Valentina Diouf dla „Wprost”: Znajdą się ludzie, którzy będą chcieli cię zniszczyć. Zawód sportowca nie jest dla każdego

Valentina Diouf dla „Wprost”: Znajdą się ludzie, którzy będą chcieli cię zniszczyć. Zawód sportowca nie jest dla każdego

Valentina Diouf
Valentina Diouf Źródło:Newspix.pl / Michał Trzpis
Jest pierwszą mulatką w seniorskiej reprezentacji Włoch. O tym, że nie spełni siatkarskiego marzenia, dowiedziała się SMS-em. Dziś odnalazła spokój w Polsce, gdzie nagrodzono ją tytułem zagranicznej MVP sezonu Tauron Ligi 2022/2023. Valentina Diouf, atakująca ŁKS-u Commercecon Łódź, w obszernym wywiadzie dla „Wprost” przedstawia nieznaną stronę sławy czy bolączki profesjonalnego sportowca.

Dlaczego jest „Kopciuszkiem z rozmiarem buta 46”? Jak jeden SMS może zmienić wiele w życiu człowieka? Czy sportowcy mają prawo narzekać na swoje życie? Co kryje się za słowami o przywróceniu godności przez byłego trenera ŁKS-u? Była reprezentantka Włoch nie zostawia żadnych niedopowiedzeń, zwierzając się z wielu życiowych historii.

Michał Winiarczyk, „Wprost”: Wchodząc na twój profil na Instagramie można przeczytać, że nie jesteś zwykłą siatkarką.

Valentina Diouf: Nie jestem tylko siatkarką. Angażuję się w różne projekty, którym poświęcam czas obok siatkówki. Nie potrafię już teraz wyobrazić siebie będącej nakręconą na volley 24 godziny na dobę, siedem dni w tygodniu. Być może jakaś moja koleżanka tak potrafi. Ma do tego prawo, bo dzięki Bogu, każdy człowiek jest inny. Uważam, że to zdrowe dla głowy, że mam inne pola do rozwoju. Oczywiście, zdaję sobie sprawę z talentu do siatkówki, której nadal oddaję serce. Jeśli jednak mam możliwość i chęci zaangażowania się w ważne kwestie dla ludzi na przykład działania społeczne, to czemu miałabym tego nie robić?

Powiedziałaś: „Dzięki Bogu, każdy człowiek jest inny”. Pamiętasz moment, gdy zdałaś sobie sprawę, że nie jesteś taka sama jak rówieśnicy?

Chyba od zawsze miałam tego świadomość. Jestem mulatką, dzieckiem białej kobiety i czarnoskórego mężczyzny. Urodziłam się w 1993 roku i gdy byłam mała, to nie było jeszcze wtedy wielu mulatów wokół mnie. Z początku miałam trudno, bo zderzałam się z pytaniami o to, czy jestem adoptowana, czy może coś ze mną jest nie tak. No bo jak miałoby być normalnie, skoro patrzyli na mnie, a później na mamę – białą blondynkę? (śmiech)

Jako dziecko nie myślałam w ogóle o byciu siatkarką. Jestem z natury nerdem. Interesowały mnie bardziej naukowe sprawy niż sport, jednakże, gdy pierwszy raz zetknęłam się z volleyem, to zobaczyłam, że „inność” jest fajną zaletą. W przedszkolu byłam już tego samego wzrostu co siostra zakonna, która się mną opiekowała. Chciałam sprawdzić czy rzeczywiście w siatkówce poczuję się dobrze. Szybko okazało się, że miałam rację.

instagram

Bez bajki „Mila e Shiro” też zostałabyś siatkarką?

Raczej nie. Pewnie zajęłabym się inżynierią petrochemiczną. Chciałam iść tą drogą. To stanowiło moje marzenie. Można powiedzieć, że gdyby nie ta bajka, to teraz byśmy ze sobą nie rozmawiali.

Kiedy zrozumiałaś, że masz wielki talent do sportu?

To była długa droga. Jako dziecko i nastolatka rosłam bardzo szybko. Potrafiłam urosnąć o parę centymetrów w ciągu miesiąca, więc dochodziło do tego, że w krótkim odstępie stawałam się inną osobą. Chodzi tu o kwestie fizyczne, naukę koordynacji. Musiałam przyzwyczajać się do nowych realiów w treningu, po czym po miesiącu znowu okazywałam się wyższa niż wcześniej. Choć od zawsze dysponowałam świetnymi warunkami fizycznymi, to trudno było przechodzić szczebel po szczeblu. Jestem jednak taką osobą, która jak sobie postawi wielki cel, to skupia się na nim do końca na sto procent. Nigdy się nie poddałam i to się odpłaca do dziś, bo siatkówka oprócz pasji jest także sposobem na życie.

Lata temu powiedziałaś: „Nigdy nie byłam jak inne nastolatki”.

Jako nastolatek masz silną potrzebę przynależności do grupy. A to oznacza bycie podobnym do reszty członków. U mnie to było niemożliwe. Byłam znacznie wyższa niż rówieśnicy, miałam inny kolor skóry i unikatowe, kręcone włosy. Czułam się z tym słabo, bo wiadomo – w młodych istnieje przekonanie, że jak jesteś inny niż reszta, to coś z tobą nie tak. Dodatkowo jako czternastolatka przeniosłam się z Mediolanu do szkoły siatkarskiej w Rzymie. Kompletnie zmieniłam otoczenie. W pełni poświęciłam się siatkówce, przez co nie przeżyłam typowego okresu dorastania co większość ludzi. Nie miałam szans przeżyć wspólnych imprez, wypadów czy innych grupowych znajomości. W tamtym czasie moje życie ograniczało się głównie do nauki i treningów. Chyba w każdym aspekcie byłam inna niż rówieśnicy.

Mając 22 lata napisałam autobiografię, w której opisałam swoją historię i proces akceptacji siebie. Tak, jestem inna, ale uważam to teraz za wielką zaletę. Co więcej, cieszę się, że swojej odmienności. W książce tłumaczyłam, jak „inność” może być fundamentem naszej wewnętrznej siły. To, że jesteśmy wyżsi, niżsi, chudsi, grubsi, biali czy czarnoskórzy, nie czyni nas gorszymi od innych. Gdyby postawić mnie w tłumie 100 osób, to będę pierwszą osobą, którą ludzie dostrzegą. Taka rzecz, może być wykorzystana jako zaleta. Nie czuję żadnego wstydu z powodu tego kim jestem i jak wyglądam.

Kilka miesięcy temu rozmawiałem z Benjaminem Patchem, który był gnębiony przez rówieśników jako nastolatek. Opowiedział mi, że dzisiaj ceni u ludzi „inność” i lubi przebywać z osobami, które wyglądają i myślą inaczej niż on.

Nie masz wpływu na to jak wyglądasz, ale masz wpływ na to, jakim człowiekiem jesteś. Potrzebowałam trochę czasu, by to zrozumieć. Gdy to się stało, to zaczęłam inaczej na siebie patrzeć. Młodzież w grupie szuka zawsze odmieńców, ale w negatywnym aspekcie. W takiej sytuacji trzeba bardziej wierzyć w siebie. Zaraz ktoś powie: „Ha, łatwo powiedzieć. Jak naprawdę wierzyć w siebie?”. W moim przekonaniu chodzi o to, by skupić się na rzeczach, w których czujemy się mocni. Zawsze znajdziemy dziedzinę, w której się odnajdziemy. Jeśli zainwestujemy chęci i czas, to możemy osiągnąć sukces, a przy okazji uwierzyć w siebie.

Mam też kolejny twój cytat: „Jestem kopciuszkiem z rozmiarem buta 46”.

Cały czas mam przez to problemy. Gdy byłam mała to marzyłam, by mieć masę ciuchów i butów. Z moimi rozmiarami stało się to skomplikowane. Trudno znaleźć damskie buty na moją stopę. Może nie zgubiłam buta jak Kopciuszek, ale postać w bajce nie miała takich problemów z rozmiarem jak ja (śmiech).

Wchodziłaś do seniorskiej siatkówki jako jeden z największych talentów siatkówki rocznika 1993. Twoim pierwszym profesjonalnym klubem było legendarne Formapedretti Bergamo – mistrzynie Serie A z Francescą Piccinini w składzie. Z perspektywy czasu uważasz, że byłaś dobrze przygotowana psychicznie na ten krok?

Zabrzmię staro, ale wtedy były inne czasy. W drużynach widoczny był podział na „młode” i „stare” zawodniczki. My, te, które wchodziły dopiero do seniorskiej siatkówki, musiałyśmy pokazać, że nadajemy się do tego środowiska. Nie było w nas tej arogancji, która dziś towarzyszy młodym wchodzącym w dorosłą siatkówkę. Chciałyśmy się uczyć od doświadczonych zawodniczek, ale od nich nie biła duża życzliwość. W związku z tym trzeba było samemu zderzyć się z mocnym testem. Albo ci się uda, albo poprzez selekcję odpadniesz. Nikt ci nie rozłoży czerwonego dywanu za osiągnięcia juniorskie. Czeka cię twarda walka, aby utrzymać się na powierzchni, bo na twoje miejsce nie brakuje chętnych.

A jeżeli mówimy o sportowym wejściu do Serie A, ligi uważanej często za najlepszą na świecie?

Określenie „najlepsza liga świata” pochodzi od ludzi, którzy oglądają tylko jedną ligę. Nie można porównywać rozgrywek, bo każda cechuje się innym stylem gry. Włoska szkoła siatkówki jest inna niż ogólnoeuropejska, brazylijska czy azjatycka. Pracuje się tu inaczej niż w innych krajach. Wiem, bo występowałam zarówno we Włoszech, jak i w Brazylii, Korei i teraz w Polsce.

Jeśli już mówimy o samej grze w Serie A to czułam się podekscytowana. To był mój cel odkąd zaczęłam grać w siatkówkę. Nie poprzestałam na samym dojściu do ekstraklasy. Widziałam wiele dziewczyn, które po tym jak zagrały na najwyższym szczeblu, zaczęły myśleć, że już osiągnęły finalny sukces w karierze. Dla mnie każdy mecz, miesiąc, sezon był sprawdzianem, by pokazać, że Serie A to też moje miejsce. Miałam dużą motywację, by pokazać wszystkim swoje umiejętności, że nikt mi niczego nie dał za darmo.

Jeśli porównasz Serie A kobiet za czasów debiutu z obecną, to zauważasz regres czy progres?

Z pewnością widzę zmianę, ale wynika to z faktu, że cała siatkówka kobiet się zmieniła. Podczas moich pierwszych lat w Serie A największy nacisk kładziono na technikę. Włochy od zawsze były znane ze świetnego przygotowania taktycznego. A jak walczyć z taktyką? No właśnie techniką. Jeśli masz potężną siłę, dzięki której możesz mocno atakować, to masz wielką zaletę. Problem w tym, że lidze takiej jak włoska, rywalki szybko uczą się ciebie i jeśli polegasz tylko na tym, to szybko zostaniesz rozczytany.

Dziesięć lat temu oczekiwano od siatkarek znacznie lepszego wyszkolenia technicznego niż dziś. Serie A stała się bardziej fizyczna. Słyszę już nawet porównania żeńskiej i męskiej siatkówki pod względem siły, ale nie wierzę, by takie zestawienia miały sens. Gdy obejrzysz mecz dobrych męskich zespołów, to zobaczysz świetnie wyszkolonych zawodników skaczących wyżej i uderzających mocniej.

Z czasem przeszłaś jeszcze wyżej – do pierwszej reprezentacji. Zanotowałaś dobry występ na mistrzostwach świata 2014.

Miałam maksimum szacunku do reprezentantek kraju. Do turniejów takich jak mistrzostwa świata w mojej opinii można podchodzić dwojako. Albo szykować się jak na coś wielkiego i ryzykować pożarcie przez presję, albo cieszyć się z otrzymanej szansy. Ja należałam to osób preferujących drugą opcję. Oczywiście, też się stresowałam. Miałam wtedy 21 lat. Udało się jednak przekuć obawy w coś pozytywnego. Cieszyłam się, że mogłam mierzyć się z najlepszymi siatkarkami świata. Czułam, że dzięki temu rośnie moja wartość jako zawodniczki. Tamten czas dostarczył mi dużo radości.

W dosyć młodym wieku stałaś się w kraju bardzo popularna. Liczne wywiady, reklamy, wizyty na ważnych wydarzeniach pokroju festiwalu w San Remo czy wydana biografia „Quando sarai grande”. Uważasz, że dobrze poradziłaś sobie z wybuchem zainteresowania?

Myślę, że tak. Mogę być zadowolona z tego, jak potrafiłam odnaleźć się w tej popularności, nie zachłysnąć się nią. Nie byłam zainteresowana szukaniem rozgłosu. To rozgłos poprzez formę sportową szukał mnie. Jestem raczej nieśmiałą osobą, więc ludzie mogli się dziwić, gdy widzieli mnie na żywo i nie dostrzegali żadnej gwiazdy. Pamiętam, że mówiłam sobie wtedy: „Vale, ty po prostu rób swoją robotę. Sława może być, może jej nie być. Nie od ciebie to zależy”.

Media pokazały nam, że popularność nie jest na całe życie. Zachłyśniesz się nią, ludzie o tobie zapomną i co wtedy? Możesz być na topie, by w sekundę zostać brutalnie sprowadzonym na ziemię. Uważam, że popularność może być przydatna, gdy chcesz wyrazić opinię na bliski ci temat. W moim przypadku, wykorzystałam „sławę” do dyskusji na temat mniejszości etnicznych czy równości płci. Mówię tu o kwestiach, które mnie dotyczyły i którymi byłam zainteresowana. Nigdy nie wzięłam popularności za pewnik. Dziś mogę tylko dziękować, bo później przekonałam się na własnej skórze, że media mogą być brutalne.

Często popularne siatkarki stają się idolkami dla młodych dziewczyn, chcących pójść ich śladami. Czułaś to samo?

Zawsze uważam, że należy się szacunek dla każdego. Wiem jak fanom – młodszym, starszym – zależy na mnie i klubie. Po meczach staram się spędzać trochę czasu z nimi. Dla mnie kibice to w sumie ciekawe zjawisko. Bardzo podoba mi się więź, jaką ludzie potrafią nawiązać z klubem sportowym. Przykład widzimy w ŁKS-ie, który ma bardzo zaangażowanych sympatyków. Szanuję zainteresowanie i sympatię do naszego klubu ze strony fanów. Widzę, szczególnie po młodych fanach, jak wielką radość sprawia im to, że zrobię sobie z nimi zdjęcie. Dla mnie przecież to nic strasznego, dlaczego miałabym tego nie robić? Jeśli na przykład jakaś młoda dziewczyna dzięki mnie postanowi spełniać swoje marzenia – niezależnie od tego czy są one siatkarskie, czy nie – to mogę odczuwać tylko wielką dumę. To jest właśnie kolejny pozytyw popularności.

Byłaś pierwszą mulatką w reprezentacji Włoch. Czujesz, że twoja wejście pomogło w łatwiejszej aklimatyzacji kolejnym zawodniczkom pokroju Paoli Egonu, Sylvii Nwakalor czy Loveth Omoruyi?

Pamiętam, że gdy debiutowałam ludzie nie do końca rozumieli, o co chodzi. Jestem Włoszką, mam włoską mamę, a jeśli usłyszysz mój włoski, to doszukasz się mocnego mediolańskiego akcentu. Co więcej, mama pochodzi z rodziny o dużych tradycjach w tym regionie, więc od zawsze byłam częścią tego środowiska. Gdy ludzie się o tym dowiedzieli, to już nie zadawali niepotrzebnych pytań. Przez to nie miałam problemu, by zaaklimatyzować się w reprezentacji.

Mogę się zgodzić, że w jakiś sposób otworzyłam kolejnym zawodniczkom drzwi, przy czym wspomniane przez ciebie siatkarki nie są mulatkami, są czarnoskóre. To jednak różnica. Ja jestem tak pół na pół – ze wszystkimi konsekwencjami, bo bycie mulatką też takowe przynosiło.

instagram

Paola Egonu podczas tegorocznego festiwalu w San Remo nazwała Włochy rasistowskim krajem. Później udzieliła wywiadu „Vanity Fair”, w którym powiedziała, że jeśli jej dziecko urodziłoby się mulatem, to byłoby jeszcze gorzej niż jakby urodziło się czarnoskóre. Z drugiej strony po tym jak podpisała kontrakt z Vero Volley Monza włoski dziennik „Libero” napisał na pierwszej stronie, że Egonu za milion euro zapomni o tym, że Włochy są rasistowskie. Biorąc pod uwagę wszelkie ataki, które musiała znosić, rozumiesz jej zachowanie?

Nie zgadzam się z jej sposobem komunikacji. Jestem mulatką, ale moje życie nie było nigdy złe. Może to też wynika z mojego zachowania, bo nigdy nie sprawiałam problemów. Żyłam w wielu krajach, miałam styczność z różnymi kulturami. Na początku zawsze było trudno, ale pomagało to, że wpajałam sobie, że to ja jestem gościem u nich, a nie oni u mnie. Gdy okazywałam szacunek wobec kultury innych państw, to tamtejsi mieszkańcy odpłacali się tym samym dla mnie. Tak samo jest we Włoszech.

Lubię patrzyć na wszystko z boku. Jestem popularna z powodu gry w siatkówkę. Chcę by ludzie mówili o mojej pracy, a nie o innych sprawach ze mną związanych. Jeśli naprawdę jestem zaangażowana w jakąś sprawę jak rasizm czy równość płci, wtedy daje sobie prawo do wypowiadania się i wyrażania poglądów.

Ostatnio uczestniczyłam w seminarium dotyczącym storytellingu dotyczącym pozytywnych zmian. Poruszono tam wątek prawidłowej komunikacji. Dowiedziałam się, że nigdy nie należy komunikować o tak ważnych kwestiach społecznych w negatywny sposób. Trzeba inspirować ludzi i uczyć ich, że to, co mówią, być może jest niewłaściwe, ale nie bawić się w wysoki sąd, który będzie decydował co jest dobre, a co złe. Pokaż ludziom w co wierzysz. Być może będą mieli wątpliwości, ale to nie do ciebie należy osądzanie. Jeśli jesteś gwiazdą pokroju Egonu, masz możliwość pokazania się przed całym krajem w San Remo i mówisz, że całe Włochy są rasistowskie… no nie, ja kompletnie tego nie pojmuję.

Jak to jest dowiedzieć się o wykluczeniu z reprezentacji przed igrzyskami olimpijskimi przez SMS? Tak zrobił w 2016 roku w stosunku do ciebie Marco Bonitta.

Byłam zdruzgotana, prawie skończyłam z siatkówką. Poleciałam do Indii, by odnaleźć się na nowo. Dziś po latach, jako dojrzalsza osoba patrzę na tamto wydarzenie trochę inaczej. Teraz widzę, jak mocno byłam pochłonięta siatkówką. Czułam, że inwestuję całą siebie, poświęcam każdy aspekt życia, by spełnić marzenie o grze na igrzyskach. Nagle dowiaduję się, że nie jadę i – co gorsza – nie poznałam powodu mojego wykreślenia. Poczułam nagły brak szacunku. Na początku myślałam, że to decyzja czysto osobista, niemająca związku z siatkówką. Cholera wie, może i tak było. Niemniej, dziś umiem patrzyć na to z zewnątrz. Takie spojrzenie na siebie samego z innej perspektywy jest bardzo pomocne.

Wiesz co? Dziś po części czuję wdzięczność za tamto zdarzenie. Odkryłam w sobie wielką siłę. Nie będę robiła z siebie świętej. Wtedy byłam zła, smutna, rozpłakana, zdruzgotana, wkur**** – mogłabym tu wymieniać i wymieniać słowa, które mogłyby opisać mój stan. Poczułam się upokorzona na oczach całego świata. Jednego dnia jesteś blisko spełnienia siatkarskiego marzenia. Cały świat volleya przypuszcza, że zagrasz na igrzyskach w czołowej kadrze, by z dnia na dzień dostać mocnego kopa. Uważam jednak, że ta sytuacja mocno wpłynęła na obecną wersję Valentiny, z którą dziś rozmawiasz. Ta dzisiejsza 30-latka różni się od tamtej dziewczyny. Ta porażka – mówiąc kolokwialnie – dała mi jaja, by opuścić kraj i spełniać się jako siatkarka poza granicami Włoch. Z kolei wyjazd z ojczyzny niejako wskrzesił moją karierę.

Przez wiele lat czułam się jak w „perfekcyjnej iluzji” Lady Gagi (Diouf nawiązuje do piosenki „Perfect Illusion” – przyp. M.W). Sportowa porażka, za jaką uważałam wtedy brak wyjazdu na igrzyska, połączona z wyjazdem za granicę, pokazały mi, że nie funkcjonuję w jakieś brudnej bańce. Trafiłam w miejsce, gdzie byłam jedyną zagraniczna siatkarską. Oczekiwano ode mnie bycia najlepszą w swoim fachu, bez patrzenia na to kim jestem. Jako że siatkówka to moja praca, to zrozumiałam ich oczekiwana momentalnie. I przez to znalazłam swoje miejsce w zagranicznych zespołach.

Niewiele włoskich siatkarek, które mogą grać na dobrym poziomie, decyduje się na opuszczenie Serie A.

Bo to nie jest łatwa sprawa. Musisz opuścić strefę komfortu. Oczywiście, możesz mówić, że przecież Serie A to najlepsza liga świata, a zawodniczki zarabiają tu wielkie pieniądze. Czasem jednak nie chodzi o finanse, a o samorozwój. Wyjazd za granicę to wielka nauka. Często to przypomina szkołę przetrwania. Jestem zdecydowanie inną osobą niż wtedy, gdy dopiero opuszczałam Włochy. Nie żałuje tego, że postanowiłam się rozwijać poza Serie A. Siatkówka daje wielkie możliwości poznawania świata, innych kultur, ale niejako cię chroni. Nadal funkcjonujesz w pewnej bańce, bo nie prowadzisz normalnego życia, tylko funkcjonujesz jako profesjonalny sportowiec.

Joanna Wołosz powiedziała mi, że w Polsce mogła liczyć na znacznie lepsze pieniądze niż w Serie A. Mimo to wyjechała do Włoch, bo chciała się rozwijać i wyjść poza strefę komfortu. Dodała, że mało siatkarek w kraju myśli podobnie.

Nie chcę nikogo oceniać. Każdy w życiu funkcjonuje na własnych priorytetach. Dla mnie ważne jest, aby codziennie próbować stać się lepszą wersją siebie. Ktoś inny może nie chcieć przekraczać strefy komfortu, bo to mu dodaje pewności siebie. Trudno. Pewnie znalazłoby się kilka osób, które zaczęłoby umoralniać, że dana zawodniczka jest leniem i popełnia złe wybory. Z mojej strony sprawa jest prosta – jesteś wolnym człowiekiem, możesz robić co chcesz. Jak wolisz siedzieć w jednym miejscu, bo ci tak wygodnie, to rób to – masz takie prawo.

Jak wspominasz przeprowadzkę na drugi koniec świata do Brazylii?

Nie było łatwo się tam zaaklimatyzować. To nie jest środowisko, w którym łatwo odnaleźć się przybyszowi z Europy. Jest tam niebezpiecznie. Pamiętam ciągłe podróże i długi sezon. Byłam przyzwyczajona do podróży po Włoszech, ale to pestka w porównaniu z tym, ile musiałam się nalatać w Brazylii. Dodatkowo zderzyłam się z inną szkołą siatkówki i podejściem do przygotowania fizycznego. Codziennie miałam zajęcia na siłowni. Miałam z tym problem, bo we Włoszech trenowałam z ciężarami maksymalnie dwa razy w tygodniu. To był trudny czas, ale sama zdecydowałam się na ten wybór. Nie żałuje, bo na pewno się rozwinęłam.

Z Koreą było podobnie?

Zakochałam się w tym kraju, choć na początku również było trudno. Nikt cię nie uczy obcej kultury. Sam musisz się do niej przystosować. Korea nie jest krajem mocno otwartym na ludzi z zagranicy. Nie używa się tam zwykłych map Google’a, tylko aplikacji Naver, która ogranicza się w sumie tylko do tego kraju. Wychodzę z założenia, że zanim ocenisz jakieś miejsce, musisz je poznać i mieć świadomość, gdzie przebywasz.

Pamiętam, że nie umiałam się prawidłowo ukłonić, bo nigdy tego nie robiłam. Okazuje się, że jest na to specjalna technika, której nie opanowałam. Koreańczycy krzyczeli na mnie, a ja tylko odpowiadałam: „Ludzie, jestem z Włoch. Tam nikt się przed nikim nie kłania. Po prostu się przytulamy” (śmiech). Na koniec i tak chodziło o siatkówkę. Jeśli pokażesz się z dobrej strony, to oni dadzą ci wszystko.

Czyli jak w przypadku każdej ligi – zagraniczny zawodnik lepiej zarabia, ale za to więcej się od niego wymaga.

Dostałam od klubu kartę płatniczą bez limitu, abym miała na swoje wydatki. Koniec końców trudno mi powiedzieć coś złego na ten okres. Na pewno z fizycznego punktu widzenia zagraniczny siatkarz może mieć kłopoty, tym bardziej jeśli nie umie sam o siebie zadbać. W Korei gra się bardzo często, a mecze są wyrównane i przeważnie trwają po pięć setów. Wynika to z wyrównanego poziomu. Jako zagraniczny atakujący non stop uderzasz i uderzasz. W sumie to było fajne, bo w Europie przeważnie narzekasz, że nie dostajesz wystarczająco wiele piłek, a tutaj masz ich pod dostatkiem. Dlaczego jako atakująca miałbym narzekać, że dużo atakuje? To idiotyzm.

Transfer do Polski odbył się winnych okolicznościach niż te do Brazylii i Korei. Zaczęłaś sezon jako zawodniczka Perugii, lecz zerwałaś kontrakt i w środku sezonu przeprowadziłaś się do Łodzi.

Masz rację, przygoda z ŁKS-em rozpoczęła się w niecodzienny sposób. Po raz pierwszy w karierze poprosiłam o rozwiązanie kontraktu w środku sezonu. To nie była łatwa decyzja. Kosztowała mnie sporo nerwów i pieniędzy. Jeden z działaczy Perugii wypuścił do mediów informację, że pomimo kontraktu z Perugią podpisałam umowę z ŁKS-em. To śmieszne, bo w tym samym czasie wciąż byłam w starym zespole, a o żadnej ofercie z Łodzi nie słyszałam. Informację dostał chyba prezes ŁKS-u i skontaktował się z moim agentem. „Ona naprawdę jest do wzięcia? Bo przeczytałem artykuł” – zapytał się. Nikt w sumie nic nie wiedział, ale mimochodem powstał pomysł przeprowadzki. Agent poinformował prezesa, że chcę opuścić klub. Można powiedzieć, że działacz Perugii znalazł mi nowy klub.

Czytaj też:
Roberta Ratzke dla „Wprost”: W Polsce nie brakuje utalentowanych siatkarek. Czasem czują się jednak „zbyt dobrze”

Wychodzi na to, że był lepszy od twojego agenta.

(Diouf śmieje się – przyp. M.W)

Chciał zniszczyć mój wizerunek siatkarki, a zamiast tego znalazł mi nowy zespół. Nic tylko mu podziękować.

Finalnie cała przeprowadzka działa się nadzwyczaj szybko. Do tego doszedł koronawirus, który storpedował plany szybkiego debiutu. Wciąż pamiętam pierwsze spotkanie z Michałem Cichym. Niby byłam w miarę dobrej formie fizycznej, ale po tym całym zamieszaniu z Perugią czułam się zdołowana mentalnie. Moja głowa dochodziła do siebie po tym trudnym okresie. Michał powitał mnie mówiąc: „Cieszymy się, że tu jesteś, że postanowiłaś wybrać ŁKS. Potrzebowaliśmy zawodniczki z takim doświadczeniem jak ty”. Trener dał mi szansę do pokazania najlepszych umiejętności, powrotu na poziom, do którego należę.

(chwila przerwy)

Jestem wdzięczna, że Michał pojawił się na mojej drodze. Był niejako „gamechangerem” dla mojej kariery. Niby pracowaliśmy ze sobą tylko kilka miesięcy, ale te kilka miesięcy dało mi tak wiele, że trudno to opisać. (Michał Cichy zmarł w maju 2022 roku – przyp. M.W).

Gdy po zakończeniu ubiegłego sezonu odbierałaś statuetkę dla najlepszej zagranicznej siatkarki TauronLigi powiedziałaś, że Michał Cichy „przywrócił ci godność sportowca”.

Odnalazłam w sobie pewność siebie, która zaginęła we Włoszech. Znów poczułam, że umiem grać bardzo dobrze w siatkówkę. Jeśli co rusz byłeś poniżany i słyszałeś, że nie nadajesz się do profesjonalnej gry, to niezależnie od tego jak jesteś wytrzymały, odczuwasz psychiczny ból. Trudno jest nie wierzyć w to, co do ciebie się mówi, a jak jeszcze tak bolesne słowa słyszeć od osób z twojego zespołu, z którymi w teorii powinieneś tworzyć jedność…

Wydaje mi się, że ktoś wybrał sobie złą pracę. Z jednej strony potrzebujesz zawodniczki, a z drugiej tłamsisz ją, by zrzucić z siebie odpowiedzialność za niepowodzenia. Życie jest tylko jedno. Nikogo nie zabiłam, by zasłużyć sobie na takie traktowanie. Straciłam siatkarską godność, a Michał ją mi przywrócił. Czułam jego wsparcie, jak również pomoc koleżanek. Z pewnością zmiana środowiska też miała wpływ. Znów wróciłam do dawnej formy, a co za tym idzie, do mojego życia ponownie zawitała pewność siebie.

instagram

Opowiadasz o tych – bądź co bądź – smutnych zdarzeniach, ale pomimo to nadal widzę u ciebie uśmiech. Jak zachowujesz mentalny balans?

Mówiłam ci, że zawód sportowca nie jest dla każdego. Musisz być świadom, że w tej branży znajdą się ludzie, którzy będą chcieli cię zniszczyć. Jedni mogą robić to ze względu na ochronę swoich interesów, a inni z zawiści albo nawet przyjemności. Obecnie sporo medytuję. Teraz to przychodzi mi łatwo, ale wynika to z upływu czasu. Miałam wiele miesięcy, aby myśleć na ten temat.

Ze zdrowiem psychicznym u sportowców jest jak z zachowaniem balansu w ćwiczeniach stabilizacyjnych. Stoisz na piłce lekarskiej lub bosu, a ktoś cię popycha, próbując wywrócić. Musisz mieć mocne ciało, aby się temu przeciwstawić i utrzymać równowagę. Tak samo jest z głową. Musisz mieć wytrenowaną psychikę, aby znieść ataki codziennego życia. Bez tego łatwo jest się załamać.

Mówi się, że profesjonalni sportowcy nie powinni na nic narzekać, bo mają sławę i wielkie pieniądze. Po drugiej stronie są opuszczone wesela, urodziny czy inne uroczystości rodzinne, do których już nie wrócisz.

W przypadku siatkówki grono osób, które kończy karierę z milionami na koncie, jest bardzo małe. Większość musi znaleźć nową pracę… albo wziąć ślub z kimś bogatym – w zależności od priorytetów. Wspominasz o samych pozytywnych sprawach, będących celebracją życia. Podam przykład, który mam nadzieję, że zmieni punkt widzenia ludzi, którzy uważają, że sportowcy nie mają prawa na nic narzekać.

W styczniu zmarł mój tata. Wiesz ile miałam wolnego z tego powodu? Jeden dzień. Spędziłam go w łóżku z rozpaczy. Byłam kompletnie rozbita i nie potrafiłam wykonać nawet podstawowych życiowych spraw. Jeśli ktoś chce mnie po czymś takim zaatakować, to proszę. Tak, właśnie teraz narzekam na życie profesjonalnej zawodniczki. Życie, które nie jest usłane różami, kontraktami reklamowymi i milionami euro na koncie, a tylko takie przeważnie ludzie dostrzegają, gdy oceniają sportowców.

Ludzie lubią gadać i krytykować, ale żaden z nas nie potrafi wejść w skórę drugiego człowieka i sprawdzić, co on przeżywa. Ja nie wiem o twoich problemach, ty nie wiesz o moich. Z naszych social mediów nie dowiemy się niczego. Studiowałam marketing cyfrowy i wiem, że media społecznościowe mają to do siebie, że pokazujemy to, co chcemy pokazać, a nie wszystko to, co dzieje się naprawdę. To nie jest prawdziwe życie, tylko jego iluzja, z której jesteśmy dumni. Jak masz doła i leżysz owinięty kołdrą w łóżku, to chwalisz się tym w Internecie?

Raczej nie jest to coś, co chcemy ludziom pokazywać.

Nie zapominajmy, że profesjonalny sport jest rozrywką i medialnym biznesem. To sprawia, że z zasady musimy być weseli i pełni energii każdego dnia. Nikt nie będzie chciał śledzić samych złych, smutnych ludzi. Ale nawet jeśli w trakcie meczów czy tuż po nich widzisz uśmiech na twarzy zawodnika, to nie oznacza to, że w głębi duszy również jest szczęśliwą osobą. Nie wiesz, co druga osoba ukrywa przed światem.

Tak naprawdę nikt nie wie, co się dzieje w moim życiu. Jestem osobą z twardym podziałem. Siatkówka jest moją pracą, lecz nie życiem. Przez lata żyłam w błędnym myśleniu, że Valentina składa się tylko z volleya. Zapłaciłam za to sporą cenę. Dzisiaj jest tak, że wracam do domu i zostawiam za sobą wszelkie sprawy siatkarskie. W to też wliczają się hejterzy i inne złe uwagi. Dom stał się dla mnie świątynią, do której zło nie ma miejsca.

Myślę, że teraz rozumiesz, dlaczego tak bardzo cenię możliwość angażowania się w inne projekty. Chcę się spełniać również w innych dziedzinach, w których czuję się dobra. Chcę osiągać cele nie tylko na boisku siatkarskim, bo ono nie daje mi spełniania jako człowiekowi, tylko jako siatkarce. Inna sprawa jest prozaiczna. Dbam o swoje życie po karierze, bo wiem, że będę musiała się czymś zająć. Nie zarobiłam tych słynnych milionów, o których mówią ludzie, więc nie będę mogła ciągle leżeć na słońcu.

Mówisz o podziale na życie zawodowe i prywatne. Mam rozumieć, że Valentina-siatkarka i Valentina-zwykły człowiek to dwie różne osoby?

Nie jesteśmy inne, ale Valentina poza boiskiem to bardzo prostolinijna kobieta. Potrafię być szczera aż do bólu. Nie owijam w bawełnę i jeśli widzę, że ktoś zagraża mojemu zdrowiu psychicznemu albo próbuje ściągać mnie w dół, to szybko się odcinam. Nie chce mieć wokół siebie kogoś, kto ma mi niszczyć nerwy.

Valetina-siatkarka jest bardziej tolerancyjna. Kiedy widzę coś złego, to patrzę, ile jest w tym mojej winy. Znowu mogłabym powiedzieć to samo, że profesjonalny sport nie jest dla każdego. Dodatkowo rozmawiamy o siatkówce, czyli zespołowej dyscyplinie. Czasem skupienie się na sobie i gra na 100 procent jest najlepszą formą wsparcia, jaką możesz zaoferować drużynie. Pomoc nie zawsze musi polegać na tym, że przejmujesz czyjeś obowiązki. Nie będę krzyczeć na koleżankę z zespołu, bo nie prezentuje się w meczu tak dobrze jak ja. Co tym mogłabym osiągnąć?

Czasem trzeba zamknąć usta i skupić się na swoich zadaniach. Jeżeli zespół prezentuje się słabo to też biorę za to odpowiedzialność. W jaki sposób? Staram się robić najlepiej to, co umiem jako atakująca, czyli atakować. Wyzywanie koleżanki z zespołu jest ostatnie, co może przyjść do głowy. Wychodzę z założenia, że w każdym sporcie zespołowym podstawą pracy jest wspólny respekt. Ty mnie szanuj, to ja ciebie też. Poza tym skupmy się na robocie, róbmy swoje zadania i bądźmy wszyscy zadowoleni z tego jak gra drużyna.

instagram

Wspominałaś o różnych projektach i tym, że będziesz musiała znaleźć sobie nowe zajęcie po zakończeniu kariery. Masz już konkretne plany?

Gdy miałam 25 lat, to znalazłam się w kryzysie. Bałam się tego, co będę robić po skończeniu z siatkówką. Czułam, że ten moment się szybko zbliża. Nie miałam pomysłu na siebie. Zaczęłam szukać inspiracji, przeglądać jaka branża mnie interesuje najbardziej. Jako sportowiec funkcjonujesz na wysokim poziomie adrenaliny. Trudno znaleźć odpowiedni substytut.

Z czasem doszłam do wniosku, że kręci mnie marketing i publiczne przemawianie. Wpadłam na pomysł, by przekazywać moje doświadczenia sportowe w celu dyskusji na ważne tematy np. wykluczenia społecznego albo jeśli chodzi o współpracę w grupach. Siatkówka ma to do siebie, że samemu nic nie zrobisz. Nie przyjmiesz, nie rozegrasz i nie zaatakujesz sam piłki. To nie koszykówka czy piłka nożna, gdzie samodzielnie możesz wykreować akcję i ją skończyć. W siatkówce musisz polegać na innych. Trzydzieści punktów w meczu atakującej bierze się z dobrej współpracy, a nie tylko z indywidualnych umiejętności. Zaczęłam przemawiać do firm o roli grupowej pracy i szybko odkryłam, że mi się to podobam. Dodatkowo cały czas się uczę, więc można powiedzieć, że wciąż próbuje znaleźć odpowiednie miejsce po skończeniu z grą.

Jakie wydarzenia najmocniej cię nauczyły pod względem życiowym?

Pierwsze to wyprowadzka z domu. Mama powiedziała: „Pamiętaj, że zawsze masz dom. Cokolwiek cię spotka, zawsze możesz wrócić. Ale najważniejsze, żebyś nie żałowała, że czegoś nie zrobiłaś”.To mnie nauczyło odwagi, tego, że mogę próbować w życiu wielu rzeczy, które wydają się być bardzo wymagające. Miałam wtedy czternaście lat, więc obawy o to jak sobie poradzę były uzasadnione.

Drugie to słowa: „Wszystko nie jest na zawsze”. Jeśli wiesz kim jesteś, jakie są twoje cele i oczekiwania, to wszystko, co cię otacza, nie może na ciebie mocno wpłynąć. Moje życiowe cele pozostają niezmienne niezależnie od popularności. Pewnego dnia staniesz się sławny? Okej, fajnie, ale to nie zmieni to, kim jesteś. Przestaniesz być sławny? Nie ma problemu, wciąż jesteś taki sam. Niezależnie od pozycji życiowej, pieniędzy czy popularności mam swoje ideały, których się trzymam.

Czytaj też:
Polska siatkarka wspomina wielki sukces. „Impreza po awansie? Byłam i nie pamiętam”
Czytaj też:
Nikola Grbić dla „Wprost”: Żaden polski siatkarz nie uważa się za pępek świata. Oni ufają mi, a ja im

Źródło: WPROST.pl