy pod ścianą? Staraliśmy się o jak najlepszy wynik, mogę pochwalić kolegów za determinację. Chyba zabrakło umiejętności – mówił wówczas Lewandowski.
Lewandowski miał łzy w oczach tuż po zakończeniu meczu ze Szwecją. Sousa natomiast ostrzegał przed atutami rywali z naciskiem na Słowację. To wszystko jest przykre, ale fakt był jeden. Polska na drugiej imprezie mistrzowskiej z rzędu nie wyszła z grupy. Na nic stała się widowiskowość w ofensywie, skoro obrona grała w kiepski sposób. Tak nie można było myśleć o rzeczach wielkich.
Czytaj też:
Iga Świątek i Robert Lewandowski mieli zagrać razem. Plan się rozsypałCzytaj też:
Zmiana pokoleniowa w reprezentacji Polski. Czy Euro 2024 będzie przełomowe?