Karol Osiński „Wprost”: Na wstępie składam serdeczne gratulacje za udany sezon. Triumf w PlusLidze, zdobyty Superpuchar Polski oraz finaliści Ligi Mistrzów i krajowego pucharu, a na dokładkę tytuł najlepszego zawodnika sezonu. Zadowolenie, czy jednak pozostaje pewien niedosyt?
Tomasz Fornal: Ciężko być niezadowolonym. Osobiście ciężko mi jest cieszyć się z tego, co osiągnęliśmy, choć to niemała rzecz, o której marzy niejeden klub w Europie. Kwestia tego, że ta najważniejsza przegrana jest na samym końcu. Ten sentyment o Lidze Mistrzów zdobyliśmy i nie ukrywam, że dotarcie pierwszy raz w historii klubu do finału, jest bardzo dużym sucesem. Wydaje mi się, że widowisko stało na całkiem niezłym poziomie. Emocje były, mecz był ciekawy zarówno dla kibiców na hali, jak i wszystkich przed telewizorami. To były bardzo dobrze spędzone dwie godziny.
Uważam, że z całego sezonu zarówno zawodnicy, jak i sztab oraz ludzie, którzy są związani z naszym klubem – możemy być zadowoleni, bo zrobiliśmy naprawdę dobrą robotę i ten sezon fajnie wyglądał w naszym wykonaniu. Jednak zawsze jest ten niedosyt i ambicja sportowa, która tę celebrację gdzieś stopuje, bo ten finał pozostaje z tyłu głowy i będziemy o nim myśleć.
Początek sezonu w Waszym wykonaniu był fenomenalny. Do grudnia byliście niepokonani na każdym froncie i wydawało się, że nie da się Was powstrzymać. Dopiero na przełomie grudnia i stycznia nadeszła obniżka formy. Czy to był pewnego rodzaju zapalnik i motywacja do dalszej pracy?
W świecie sportu to jest normalne, że osoby, które jadą na kadrę ten dołek prędzej czy później wyłapują, bo organizm nie jest w stanie być na maksymalnych obrotach przez 365 dni i potrzebuje odpoczynku. Spodziewaliśmy się, że przyjdzie okres, w którym będziemy grać słabiej. Było wówczas ciężko, ale wydaje mi się, że nie potrzebowaliśmy dodatkowej motywacji. Zdajemy sobie sprawę, jakimi jesteśmy zawodnikami i na co nas stać. Kwestia była tego typu, że myśleliśmy o tym, kiedy wrócimy do grania, jakie wcześniej prezentowaliśmy. No i po pewnym okresie wróciliśmy. Wydaje mi się, że poza tym okresem słabszej gry całkiem dobrze się prezentowaliśmy zarówno na terenie krajowym, jak i europejskim. Wszystko bardzo ładnie wyglądało. Wiedzieliśmy, że wyjdziemy z dołku i mieliśmy świadomość, że to jest normalne.
Mimo wszystko ten sezon klubowy był bardzo intensywny. Były momenty, w których miał Pan ochotę powiedzieć „Stop. Muszę naładować baterie”?
Nie, nie było takich momentów, na co też przekłada się mój młody wiek. Moja kwestia fizyczności wygląda troszeczkę inaczej niż np. u Jurija Gladyra, który jest nieco starszym zawodnikiem i ma za sobą dużo więcej rozegranych sezonów. Faktycznie ilość meczów w tym sezonie była naprawdę duża. W sezonie najgorsze są podróże niż rozgrywanie spotkań, więc nie miałem takich momentów. Ja bardzo lubię przebywać na boisku i fizycznie czułem się dobrze. W grudniu i styczniu czułem pewną zadyszkę, jak i inni zawodnicy, ale tak, jak mówię, zdawaliśmy sobie sprawę, że to prędzej czy później przyjdzie i że jest to część naszej pracy.
Spoglądam na pańskie statystyki z minionego sezonu PlusLigi oraz Ligi Mistrzów i trudno się znaleźć tutaj słaby punkt. Był Pan najlepiej punktującym zawodnikiem swojej drużyny. Czy po tak udanym dla siebie sezonie Tomasz Fornal stanie przed lustrem i powie – muszę coś poprawić w swojej grze?
Jasne, że tak. Zawsze jest coś do poprawy. W odniesieniu do tego lustra to jest tak, że jako cała drużyna byliśmy w stanie po całym sezonie PlusLigi oraz Ligi Mistrzów stanąć przed nim i powiedzieć sobie, że zrobiliśmy wszystko, żeby wygrywać i to jest najważniejsze. A do poprawy są pewne elementy. Jeżeli w każdym meczu, który przegraliśmy w tie-breaku każdy dołożyłby po dwie lub więcej rzeczy do obrony, to prawdopodobnie byśmy wygrywali, także zawsze można się czegoś nowego nauczyć.
W kwestii tej nauki – Pański tata był przyjmującym, brat również nim jest. Zdarza się, że w gronie rodzinnym wymieniacie się spostrzeżeniami i uczycie siatkówki nawzajem?
Raczej nie, staramy się omijać tematy siatkarskie, jak mamy spotkania rodzinne. W sezonie też rzadko do nich dochodzi, bo sezon jest intensywny i trudno ten termin ustalić, ale jak już do nich dochodzi, to przy stole nie rozmawiamy o siatkówce lub dzieje się to nieczęsto, bo jest jej na co dzień tyle, że jak mamy wolne, to nie chcemy o niej myśleć.
Pełni Pan rolę lidera Jastrzębskiego Węgla już od czterech sezonów. Jaki postęp w tym czasie zanotowała drużyna i czy zauważył Pan zmiany w funkcjonowaniu klubu?
Na przestrzeni tych czterech lat doszło do niewielu roszad w klubie, może z wyjątkiem kierowniczki, której, jak przychodziłem urodziło się dziecko i po upływie ok. trzech lat jest z powrotem z nami. W tym przypadku ludzie są od bardzo dawna zatrudnieni, jak Leszek Dejewski, czy Bogdan Szczebak. Wydaje mi się, że zarówno przed moim przyjściem, jak i za mojej kadencji wszystko stało na bardzo wysokim poziomie i nie trzeba wiele zmieniać. Wszystko działa na odpowiednim poziomie.
Natomiast jeśli chodzi o sukcesy sportowe, to wydaje mi się, że trochę osiągnęliśmy w tym czasie i udało nam się te mistrzostwa zdobyć, bo poza tym „covidowym rokiem”, który został anulowany, dwukrotnie zdobyliśmy mistrzostwo Polski, trzykrotnie byliśmy w finale i raz sięgnęliśmy po srebrny medal. W Lidze Mistrzów z roku na rok jest coraz lepiej, a jak w przyszłym roku będzie jeszcze lepiej, to będzie super. Także powoli wspinamy się do góry w historii klubu. Prezes powiedział, że miniony sezon był najlepszym w historii Jastrzębskiego Węgla, więc to cieszy, że od momentu mojego dołączenia do zespołu jest dużo sukcesów i walczymy o najwyższe cele. Jestem bardzo zadowolony, że mogę być częścią tego projektu
Muszę zapytać o Marcelo Mendeza. Współpracował Pan z wieloma znakomitymi trenerami, jak Luke Reynolds czy Andrea Gardini. Jakim trenerem jest Argentyńczyk i co odróżnia go od pozostałych szkoleniowców?
Do takiego klubu, jakim jest Jastrzębski Węgiel zawsze przychodzą trenerzy z najwyższej półki. Nowy trener zawsze wprowadza swoje rzeczy i nowości, bo każdy ma swój styl prowadzenia drużyny. Wiadomo, że nagle nie zaczniemy atakować nogami czy głową, więc tutaj nie doszło do niczego nadzwyczajnego. Jednak na pewno Marcelo Mendez jest znakomitym trenerem, który wie, kiedy dokręcić śrubkę, a kiedy zluzować. Umie krzyknąć, pochwalić i pośmiać się z nami. Życiowo jest bardzo w porządku, więc ja na temat trenera mogę wypowiadać się w samych superlatywach i wydaje mi się, że musiałbym się bardzo mocno zastanowić, żeby znaleźć jakikolwiek minus związany z tym szkoleniowcem. Wiele mówi o nim też, że jestem w klubie od czterech lat i jest to pierwszy trener, który przetrwał cały sezon, także to też jest na jego plus. Znakomity trener i współpracuje nam się bardzo dobrze.
W jednym z wywiadów przeczytałem, że prowadzi Wasz zespół twardą ręką...
Marcelo Mendeza wyróżnia to, że nie ważne, czy jest to Tomasz Fornal lub Jurij Gladyr – do każdego podchodzi tak samo.
Wspomniał Pan już o Leszku Dejewskim, czyli o absolutnej legendzie Jastrzębskiego Węgla. Ponad 40 lat stażu w klubie robi wrażenie, zatem, jak wygląda współpraca z nim?
Tak, jak Pan powiedział, jest to człowiek, który w tym klubie pracuje od ponad 40 lat, więc to mówi samo za siebie. Trudno powiedzieć o nim, że jest złym trenerem lub asystentem trenera. Widział i widzi bardzo wiele, swoje w życiu przeżył, pojęcie o siatkówce ma gigantyczne i współpracował z dziesiątkami szkoleniowców, więc jeśli ja czy moi koledzy chcemy o coś zapytać, potrzebujemy porady, to zawsze możemy na niego liczyć. Nie osiągnęlibyśmy tego wszystkiego i nie doszlibyśmy tu, gdzie jesteśmy, gdyby nie odpowiedni trenerzy i zawodnicy.
Czytaj też:
Jakub Popiwczak dla „Wprost”: Finał w Turynie? Pięć setów i reklama polskiej siatkówki
Wrócę teraz do spraw bieżących. Najpierw rozgromiliście ZAKSĘ w finale PlusLigi, a następnie ponieśliście bolesną, choć minimalną klęskę z nimi w finale Ligi Mistrzów. Pomiędzy trzecim spotkaniem finałowym polskich rozgrywek klubowych, w którym pozwoliliście kędzierzynianom na zdobycie maksymalnie 16 punktów w secie a finałem Ligi Mistrzów mięło zaledwie kilka dni. Czy jest Pan w stanie powiedzieć, czego zabrakło do postawienia tej przysłowiowej „kropki nad i”?
Naprawdę nie mam pojęcia. Gdybym wiedział, to zapewne byśmy wygrali w tamtym momencie, ale jak mówię – staram się zapomnieć o tym meczu. Staram się oczyścić głowę, a nie myśleć o tym, co było. Myślę, że nie jest to odpowiedni moment na wyciąganie wniosków. Minie miesiąc, może dwa i wtedy będziemy myśleć.
Jasne, choć ciekawi mnie, czy zgodzi się Pan ze mną, że ten sezon to był prawdziwy rollercoaster. Dochodziło do sytuacji, w których drużyny uchodzące za faworytów sensacyjnie przegrywały, żeby następnie wygrać, a później znów ulec. Przykładowo w finale TAURON Pucharu Polski wielu ludzi sugerowało Wasze zwycięstwo. Ostatecznie w samych końcówkach setów daliście je sobie wydrzeć na korzyść ZAKSY.
Prawdę mówiąc trudno przewidywać takie sytuacje. My jako zawodnicy skupiamy się przede wszystkim na tym, co dzieje się na boisku i spekulacje nie zaprzątają nam głów. Skupiamy się przede wszystkim na tym, żeby wygrać i nie zważamy na to, jaką mamy historię z danymi drużynami. W przypadku finału Ligi Mistrzów nie mieliśmy tak, że sugerowaliśmy się zwycięstwem w finale PlusLigi, więc teraz też będziemy mieli pewność, że zwyciężymy i będziemy faworytami. To tak nie działa. Z perspektywy zawodników robimy wszystko, co w naszej mocy, by przechylić zwycięstwo na naszą korzyść. Szanuję i rozumiem to, że w media oraz kibice kreują sobie faworytów, jednak uznaję to bardziej jako zabawę.
Przed nami sezon reprezentacyjny. Na pozycji przyjmującego w szerokiej kadrze znalazło się aż dziesięciu zawodników. Widzi Pan siebie w roli pewniaka do gry w wyjściowym składzie i czuje się Pan gotowy?
Oczywiście, jak najbardziej czuję się gotowy, a co do samej rywalizacji o wyjściowy skład – jadę tam z nastawieniem, żeby walczyć i zaprezentować swoje umiejętności. A tak naprawdę, kto będzie w czternastce i kto będzie grał, to już decyzja trenera. On jest odpowiedzialny za układ gry całej reprezentacji. Mogę obiecać, że zrobię wszystko, co w mojej mocy, żeby przekonać do siebie szkoleniowca i robię tak za każdym razem, kiedy jadę do Spały na kadrę. A jak trener to sobie poukłada, to jest jego kwestia, a ja tę decyzję uszanuję.
Okej, jednak zastanawiam się, czy pańskim zdaniem decyzja o niepowoływaniu takich zawodników, jak Fabian Drzyzga, czy Maciej Muzaj, którzy także mają za sobą znakomity sezon jest odpowiednim rozwiązaniem?
Trenerzy podejmują najlepsze możliwe decyzje dla własnych wizji. Jeśli trener Nikola Grbić zdecydował, że ci zawodnicy nie powinni otrzymać powołania, to znaczy, że to była jego wola i wie, jak to wszystko poukładać. To tak, jak w kwestii tego sugerowania się faworytami – to są spekulacje i ja to rozumiem. My mamy jedno zadanie – dać z siebie wszystko na zgrupowaniach. Zdajemy sobie sprawę, że do powołania jest kilku lub kilkunastu zawodników na jedną pozycję i myślę, że znalazłoby się jeszcze kilku zawodników, którzy zasługują na powołanie do reprezentacji, ale skoro ktoś już się tam znalazł, to zrobi wszystko, żeby być w czternastce. Na pewno kilku zawodników zasłużyło na to, żeby być w kadrze, ale taki jest sport.
Ceni Pan sobie współpracę z Nikolą Grbiciem?
Jak najbardziej. Rok temu podczas kadry bardzo dużo mi dał. Mówił mi bardzo dużo wskazówek, które zaowocowały w tegorocznej PlusLidze oraz Lidze Mistrzów. Bardzo się cieszę, że otrzymałem od trenera szansę pojawienia się w kadrze i pojechania do Spały. Ten cały czas będę starał się wykorzystać dokładnie tak samo, jak w ubiegłym roku.
Czytaj też:
Roberta Ratzke dla „Wprost”: W Polsce nie brakuje utalentowanych siatkarek. Czasem czują się jednak „zbyt dobrze”Czytaj też:
Najlepszy siatkarz sezonu w PlusLidze nie gryzł się w język. „Wolałbym jeszcze raz…”