Dariusz Tuzimek, „Wprost”: Kiedy pytano pana o to, czego spodziewa się pan po kadencji Fernando Santosa, użył pan sformułowania, że trener w swojej pracy musi być czasem dyktatorem. Mocna teza.
Jacek Gmoch (były selekcjoner reprezentacji Polski): To była figura publicystyczna. Nie miałem na myśli tego, że selekcjoner to ma być dyktator pełną gębą, bo przecież nawet dyktatury mają różne oblicza (śmiech). A że dzisiaj wyraziste opinie dobrze się sprzedają, to media podłapały to moje zdanie, że Santos powinien być dyktatorem. Warto doprecyzować, iż chodzi po prostu o to, by trener reprezentacji miał naprawdę silną pozycję. Taką by wszyscy – nawet najlepsi zawodnicy – wiedzieli, że to właśnie on jest szefem.
Myślę, że kibice tęsknią za silną postacią, za trenerem z autorytetem. Za kimś, z kogo zdaniem wszyscy się liczą. Nie jest wielką tajemnicą, że poprzednim selekcjonerom piłkarze trochę wchodzili na głowę.
Fernando Santos to jest postać dużego formatu, trener z pozycją, z ogromnym doświadczeniem i wielkimi sukcesami, jakich nie mieli ostatni selekcjonerzy „Biało-Czerwonych”. To stawia go w dużo lepszej pozycji wyjściowej. Santos ma charyzmę, którą się czuje i jestem pewien, że reprezentanci też ją poczują już na pierwszym zgrupowaniu.
Wrócę jeszcze raz do określenia „dyktator”, bo przecież PZPN po to zatrudnia zagranicznego fachowca za ciężkie pieniądze, żeby to właśnie on rządził i brał pełną odpowiedzialność za swoje decyzje. Wzięliśmy uznanego fachowca, więc pozwólmy mu pracować według jego metod.
Media donoszą, że Santos wkrótce pojedzie spotkać się zarówno z Robertem Lewandowskim, jak i Kamilem Glikiem. Jak pan to odbiera? Czy takie jeżdżenie do piłkarzy nie jest osłabianiem pozycji selekcjonera?
Mam nadzieję, że to samodzielna decyzja Santosa. Że jedzie do Lewandowskiego i Glika, bo po prostu chce poznać najważniejsze postaci reprezentacji. Na pewno z nimi trzeba rozmawiać, przecież warto mieć liderów po swojej stronie. Ale oczywiście rozmawiać na zasadach trenera, a nie zawodników.
Jestem przekonany, że Portugalczyk dobrze sobie tę współpracę z piłkarzami poukłada. Udowodnił, że to potrafi, a przecież w kadrach Grecji i Portugalii było wiele mocnych charakterów.
Przypomnę, iż Santos – na swojej pierwszej konferencji prasowej w Polsce – powiedział wyraźnie, że gwiazdy to są na nieboskłonie, a w futbolu liczy się drużyna. To mądra filozofia zarządzania zespołem i jestem przekonany, że Portugalczyk będzie się tego konsekwentnie trzymał. To on jest szefem, wszyscy muszą to zaakceptować.
Tyle tylko, że już dochodzi do pierwszych zgrzytów w kontaktach związku z Santosem. Zdaje się, że PZPN jest sceptyczny w kwestii zatrudnienia Grzegorza Mielcarskiego, który w roli dyrektora sportowego miałby pomagać selekcjonerowi. Jak wiadomo, obaj panowie świetnie się znają ze wspólnej pracy w FC Porto oraz AEK Ateny, więc ich kooperacja wydawała się naturalna. Tymczasem PZPN zaproponował inne rozwiązanie: wyznaczył członka zarządu – Radosława Michalskiego jako łącznika między prezesem związku Cezarym Kuleszą a Santosem. Można usłyszeć, że Portugalczyk nie jest takim rozwiązaniem zachwycony.
Zastanawiam się, w jakiej roli pan Michalski miałby być przy reprezentacji? Jak daleko miałyby sięgać jego kompetencje? On nie jest członkiem sztabu Santosa tylko osobą z zewnątrz. Przecież nie będzie się trenerowi wtrącał do jego pracy, prawda? Oby...
To delikatne sprawy, trzeba na nie uważać, aby Portugalczyka nie zrazić już na początku jego przygody kadrą. Santos na pewno nie da sobie w kasze dmuchać. Mam nadzieję, że te sprawy są w jasny i klarowny sposób ujęte w kontrakcie Portugalczyka z PZPN-em i żadnych wielkich nieporozumień z tego powodu nie będzie.